Dom tajemniczy/Tom V/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.
Zasłużona kara.

Carmen, obudzona głosem barona, kiedy ten się pytał: kto tam? a od kilku dni niepokojona najczarniejszem przeczuciem, zerwała się z pościeli, zarzuciła na ramiona peniuar, wsunęła bose nogi w sandałki, przyłożyła ucho do drzwi i słuchała.
Wiemy, co usłyszała.
Zlodowaciała z przerażenia hałasem wyłamywanych drzwi, a szczególniej strasznemi słowy: „Jestem markiz de Rieux!... poddaj się!...“
— Wszystko stracone!... powiedziała sobie... godzina zemsty wybiła!... René de Rieux będzie bez litości... jeden jest tylko sposób ocalenia życia: ucieczka...
I zaledwie: myśl ta przyszła jej do głowy, wprowadziła ją w wykonanie. Wymknęła się z hotelu nieprzytomna prawie, przebiegła ogród, nie wiedząc sama, dokąd leci, a napotkawszy otwartą furtkę, wypadła na ulicę.
Przez całą noc błąkała się po Paryżu, odziana zaledwie i drżąca z zimna, z nogami zakrwawionemi, bo atłasowe sandałki rozleciały się oddawna.
Po pożarze Czerwonego Domu Janina de Simeuse błąkała się tak samo!...
Carmen przypomniała sobie swoję ofiarę.
Sprawiedliwość Bozka działa, czasami bardzo wolno, ale działa zawsze jednakże!...
Niepokój duszy i zmęczenie ciała przygniatały cygankę... Nie zatrzymywała się atoli. Pędziła prosto przed siebie, bez wytchnienia, bez odpoczynku, uciekała, nie wiedząc, gdzie się znajduje i dokąd dąży, kręciła się często w błędnem kole, ale była przekonaną, że się oddala od Dyabelskiego hotelu i od zemsty Renégo de Rieux.
Pierwszy raz w życiu strach ją taki ogarnął.
Przerażenie jej dochodziło do nieprzytomności... blizką była obłędu...
Kiedy blade brzaski mroźnego poranku zastępowały ciemności, odzyskała na chwilę przytomność. Zwolniła kroki i rozejrzała się w około siebie.
Znajdowała się w tej chwili w zupełnem pustkowiu na błotnistym bulwarze, wysadzonym dużemi drzewami. Naprost wznosił się ogromny gmach, z mnóstwem okien i monumentalną bramą.
Po nad tą bramą widniał wielki rzeźbiony napis, którego nie siliła się nawet odczytać.
Szare niebo, drzewa ogołocone z liści, wysoka fasada, formowały widok ponury. Cyganka chciała się ztąd oddalić, ale sił jej zabrakło... pokaleczone nogi odmówiły posłuszeństwa... Gdyby potrzeba było postąpić sto tylko kroków dla ocalenia życia, umarłaby w tem miejscu, gdzie się znajdowała.
W pewnych odległościach pod drzewami stały ławki kamienne zupełnie mokre.
Usiadła na najbliższej.
Nie straciła przytomności, ale niezdolna była zemdleć, ani się poruszyć... Jakaś mgła zaćmiła jej umysł, nie czuła już nawet, że cierpi...
Upłynęła godzina może. Zupełnie się już rozwidniło... wózki przekupniów zaczęły przejeżdżać po błotnistej drodze. Drzwi wielkiego gmachu uchyliły się, gromada robotników stanęła koło Carmeny i przypatrywano się młodej kobiecie, nieżywej prawie, biało ubranej z włosami rozpuszczonemi, z twarzą podobną do statuy kamiennej.
Cyganka nic nie słyszała.
— Czy to waryatka?... pytano się wzajemnie.
Człowiek jakiś wyszedł nagle z wielkiego gmachu, a zobaczywszy zebranie, odsunął tłum i stanął w pierwszym rzędzie naprost Carmeny.
Był to mężczyzna o szerokich ramionach, szyi bawolej, herkulesowych rękach. Długie, głębokie szramy i zakrwawione siniaki pokrywały szkaradną twarz jego. Możnaby sądzić, że pazury tygrysa poszarpały mu policzki i czoło.
Zaledwie nowoprzybyły spojrzał na cygankę dzikim swoim wzrokiem, wybuchnął głośnym śmiechem. Przyskoczył do młodej kobiety, jak jaguar do zdobyczy, pochwycił ją za długie włosy i zawołał głosem chrapowatym:
— Powróciłaś, łotrzyco!... Tym razem ja cię już przytrzymam i zjesz dyabła, jeżeli cię puszczę!....
Niespodziewany, brutalny ten napad przywrócił przytomność cygance. Usiłowała wydostać się z uścisku żelaznej ręki... bolesny jęk wyrwał jej się z piersi i szepnęła:
— Na Boga, miej pan litość... puść mnie... Co ja ci zrobiłam?... Ja nie znam pana...
— Teraz umiesz już mówić!... odrzekł mężczyzna... Dobrze i o tem wiedzieć!... Nie poznałaś mnie!... Ale ja cię poznałem!... No, idź... Cela twoja czeka na ciebie...
Carmen upadła na kolana, a niemogąc już wymówić ani słowa, załamała ręce z rozpaczą i wybuchnęła płaczem, tak głębokim, tak rozdzierającym, że widzowie tej szczególnej sceny poczuli się przejęci litością. Niektórzy odważniejsi postanowili ująć się za nią.
— Któż ty jesteś?... Jakie prawo masz do tej kobiety?... Gdzie ją pragniesz zawlec?...
— Kto jestem?... rzekł mężczyzna, ściągając dumnie brwi... Jestem Tabareau, dozorca główny pierwszego oddziału Salpetrière, ta kobieta zaś jest niebezpieczna waryatka... Uciekła nam przed dwoma dniami!... Czy wam już teraz dosyć?...
Carmen, usłyszawszy tę straszną odpowiedź, zamknęła oczy i zemdlała.
Tabareau podniósł ją za włosy, zarzucił na ramię i poszedł ze swoim ciężarem do szpitala.
Tłum rozstąpił się przerażony.
— Dobra zdobycz!!... wykrzyknął dozorca, wchodząc do odźwiernego!... pomszczę się!... Złapałem numer 913...
— Winszuję ci, Tabareau!... odrzekł odźwierny... masz szczęście!...
Czytelnicy nasi pamiętają zapewne, że wiedźma, uciekając z Salpetrière z Janiną de Simeuse, zamknęła Tabareau, pozbawionego przytomności, w klatce, w której, jak przypuszczała, nie było nikogo, a którą zajmowała furyatka. Widzieliśmy ją, pochyloną nad ciałem dozorcy, szarpiącą go paznogciami i zębami. Wkrótce krew z niego popłynęła i to było szczęściem dla Tabareau. Pod wpływem zadawanych mu męczarni, odzyskał prędzej daleko przytomność, aniżeli Perina przewidywała. Zadusił waryatkę i oswobodził się od niej w ten sposób.
Nazajutrz rano, dyrektor, obchodząc zakład, oswobodził dozorcę i skonstatował dwie ucieczki.
Artykuł wprowadzony niedawno do przepisów skazywał za to Tabereau na karę więzienia i grzywny. Okrutny dozorca zapłacił karę, zaklinając się na wszystko, że pomści się, jeżeli przypadkiem jedna ze zbiegłych wpadnie mu w ręce.
Przypadek, jaki w tym razie nazwaćby można Opatrznością, sprowadził cygankę pod bramy Salpetrière, a Tabareau poznał w niej № 913!...
Pan Bóg jest sprawiedliwy!...
Carmen we własną wpadła zasadzkę.
Zwróciła się przeciwko niej broń fatalna, tak długo i umiejętnie przygotowywana dla drugiej!...
Sprawiedliwość to Bozka dawała jej w głębi obrzydłej klatki pod batem niemiłosiernego kata, miejsce i nazwisko po tej, której skradła była nazwisko i położenie.
Kara to gorsza od śmierci, bo skargi i narzekania nic nie pomogą, bo cyganka umierać miała w obrzydłej klatce!... Straszna kara, ale zasłużona!...
Kiedy Carmen powróciła do przytomności, wykreśloną już została z listy żyjących.
Nie miała już nazwiska. Była tylko № 913.
Stalowa rózga skrwawiła jej plecy, a głos dozorcy oświadczył: „Do wieczora!...“
Tabareau mścić się potrafił.
Po co się dłużej zatrzymywać nad takiem rozpaczliwym widokiem?... Po co przedłużać takie ohydne, oburzające sceny?...
Konanie Carmeny trwało trzy miesiące.
Przez ten czas tortur nieustannych, nieszczęśliwa królowa nocy upamiętała się zapewne... Pan Bóg zlitował się nad nią i zesłał jej waryacyę...
Powróćmy do innych osób tego długiego opowiadania.
René de Rieux nazajutrz po dramacie w hotelu Dyabelskim, kazał się zaanonsować panu de Sartines i oświadczył:
— Dotrzymałem obietnicy... panie naczelniku... Nie upłynęły jeszcze dwa miesiące, a stowarzyszenie fałszerzy pieniędzy zniknęło i nie zawiąże się już więcej...
— Czyż to prawda?... wykrzyknął naczelnik policyi zdumiony.
— Prawda, panie, i zaraz panu tego dowiodę, jeżeli mi pan przyrzecze tajemnicę, przychodzę bowiem do pana nie jako do urzędnika i do ministra, ale jako do szlachcica, do starego przyjaciela mojej rodziny...
Pan de Sartines przyrzekł, a jego słowo świętem zawsze było.
René opowiedział mu to wszystko, co już wiemy, minister nie szczędził pochwał młodemu oficerowi marynarki. Dotknęło go boleśnie, że podobne zbrodnie mogą się praktykować w Paryżu, pod okiem policyi i obiecał wysłać zaraz tego samego dnia najzręczniejszych swoich agentów, dla wyszukania mniemanej baronowej de Kerjean.
Agenci ci niczego nie dokonali i to dla ważnej przyczyny, dla tego mianowicie, że szukali wszędzie, wyjąwszy w klatkach Salpetrière.
Tak się dzieje na świecie!...
Pan de Sartines kierował osobiście tajemniczą nocną rewizyą w hotelu Dyabelskim.
Kazał wybić jedno z zamurowanych wejść do podziemi, aby przeszukać te rozległe krypty, zkąd wypływały strumienie podrabianego złota.
Zaledwie postąpił ze sto kroków, spostrzegł dwa trupy, jeden olbrzyma, drugi karła.
Kerjean nie mógł przebaczyć Dagobertowi i Bouton d’Orowi ich chęci zdrady i kazał przywiązać nędzników jednego obok drugiego w chwili kiedy zamurowywano wejścia.
Czy mamy potrzebę dodawać, że hotel Dyabalski nie znalazł już nabywcy, że złowroga jego renoma zwiększała się ciągle odtąd, aż do czasu, dopóki go zupełnie nie zburzono.
Kiedy agenci pana de Sartines przetrząsali cały Paryż, wiedźma robiła poszukiwania ze swej strony.
Pewnego dnia, spotkała jakiegoś drągala, który przypatrzywszy jej się uważnie, zawrócił z drogi i szedł za nią z daleka.
Ów drągal, był to Morales.
Brat Carmeny nie został wcale ugodzony strzałem Kerjeana, udał tylko zabitego, żeby się wymknąć od razu i Renému i baronowi.
Rzeczywiście, skoro ci zaczęli się rozprawiać ze sobą, drapnął.
Po raz trzeci egzystencya jego stawała się niepewną.
Postanowił raz stanąć na pewnym gruncie, raz zerwać z przeszłością, raz zostać osobistością godną szacunku. i
Dzięki protekcyi jednego ze swoich znajomych z szulerni, wstąpił do policyi i całem sercem oddał się nowemu zawodowi.
Wiedźma była zawoalowana, kiedy ją spotkał, ale Moralesowi zdawało się, że poznaje ją z figury i z rodzaju ubrania.
Zbliżał się zwolna, a gdy był tuż prawie przy niej, zawołał nagle:
— Perino!...
Wiedźma zadrżała i odwróciła się.
— Brawo!... powiedział Morales ze śmiechem, widzę, że się nie omyliłem, Caramba!... Szczęśliwy jestem z tego spotkania...
Perina nie myślała mu zaprzeczać.
— Czego chcesz?... zapytała.
— Chcę po prostu, moja droga, zaaresztować cię w imieniu króla, odrzekł ex-cygan wesoło.
— Aresztować mnie chcesz?... powtórzyła wiedźma, nie okazawszy najmniejszego przestrachu. Co też ty mówisz?...
— Prawdę, moja piękna przyjaciołko...
— A jakiemże to prawem zrobić zamierzasz?
— Prawem, jakie mi służba moja nadaje... Należę do pana de Sartines... jestem jednym z jego pierwszych urzędników...
— O cóż jestem oskarżoną, jeżeli zapytać wolno?...
— O chmarę ładnych rzeczy, z których najmniej pokaźne mogą cię zaprowadzić na plac de Grève... Ty wiesz przecie, moja duszko...
— I to tak bardzo ci na tem zależy, żebyś mnie uwięził, senor Gusman?...
— Na świętego Jakóba z Compostelli!... Spodziewam się, że mi na tem zależy!... Przytrzymanie takiej osoby zrobi mi zaszczyt wielki!... otrzymam gratyfikacyą prawdopodobnie...
— Dobrze, dobrze... rozumiem twoje powody i pochwalam takowe... Może jednakże jest jaki sposób, żebyśmy się pogodzili...
— Jakto?... co chcesz powiedzieć?...
— Przypuszczam, że pan de Sartines jest bardzo wspaniałomyślny, ale gdybym ja była bardziej wspaniałomyślną od niego?...
— Zastanowiłbym się nad tem, Caramba!... Może dałoby się coś zrobić!...
— Byłam tego pewną... A więc uważam interes za skończony.
— Masz pieniądze?...
— Mam ich bardzo mało.
— No, to w takim razie chodźmy... Po co, u dyabła, zatrzymujesz mnie, jeżeli nie masz pieniędzy?... zamruczał gniewnie Morales.
— Dla tego, że mam pierścionek, wartujący bardzo dużo... odrzekła Perina.
— A, no!... a gdzież jest ten pierścionek?...
— Na moim palcu.
— Zobaczmy.
Wiedźma błysnęła przed oczami Moralesa brylantem, jaki już znamy, a on, olśniony, zapytał z widoczną chciwością:
— Wiele warta taka sztuka?...
— Dwa tysiące pięćset liwrów co najmniej...
— I ty mi to ofiarujesz, moja kumo, jeżeli cię nie zaaresztuję?...
— Ma się rozumieć.
— No, to rzecz skończona... Dawaj pierścionek...
— A jeżeli mnie oszukasz?...
— Masz moje słowo... Nie obawiaj się niczego... i dawaj pierścionek...
— Sama ci go włożę na palec... powiedziała wiedźma.
— Jak ci się podoba, ale śpiesz się tylko...
Perina zdjęła obrączkę i wsuwając ją na palec Moralesa, nacisnęła silnie drogocenny kamień.
Ex-cygan poczuł jakby delikatne ukłucie, nie zwrócił jednak żadnej na to uwagi i śmiać się zaczął.
— Teraz, kiedy mam cacko na palcu, moja kumo, niech mnie wszyscy dyabli porwą, jeżeli cię wypuszczę!... Caramba!... będę miał pierścionek i...
Nie dokończył i upadł nieżywy.
Najsilniejsza z trucizn ukrytą była pod oczkiem, którego Perina nacisnęła sprężynę.
Wiedźma rzuciła na trupa Moralesa pełne pogardy spojrzenie i szybko się oddaliła.
Żyła długo jeszcze w najokropniejszej nędzy, a ostatnie jej lata były długą, okrutną karą za liczne jej zbrodnie.
Łaknęła po prostu śmierci, która ją uparcie omijała...
Janina i René połączyli się i zostali szczęśliwi. Nie powrócili nigdy do Paryża, życie im upływało cicho i spokojnie w starym zamku, samotność bowiem przekładali po nad wszelkie zabawy świata i dworu.
Tym, co znali barona de Kerjean, markiz de Rieux nie chciał nigdy przedstawić swojej żony.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.