Do celu/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kajetan Abgarowicz
Tytuł Do celu
Podtytuł Obrazek z życia Rusinów galicyjskich
Pochodzenie Rusini
Wydawca Księgarnia Spółki Wydawniczej Polskiej
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia „Czasu”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Eufrozyna została sama.
Zrazu stała nieruchomie na tem samem miejscu, gdzie ją staruszka pozostawiła, później niepokój jakiś ogarnął ją, zaczęła prędko biegać po pokoju bez celu.
Wreszcie spostrzegła książkę, pozostawioną przez doktora, wzięła ją do ręki i poczęła pospiesznie przeglądać jej treść. Nagle jakiś wiersz zwrócił jej uwagę, przeczytała go uważnie. Przeczytała raz i drugi. Następnie przerzuciła znowu kilka kartek bezmyślnie i znowu trafiła na jakiś wiersz, który ją więcej zajął, powtarzało się to kilka razy.
W miarę czytania, zaduma jakaś ogarnęła ją. Zwolna tłum myśli opanował ją zupełnie, ręce wraz z książką opuściła bezwładnie na kolana, a zamyślone oczy zwróciła w dal przed siebie. Przez otwarte okno wyraźnie widać było front hrabiowskiego dworu, długi szereg błyszczących okien. A w koło dworca zieleniały odwieczne lipy.
Patrzyła na ten dobrze jej znany widok, lecz myśl jej była gdzieś daleko, bujała po przestworach minionej przeszłości. Przypominała sobie, jak dawno, dawno, dziś zdawało się jej, że to sto lat temu, gdy była jeszcze małą, drobną dzieciną, przychodzili chłopcy ze dworu do jej brata Arystyda na zabawę. Pamięta śliczną twarz przedwcześnie zmarłego hrabiego Kazimierza, jego duże, czarne oczy. I drugiego pamiętała — Iwasia. On był mniejszy, nieśmiały blondynek, o lnianych włosach — błękitnych oczkach i okrągłej twarzy.
Choć był o tyle starszym, lubiła go jednak bardzo, bajki jej bowiem opowiadał, piosnki śpiewał i umiał doskonale z dzieckiem się bawić, on wówczas już kilkunastoletni chłopak.
Później, później, gdy zaczęła już podrastać, rzadziej go widywała. Na wakacye już tylko z jej bratem i młodym hrabiczem przyjeżdżał. Zmienił się był bardzo, twarz mu się była przedłużyła, oczy pociemniały. Dla niej jednak zawsze był taki sam, zawsze dobry, bardzo dobry. On pierwszy ją czytać uczył. Dla niej zawsze przywoził z miasta podarunki.
Teraz przypomniała sobie dokładnie, jak raz, gdy już była podrosłą dziewczynką, wybrali się wszyscy razem na ożyny do lasu. Niespodziewanie nadeszła chmura, zerwała się burza, pioruny zaczęły bić. Jej brat i hrabia pierwsi uciekli, ją zostawili z Iwasiem tylko, ale Iwaś był już słuszny i silny, był już studentem uniwersytetu, nie bała się przy nim niczego. Wziął ją za rękę i tak biegli, co im sił starczyło ku wsi. Wreszcie zaczęła słabnąć, dziecięce siły opuszczały ją — upadła na drodze. Wtenczas Iwaś wziął ją na ręce, ona drobnemi rączętami objęła go za szyję i tak przed pierwszemi kroplami ulewy przyniósł ją do domu.
Później coraz rzadziej go widywała. Przejeżdżał na krótko. Opowiadał tylko o swoich naukach, o pracy na kawałek chleba. — Czasami opisywał jej, jak w czasie feryj z kijem w ręku, z zawiniątkiem na plecach, zwiedzał każdy zakątek rodzinnej ziemi. — Ona go słuchała, z zachwytem w jego twarz wpatrując się, bo i ona pragnęła wówczas puścić się z nim na taką wędrówkę — pieśniby słuchała, dalekim górom, o śnieżnych szczytach chciała się przypatrywać — zbliska, tak, jak to Iwaś robił.
Jakoś w tym czasie przywieźli do Zahnilcza młodego hrabiego — z kulą w piersi. Iwaś był przy nieboszczyku, on go sam przywiózł. Oh! ona pamięta, że gdy już księża kazania i mowy pogrzebowe pokończyli, kiedy mieli już gróbarze białą metalową trumnę do sklepów znosić, wówczas z pomiędzy grona kolegów i przyjaciół zabitego wystąpił Iwan — i przemawiał natchnionym głosem nad trumną przyjaciela.
Z oczu mu łzy obficie spływały, ale obok nich tryskał zapał promienny, a od czoła biła jasność jakaś niepochwytna, jakby snop światła słonecznego, rozjaśniając smutny, szary, jesienny dzień. On przestawał płakać, wszyscy obecni zaczynali natomiast. Skończył wreszcie. Wszyscy panowie i młodzi i starzy ściskać go serdecznie zaczęli. On mimo smutku i boleści patrzał przed siebie, jak zwycięzca. Dotychczas widzi go oczyma duszy. Twarz jakby natchniona, tryumfem upojona, oczy dumnie w dal spoglądające. Był prawie piękny w tej chwili.
Dopiero gdy miała szesnasty rok, przyjechał znowu Iwan, na całe już wakacye. Bawił wówczas trzy miesiące. Już ją po imieniu nie nazywał, ona wiedziała, że inaczej być nie może. — Pan Jan... pan Iwan ukończył był już uniwersytet we Lwowie, lecz nie chciał na tem poprzestać, pragnął szerszej wiedzy, głębszej nauki, do Wiednia się wybierał.
Wówczas tak samo prawie wyglądał jak teraz, wąsy miał takie same, duże, jasne i włosy krótko przystrzyżone, tylko nie było jeszcze tych dwóch głębokich, podłużnych bruzd, które mu się teraz na czole pomiędzy brwiami tak wyraźnie zarysowały.
Jakże miłe wspomnienia zostały jej z tej jego ostatniej bytności. On jej opowiadał o sławie dawnych ruskich czasów, o walecznych książętach i nadobnych księżniczkach Rurykowego szczepu. Czasem wpadał w zadumę, po której przejściu przesuwał przed jej młodą wyobraźnią obrazy przyszłości, swe marzenia i rojenia, zdradzał nawet swe ambitne zamiary, żądzę sławy, która duszę płomienistą w nieznane, zaledwie przeczute krainy unosiła.
Z dawanych towarzyszy dzieciństwa miała teraz tylko jego jednego. Brat jej pojechał daleko na północ karyery szukać. Hrabia Kazimierz spoczywał cicho w lochach cmentarnej kaplicy. On jeden pozostał, a zawsze był taki dla niej dobry, poczciwy.
On to dał jej poznać ruskich narodowych poetów, lecz im nie mogły wystarczyć jednostronne tony Szewczenki i Fedkowicza, potrzebowali innego pokarmu dla rozmarzonych dusz. On wprowadził ją w czarowne, cudne krainy, malowane przez polskich mistrzów pióra; razem czytali utwory Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego.
Na kilka dni przed odjazdem przeczytał jej cudowną pieśń miłości: »W Szwajcaryi«. Ona patrzyła nań wówczas, urocze strofy z ust mu prawie chwytała. Podczas tego czytania zauważyła, że dziwnie jakoś na nią spogląda, że dla niej ma inne spojrzenie niż dla innych... Niepokój jakiś ogarnął ją. Obawiać się czegoś zaczęła, nie mogąc odgadnąć czego!... Nie mogła z nim być taką jak dawniej — nie czuła już w nim brata.
Wkrótce potem wyjechał. Pamięta teraz, przypomina sobie doskonale, jak żegnając się z nią, podawał jej drżącą rękę, polecając jej mały tomik polskiego wieszcza miłości, który zostawił jej — na pamiątkę. Oczy jego mówiły więcej... o dużo więcej, ale ona udała, że nie rozumié.
Teraz powrócił. Rojenia jego młodzieńcze spełniać się zaczynają. Oto ma w ręku książkę przez niego napisaną. Czyta i przypomina sobie niejednę myśl, którą on jej dziecinnej naówczas wyobraźni przedstawiał. A tu, w tym wierszu, w tej strofie widzi siebie, czuje, że to do niej skierowane te namiętne, płomienne słowa poety... żar jakiś mózg jej przejmuje... czuje, jak rumieni się cała, na czole zarysowuje zmarszczka niezadowolenia, czy gniewu? I znowu z ciekawością spogląda na białe kartki książki.
Nagle zerwała się z fotelu, książkę gniewnie rzuciła na stolik, i zmarszczywszy brwi, szybko zaczęła przechodzić się po pokoju.
— Kto mu na to pozwolił? — szeptała przez zaciśnięte usta. — Czyżem go upoważniła do tego? Jakie on ma prawo?
Gniew w niej wzbierał widocznie, bo tupnęła nagle nóżką i znowu szeptała:
— Nie, nie! nie ma zupełnie prawa. Jam go tylko lubiła i lubię dotychczas, jak brata, jak przyjaciela, inaczej nie potrafię. O, tamten jest inny... Iwaś jest dobry, poczciwy, ale jakiś zwykły, prozaicznie wygląda... Pisze ślicznie o miłości, powiedzieć jednak tego nie umié, jakby się obawiał czegoś. Nie! ja pana Adolfa wolę.... on taki śliczny, zresztą ojciec sobie tego życzy.
Nagle rozśmiała się wesoło.
— Jakam ja głupia — zawołała już głośno, śmiejąc się ciągle — kłopot sobie sama wymyślam. Może ja mu nawet nie w głowie. Ot, zwyczajnie poeta, pisze, co mu myśl na pióro przyniesie, a ja gryzę się Bóg wié czem.
Usiadła do fortepianu — i wnet skoczne tony straussowskiego »Kusswalca« zagłuszyły zupełnie marzenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kajetan Abgarowicz.