Dom tajemniczy/Tom II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Przeczucia matki.
.

Pani de Simeuse zaczęła opowiadać scenę, jakiej była świadkiem, nie pominęła żadnego słowa wiedźmy, opisała szczegółowo wywołanie i fantastyczne ukazanie się barona de Kerjean.
Książe słuchał uważnie.
— Co powiesz o tem wszystkiem, kochany przyjacielu, teraz, kiedy znasz całą prawdę?... zapytała księżna, skończywszy opowiadanie.
Pan de Simeuse zamyślił się głęboko.
— Rozumiem twoje obawy, kochana Blanko, ale ich wcale nie podzielam.
— Nie wierzysz więc w przepowiednię z 20-go lutego 1752 r. i w to, czego się dziś wieczorem dowiedziałam?...
— Wątpliwość w tym razie, byłaby poprostu szaleństwem... Młoda wróżka z przed dwudziestu laty i ta stuletnia wiedźma, której dzisiaj się zapytywałaś, nie mogłyby tak się dokładnie zgodzić dzięki prostemu przypadkowi tylko... Zresztą zjawisko, jakiego byłaś świadkiem, na żadne wahania się pozwala. Tak samo jak ty, jestem i ja przekonany, że córce naszej zagraża niebezpieczeństwo.
— Jeżeli więc podzielasz moję wiarę... wykrzyknęła księżna, dla czegóż obaw nie podzielasz?...
— Dla tego, że ufam, iż jakiekolwiek jest to niebezpieczeństwo, odwrócić je potrafimy!... Czujna i troskliwa opieka nasza walczy przeciw złej gwiaździe i wyjdzie z walki zwycięzko?.. Jeden tylko człowiek, powiedziano ci, może ocalić Janinę... Człowiek ten, jeszcze wczoraj obcy nam zupełnie, dziś jest już przyjacielem naszym... Czyż baron de Kerjean, nie przyszedł raz już córce naszej z pomocą?... Tego co raz uczynił, czemużby nie miał uczynić po raz drugi?.. Pan de Kerjean jest dobrym szlachcicem i bądź pewna, że podejmie z prawdziwą dumą i tę rycerską powinność, jaką dlań przeznaczenie zachowuje. Pochodzimy z możnego rodu, który dotąd honor opiekowania się swymi członkami tylko królom Francyi pozostawiał:
— Twoja ufność przywraca mi siły i odwagę, szepnęła księżna, a jednakże nie jestem tak uspokojoną, jakbym być powinna. Kto nas zapewni, że pan de Kerjean, człowiek, którego raz jeden widzieliśmy w życiu, znajdzie się przy nas w tej chwili właśnie, kiedy Janina będzie go potrzebować?...
— Znajdzie się, odrzekł książe, możesz liczyć na pewno...
— Jakim sposobem?...
— Zjednam go sobie najprostszym w świecie sposobem, jakiego najchętniej lubię używać, otwartością. Zanim dowiedziałem się od ciebie o tem, co cię dziś wieczór spotkało, postanowiłem sobie oddać wizytę panu de Kerjean, aby mu podziękować za niezmierną przysługę, jaką nam wyświadczyć raczył... Wizyta miała mieć ten cel jedyny, teraz będzie miała dwa cele. Nie będę nic ukrywać przed baronem... zdradzę przed nim dziwny kaprys losu, oddający w jego ręce życie naszego dziecięcia... powiem mu: — Masz pan już ogromne prawa do wdzięczności naszej, przychodzę cię prosić, ażebyś chciał zdobyć sobie większe jeszcze... Bądź zbawcą, bądź bratem Janiny, baronie de Kerjean, a ja w zamian gotów jestem, jeżeli tego potrzeba, odpłacić ci się choćby życiem!.. Bądź pewną, kochana Blanko, że mnie jako człowiek honorowy zrozumie, że poda mi rękę i odpowie: — Jestem na rozkazy pańskie!...
Po kilku chwilach milczenia, księżna się odezwała:
— Ale w takim razie, pan de Kerjean, musi stać się stałym gościem w naszym domu?...
— Czyżbyś sobie nie życzyła tego?...
— Jakoś to dziwnie będzie, gdy ciągle... całemi godzinami znajdować się będzie obok Janiny?
— Obok Janiny i obok ciebie, bo wszak nie opuścisz nigdy swojej córki... Cóż widzisz w tem tak niepokojącego?.. co cię tak zatrważa?...
— A jeżeli ten młody człowiek, przypuszczony do takiej poufałości, zapomni bezwiednie o roli brata i z opiekuna przemieni się w kochanka?...
— Tego nie ma się co obawiać i podejmuję się temu zapobiedz...
— Jak?...
— Najprzód, rodzina nasza za wysoko jest postawioną, ażeby jakiś Kerjean, jakkolwiek i dawne i dobre może być jego szlachectwo, mógł zamarzyć o ręce naszej córki...
— Czyż miłość zna różnice pochodzenia?... wykrzyknęła pani de Simeuse.
— Czasami w istocie miłość się zapomina, ja jednak będę umiał dać do zrozumienia baronowi, a jeżeli będzie potrzeba, to mu powiem nawet otwarcie, iż Janina jest już z kim innym zaręczoną.
— Dobrze!... Ale to nie jedyny niestety powód mojej obawy... jest jeszcze inny i bardzo ważny...
— Jaki?...
— Obawiam się, aby ta nieustanna poufałość, ta obecność ciągła w pośród nas młodego człowieka, nie będącego żadnym naszym krewnym, a wczoraj jeszcze zupełnie nam obcego, nie zaniepokoiła i nie obraziła Renégo de Rieux?...
— Jego to miałoby zaniepokoić?... obrazić?... wykrzyknął książe, dla czego?...
— René, jak wiesz, bardzo jest zakochany w Janinie...
— Bo też powinien ją bardzo kochać, skoro żoną jego zostanie!... odparł wesoło pan de Simeuse.
— Zakochany łatwo stać się może zazdrosnym... zazdrosnym choćby bez powodu nawet... ciągnęła księżna.
— Zazdrość budzi wątpliwość!... odpowiedział książe. Nie wierzyć Janinie, byłoby zniewagą nie do darowania!... Podejrzenia tego rodzaju, czyniłoby Renégo de Rieux niegodnym skarbu, jaki ma obiecany!... Niedorzeczna jego zazdrość byłaby występną, bo obrażałaby nie tylko naszę córkę, ale i szlachetnego jej zbawcę... René nie może być nam przeszkodą — nie powinien widzieć w postąpieniu naszem nic złego... Ty źle go sądzisz, kochana Blanko... Skoro się dowie, o co chodzi, pierwszy poda rękę baronowi de Kerjean i powie mu: — Bądź bratem moim!...
— Z całej duszy pragnęłabym, żeby tak było!... rzekła księżna widocznie przygnębiona. Dałby Bóg, ażeby René de Rienx i pan de Kerjean, zostali rzeczywiście przyjaciółmi...
— Co się z tobą dzisiaj dzieje, ukochana przyjaciółko moja?... zapytał pan de Simeuse. Silę się obudzić w tobie wiarę i nadzieje, ale mi się to wcale nie udaje, ciągle widzę chmurę na twym czole... Błagam cię bądź otwartą... nie ukrywaj nic i powiedz mi otwarcie, jeżeli wiesz cokolwiek jeszcze?
Pani, de Simeuse zawahała się na chwilę, ale nie zdolna zapanować nad swojem wzruszeniem, wykrzyknęła:
— A więc tak!.. jest jeszcze coś... jest serce moje, co drży, i dusza, co się oburza!... Gdybyś mnie nawet miał posądzić o szaleństwo, to muszę ci powiedzieć... że ja się boję tego człowieka!...
— Barona de Kerjean?...
Księżna skinęła głową potwierdzająco.
— Ależ to nierozsądnie... to występnie!... odrzekł żywo pan de Simeuse. Słyszę, ale nie wierzę!... Jakto?.. ten człowiek, co tak szlachetnie stanął wczoraj w obronie naszego dziecka z narażeniem własnego życia, wzbudza obawę w tobie?... Czy ty naprawdę, Blanko, mówisz coś podobnego?... Czy tak spłacasz święty dług wdzięczności?..
— Nic ci na to odpowiedzieć nie potrafię... Potępiasz mnie, ale nie przekonasz!... Być może, że rozum jest po twojej stronie, ale instynkt macierzyński po mojej!...
Wiem, że powinnabym upaść przed panem de Kerjean na kolana — błogosławić go, kochać i prosić, aby, jak mi już raz ocalił córkę, raz jeszcze uratować ją zechciał!... Powinnabym!... a jednakże nie mogę!... Jakiś głos tajemniczy, ten głos anioła stróża, głos Boga, przemawia do serca matki i ostrzega, ażebym się miała na baczności, bo ten człowiek stanie się fatalnym dla naszego dziecka... nieszczęście na nasz dom sprowadzi. Wiesz dobrze, że nie jestem niewdzięczną. — Patrzyłam na barona de Kerjean, ręka moja drżała w jego ręku... oczy jego napełniały mnie trwogą... Jego niby szlachetna a naprawdę piękna twarz, wydała mi się straszną... Dziś wieczór, kiedy stanął przedemną, wywołany przez wróżkę, blada jego postać bardziej jeszcze złowrogą mi się wydała... Napróżno głos wiedźmy mówił mi: „To zbawca!...“ inny głos, ten co pochodzi z nieba, szepcze mi pocichutku: — to zły duch!...
Pan de Simeuse pełen bolesnego osłupienia, słuchał z pochyloną głową słów żony.
— Blanko!... wykrzyknął, kiedy skończyła, czy nie rozumiesz krzywdy, jaką mi robisz?, okropnej pozycyi, w jakiej mnie stawiasz?... Miałem nadzieję podtrzymać twoję energię, a ty mi odbierasz moję!... Czyż mamy zupełnie opuścić ręce?... Czyż Janina bezpowrotnie jest zgubioną?.. Gdzież jest prawda? gdzie kłamstwo?... Czy należy słuchać przepowiedni, czy wierzyć przeczuciom matki? Co postanowić?... co odgadnąć... Gdzie widziałem ocalenie, ty mi zgubę ukazujesz!... Rozum mi się miesza i gotów jestem opłakiwać nasze dziecię, które za ocalone prawie uważałem...
Książe rzucił się z powrotem na fotel, z którego tylko co powstał, a wielkie łzy spływały mu po policzkach.
Pani de Simeuse, pojąwszy, że kosztem własnych przekonań powinna powrócić odwagę zbolałemu ojcu, uklękła przed mężem, ujęła jego rękę, położyła ją na swojem sercu i powiedziała:
— W imię Bogu Wszechmocnego, Jakóbie!... w imię ukochanej córki naszej, przebacz mi! — proszę cię na klęczkach, przebacz mi! — Byłam słabą w tej chwili, a słabość jest występkiem!... wiem o tem, ale jestem kobietą i matką... Powinna byłam ukryć przed tobą szalone obawy moje... Ty jesteś panem, ty jesteś głową rodziny, w tobie rozum mój i siła...
Pan de Simuese wzruszony głęboko zawołał:
— Szlachetna i kochana towarzyszko!... biedna matko! — Pan Bóg cię wynagrodzi!... za nadto jest sprawiedliwy, zanadto jest miłosierny, ażeby cię nie wysłuchał... Miej nadzieję żono! miej nadzieję!..
— Tak... tak... szeptała pani de Simeuse wśród łez rozczulenia, które ulżyły trochę jej duszy strapionej. Pan Bóg jest dobry... sprawiedliwy... miłosierny... pozostawi nam nasze dziecię...


∗             ∗
Nazajutrz księżna wyglądała na spokojną, była uśmiechnięta prawie.

Jeżeli boleść i trwoga odzywały się jeszcze w jej sercu, to umiała przynajmniej z heroiczną odwagą zamknąć je w sobie, umiała sprawić, że na jej twarzy nie było ani śladu burzy wewnątrz szalejącej.
Zaraz po obiedzie, który w ośmnastym wieku podawany bywał o 13-ej w południe, pan de Simeuse postanowił doprowadzić do skutku zamiar swój wczorajszy, postanowił złożyć wizytę baronowi de Kerjean i w tym celu wydał rozkaz, ażeby zaprzężono cztery konie do jednego z powozów galowych, sam też przywdział strój ceremonialny, jak gdyby chodziło o udanie się do Wersalu na dwór Ludwika XV.
Cztery rumaki zaprzężone do wspaniałego powozu, niecierpliwie biły już kopytami i z trudnością mogły być powstrzymywane silną ręką stangreta, zakutanego w futro i galony, a pan de Simeuse w małym saloniku żegnał się już z żoną i córką.
Miał w tej chwili wychodzić.
Ale naraz przy bramie dębowej, rzeźbionej w stylu Reneissance , rozległo się uderzenie młotka, co oznajmiało ważniejszą jakąś wizytę.
Prawie zaraz potem elegancka kareta, zaprzężona w ciemne jak stal konie, wtoczyła na podwórze i zatrzymania się obok książęcego powozu.
Lokaj tej karety zamienił kilka słów z jednym z lokaji, wystających w przedpokoju, który wszedłszy do małego saloniku zapytał:
— Czy księżna pani raczy przyjąć pana barona Luca de Kerjean?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.