Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część pierwsza/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XXX.

Pascal wszystko co było w szkatułce na stół wyrzucił.
Okrzyk radości i tryumfu wyrwał się z piersi opryszków.
Ręce ich z niewymowną rozkoszą pieściły jednocześnie jedwabiste papiery banku francuzkiego.
— Cztery pakiety — rzekł Jakób. — Trzeba zobaczyć wiele zawierają?
— Te trzy muszą mieć przynajmniej po sto biletów każdy, a w tym musi być piędziesiąt.
— Porachujmy...
Drżącemi palcami zaczęli wyciągać po jednym bilecie.
— Sto!.. odezwał się Pascal pierwszy.
— Sto!... — powtórzył Jakób, — te trzy paczki zupełnie jednakowe, czwarta trochę cięższa — zawiera zapewne piędziesiąt tysięcy franków... Było się o co ubiegać... Zobaczmy teraz papiery wartościowe, a certyfikaty odłóżmy na bok.
Pascal dobywał papiery różowe, niebieskie i zielone, przypatrywał im się i segregował, odkładając te, z których nie można było użytkować.
— Wiele?... — zapytał Jakób, gdy Pascal skończył robotę.
— Dwakroć sto tysięcy franków!... odrzekł Pascal.
— Dodawszy do tego trzykroć sto tysięcy w biletach bankowych, wypadnie pięćkroć sto tysięcy franków!... Ładny początek przyszłych operacyj naszych.
— Jutro sprzedamy papiery.
— Schowaj to wszystko do pugilaresu...
— Co do wartości imiennych — ciągnął Pascal, — to te złożymy we dwie puszki i zachowamy na pamiątkę poczciwego hrabiego.
Wpakował papiery do szkatułki, którą Jakób zamknął i mówił dalej:
— Jesteśmy zatem właścicielami wcale pokaźnej sumki. Kupimy Petit-Castel, a w Paryżu poszukamy jakiego ładnego domu w dobrem położeniu, aby doktor Thompson mógł się w nim odpowiednio zainstalować. Obiecuję ci liczną i wyborową klientelę mój kochany. Kiedy się jest bogatym, to się ma powodzenie, chociażby się nawet nie miało talentu, a tobie przecież i na tem nie zbywa.
— Przyjęcia, na których Marta będzie czyniła honory, ściągną do nas cały Paryż. Za rok będziemy właścicielami trzech milionów, a wtedy zobaczysz. Z takim groszem będziemy już mogli żyć i osiąść gdzie nam się żywnie podoba. Wystarczą nam zupełnie procenty, nie będziemy naruszać kapitałów. Schowaj te szpargały mój stary. Mianuję cię kasyerem głównym.
— Dasz mi zapewne zaliczkę na rachunek pensyi, nie prawda?...
— Zobaczę — odrzekł Jakób – Jeżeli nie będziesz zanadto wymagający...
Obaj wspólnicy zaczęli się śmiać z tego dowcipu.
Poczem Pascal odkorkował drugą butelkę i nalał szklanki.
— Słowo honoru — wykrzyknął — ja już wcale nie czuję fatygi. Zdaje mi się, że odżyłem!...
— Radość jest najlepszym lekarzem, odrzekł Jakób podnosząc swoją szklankę, a trącając się ze swoim przyjacielem dodał:
— Za zdrowie twoje towarzysza!...
— Za twoje stary łotrze!... Za dobre nasze powodzenie! za miliony nasze...
— Teraz połóżmy się spać!...
— Czyż nie otworzymy przede wszystkiem testamentu hrabiego?...
— Niechże cię... zapomniałem!... Co bo nas jednak obchodzi ten testament?... Wiemy przecie, że nieboszczyk nie zrobił nas głównymi spadkobiercami.
— Nie warto doprawdy czytać...
— A ja sądzę, że to jest rzeczą konieczną.
— Dla czego?...
— Aby się dowiedzieć, czy drugi egzemplarz nie został złożony u jakiego notaryusza... toby było rzeczą bardzo niebezpieczną dla nas, przy sprzedaży papierów wartościowych.
— Racya — odrzekł Pascal — trzeba przeczytać. Musi to być dokument bardzo zresztą ciekawy, be mój ex-pryncypał był osobistością niezmiernie oryginalną .
Poszukał po kieszeniach scyzoryka, aby otworzyć kopertę.
Jakób Lagarde słuchając Pascala, bawił się złotym medalem i obracał go na wszystkie strony.
— Co to za medal? — patrz no... odezwał się do kamrata.
— Pascal obejrzał podaną sobie sztukę na obie strony... i położył ją na stole...
— Nic a nic nie rozumiem... Jakieś daty... jakieś liczby... jakieś wyrazy oderwane... Jakaś zagadka! nad którą nie myślę sobie łamać głowy. — Powróćmy do testamentu.
— Wyjął z koperty papier zawierający ostatnia wolę Filipa de Thonnerienx.
— Czy nie miałem racyi nazywać nieboszczyka oryginałem?... — wykrzyknął ze śmiechem, napisał testament czerwonym atramentem!...
— Czytaj głośno!... odezwał się Jakób...
— Z chęcią.
Pascal Saunier zaczął czytać głośno ostatnią wolę hrabiego, którą znamy już dobrze...
Przerzucił kartę i spojrzał na datę. Twarz jego zajaśniała radością, gdyż zobaczył:„ 22 maja 1879 r.“
— Testament pisany był przed kilku dniami — gdyby egzemplarz drugi znajdował się u rejenta, ten by go był niezwłocznie złożył prezesowi trybunału cywilnego, i opieczętowanie nie byłoby potrzebnem. — Skoro zostało dopełnionem, drugi egzemplarz nie istnieje.
— Tak jest... potaknął Jakób. — No a cóż dalej?...
— „Mój majątek dzieli się na dwie części, jedna wiadoma druga niewiadoma...
— O! ho!... wykrzyknął ex-sekretarz, to grubo ciekawe!...
— „Majątek wiadomy dochodzi do sumy pięciu milionów dziewięciuset tysięcy franków, i tak się przedstawia: Nie będziemy powtarzać szczegółów, które już znają czytelnicy.
— Na nieszczęście, posiadamy małą tylko cząstkę tego skarbu! — mruknął z westchnieniem Jakób. Komuż dostanie się reszta?...
— Dowiemy się, odrzekł Pascal Saunier — przechodzę do paragrafów...
— „W chwili kiedy piszę tę ostatnię moją wolę, nie mam nikogo z bliższych krewnych, których krzywdziłbym wydziedziczeniem, czuję się więc w prawie rozporządzić mojem mieniem w sposób następujący:
„Miastu Paryżowi zapisuję nieruchomość moję na przedmieściu Saint-Germain przy ulicy Rivoli i przy ulicy des Pyramides, jako też wartości moje francuzkie i zagraniczne, wynoszące razem sumę trzech milionów trzech kroć stu tysięcy franków, z obowiązkiem aby tet miasto, reprezentowane przez radę municypalną, pobudowało w miejscu, które obierze, przytułek nocny, w takich samych warunkach, jak przytułek przy ulicy Tocqueville.
— To grosz zupełnie dla nas stracony zawołał Jakób Lagarde.
— Mniejsza o to, odrzekł Pascali czytał dalej.
„2) Miasta Sancerre, zapisuje posiadłości jakie tam posiadam, z obowiązkiem założenia przy tamtejszym szpitala sali na czternaście łóżek, wyłącznie dla starców z tego okręgu, nie mających środków utrzymania.
„3) Gminie Grange-de-Mer, w której się urodziłem, przeznaczam pałac i nieruchomości położone na tem terytoryum pod warunkiem, że przez sześć lat od dnia otwarcia mego testamentu, dzierżawcy folwarków moich, zwolnieni będą od opłaty dzierżawy.
„Gmina wejdzie w posiadanie pałacu, dopiero w ośmnaście miesięcy po mojej śmierci.
„Obowiązaną będzie zamienić go na przytułek dla kalek i starców okręgu.
„Pani brabinie Chateleux, urodzonej Georgine de Graves, zapisuję meble, dywany, obrazy, statuy, dzieła sztuki, porcelanę, bibliotekę, srebra rodzinne, znajdujące się w pałacu moim przy ulicy Vaugirard, nadto powozy i konie.
„Mojemu wiernemu staremu kamerdynerowi Jeromowi Villard, sumę pięćdziesiąt tysięcy franków.
„Każdemu z moich sześciu służących po dwadzieścia tysięcy franków...
— Stary zupełnie widocznie zdziecinniał przerwał Jakób ze śmiechem. Pozostawiać takie sumy ludziom co go okradali całe życie, to doprawdy głupota! Cóż dalej?...
„Sto tysięcy franków przeznaczam do rozdania pomiędzy biednych okręgu, za pośrednictwem towarzystwa dobroczynności.
Doktór roześmiał się znowu.
— Oj biedni, biedni! myśmy was uprzedzili, jeżeli jednak stracicie cokolwiek, to panowie administratorzy stracą daleko więcej! — No cóż dalej?
— „Pięćdziesiąt tysięcy franków przeznaczam na utrzymywanie grobu familijnego, w którym spoczywają zwłoki ukochanej mej żony i córki, a w którym i ja będę złożony.
„Dziesięć tysięcy franków dla...
Pascal przerwał nagle czytanie, trzymając oczy w miejsce to wlepione.
— No cóż tam takiego? — zapytał Jakób zdziwiony.
— Coś doprawdy niepojętego, dziwnego, coś, co trudno sobie wyobrazić...
— No ale cóż?
— Moje nazwisko jest także w testamencie.
— Twoje nazwisko?... cóż znowu mówił Jakób niedowierzając...
— Słuchaj. — Dziesięć tysięcy franków zapisuję Pascalowi Saunier, mojemu byłemu sekretarzowi, ażeby po wyjściu z więzienia w Nimes, rozpocząć mógł życie uczciwe i nie popadł w nowe błędy, za które tak ciężko musiał był odpokutować.
— No! i cóż ty na to?...
— Powiadam co zawsze — hrabia był głupi, ale dobry! — Interesował się tobą — to wspaniale z jego strony. — Winieneś mu wdzięczność dozgonną i obowiązanyś jako dowód tej wdzięczności, złożyć mu wieniec z nieśmiertelników za trzy franki dziesięć sous!...
— Nie omieszkam tego uczynić.
I dwaj nędznicy zaczęli się śmiać gwałtownie.
— Artykuł dziesiąty i ostatni — czytał znowu Pascal. — Dziesięć tysięcy franków użyte być mają na koszta mojego pogrzebu.
— Przejdę do majątku nie wyjawionego. To musi być najciekawszą częścią testamentu. — Uważaj... zaczynam czytać.
„Co do mojego majątku niewyjawionego, dochodzi on sumy czterech milionów ośmset tysięcy franków. Sześć pugilaresów zawierających te sumę, podzieloną na równe części po ośmkroć sto tysięcy franków każda... zachowane są w miejscu sekretnem...
Pascal spojrzał na Jakóba, którego oczy rozszerzyły się nadmiernie.
— Cztery miliony ośm kroć sto tysięcy franków!... ukrytych!... mruczał doktór.
— Miałem racyę utrzymując, że te wyrazy: „majątek niewyjawiony“ to gruba tajemnica!...
— Czytaj dalej... czytaj!... bo pilno mi się dowiedzieć.
Mówiąc to Jakób, mocno się rozczerwienił, oczy zabłysły mu ogniem.
Pascal również zirytowany czytał drżącym głosem.
— „Ażeby nie pozostawić po sobie opinii człowieka niespełna zmysłów, muszę wytłómaczyć przyczynę mojego postąpienia.
„Mając lat czterdzieści pięć, sam jeden tak jak i dzisiaj, bez żadnych bliższych lub dalszych krewnych, a tym sposobem bez prawego sukcesora, — zakochałem się w młodej ubogiej panience, sierocie, i połączyłem się z nią węzłem małżeńskim.
„Liczyłem, że biorąc za żoną Joanne de Rouvray, kobietę młodą i piękną, odżyję w dzieciach moich.
„I rzeczywiście w rok po tem związku, na którym budowałem wszystkie nadzieje moje, Joanna de Rouvray hrabina de Thonnerieux, córką mnie obdarzyła.
„Urodziny to taką mnie upoiły radością, że postanowiłem okazać wdzięczność Bogu, i podzielić się szczęściem z drugimi.
„Postanowiłem zabezpieczyć przyszłość majątkową wszystkim dzieciom, które tego samego dnia przyszły na świat w okręgu, w którym mieszkałem.
„Za zgodą pani de Thonnerieux, przeznaczyłem na ten cel sumę dosyć znaczną, którą później, gdy nieszczęście opustoszyło mój dom, znacznie powiększyłem. Suma ta wynosi obecnie cztery miliony osm kroć sto tysięcy franków.
— „Dzieci które zapisano w aktach stanu cywilnego szóstego okręgu, jako urodzone w tym samym dniu co moja córka, było sześcioro. Tak więc suma ośmkroć sto tysięcy franków przypada dla każdego z tych dzieci i ma im być wypłaconą w dzień dojścia do pełnoletności...“



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.