Do celu/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kajetan Abgarowicz
Tytuł Do celu
Podtytuł Obrazek z życia Rusinów galicyjskich
Pochodzenie Rusini
Wydawca Księgarnia Spółki Wydawniczej Polskiej
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia „Czasu”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.

Eufrozyny w Zahnilczu już nie zastał. Wyjechała wraz z dziekanową, zamieszkała w Stanisławowie i przygotowywała się do złożenia egzaminu nauczycielskiego. Nieobecność ta była dlań bolesną niespodzianką. Za dumny był jednak, żeby przyznać się do tego.
Pobyt tu smutne nań zaczynał wywierać wrażenie. Na każdym kroku spotykał się z bolesnemi wspomnieniami; każdy kamień, każde drzewo przypominało mu jej spojrzenia, jej słowa, uśmiech, ją całą. Nerwy zamiast uspokajać się wśród wypoczynku, rozdrażniały się coraz więcej. Perspektywa powrotu do Lwowa i walki dalszej, i cierpień dalszych, oszczerstw i potwarzy bezustannych, strachem go przejmowała.
Hrabia to widział doskonale, nauczył się zgadywać myśli swego wychowańca. Wiedział i pomyślał o tem, ażeby go z tego piekła wyrwać. Gotował mu nową najmilszą niespodziankę.
Raz przy herbacie pomiędzy pismami z poczty przyniesionemi znalazła się gazeta, zaadresowana do Iwana, pismo, którego nie trzymał, widocznie przysłano mu go umyślnie. Otworzył z ciekawości.
Znalazł tam pamflet obrzydliwy, hańbiący go, starający się rzucić cień niesławy na jego stosunek z hrabią. Jednem słowem ohyda, ułożona sprytnie w kształcie drobnej nowelki. Nazwiska były zmienione, ale tak podstępnie, że każdy mógł się prawdziwych domyśleć z łatwością.
Podłość ta dopełniła miary. Czuł, że chwyta go gniew szalony, gdyby znalazł pod ręką pismaków, którzy płodzili obrzydliwe piśmidło, byłby ich zgniótł, zmiażdżył jednem uderzeniem.
— Kości im połamię! — zawołał nagle, rzucając gazetę na stół i zrywając się od stołu — zetrę na miazgę... Cierpliwość ludzka ma przecież granice... Nie, nie dziwię się panie hrabio niektórym Polakom, że pragną zniszczyć to plugawe gniazdo jaszczurcze. Przeciwnie dziwię się, że nie zrobili tego, łotry... łajdaki... do czego potwarz dojść może... Niech pan hrabia przeczyta, zobaczy.
— Nie głupim mój kochany — odparł spokojnie, patrząc nań z uśmiechem — jedynem lekarstwem na paszkwile — nie czytać, lub przeczytawszy przypadkiem zapomnieć o nich zupełnie. Paszkwil który wywoła gniew w oszkalowanym, dopnie swego celu i sprawi przyjemność tym sposobem podłemu potwarcy.
— Kiedy bo to przechodzi granice — wołał zaperzony Iwan, biegając prawie po pokoju, wzburzony, rozszalały.
— Siądź tu — zawołał nań stanowczo hrabia — mam ci coś powiedzieć, co cię z pewnością uspokoi... Siadaj i słuchaj.
Usiadł, ale był ciągle wzburzonym, drżał cały.
— Pamiętasz — mówił hrabia poważnie — com ci mówił, gdyś tu z Wiednia przyjechał, gdyś był pełnym illuzyi i kraju nie znał. Dziś musisz mi przyznać, że: po pierwsze, lud jest zdrowym materyałem, z którego można jeszcze wszystko zrobić, po drugie, że ci, którzy się na kierowników jego narzucili, nic nie warci... Z tego wynika, że należy koniecznie wychować warstwę inteligencyi waszej ruskiej, któraby nie dążyła do zyskania dobrobytu li dla siebie, obierając za sposób dojścia doń walkę ze wszystkiem, co jest rozumniejszego i lepszego w kraju, któraby nie krzykiem, blagą i reklamą, ale pracą stateczną na miano inteligencyi zasługiwała. Inteligencya taka wraz z odpowiedniemi żywiołami polskiemi mogłaby dopiero skutecznie pracować nad podniesieniem ludu z upadku, w którym dziś zostaje.
— Tak, tak ! — mówił zasłuchany w słowa hrabiego Iwan, kiwając z niedowierzaniem głową — ale zkąd wziąć tej rozumnej i uczciwej inteligencyi.
— Wychować — odparł stanowczo hrabia. — Zwątpienie jest grzechem, nie zapadaj weń znowu. Staram się o to, żeby dać ci nowe pole do pracy, szersze i żyzniejsze, na którym byłbyś wolnym od przykrości, jakie cię na każdym kroku we Lwowie spotykają. W niedawno założonym uniwersytecie w Czerniowcach jest do obsadzenia katedra literatur słowiańskich. Trzeba, żebyś się starał o otrzymanie tego miejsca. Ja pomogę, o ile potrafię.
Iwan słuchał z natężeniem, łowiąc uchem każde słowo hrabiego. Twarz mu płonęła, z oczu zapał tryskał.
— Katedra literatur słowiańskich, o niej zawsze marzyłem — zawołał radośnie; po chwili jednak posmutniał i rzekł z westchnieniem: — nie dadzą mi jej nigdy... Nie dadzą człowiekowi tak spotwarzonemu. Szkoda trudu.
— Znowu jeremiada! — zawołał hrabia, rozgniewany tym razem na seryo. — Znosić nie mogę tego wiecznego unieszczęśliwienia... Zkąd ty możesz wiedzieć, czy dadzą, czy nie dadzą? Do ciebie należy wnieść podanie z twoją kandydaturą i czekać, co ci na to odpowiedzą. A obecnie słuchać, co ci dalej powiem.
Iwan spuścił oczy zawstydzony i szepnął cicho: Słucham.
Do nowego uniwersytetu wchodzi cała młodzież ruska z Bukowiny, niechowająca w sercu nienawiści do Polaków, obca tej smutnej walce domowej; zbiera się tam wielu Rusinów z Galicyi, którym kierunek dzisiejszych prowodyrów nie smakuje, którzy inną drogą iść pragną... Tych oświecić, tych pozyskać, za sobą pociągnąć — to będzie twoje zadanie, twój cel.
Myśli rzuconej przez hrabiego chwycił się Iwan oburącz. Tego samego dnia zrobił podanie i oddał go do rąk opiekunowi, który obiecał się zająć tą sprawą. Sam zaś fantazyował bezprzestannie o przyszłej katedrze; dnie i noce pracował w bibliotece hrabiego, i nim wakacye skończyły się, miał już przygotowane wykłady na całe pierwsze półrocze. Odżył wśród tej pracy, zapał dawny powrócił ze zdwojoną siłą, w bujnej, poetyckiej wyobraźni widział przed sobą swoich przyszłych wychowańców w życiu publicznem, cieszył się ich powodzeniem, współdziałał z nimi.
Nie opatrzył się nawet, jak wśród ciągłej pracy zbiegł czas feryj. W połowie września siedział od świtu w bibliotece, zajęty robieniem notat, gdy niespodziewanie wszedł tam hrabia z jakimś pakietem w ręku.
— Witam pana profesora! — zawołał wesoło. — Masz tu nominacyę — rzekł, podając mu duży opieczętowany pakiet. — Wiem o tem, bo równocześnie uwiadomiono i mnie i na moje ręce ten pakiet przesłano. No otwórz, czytaj...
Iwan stał, trzymając pakiet. Ręce mu dygotały z wielkiego wzruszenia, nie miał siły zdobyć się na rozerwanie koperty.
Hrabia sam rozciął papier i wydostał do podania załączone alegaty i... przychylną odpowiedź. Urzędowego aktu nominacyi nie wygotowano jeszcze w ministeryum.
Iwan z radości stracił prawie przytomność, uniesienie jego przybrało formy uciechy małego chłopaka. Gwałtem chwytał i całował ręce hrabiego, biegał wokoło pokoju; wreszcie wybiegł podzielić się pomyślną wieścią z Waciem.
Tego dnia przy obiedzie podano szampańskie wino; zaproszono nowego proboszcza, przyjaciela i kolegę Iwana i wypito uroczyście zdrowie młodego profesora, wypito za pomyślność jego planów i zamiarów.
Czas, który pozostawał do wyjazdu, minął Iwanowi niepostrzeżenie. Uszczęśliwiony, rozpromieniony, zapomniał o wszystkich minionych cierpieniach i dolegliwościach. Po całych dniach fantazyował o swem przyszłem zajęciu. Bawił się niem. Przybrawszy czasem komicznie uroczystą minę, wchodził do pokoju Wacia i kłaniając się, przemawiał z patosem: Panowie, proszę uciszyć się, prelekcya się zaczyna...
Smutki i boleści daleko odeń uleciały, zapomniał o nich. Hrabiemu zdawało się, że zapomniał i o Eufrozynie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kajetan Abgarowicz.