Dom tajemniczy/Tom V/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Żebraczka.

Czytelnicy nasi przypominają sobie zapewne, że na ostatniej nocnej wizycie Dagoberta i Bouton d’Ora u pana de Rieux, postanowiono, iż śmiały zamiar wtargnięcia do hotelu Dyabelskiego i porwania baronowej de Kerjean, dokonanym być ma nocy następnej.
René z kamerdynerem swoim, mieli połączyć się z bandytami o północy w ulicy Tombe-Issoire, przy małej furtce.
— Czy się jeszcze zobaczę z wami przedtem? zapytał młody człowiek Dagoberta.
— Nie... odpowiedział tenże, chyba w razie, gdyby zaszła jaka nieprzewidziana przeszkoda, o której zmuszeni bylibyśmy zawiadomić pana markiza...
Od chwili tego rozstania, minuty upływały panu de Rieux z rozpaczliwą powolnością, boć pilno mu strasznie było działać, boć drżał na myśl jakiej przeszkody...
W miarę upływających godzin, obawa narzeczonego Janiny de Simeuse zwiększała się coraz bardziej.
Drżał za najmniejszym szelestem, zdawało mu się, że przybędzie jakiś posłaniec od Dagoberta i pogrąży go znowu w niepewności, której nie miałby już siły przenieść na sobie.
Nazajutrz około czwartej po południu, ta niespokojność, ta gorączka, przybrała takie okrutne rozmiary, że René niezdolny usiedzieć na miejscu, wyszedł z domu i zaczął włóczyć się po Paryżu bez względu, że mógł się narazić na niebezpieczeństwo, że mógł być poznanym, zwłaszcza, iż zaledwie że przysłonił sobie twarz szerokim kołnierzem płaszcza, w który się był owinął.
Ta szybka bez celu przechadzka zrobiła skutek jak najlepszy.
Pomogła mianowicie Renému do poskromienia swojej niecierpliwości i przywróciła mu do pewnego stopnia spokój moralny, a wiadomo, jak go potrzebował.
Dobrze się już ściemniało, gdy uczuł nareszcie zmęczenie i postanowił powrócić do mieszkania.
Zatrzymał się na sekundę, spojrzał w około siebie, żeby się zoryentować w którą się stronę znajduje.
Przypadek zrządził, że zamiast iść prosto przed siebie, zatoczył ogromne koło.
Znajdował się w tej chwili na wybrzeżu Saint-Paul, na przeciw małego pałacyku, który baron Kerjean zajmował przed swojem ożenieniem i nabyciem hotelu Dyabelskiego.
René z pierwszego spojrzenia rozpoznał to mieszkanie.
Tu przychodził kiedyś wyzywać swojego rywala, tu przyjął był warunki pojedynku, co się miał zakończyć morderstwem.
Nienawiść i złość zawrzały w jego duszy.
Bezwiednie prawie podniósł rękę do góry i pogroził obmierzłemu domowi.
— Wkrótce, baronie de Kerjean... szeptał, wkrótce spotkamy się ze sobą... Jeżeli Bóg jest sprawiedliwy, to moja będzie wygrana!...
Miał już iść dalej, gdy w tem uwagę jego zwrócił jakiś jęk, rozlegający się tuż prawie przy nim.
Przy świetle latarni zawieszonej w niedalekiej odległości i właśnie dopiero co zapalonej, René wpatrzył się w ciemności i zdawało mu się, że dostrzega jakąś postać ludzką, przytuloną do muru nad brzegiem Sekwany.
Zbliżył się do tej postaci i nowy jęk boleśniejszy i bardziej wyraźny, doszedł teraz jego uszu.
— Kto jesteś?... zapytał, i co ci jest takiego?...
— Jestem kobieta... odpowiedział jakiś głos złamany.
— Co tu robisz?...
— Wołam i oczekuję śmierci... a ona jak na złość nie przychodzi...
— Musisz bardzo cierpieć, skoro podobne słowa wychodzą z ust twoich?...
— Rzeczywiście... strasznie cierpię...
— Cóż ci dokucza?...
— Największe... najohydniejsze ze wszystkich cierpień... głód...
— Głód!... wykrzyknął pan de Rieux. Czyż podobna?... Czy cię dobrze zrozumiałem?... Głód cię, powiadasz, zabija?...
— Tak... szepnęła nieznana kobieta.
— No, to w takim razie jesteś ocaloną, bom ci gotów dopomódz...
— Na co się to zdało, mój panie... Dzisiaj wsparta, jutro zapadnę znowu w nędzę, która mnie przygniata... Sprzykrzyło mi się wyciągać rękę... Chleb żebraczy zanadto jest mi gorzki... Lepiej raz skończyć nareszcie... Idź pan z Bogiem w swoję drogę i pozwól mi umierać w spokoju.
— Nie, nie... zawołał żywo markiz, ja cię nie opuszczę, ja ci umrzeć nie pozwolę... Jeżeli Pan Bóg umieścił cię na mojej drodze, to dla tego, że się zlitował nad tobą, że przyszedł ci z pomocą... Nabierz odwagi, biedna kobieto, ja się zaopiekuję tobą, zapewnię ci egzystencyę, nie zbraknie ci odtąd niczego. Jestem bogaty, bardzo bogaty, a podanie rąk niedoli, to jedyne szczęście, jakie mogę znaleźć jeszcze na ziemi.
— Jakto?... szeptała żebraczka, z wyrazem ździwienia i niewiary, taka wielka litość... tyle dobrodziejstwa dla obcej?...
— Obcej?... A cóż to szkodzi... Cóż to mnie może obchodzić, kto ty jesteś?... Cierpisz, to dostateczne dla mnie, tu właśnie zaczyna się mój obowiązek... Zresztą dobrodziejstwa, o których mówisz, nie przyjdą ci darmo... Wymagać będę coś w zamian.
— Czego takiego?... Cóż ja mogę dać w zamian, kiedy nic nie posiadam na tym świecie?
— Modlitwy!...
— Modlitwy?.. rzekła z dziwną ironią żebraczka. O! jeżeli o to tylko chodzi, to będę modlić się za pana z całego serca... powiedziała głośno, a po cichu dodała: Błagałabym dyabła za tobą, gdybyś tylko wierzył w niego...
René tych słów ostatnich nie dosłyszał.
— Przedewszystkiem, biedna kobieto... ciągnął, trzeba cię wybawić co najprędzej z katuszy, jakiej doświadczasz... głód twój zaspokoić!... Czy znasz jaki hotel... lub jaką szynkownię gdzie w pobliżu?...
— Nie wiem nawet, gdzie jesteśmy... Po długiem chodzeniu, siły mnie opuściły... nogi ugięły się podemną... upadłam w tem miejscu i gdyby nie pan, z pewnościąbym tu umarła...
— No, to będziemy szukać razem.... Czy możesz podźwignąć się jeszcze trochę?...
— Wątpię...
— Ja cię podtrzymam... zaniosę, jeżeli będzie potrzeba... Podaj mi ręce i podnieś się...
Żebraczka uchwyciła się machinalnie rąk Renégo i gwałtownym wysiłkiem zdołała stanąć na nogach, tak była jednak osłabioną, że byłaby zaraz znowu upadła, gdyby nie pomoc pana de Rieux.
Z tą głęboką litością, jaką natchnęło go własne nieszczęście, nie cofnął się on przed nieprzyjemną konsekwencyą swojego dobrego uczynku i z prawdziwą szlachetnością zbliżył się do żebraczki, chociaż musiało to w najwyższym stopniu obrażać jego arystokratyczne instynkty, objął w pół nieznajomą i prowadził chwiejącą się, jak dobry syn prowadzi chorą matkę swoję.
Szli bardzo wolno, ale szli zawsze.
Jeszcze parę sekund, a dojdę do latarni.
— Sądząc z twojego głosu, biedna kobieto... powiedział pan de Rieux, można przypuszczać, że jesteś młodą... czy tak jest w rzeczy samej?...
— Nie mam wieku... odrzekła krótko żebraczka.
René mówił dalej:
— Jakto, nie wiesz, w jakim wieku jesteś?...
— Niech się panu zdaje, że mam sto lat z okładem...
Latarnia miejska zaczynała rozpraszać ciemności.
Markiz spojrzał na żebraczkę i poruszył się ździwiony, spostrzegłszy, że kaptur z prostej tkaniny pokrywał jej twarz i głowę.
— Dla czegóż nosisz taki gęsty woal?... zapytał..
— Dla tego, że chociaż jesteś taki litościwy i odważny, twarzy mojej byś się przestraszył...
— Zlitowałbym się może, ale z pewnością nie przestraszył...
— Tak sądzisz?...
— Pewny tego jestem...
— No to spojrzyj że w tę twarz, a zobaczymy, czy nie zadrżysz!...
Mówiąc to, żebraczka podniosła jedną ręką kaptura i zwróciła się do młodego człowieka.
Światło latarni obrzuciło jednocześnie zeszpecone strasznie oblicze Periny i szlachetne blade rysy Renégo.
Wiedźma i oficer marynarki, oboje uderzeni zostali jakby prądem elektrycznym.
Oboje zadrżeli.
René nie mógł powstrzymać okrzyku zgrozy, kiedy tymczasem okrzyk żdziwienia wyrwał się z zeszpeconych ust Periny.
— Markiz de Rieux!... szeptała z niepojętym wyrazem, to on!... to markiz de Rieux!... tak, to on sam!...
— Znasz mnie?... zapytał żdziwiony młodzieniec.
— Czy ja znam pana?.. Oh! tak... szukam pana od dawna i przedłużałam nędzne moje życie w nadziei, że pana spotkam przecie,
— Szukałaś mnie!... powtórzył René, nie mogąc wierzyć własnym uszom, tak mu się to, co usłyszał dziwnem wydało.
— Tak, szukałam pana... ciągnęła wiedźma, jak zrozpaczona matka szuka dziecięcia, które zgubiła... wołałam pana... czekałam, jak skazany na śmierć oczekuje ułaskawienia... i to właśnie w chwili, kiedy straciłam już ostatnią nadzieję, w ostatniej godzinie, kiedy umrzeć postanowiłam, pan mi się nagle ukazałeś!... To nie przypadek, to cud prawdziwy!... Wątpiłam o Tobie, Boże... złorzeczyłam Ci, nędzne stworzenie!... Przebacz mi, Panie!... Oczy mi teraz się dopiero otworzyły... Błądziłam w ciemnościach, a oto światłość mi się ukazała... Wierzę w Ciebie... uwielbiam Cię i dziękuje Ci, Stworzycielu mój, ze łzami...
Wymawiając gorące te wyrazy, Perina wysunęła się z objęć Renégo, padła na kolana, wzniosła ręce ku niebu i zaczęła głosem przerywanym szeptać modlitwę dziękczynną.
— Że ta nieszczęśliwa jest waryatką, to nie ulega wątpliwości, pomyślał pan de Rieux.
Perina nie dosłyszała tych słów, ale odgadła, co się działo w umyśle młodego szlachcica, więc potrząsnęła głową i powiedziała, jakby podsłuchała myśl margrabiego:
— Nie, nie... nie jestem obłąkaną.. dam wkrótce tego dowody...
— Pomogę ci podnieść się, biedna kobieto.
— Pomagać mi pan chcesz, panie markizie!... a to po co?... Nie potrzebuję pomocy... wszystkie cierpienia już minęły... jestem już silną teraz, mogę iść sama... proszę... niechaj pan patrzy tylko!...
I rzeczywiście, Perina taka osłabiona przed chwilą, podniosła się z młodzieńczą żywością.
— Doprawdy, nie wiem, czy to sen, czy rzeczywistość!... wykrzyknął René zdumiony i nie mogący własnym uwierzyć oczom.
— Panie margrabio... odparła wiedźma, zaraz się panu wszystko wyjaśni.
— Przed chwilą byłaś umierającą, powiedział markiz, jakimże sposobem wyzdrowiałaś tak prędko?...
— Pańskie zjawienie się tę zmianę spowodowało.
— Więc to prawda, że mnie szukałaś?...
— Prawda, że chciałam umrzeć dla tego, iż nie mogłam odnaleźć pana...
— Czegóż chciałaś odemnie?..
— Dać, albo raczej sprzedać panu dwie rzeczy najdroższe na tym świecie dla ciebie, dwie rzeczy, które bezemnie byłyby na zawsze dla pana stracone...
— Jakież to rzeczy?...
— Zemsta i miłość...
René potrząsnął głową.
— Kobieto... rzekł, albo chcesz mnie oszukać, albo sama się oszukujesz... Jest jeden tylko człowiek na świecie, nad którym pragnąłbym się zemścić... jest tylko jedna na świecie kobieta, którą mógłbym kochać, ale ani jednego ani drugiej nie znasz na pewno...
— Markizie de Rieux!... wykrzyknęła wiedźma, z dwojga nas, nie ja się mylę!... Posłuchaj, a zaraz wątpić przestaniesz... Człowiek, którego ci oddać pragnę, nazywa się baron de Kerjean.. Kobieta, której miłość ci zwrócę, nazywa się Janina de Simense...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.