Droga do Szwecyi Króla J. Mości w r. 1594/Księgi II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Zbylitowski
Tytuł Droga do Szwecyi Króla J. Mości w r. 1594
Część Księgi II
Pochodzenie Niektóre poezye Andrzeja i Piotra Zbylitowskich
Wydawca Biblioteka Polska
Data powstania 1597
Data wyd. 1860
Druk czcionkami „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały utwór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KSIĘGI II.

Prawie wtenczas gdy z pola rodzajnego wszytki
Ludzie do gumna znoszą swojego pożytki,
Gdy z sadów rozmaite owoce zbierają,
I pociechę ciężkiego potu swego mają,
Król się też w tych dniach w drogę od latarnie puścił
Do Szwecyi, i żagle szerokie rozpuścił
Na słone morskie wody. Z dział spiżanych częste,
I z okrętów ogromne, wypadały gęste
Kule, z niemałym hukiem, tak że ziemia drżała,
Czemu się morska Tetys pilnie przypatrzała,
I śliczne Nereidy, i Proteus młody,
I Glaukus z Palemonem nodobnej urody.
Udatny Hipperion jasnym z góry okiem
Wdzięcznie poglądał, kiedy po morzu szerokiem
Okręty cichym wiatrem od brzegu bieżały,
A śliczne Nimfy co raz z wody wyglądały:
Nadobna Cimodoce, i pięknej urody
Galatea, i Neptun patrzył siwobrody,
Władca wód niezmierzonych, który rozkazuje
Morzu i nawałności jego sam hamuje.
Około niego wszędzie co w wodach mieszkają
Bogowie, a na wyspach wielkich przebywają
Nimfy, które nadobna Dorys porodziła
Nereowi, i one w wyspach osadziła.

I insze dziwy, które Ocean szeroki
Ma w sobie, i które chowa nurt jego głęboki.
Tu chytra Partenope, tu Tyrce zdradliwa,
Tu Tryton, Halcyone tam zaś nieszczęśliwa,
Którą (przez żałość wielką gdy męża straciła
Od morskiej fale) Tetys w ptaka obróciła.
Dziwowali się wszyscy możnemu królowi,
Slicznej królowej, pannom, wszystkiemu dworowi,
Który na różnych nawach płynął rozsadzony,
Od polskich brzegów z panem swoim w szwedzkie strony.
Wprzód bieżał w swym okręcie admirał świadomy
Dróg morskich, hetman dzielny, i Moskwie znajomy
Swem męstwem, i Duńczykom, bo ich często swoją
Ręką płoszał, za łaską cny Gradywie twoją.
Za nim królewską zaraz żagle rozciągnione
Nawę śpiesznie pędziły, porąc wody słone.
A tuż królewna szwedzka z pannami swojemi,
Poglądając oczyma na morze wdzięcznemi,
Pobok królewskiej nawy była niedaleko:
Białe żagle poganiał wiatr zachodni lekko,
Łabędź świadomy wody pływacz znamienity
Stroną bieżał, białemi piórami okryty,
W którym legat papieski z towarzystwem swojem.
Pośpieszał się sterniku za staraniem twojem.
Więc Fortuna, na której podkanclerzy płynął
Tarnowski, a tenby był zgoła wszystkich minął,
By był chciał, bo tak śpiesznie łódż jego bieżała,
Że jako strzała z łuku tak właśnie leciała.
A z nim Pstrokoński prałat zacny i uczony,
I Podlodowski trukcas w cnoty ozdobiony,
I inszych zacnych ludzi niemało, Sękowski,
Narzemski, Jelitowski, kształtny Królikowski,
Dzierzanowski poeta, którego Kameny
U wszystkich są przyjemne i nie małej ceny:
Bo jako smaczny bywa sen spracowanemu
I słońcem zimnej wody kusz upalonemu,
Która z kamiennej skały obficie wypływa,
A onę śliczny jawor szeroki okrywa:
Tak ludziom jego wiersze uczonym przyjemne,
Któreby mogły błagać i bogi podziemne,

Jak niegdy Orfeowe z lirą pieśni smutne,
Ubłagały Plutona i Parki okrutne.
Tarnowskiego doganiał Ochmistrz z Maliszewskim,
Z Niemstą i z synem swoim w okręcie królewskim.
Tamże doktor Gosławski, który i z dzielności
Godzien u wszech pochwały, z nauki, z godności.
Za ochmistrzem Czarkowski bieżał zaś tak sporze
Z Pierzchlińskim, jako kiedy ptak leci za morze.
Czarkowski, który i z cnót, i z przodków swych sławny.
Za nim Wajer, którego ojciec żołnierz dawny,
Marsowi ulubiony, i mężnej Bellonie.
Ten nigdy nie stał w bitwach z mieczem swym na stronie,
Ale na pierwsze czoło zawsze się postawił,
Mąż rycerski, i drugim dobre serce sprawił
W każdej potrzebie; często gromił ręką swoją
Moskwę, jak niegdy grecki Sarpedon pod Troją.
Niedźwiedź na obie stronie ostrym nosem wody
Rozpąchał, i głębokie oceańskie brody,
Wilk z nim równo, a czasem pozad go zostawił,
I daleko odbieżał, gdy się wiatr poprawił.
A Gałczyński, i z nami którzyśmy tam byli,
Dziękiśmy bogom morskim i Nimfom czynili.
Gałczyński swe ofiary oddał Neptunowi,
Prałat cnót pełen wielkich, i Eolusowi,
Tetys wdzięcznie twe dzięki Kiełczowski przyjęła,
I twoje Niemojowski Galatea wzięła,
Nie wzgardziła Przyjemski śliczna Dorys twemi,
I tyś był nie pośledni zacny Tosie z swemi.
A ja siedząc u masztu błagałem wierszami
Slicznego Palemona, i z jego Nimfami.
Za Wilkiem Lipska Nawa, w której Ponętowski,
I Muchowiecki, Myszka, Skrzyniecki, Streptowski,
Udatny Giebułtowski, który i godnością
Znajomy w obcych krajach, męstwem i dzielnością.
Więc Rebowski sekretarz, który i z ludzkości,
Z wielkich cnót swoich godzien pochwały z grzeczności,
Które się w młodych leciech jego pokazują,
Z nauki, z obyczajów: rzadko się najdują
Z tak osobnym dowcipem i z taką dzielnością
Ludzie w tak młodym wieku, z taką statecznością:

Godzien być nietylko tem piórem mem wspomniony,
Lecz żeby go sam sławił syn pięknej Latony.
Stroną bieżał w okręcie rotmistrz Chocimirski,
Z młodych jeszcze lat swoich zawzdy człek rycerski.
U steru stojąc strzełał z wód wyskakujące
Delfiny, przyszłą falę opowiadające:
Chocimirski co lata wszystkie strawił swoje
Na wojnach, gdy moskiewskie Stefan gromił boje.
Za nimi w inszych nawach zaraz przyśpieszali
Do Helu, co ze Gdańska pośledz wyjechali.
Tuby potrzeba wspomnieć inszych piórem twojem,
Nadobna Terpsychore, którzy z królem swoim
Przez morze żeglowali. Opacki z Mościńskim,
Szczepański mirakowski starosta, z Kruszyńskim,
Kołaczkowski, Stradomski, zacni szlachcicowie,
I Wiśniowski, i inszy koronni synowie.
A śliczne Nereidy tuż się przybliżały
Do okrętów, pilnie się wszystkim przypatrzały
Urodziwym młodzieńcom, grzecznemu Kreskiemu,
Trzebieńskiemu, i wielkiej cnoty Ciechniowskiemu,
Pacholętom królewskim, i Rotemberkowi,
I co w Węgrzech swe lata trawił Pielaszowi.
Już blisko Helu byli, kiedy wiatr obrócił
Zaś okręty na morze, i nazad je wrócił,
Jedne do Gdańska, drugie po morzu szerokiem
Rozpędził. Jasny Febus na niebie wysokiem
Popądzał spracowanych koni w niskie kraje,
Zkąd wieczorna rumianej twarzy zorza wstaje.
Wypadła zatem nagle noc z krajów podziemnych
Czarna, zaprząłgszy parę w wóz swój kruków ciemnych.
Od Akwilonu powstał wiatr gwałtowny w nocy,
Kiedy już jasna zorza swe zamknęła oczy,
Który wzburzywszy wody wielkie nawałności,
Prawie z samych bystrego morza głębokości,
Rozpędził to tam, to sam okręty ciosane,
Tak, że wierzchy u masztów nie były widziane.
Całą noc się po morzu baltyckiem błąkali,
A drudzy zaś do Gdańska znowu się udali,
Bo ich wiatr ku Latarni nazad zaś obrócił,
I pociechę królewską niemal wszystkę wrócił.

Noc i dzień tak na morzu w trwodze onej trwali,
Potem wszyscy nabożne prośby udziałali
Do bogów, którzy morzem głębokiem władają,
I wiatry niehamowne w mocy swojej mają.
Król sam naprzód takową prośbę w nawie swojej
Uczynił: Boże, który masz w opiece twojej
Sprawy moje, bo tobie nie tajne przyczyny
Dla których do ojczystej żegluję krainy,
Odpądź te nawałności i tak wielkie trwogi,
Daj pogodę, lekki wiatr, nie bądź nam tak srogi,
Któremu na wysokich skałach oddawają
Chwałę, co nad wodami w mych państwach mieszkają;
I ja, gdy się tam stawię u nich z łaski twojej,
Uczynię zaraz dosyć powinności mojej,
Każę ółtarz postawić cny Neptunie tobie
Nad morzem, na wysokiej skale, kędy sobie
Najady śliczne krain onych przebywają,
Tobie co dzień ofiary wdzięczne oddawają.
Gdy tych słów król dokończył, zaraz nawałności
Stanęły, i Tryton się puścił w głębokości.
A pogoda przyjemna zatem nastąpiła,
Ż życzliwym wiatrem żaglom, a Tetys patrzyła
Sliczna z morza, po piersi tylko ukazując
Wdzięczne członki, nawam się pilnie przypatrując.
Już woźniki słoneczne ze wschodniego morza
Wychodziły, już ranne widać było zorza,
I Tytan na swym siedząc już stołku złocistym,
Podnosił się od ziemie na wozie ognistym,
Kiedy od Helu nawy przybijać się jęły,
I na kotwach u brzegu porządnie stanęły.
Tam radość niewymowna, tam bogom ofiary
Morskim każdy oddawał, i przystojne dary.
Naprzód za zdrowie króla, więc zacnej królowej,
Z osobna dali dzięki żenie Neptunowej.
Kilka dni tam z niewczasów onych odpoczywał
Król z dworem swym, lepszego wiatru oczekiwał,
Żeby tam jeszcze sprawy niektóre odprawił,
A Bolka ku Gdańskowi na bacie wyprawił,
Który niebezpieczeństwa zażył niemałego,
I zdrowia mało nie zbył nad wszystko milszego,

Na służbie pana swego, bo okrutne wały
On bacik jako piłę jaką przewracały.
Na nowiu października wsiadł potem na słone
Baltyckie wody, pędził wiatr nawy smolone.
Do Kolmaru król kazał okręty sterować,
Lecz próżno wiatrom, i też morzu rozkazować:
Bo gdyśmy już więtszą część morza przejechali,
I za dzień się u brzegów stanąć spodziewali,
Już widzieć skały szwedzkie z masztu wysokiego,
Już mógł snadnie i brzegu dojrzeć smolandckiego,
Gdy przeciwny wiatr powstał w samy wieczór prawie,
A okręty, które szły blisko siebie w sprawie,
Rozpędził to tam, to sam na szerokie morze,
I prawie wtenczas kiedy śliczne zgasły zorze,
A noc czarna wypadła z swych lochów podziemnych,
A około niej pełno wszędy strachów ciemnych.
Nawałność sroga wstała, i wały gwałtowne,
Że okręty wiatr srogi przewracał budowne.
Raz pod niebo bałwany nawę podnosiły,
Drugi raz ją w przepaści morskie ponurzyły.
Znowu gdy się z wnętrzności morskich ukazała,
W drugą się niebezpieczność i trwogę dostała:
Bo ją przeciwne między się wzięły bałwany,
Tak, że i wierzch u masztu ledwie był widziany;
Czasem ją zaś ze wszystkiem tak wały okryły,
I srodze na przemiany z obu stron w nię biły,
A ludzie, którzy jedno w nawach wszystkich byli,
Niemałych niebezpieczeństw i strachów zażyli.
Dzień i noc ta nawałność, i ta trwoga trwała,
Aż potem gdy z wód Tetys nadobna wyźrzała,
Ucichły zaraz szturmy i też nawałności,
Prawie wtenczas, gdy Febus z morskich głębokości
Wychodził, roztoczywszy swe jasne promienie,
Pod ziemię zapędziwszy noc i straszne cienie.
Co za radość u wszytkich! a kto to wypowie?
Gdy strach poszedł i trwoga, wróciło się zdrowie:
Bo ludzie już od strachu ledwie żywi byli
Na poły, i o sobie już prawie zwątpili:
Smierci tylko czekając, która wszystkie trwogi
Sama kończy, i smutek, bojaźń i żal srogi.

Niedługo potem onych pociech takich było,
Bo się zaś znowu morze tegoż dnia wzburzyło.
Srogim wichrem wzruszone, wodę wydymały
Wiatry wielkie, tak że się i brzegi wzdrygały,
Abo z boku Boreas wypadłszy szalony,
Z skał zimnych od północy gniewem poruszony,
Wzruszył morze tak, że się z piaskiem pomięszały
Wody słone, i nawy wielkie ponurzały
W przepaści prawie do dna baltyckie głębokie,
Abo je aż pod niebo wznosiły wysokie.
Gdzieśkolwiek jedno pojźrzał, zewsząd wielkie trwogi:
Jeśli ku niebu, z gromem piorun latał srogi,
I deszcz lał bez przestanku, a burze straszliwe
Szum ogromny czyniły; jeśliś na gniewliwe
Zaś morze wejżrzał, wielki strach, i śmierć zdradliwa
Tuż stała u samego okrętu złośliwa.
A ludzie z płaczem wielkim do Boga wołali
O miłosierdzie, i jego pomocy wzywali.
Dwa dni już, i noc jednę w tej niebezpieczności
Byli wszyscy, i w onej wielkiej nawałności.
Drugiej nocy nawiętsze jeszcze trwogi były,
Bo się wiatry gwałtownie sobie przeciwiły,
Raz Auster, a drugi raz przemagał północny,
To z zachodnim Boreas potykał się mocny.
Tejże nocy powstawszy srogie nawałności,
Zatopić chciały nawę naszę w głębokości,
Raz ją prawie pod same aż obłoki wbiły,
To ją zaś zbytnie wały słonych wód okryły:
Lecz sternik nielękliwy umiał w to ugodzić,
Że nawie wały srogie nic nie mogły szkodzić,
Bo sterem dobrze władał, umysłu nie strwożył,
A nadzieję w inakszem zaś szczęściu położył:
W czem się namniej nie zawiódł, bo wnet ucichnęły
Przeciwne sobie wiatry, w morze się pokryły
Halcyony, a Neptun, bóg wielkiego morza,
Któremu czołem bije zawżdy jasna zorza,
Włożył rękę w zuchwale igrającą wodę,
A rozpuścił po sobie swoję siwą brodę.
Zaczem też nawałności srogie ustąpiły,
I Syreny krzykliwe w morze się pokryły;

Uciekła Partenope, narzać się poczęli
Trytonowie, w głębokość morską uskoczyli.
A pogoda z życzliwym wiatrem nastąpiła,
Strach poszedł, a pociecha znowu się wróciła.
Jednak nam tejże nocy w one nawałności
Umarł bosman w okręcie, od morskiej srogości,
Któregośmy na skale potem pochowali,
Gdyśmy się z niebezpieczeństw do brzegu dostali.
Wtenczas prawie, kiedy już śliczny Hesper wschodził,
A Faeton woźniki słoneczne wywodził,
Przeciwne wiatry w swoje niedostępne skały,
Gdzie ich Eolus zamknął, wnet pouciekały,
A myśmy lekkim wiatrem do skał przypłynęli
Gotlandskich, i na kotwach u brzegu stanęli.
Kto to wymówić może, jakie tam radości,
Jakie wesele, gdyśmy wyszli z nawałności?
Bych miał tyle języków, ile w oceanie
Ryb jedno jest, lub piasku w bystrym Erydanie,
Ledwiebych wypowiedzieć to mógł dostatecznie.
Tam stojąc na kotwicach kilka dni bezpiecznie
U onej skały, wody nam już nie stawało
Słodkiej, jużeśmy mieli i żywności mało,
A ludzie co na wyspie gotlandskiej mieszkają,
I na wody baltyckie ustawnie patrzają,
Sarmackie obaczywszy okręty zdaleka,
Kilkanaście wysłali na baciech człowieka,
Chęć nam swą ofiarując, przywieżli żywności
Wszelakie do okrętów: a my ich ludzkości
Będąc wdzięczni, dar każdy chciał im ofiarować
Za taką chęć, lecz oni niechcieli przyjmować
Od żadnego, i owszem o to nas prosili,
Żebyśmy do ich wyspy nawy swe przybili,
Dostatek do żywności potrzeb obiecując,
Ludzkość swą i wszelaki wczas tam ofiarując.
Gdzie jednak Niemojowski z Przyjemskim jachali
Do wyspy, i kilka dni tam odpoczywali
Z morskich wielkich niewczasów. W tem też Krasickiego,
Okręt z niebezpieczeństwa przypłynął srogiego,
Z drugą stronę do tejże wyspy, u którego
Maszt ucięto wysoki, dla szturmu wielkiego,

Gdy już sami żeglarze i sternik zwątpili
Żeby się byli kiedy do brzegu przybili.
W takim strachu, i w takiej trwodze byli oni,
Gwałtowną falą, wały, zewsząd ogarnioni:
Gdzie już żadnej nadzieje nie upatrowali
Inszej, tylko do Boga ustawnie wołali
O ratunek, żeby ich z tych niebezpieczności
Sam wybawił, i z onych srogich nawałności.
Przybiły i legatów do Karłowej skały
Okręt, i galer kilka w nocy morskie wały.
Tam kotwy zapuściwszy Bogu dziękowali,
Że się na ono miejsce gdzie i my dostali.
Tydzienieśmy czekali wiatru pogodnego
U skał onych, od brzega mila gotlandskiego.
Tej wyspy jest mil dziesięć wzdłuż, a naszerz kilko:
Wsi budowne, a miasto Wyzby jedno tylko.
Do którego z rozlicznych krain się zjeżdżali
Kupcy, którzy po kupie morzem żeglowali.
I tam był port przedniejszy, tam kraje północne
Swoje handle miewały; potem kiedy mocne
Gdańskie mury stanęły, tam się obróciły
Z lepszym zyskiem, a Wyzby dawne opuściły.
O tę wyspę na morzu wiedli srogie wojny
Król szwedzki z duńskim: potem Duńczyk niespokojny
Wygrał bitwę, i Gotland zaraz opanował,
Siła ludzi z obu stron Mars srogi popsował:
Bo jedni od straszliwej strzelby poginęli,
A drudzy w potłuczonych nawach potonęli.
Morze potem żałosne trupy wyrzuciło
Do skał Karłowych, gdzie ich moc po brzegach było,
I dziś tam smutnych mogił tuż nad morzem siła,
Których okrutna fala na on czas przybiła;
Ostatek srogie morskie bestye pożarły,
I między sobą twarde kry lodowe starły.
Gdyśmy już tydzień stali tam u skał Karłowych,
Znowu nawałność wstała od Akwilonowych
Zimnych krain, i kilka dni ustawnie trwała,
Natenczas się galera z piechotą urwała
W nocy, którą bałwany między się porwały,
I już prawie na zgubę onę przewracały,

Nadziei żadnej niemasz, krzyk do Boga tylko,
Płacz z wzdychaniem od wszytkich, potem w godzin kilko
Począł do skał ryfejskich zaś wiatr ustępować,
A Neptun twarz swą śliczną z morza ukazować,
I Glaukus z Palemonem nadobnej urody;
Potem się uciszyły oceańskie wody.
Jednak w tej nawałności jeden okręt zginął,
Który na ślepą skałę w srogi szturm przypłynął,
W pół się prawie na ostrej okręt spadał skale,
Także ludzi zostało jednak kilko cale
Na jednej połowicy, drudzy potonęli,
I w przepaść głębokiego morza pogrążnęli.
Owe do skał elandskich przybiły bałwany,
Którym żywot cudownie jest od Boga dany.
Na tym okręcie matka dwóch synaczków mając,
Gdy już ludzie tonęli, sama się chwytając
Deszczki, na którejby swe zdrowie zachowała,
Syna jednego tylko do siebie porwała:
Drugi przed jej oczyma poszedł w głębokości,
I zaraz go porwały srogie nawałności.
Ktoby mógł wypowiedzieć smutek matki onej,
Kto żałość ze wszytkich stron tak barzo strapionej?
Niobe kiedy na swych śmierć dziatek patrzała,
Od płaczu okrutnego zaraz skamieniała.
I tobie się dziwuję matko żałościwa,
Żeś została od żalu tak wielkiego żywa.
Rybitwy co po skałach nad morzem mieszkają,
A żywność z samych tylko ryb obmyśliwają,
Usłyszawszy żałosny płacz i narzekanie,
I ustawne ku Bogu o pomoc wołanie,
Wsiadłszy na łodzi swoje onych ratowali,
Którzy na połowicy okrętu zostali.
A król się też tymczasem dostał między skały,
Od srogiej fale wolen, lecz insze zostały
Okręta u Gotlandu, pogody czekając:
Gdzie potem wiatr po sobie prawie dobry mając,
Podnieśli białe żagle, wtenczas gdy swojego
Tytona zostawiła zorza jedynego,

Na wonnem łóżku leżąc, kędzierzawe skronie
Jego ucałowawszy; już swe prędkie konie
Hipperion wypędzał ze wschodniego morza,
Już i twarz swą nadobną skryła śliczna zorza.
Ledwie od skał Karłowych pięć mil uciekały
Okręty, alić wiatry przeciwne powstały,
I znowuśmy na onoż miejsce przyjechali,
Gdzie pierwej stały nawy: nazajutrz dostali
Lepszego wiatru, którym z łaski Neptunowej
Przypłynęliśmy do skał, i uszli surowej
Nawałności, która tej nocy wielka była,
Lecz nam między skałami nic nie uczyniła.
Jest góra, którą panną zdawna nazywają
Żeglarze, co po morzu baltyckiem pływają,
Daleko precz na wodzie, prawie pod obłoki
Wierzch głowy swojej mając; tej ze wszech stron boki
Bałwany, gdy się jedno morze wzburzy, biją,
Jednak jej żadną miarą przecie nie pożyją;
Każdy się o nię wstrąci, nielękliwą stoi,
Gniewu się srogich wiatrów bynajmniej nie boi;
Zwierzchu ma piękne drzewa, i zioła obfite,
I cienie jaworami gęstemi przykryte.
Tę, co zdawna żeglują, w uczcziwości mają,
Bo kiedy się w srogi szturm tam do niej dostają,
Ona ich do swych kryje pokojów zakrytych,
Że się najmniej nie boją wiatrów nieużytych,
Ani srogich bałwanów, które wywracają
Okręty, i o skały twarde rozbijają.
Przetoż za dobrodziejstwo jej żeglarze taką
Sławę czynią, i wszędzie uczciwość wszelaką.
A ktoby jej nie uczcił, albo jakie słowo
Rzekł o niej nieprzystojne, taki rzadko zdrowo
Do życzliwego sobie brzegu więc przypłynie,
Lecz na morzu od srogiej nawałności zginie,
Albo w niebezpieczeństwo jakie znaczne wpadnie,
Z którego nie będzie mógł wynijść potem snadnie.
Czegośmy na okręcie naszym doświadczyli,
Bo kiedyśmy już blisko Elzenaben byli
Między skałami, tak jeden z okrętu naszego
Począł jej sprośnie łajać, i słowy starszego

Szypra o to strofować, że tak sprosnej wiary;
On mu powiedział, że to zwyczaj u nas stary,
Który przodkowie nasi zdawna nam podali,
I prosili, żebyśmy zawsze go chowali.
Kto wie, jeśli człowiekiem ta nie była góra?
Tak Progne, tak obrosła Filomela w pióra,
Tak Akteon w jelenia, Adonis w pachniący
Kwiatek, a Aretuza w strumyczek ciekący;
Tak Atalanta w lwicę, i Niobe w twardy
Marmur, tak Atlas w górę, w kamień Battus hardy,
Dyrce w rybę, a w trzcinę Syringa żałosna,
I śliczna Dafne w drzewo, tak Kalisto sprosna
Niedźwiedzicą stanęła, Filis w migdałowe
Drzewo, tak Faetusa śliczna w topolowe;
I ta, kto wie, jeśliże nie prze winę jaką
Stanęła na głębokiem morzu skałą taką.
Wszytko bogowie mogą, kto się im sprzeciwi?
I umarli w ich mocy, i ci co są żywi.
Ledwie tego domawia, gdy nasz okręt nagle,
U którego dwa były podniesione żagle,
Wielkim pędem wiatr wpędził między ciasne skały,
Które wierzchy pod niebo wyniesione miały,
Nie mógł sternik tak prędko nawy wykierować,
Ni białych spuścić żaglów, kazał się ratować
Każdemu jak kto może, Bogu się poruczyć,
Do deszczek, na którychby mógł wypłynąć, rzucić.
Wtem uderzył w róg skały okręt z lewej strony
Gwałtownie, tam nie było już inszej obrony,
Jedno się Bogu tylko samemu poruczać,
A do dylów i masztu co rychlej się rzucać.
Bojaźń sroga na wszytkie, nagła padła trwoga,
Płacz, krzyk wielki, ratunku wołają od Boga.
Jedni do batów, drudzy deszczek się chwytali,
Inni na brzeg z okrętu powyskakowali.
Kędy naprzód Męcinski z Wyskowskim skoczyli,
Dobre serce i drugim zaraz uczynili;
Potem za nimi słudzy też Fugielwedrowi
Wyskoczyli, chcąc żeby tak zostali zdrowi,
I inszych kilkanaście tak się ratowali.
A wtem sprawcy okrętu na nich zawołali,

Żeby się nie trwożyli, bo nic okrętowi,
Trzaskę tylko wyrwało jednemu dylowi;
Lecz to już zaprawują, wylewają wodę,
Niewielką, prawi, mocny okręt podjął szkodę.
Długo się tłukł o one twarde okręt skały,
Najady śliczne na nas z wody wyglądały,
Z tego się ciesząc, bośmy onej nie uczcili
Slicznej Nimfy, jako nas żeglarze prosili.
Bóg jednak, który naszej prośby nie przepomniał,
Ale na miłosierdzie swoje wielkie wspomniał,
Wszytkich zdrowo zachował w tej niebezpieczności,
Tenże nas i wprzód wyrwał z morskich nawałności;
Za co niech będzie imie jego pochwalone,
I od duchów niebieskich i ziemskich uczczone;
Który i z morskich umie przepaści ratować,
I w nawiększych przygodach, kiedy chce, zachować.
By śmierć u boku stała, by nieprzyjaciele
Zawsząd cię ogarnęli, jedno dufaj śmiele
W łasce jego, nie będziesz nigdy opuszczony,
Ani w swem utrapieniu każdem zapomniony.
Z onej trwogi wyszedłszy, i z niebezpieczności,
Boskiejeśmy oddali chwałę wszechmocności,
Który nas i przy zdrowiu zachował i cale
Zostawił, i na onej nie dał zginąć skale.
W tych dniach król do Sztokolmu z kilką naw przypłynął,
I wszytkie niebezpieczne miejsca w skałach minął.
Kto wypowie wesele? kto wielkie radości?
Które mieli poddani z jego obecności.
Bym miał tyle języków, ile w Erydanie
Jest jedno ryb, lub dziwów w bystrym oceanie,
Ledwiebych to wymówił; i bym wszytkie zdroje
Wyczerpnął z Helikonu, a wlał w pióro moje,
Ledwiebych ja opisać mógł to dostatecznie.
Samby tylko Apollo mógł to wspomnieć grzecznie,
Lub śliczna Kalliope, która w Helikonie
Cnej Latony całuje syna wdzięczne skronie.
Na znak wielkiej radości z jego przyjechania,
Z zamku i z miasta były ogromne strzelania,
I z okrętów, które tam na kotwicach stały
Tuż pod mury; a morskie boginie się bały

Onego huku, który i skały przechodził,
A rybom co pływają na dnie morskiem szkodził.
I sam się Neptun nie śmiał ukazać nad wody,
Ani twarzy spaniałej, ani siwej brody.
Głos się wszędzie od grzmotu onego rozlegał
Po skałach, aż obłoków wysokich dosięgał.
Potem kiedy już strzelba ona ucichnęła,
A nawa do samego brzegu przystąpiła
Królewska, książę Karzeł tamże poważnemi
Przywitał go od wszytkich słowy takowemi:
Witaj wielki monarcho, królu na północy
Namożniejszy, który masz te narody w mocy
Co pod siedmią wysokich Tryjonów mieszkają;
Tobie tak wiele królestw powinność oddają,
Tobie hołdują bitni z dawna Sarmatowie,
Tobie Szwecya, tobie waleczni Gotowie,
Inflanci, Podolanie, Litwa, Filandya,
Ruś, Lapowie odlegli, i Ostrogotya,
Prusacy, co nad Wisłą głęboką mieszkają,
Tobie Żmudź, Mazurowie, poddaństwo oddają.
A ktoby mógł wyliczyć te krainy wszytki,
Które tobie hołdują, i czynią pożytki?
Te narody co w państwach ojczystych mieszkają,
Z wielką cię uczciwością i chęcią witają.
Zdawnaśmy twą osobę widzieć pożądali,
I przyjechania twego z radością czekali.
Bóg niech będzie pochwalon który mieszka w niebie,
Za to że przyprowadził do nas zdrowo ciebie,
I przeniósł cię przez wielkie oceańskie wody,
A na brzeg ten ojczysty wysadził bez szkody.
Otośmy wiary naszej cale dotrzymali,
I królestw tak szerokich tobie dochowali,
Szczęśliwie przyjmij państwa, po ojcu cnotliwym,
Po którym jako baczym jesteś frasowliwym,
A słusznie: bo i wszytka ta zacna korona
Jest po nim i dziś jeszcze wielce zasmucona,
Którego kiedy cnoty wspominać będziemy,
Wiele łez smutnych z oczu naszych wylejemy.
Tę nam jeszcze pociechę Bóg po nim zostawił,
Że cię na jego miejscu panem nam zostawił,

Który cnót jego będziesz i spraw naśladował,
A nas poddane swoje, jako on, miłował.
Sprawiedliwość każdemu, i prawo zachowasz,
Ukrzywdzonych ratujesz, przysięgi dochowasz;
A my tobie powinność oddawać będziemy,
I uczciwość wszelaką czynić zawżdy chcemy.
Gdy tej mowy dokończył stryj jego rodzony
Książę Karzeł, dzielnością wielką ozdobiony,
Król mowę swą poważną uczynił do niego,
Lecz dla krótkości teraz tu nie wspomnię tego.
Senatorowie potem długą prowadzili
Mowę swoję w okręcie, którą gdy skończyli,
Prowadzili do zamku z uczciwością wielką,
I z radością niemałą, a powolność wszelką
Jemu czyniąc. Po mieście ludzi pełno wszędzie,
Tak, że ledwie na wiosnę pszczół tak wiele będzie
Na hiblu, kiedy roje wielkie wypuszczają,
A z kwiatków rozmaitych słodki miód zbierają.
Każdy z radością bieżał, chcąc oglądać swego
(Którego z dawna pragnął) pana tak wdzięcznego.
A ten gdy w zamek wchodził, wszytkę wypuszczono
Zaraz strzelbę z okrętów, ogromnie strzelano:
Z wieże nad którą stoją trzy złote korony
Kule z ogniem leciały. Potem wprowadzony
Król pospołu z królową do ozdobionego
Kościoła, który ślicznie z marmuru drogiego
Ojciec jego zbudował; tam chwałę oddawszy
Bogu swemu, i z dworem swym podziękowawszy,
Za to że go we zdrowiu ze wszytkiem postawił
We Szwecyi, i z onych złych przygód wybawił;
Że morze dał przepłynąć, i jego srogości
Wszytkie wytrwać, i kilka wielkich nawałności.
To gdy odprawił, zaraz szedł do budowanego
Pałacu, który głową królestwa szwedzkiego
Zamków jest prawie wszytkich, pięknie wystawiony,
Armatą, ludźmi, strzelbą, dobrze opatrzony;
Na skale twardej siedzi, w koło bystre wody
Oblały go, i nigdy nieprzebrnione brody.
Kosztem wielkim pałace pięknie zbudowane,
Filary z rozmaitych marmurów ciosane.

Ledwie tak był ozdobny pałac w Ilionie
Pryama bogatego, gdy jeszcze w koronie
Siedząc, w pokoju wielkiej Azyi panował,
I Trojanom szczęśliwie bitnym rozkazował,
Póki syn jego cudzej nie wziął z Sparty żony,
Dla której i sam zginął, Ilion zburzony,
Ojciec zabit, i bracia wszytcy poginęli
Od Greków, i poddani swój upadek wzięli.
Za co nigdy nie stała nieszczęśliwa ona
Króla z Lacedemonu niestateczna żona.
Gdy wszedł do tych pokojów, które mu zostawił
Ojciec zacny, i z wielką ozdobą wystawił,
Witała go królowa, żona ojca jego,
I synaczek malutki. A król Jan miał tego
Z Belkowną, którą sobie wziął niegdyś za żonę
Dla cnót jej, i z gładkości wielkiej pojął onę.
Jakoż takiej urody, takiej jest piękności,
Że i samym porówna boginiom w gładkości




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Zbylitowski.