Djabeł (Kraszewski)/Tom I/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Djabeł
Podtytuł Powieść z czasów Stanisława Augusta
Tom I
Wydawca Rogosz, Piller i Gubrynowicz & Schmidt
Data wyd. 1873
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.


Poprzedzali go w mniejszym powozie jenerał Komarzewski z adjutantem J. kr. Mości panem Arnoldem Byszewskim, owym to sławnym handlarzem koni, co się potrafił dobić z małego sługi największych łask i zaszczytów; potem jechał książę Józef karetą króla, dalej podkomorzy Brański z drugim adjutantem i długi szereg powozów — dwór, przybocznych, kancelarją, garderobę i sługi w sobie mieszczących. Orszakowi towarzyszyła szlachta konno, oddział wojewodzińskiej dworskiej milicji, kilku wyższych urzędników ziemskich i liczne poczty panów, którzy od województwa do województwa króla przeprowadzali i otaczali.
Stanisław-August, przywykły już do podobnych po drodze swej atencyj, bo go te spotykały kilka razy co dzień, zobaczywszy światła, iluminacją, karety pań i stojącą na drodze całą linją wystrojonych kobiet, rozkazał zatrzymać się powozom. A choć mu się nie bardzo wysiadać chciało, pełen zawsze galanterji dla płci pięknej, wysiadł z ks. biskupem Smoleńskim naprzeciw podczaszynej, i uprzedzając kilku słowy francuskiemi, nadzwyczaj uprzejmie ją pozdrowił.
Na twarzy podczaszynej znać było wielkie wzruszenie, podobne do silnego i prawdziwego uczucia — niespokojnie zwróciła oczy na króla wśród komplementu francuskiego, którym go także witała, i drżącą ręką wskazała na syna, przyklękającego do ucałowania podanej łaskawie ręki królewskiej.
— Najjaśniejszy Panie — odezwała się — jest to potomek rodziny, która zawsze służyła wiernie tronowi W kr. Mości, pragnący także krew swą przelać, by dowieść że się od niej nie odrodził.
— Dzięki Bogu — z uśmiechem odparł Stanisław-August, przypatrując się z zajęciem pięknemu młodzieńcowi, który cały zarumieniony z ziemi powstawał — nie żyjemy w czasach, w którychby ofiary krwawe były potrzebne. Syn pani niech mi tylko obyczajem przodków da serce swe, a innej ofiary, da Bóg nie będę wyciągał od niego.
— To serce miałeś już i masz, Najjaśniejszy Panie! bo wszystkie twych poddanych do ciebie należą! — rzesko i przytomnie odezwał się Alfier.
Król łagodnie się na to oświadczenie uśmiechnął poglądając na matkę i syna, a że wypadało mu widać powiedzieć jeszcze jeden komplement, dodał z cicha.
— Mój Boże! któżby to powiedział, że takiego już pani masz syna! zaledwie zdaje się jej bratem.
Żywszy rumieniec oblał lice podczaszynej, ale w tem wojewoda, który marzł we fraczku materjalnym, przypomniał że i Najjaśniejszemu panu chłodno być mogło.
— Racz Wasza królewska Mość przyjąć ubogą gościnę w domu, który cały ci jest oddanym — odezwała się podczaszyna.
— Wdzięczen jestem mojej drodze, że mnie tu przywiodła! — grzecznie rzekł Stanisław August. — Kochana podczaszyno, prowadź-że mnie i nie ziębnij.
— Król tych słów domawiał gdy z baldachymem i rabinem siwym na czele przysunęli się żydzi, niosąc tort i domagając się przystępu.
Biskup Naruszewicz chciał ich zbyć żarcikiem, ale to nie tak łatwo z żydami, którzy niechcąc zrozumieć udają że nie rozumieją; rabin miał pretensją do retoryki, i wielkim rozpoczął głosem:
— Najjaśniejszy Panie!
— Kochany rabbi — rzekł biskup — żadna mowa przyjemniejszą być nie może Jego królewskiej Mości Panu naszemu najmiłościwszemu, nad ciepłą izbę...
Rabbi niedosłyszawszy przyjął to za komplement, ukłonił się tylko, zastąpił drogę i rozpoczął powtórnie:
— Najjaśniejszy Panie! Jako powiedziano jest w Piśmie świętem i prorokach...
— Powiedziano, powiedziano — przerwał biskup donośnie — nie będziesz nudził pana twego — dajcie tort i pozwólcie się pożegnać.
Rabbi jeszcze nie zrozumiał i rozpoczął po raz trzeci:
— Tyś jest ten w którego oczy wlepił naród izraelski.
— Najjaśniejszy Panie, to nie żarty, uciekajmy bo nas oczyma zjedzą — zawołał biskup — panie rabinie dalszy ciąg odkładamy do przyszłej da Bóg wizyty królewskiej, a tymczasem sesją solwujemy.
Król wsiadł był już do karety, a żydzi chcąc czemkolwiek powetować stratę mowy, którą rabinowi w sposób tak gwałtowny ucięto, zakrzyknęli głosem ogromnym:
„Vivat Najjaśniejszego! Pana naszego Stanisława Augusta.”
Intencja była najlepsza, choć improwizacja niedosyć poprawnie się udała.
Widząc że już król rusza ku pałacowi, pospieszyli i włościanie do karety z chlebem i solą, od których że się mowy nie obawiano, przyjął Najjaśniejszy Pan ofiarowaną bułkę, w skromny obwiniętą ręcznik, podziękował, — i cały szereg powozów na dany znak, dźwignął się oświeconą przepysznie aleją ku pałacowi, który gorzał w dali brylantowemi obsypany światłami.