Do celu/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kajetan Abgarowicz
Tytuł Do celu
Podtytuł Obrazek z życia Rusinów galicyjskich
Pochodzenie Rusini
Wydawca Księgarnia Spółki Wydawniczej Polskiej
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia „Czasu”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Hrabia Teodor z Zahnilcza był okrzyczanym dziwakiem, tolerowanym we wschodnio-galicyjskiem towarzystwie, li dzięki znacznej fortunie i starożytnemu nazwisku. Stosunkami pokrewieństwa i przyjaźni, rozgałęzionemi w całej dawnej Polsce, imponował wszystkim sąsiednim, większym i mniejszym potentatom.
Zgorzkniały i zniechęcony różnemi bolesnemi przejściami, w życiu politycznem udziału nie brał. Co gorzej, drwił boleśnie i to w oczy z tych wszystkich sąsiadów bliższych i dalszych, którzy o godności i dostojeństwa usilne starania czynili, śmiał się z urzędowej napuszystości, z jaką drobne autonomiczne funkcye załatwiali. On bo był strasznym zacofańcem, nie wierzył w skuteczność parlamentaryzmu.
Zbawienie kraju widział w podniesieniu zamożności ogólnej, w rozwoju rolnictwa, w doskonałej uprawie ziemi, jednem słowem w racyonalnem gospodarstwie.
Stosunki jego z ludem były również nieraz powodem zgorszenia liberalniej usposobionych sąsiadów. Rozpowiadano sobie pocichu, robiąc zgorszone miny, że w zahnilickim kluczu nikt dzieci do szkoły nie pędzi gwałtem, że chodzą tylko te, które rodzice sami przyprowadzą — że ogólna ustawa o przymusie szkolnym tam nie obowiązuje; zapominano jednak dodać, że pomiędzy dorosłymi daleko więcej ludzi umie tam czytać i pisać, niż gdziekolwiekindziej. Czasem ze zgrozą szeptano sobie na ucho, że tam w Zahnilczu średniowieczne, feudalne czasy panują, — że chłopów biją, katują publicznie — nie mówiono jednak nic o tem, że tam ani jeden chłop nie sprzedał gruntu żydowi, bo kilku, którzy na pijaństwo się zadłużyli, gromada publicznie ochłostała, a hrabia długi za nich zapłacił. Nie mówiono również, że chłop tam zawsze znajdzie pomoc we dworze, czy w nędzy, czy w chorobie, że ma zaufanie do pana, że radzi go się i w gospodarstwie naśladuje. Nie, nic o tem nie mówiono.
Ludzie, znający hrabiego bliżej, utrzymywali, że pisał on jakieś źródłowe historyczne dzieło, że badał dzieje Rusi polskiej i jej stosunku do Rzeczypospolitej, mnóstwo bowiem dzieł tej treści miał u siebie. Sławy jednak nie szukał z tego, nic bowiem nie drukował dotąd.
Życie na różach mu nie przeszło. Małżonkę młodą, prześliczną i anielsko dobrą, a nad życie ukochaną, stracił przedwcześnie. Najstarszy syn Kazimierz zginął w pojedynku, mając dwadzieścia cztery lata zaledwie. Po tej stracie hrabia nie mógł już przyjść do siebie, dziczał coraz bardziej; jowialny humor, z którego ongi słynął, po śmierci ukochanego syna opuścił go zupełnie — pozostała gryząca ironia, czasem zwątpienie z boleści zrodzone. — Młodszy syn, Wacław, poczciwy, dobry chłopczyna, ale pozbawiony wybitniejszych zdolności, — dziecię chorej, umierającej już prawie kobiety, nie obiecywał starożytnego nazwiska nową chwałą okryć.
Hrabia Teodor, w pierwszym zaraz roku po ślubie, doznał był ciężkiego zmartwienia.
Miał on w Zahnilczu gumiennego Tanaska Gudza, którego za wielką uczciwość i przywiązanie do swej osoby bardzo lubił, a nawet cenił wysoko. Wyjeżdżając po ślubie z żoną do Włoch, polecił Tanasowi potajemny nadzór nad całem gospodarstwem i kazał mu przedewszystkiem zwracać baczną uwagę na czynności nowo przyjętego rządcy (któremu hrabia jakoś nie ufał, a nie miał czasu znaleźć innego), a w razie odkrycia nadużyć, donieść sobie o tem.
Tanas, spełniając wolę hrabiego, czuwał nad dobrem pańskiem, a niedługo musiał czekać, ażeby przekonać się, że nowy rządca uorganizował całą złodziejską szajkę, złożoną z krewnych i przyjaciół, których jako oficyalistów do zarządu wprowadził.
Nie umiejąc sam pisać, udał się do miejscowego djaka i polecił mu napisać list do hrabiego i wyprawić go na pocztę wraz z cerkiewną korespondencyą. Djak spodziewając się sutego wynagrodzenia od rządcy, odniósł list zamiast na pocztę, do zarządu dóbr, objaśniając, że z polecenia Tanasa list ten napisał, nie odważył się jednak, wiedząc, jakie oskarżenia zawierał, wysłać go. Rządca, przeczytawszy, poprzysiągł zemstę Tanasowi i tak sprytnie ułożył następną kradzież, że wszystkie poszlaki spadały na Tanasa. Nie pomogły przysięgi biednego niewinnego chłopa, nie pomógł lament zrozpaczonej żony, nic nie pomogło. Przyszli żandarmi i mieli go już zakuć w kajdany. Do ostateczności doprowadzony Tanas wyprosił się na chwilę do komory, gdzie, jak zapowiadał, miał zamiar przebrać się w nowy sierak. Z komory tej nie wyszedł więcej, zniecierpliwieni żandarmi wyłamali drzwi i ujrzeli — trupa wiszącego na czerwonym pasie.
Hrabia, uwiadomiony o tem, powrócił natychmiast, zarządził najściślejsze dochodzenie, rządcę za złodziejstwo wsadził na kilka lat do ciężkiego więzienia, ale biednego wiernego Tanasa nie wskrzesił. Leżał on tam w lesie na rozdrożu, pod niską mogiłką, a mały ciosowy krzyżyk, z rozkazu hrabiego postawiony, wskazywał miejsce spoczynku biednego samobójcy.
Młoda Tanasowa żona nie długo przeżyła męża. Losem pozostałego dziecka, małego Iwana, zajął się hrabia szczerze i rozumnie. On to właśnie Iwan Gudz, doktor filozofii, przyjechał teraz z hrabią przed ganek starego dworu.
— Hej Tomasz! — zawołał hrabia, do wychylającego siwą głowę z pomiędzy drzwi starego służącego. — Gdzie panicz? zawołaj panicza.
— Panicza niema w domu — odpowiedział mrukliwie stary — już z godzinę jak pojechał konno, nie mówił gdzie jedzie.
— Ho! ho! skończy się to panowanie — szepnął hrabia, złażąc z kozła, a gdy już był na ganku, zwrócił się znowu do starego. — Tomasz! przygotujesz dla pana doktora dwa narożne pokoje, w których ostatnim razem stali wraz z nieboszczykiem hrabią Kazimierzem. A teraz dawaj śniadanie, bo głodniśmy strasznie... Czyż nie prawda doktorze?
W kilka chwil później otworzył Tomasz drzwi do jadalni i weszli do surowej, starą dębiną wykładanej sali. Stół był zastawiony starożytnem szkłem i porcelaną.
Iwasiu napiem sia horiwki? — zapytał żartobliwie hrabia, widocznie rad z przyjazdu doktora. — W twoje ręce — i wychylił spory kieliszek starki! — Wypij! — mówił podając mu kieliszek — takiej wódki pewno ci szwaby w Wiedniu nie dawały.
— Doskonała! — odpowiedział doktor, stawiając wypróżniony kielich na stole. — Co prawda, w stolicy wódki zupełnie nie pijałem, obawiałem się, by nie popaść w nałóg; przy natężonej pracy umysłowej najłatwiej przyzwyczaić się do nadmiaru alkoholu.
— Przezorność godna uczonego męża — przerwał mu, śmiejąc się hrabia, niezwyczajnie dziś rozweselony. — A teraz zabieraj się do... zrazów z kaszą, potrawy, przy spożywaniu której jednoczą się oba narody, to piękne królestwo zamieszkujące.
Czas trwania śniadania przeszedł wesoło. Gospodarz sypał żartami i dowcipami, w których na dnie niejedna głęboka myśl tkwiła. Był to już jego specyalny talent: ubrania najważniejszych zagadnień społecznych w lekką suknię żartu towarzyskiego.
Doktor mało mówił, słuchał tylko uważnie i z widocznem uwielbieniem wpatrywał się w ożywioną, inteligentną twarz hrabiego.
Po śniadaniu przeszli do obok położonego gabinetu. Była to ogromna izba, wokoło stały szafy ksiąg nowych i starych. Rozłożone wszelkie okazy wypchanych zwierząt i ptaków, przyrządy służące do analizy chemicznej i tym podobne przedmioty z nauką związane, świadczące o zajęciach człowieka, który połowę życia przepędził w tym pokoju.
Hrabia podał młodemu gościowi cygaro, sam zapalił fajkę, i puszczając kłęby wonnego dymu, mówił powoli, dobitnie i zupełnie już teraz na seryo:
— Mój kochany, nasamprzód muszę cię wyłajać należycie za to, żeś odrzucił moją pomoc, którą ci szczerem sercem ofiarowałem. Szkoda tego czasu, który zmarnowałeś na zdobycie materyalnych środków utrzymania. Zastanów się tylko, o wiele więcej byłbyś zdobył wiedzy przez ten czas, który poświęciłeś na zapracowanie tej odrobiny grosza, potrzebnego ci na zaspokojenie skromnych potrzeb.
— Dzięki ci, panie hrabio — odrzekł Iwan, zbliżając się do gospodarza i całując go z uczuciem w ramię. — Wdzięczny jestem za pomoc, którą chciałeś mi pan udzielić, ale.... przyjąć jej nie mogłem. Chciałem zawdzięczać wszystko sobie samemu. Nie chciałem zaciągać długów wdzięczności, które mogłyby mnie do czegokolwiekbądź w dalszem życiu zobowiązywać.
— Nadmiar dumy, to wasza największa wada — przerwał mu porywczo hrabia.
Iwan rozgrzawszy się własnemi słowami, nie zważał na słowa gospodarza, tylko mówił dalej:
— I tak wam to zawdzięczam panie hrabio, żem nie zmarniał w czasie pierwszego dzieciństwa. Gdyby nie wasza pomoc, byłbym w najlepszym razie jakimś kapralem w armii, albo parobkiem przy koniach, w najgorszym, złodziejem nawet. Któż to wiedzieć może? A dziś, dzięki tejże opiece, mam nadzieję stania się człowiekiem użytecznym swemu pognębionemu narodowi.
— No, basta już! — przerwał mu niecierpliwie hrabia. — Nic nie jesteśmy sobie dłużnymi, a nawet skrupulatnie, może ja jestem więcej winien tobie, niż ty mnie.
Tu zamyślił się głęboko i dużemi krokami zaczął chodzić po pokoju, po chwili dopiero stanął przed milczącym doktorem i nagle zmieniając treść rozmowy, przemówił:
— Czytałem już twoje poezye, wydane przed pół rokiem... język bardzo ładny, forma zupełnie dobra i taka, jakiej u was nikt przed tobą nie używał, nawet polityczne tendencye, trochę może skrajne, przebaczę ci... Powiedz mi jednak, zkąd u licha nachwytałeś tych dzikich poglądów socyalnych?... Z niemi ja, stary szlachcic, pogodzić się nie mogę, a nawet więcej, za złe mam ludziom, którzy piszą o rzeczach, o których nie mają pojęcia. Sam kiedyś śmiać się będziesz z tych poglądów.
— Ja?... o nie, hrabio! To moje najświętsze przekonanie! — zawołał z zapałem młody poeta — dam się porąbać za nie! Żyjemy w czasach walki kapitału z pracą, walki potężnych z nieszczęśliwymi, walki panów świata z jego helotami.
— Lari fari!... — przerwał mu znowu gospodarz, śmiejąc się serdecznie z zapału mówcy. — Lari fari! powiadam ci. Nasłuchałeś się i naczytałeś jakichś tam banialuków, głoszonych przez ludzi, dążących do władzy bądź co bądź, choćby mieli na tej drodze krew przelewać i spokój światu mącić. Może zresztą tam na Zachodzie mają te nowe teorye racyę bytu, ale nie u nas. Tu mamy tylko walkę nędzy z nędzą, a czasami tylko dwie nędze: pańska i chłopska, łączą się z sobą, ażeby walczyć z szachrajstwem żydowskiem. Zazwyczaj jednak walka ta nie długo trwa i wkrótce obie nędze zaprzęgają się do wspólnego dyszla i żydom wodę wożą... zobaczysz.
— A jednak, jednak niesprawiedliwie się dzieje na świecie, lud ugina się w nędzy — mówił, smutnie kiwając głową poeta — środków ratunku szukać należy, choćby...
— Środków ratunku?! — zawołał hrabia, a twarz jego przybrała wyraz natchnienia prawie, z oczu promienie strzeliły — środków ratunku mówisz? A pocóż nam za niemi daleko szperać? po co nowe wymyślać? Są... są zasady przez łaskę Boską światu na pocieszenie zesłane. Róbcie to, co Chrystus robić nakazał. Niech tylko każdy miłuje bliźniego jak siebie samego, niech ta miłość wzajemną między ludźmi będzie, wówczas nie będzie potrzeby tworzyć nowych teoryj. Nie krwią, ale miłością i przebaczeniem — pobłażliwością idzie się do królestwa Bożego na ziemi.
Wzburzony hrabia, skończywszy mówić, usiadł na fotelu i głowę oparł na dłoni.
Iwan stał niemy, ani słowa nie odpowiedział, tylko w głębokiej zadumie patrzył na piękny krucyfiks, wiszący na ścianie gabinetu. Milczenie to trwało długo, znać głębokie myśli gościły w umysłach obu tych łudzi, bo nie spieszyli się z nowemi słowami. Pierwszy przerwał milczenie Iwan.
— Usuńmy ten drażliwy przedmiot na stronę — mówił, namyślając się jeszcze — może i zmienię kiedyś zdanie pod tym względem, choć wątpię. Przystąpmy do innej sprawy, bliżej nas obchodzącej. Niech mi pan hrabia raczy powiedzieć, co się tu w kraju dzieje? Co panowie sejmowi myślą?
— Ty wiesz najlepiej — odpowiedział niechętnie hrabia — że do polityki nie mięszam się, pewnie wiesz to wszystko lepiej odemnie.
— Nie! nie! Moje zdanie może być stronniczem, jabym był rad usłyszeć sąd hrabiego, jego zdanie. Czy porobią nam jakie ustępstwa? Czasby był już wielki, naród ugina się pod jarzmem. Nienawiści do Polaków nie chowam w sercu, ale żal zaczynam uczuwać wielki. Czas, czas rekompensaty za wieki niesprawiedliwości nadchodzi. Jeżeli chcecie, ażeby młodsza, zdrowsza część naszego narodu szła ręka w rękę z wami, to nie gnębcie dalej, dajcie nam to, co na naszej ziemi słusznie się nam należy.
— Słusznie się wam należy! — przerwał hrabia, powstając z fotelu i przechadzając się znowu po pokoju — że wam się coś słusznie należy, to pewne, ale — co? tego wy sam dokładnie nie wiecie; każdy czego innego pragnie i żąda a zawsze dla siebie tylko.
Usiadł znowu, zapalił fajkę i zaciągając się wonnym dymem, mówił:
— Zróbmy mały przegląd tych, którzy mogą coś dać i tych, którzy mogą słusznie czego żądać; nie wesoła to galerya. Nasamprzód my Polacy, którzy ster i władzę, jak wy mówicie, w swej dłoni dzierżymy — Panowie z Rady państwa! Panowie z Sejmu — wołacie ustawicznie. A kto to są ci panowie?... zaraz ci powiem, znam ich wszystkich mniej więcej, z wyjątkiem chyba młodszych żywiołów. Przodem idą ludzie dobrej wiary, tam z zachodu, ludzie, dla których cześć w sercu chowam, ludzie przekonania i ofiary, ci jeżeli błądzą czasem, to z nieświadomości tylko. Ale cóż? Oni są nielicznym zastępem tylko i dla zrobienia czegokolwiekbądź, dla urzeczywistnienia choćby części swoich zamiarów, muszą się łączyć z masą obskurantów i krzykaczy staro-szlacheckich, którzy przez wiek niewoli niczego się nie nauczyli — ani też nie zapomnieli.
— Ach czemuż nie zapomnieli! — szepnął jak echo Iwan.
— Ha, trudna rada, choroba tkwi głęboko. Dziś jeszcze żądza zaszczytu i błyszczenia popycha niektórych ludzi do tego, że wbrew wrodzonemu ludziom wstydowi, wszelkiemi siłami pchają się naprzód, a czasami nawet na wielką hańbę pieniędzmi wyborców zjednywują... z bólem serca to mówię, a muszę, bo tak jest. A po za nimi są jeszcze i warchoły, krzykacze, którzy larum w około siebie czynią, żeby na się uwagę zwrócić, są maniacy... Eh, co tam mówić o tem — i machnął niechętnie ręką.
— A dlaczegoż oni są takimi?
— Dlaczego? spytaj Pana Boga, za co nas tak ciężko doświadcza? Znać za nasze grzechy... A wasi, myślisz lepsi? I tych ci opiszę.
Spojrzyj tylko. Cała klika święto-jurska o sobie tylko myśli, w prywacie po uszy siedzi pogrążona, brałaby pieniądze ze wszech stron, nawet od cesarza chińskiego, gdyby był taki głupi i dawać zapragnął. Młodsi narodowcy sami nie wiedzą, czego chcą. Są pomiędzy nimi i czyści ludzie, ale większość pragnie za pomocą rozgłosu na wierzch się wybić i główną przyczyną niechęci do Polaków jest zazdrość osobista. Najmłodsza partya, radykaliści, do których i ciebie muszę zaliczyć, wplatają do programu politycznego zagadnienia socyalne... Wiesz, co o tem myślę... A dalej ciemna masa ludu, bałamucona przez was, przekupywana tu i ówdzie przez nas, a demoralizowana radykalnie przez żydów.
Masz prawdziwy obraz społeczeństwa. Warto było żyć tak długo, jak ja żyję, ażeby doczekać się podobnego widoku.
I z gniewem wydmuchnął z fajki resztki dopalającego się już tytoniu.
— Zostawmy to, hrabio — zwolna wyrzekł Iwan — ludzi tem pan nie poprawi, tylko się sam rozgoryczy.
— Masz racyę... zostawmy. Teraz, mój kochany, muszę się z tobą umówić o naukę Wacka.
Zrazu Iwan powstał z widocznym zamiarem oponowania.
Niecierpliwym gestem przerwał mu hrabia i mówił dalej:
— Czekaj, mój dumny trybunie, pomocy odemnie nie chciałeś przyjąć, ja od ciebie łaski również nie przyjmę. Zaraz ci przedstawię moje warunki... Clara pacta, jak starzy Rzymianie mawiali, tworzą dobrych przyjaciół. Tamtego latawca umówiłem był w ten sposób: jeżeli Wacio zda egzamin, to dostanie dwieście reńskich; jeżeli nie zda, to tylko sto... Czy zgadzasz się doktorze nauk wyzwolonych na to skromne honoraryum? Jeżeli nie, to podniosę.
— Zgadzam się — odpowiedział uradowany widocznie Iwan — czy to tylko warto, panie hrabio, tyle pieniędzy; w Wiedniu za taką sumę rok cały żyć mogłem.
— Te dwa miesiące, przez które będziesz nauczał Wacia, zmęczą cię więcej, niż trzy lata pobytu w stolicy. Wszyscy mówią, że on strasznie tępy. — Zostań tu na chwilę, ja muszę wyjść wydać pewne rozkazy.
Po tych słowach hrabia opuścił gabinet. Wyszedłszy aż do przedpokoju, zawołał do siebie starego Tomasza, któremu miękkim, lecz mimo tego rozkazującym głosem dał takie zlecenie:
— Tomaszu, słuchaj i uważaj! Pan doktor filozofii, Iwan Gudz, będzie przez wakacye bawił u nas. Jest moim gościem i tak go traktować, jak wszystkich gości. Zapowiedz całej dworni — tu głos hrabiego stał się groźnym i stanowczym i brzmiał jak komenda do ataku — że jeżeliby ktokolwiekbądź śmiał mu ubliżyć w najlżejszy sposób, to ja się o tem dowiem napewno i zapłacę mu za to hojnie. Wiesz, że nie żartuję.
— O, wiem — szepnął stary — tak będzie, jak Antkowi, baty i won ze służby.
— No, pamiętaj o tem stary!
— Słucham, jaśnie panie.
— Pokoje czy gotowe?
— Gotowe.
— No, to chodź za mną.
Skierował się z powrotem w stronę gabinetu, gdzie zostawił był Iwana samego. Tomasz wszedł za panem.
— Mój doktorze — rzekł — przejdź teraz do siebie; mam kilka listów do napisania, o trzeciej zejdziemy się na obiad, może i twój uczeń nadleci. Zapewne zechcesz wypocząć po pieszej wędrówce? a może zechcesz odwiedzić księdza Bazylego? — Przy tych słowach uśmiechnął się nieznacznie. — Czy tylko ten mantelzak przynosisz z dalekiej wędrówki? — zapytał, wskazując na małe zawiniątko, które Iwan na plecach przyniósł.
— Oh! nie — odparł zapytany ze swobodnym uśmiechem — mam jeszcze kufer z książkami i odzieniem, ale ten na dworcu zostawiłem.
— No, do widzenia! — zakończył rozmowę gospodarz, podając mu rękę. — Tomaszu, zaprowadź pana doktora do jego pokoju i zaraz poślij na kolej po rzeczy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kajetan Abgarowicz.