Jakoż cię zaraz, bezrozumna igło, Karanie z nieba lotne nastąpiło,
Żeś śmiała palce tak udatne zranić, Którym tokarnia nie może przyganić,
Które wyroki szczęścia mego przędą, Gdy mi przyrzeka w rękę, że me będą.
Nie wiesz, że ona, chociażeś ze stali, Łacno cię swoich oczu ogniem spali.
Nie wiesz, że to jest szczyt twojéj ozdoby, Że w ręku bywasz tak ślicznéj osoby.
I lubo ona haftem, lubo szyciem Tureckim, lubo i tkackim nawiciem,
Lubo spalenia robotę, lub mieszki Wyrabia, bardziéj w tym rękę Jagnieszki
Szacuję, niźli igłę, jedwab, złota, I zawsze z ręką przodkuje robota.
Szanujżeż mi jéj, albo jeśli zwady Szukasz, raczéj zakól ją z méj rady
Prosto ku sercu, a jeśli ją zranisz, Wszystkie niebieskich strzałek harty zganisz,
Kiedy tam utniesz swoim ostrym grotem, Gdzie miłość ludzkim nie doniosła złotem.