Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część druga/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


IX.

Antoni Fauvel wziął pióro w rękę, dobył z biurka arkusik listowego papieru i zaczął na nim zapisywać jedne pod drugimi litery i wyrazy popodkreślane czerwonym atramentem.
Praca ta, jakkolwiek łatwa, trwała jednakże dosyć długo, trzeba było bowiem dobrze uważać, aby czegokolwiek nie przepuścić.
Skoro wszystko zostało zrobione, wyrazy i litery zebrane, utworzyły co następuje:
Châteudes Grangesdemer la Fontainedix septiemedallenoirdelachapelleencomptant àpartirducoingauche.
Fauvel przeczytał to w jednym ciągu.
— Zdaje mi się rzekł, że jest w tym jednakże sens jakiś i zabrał się znowu do oddzielania wyrazów:
Château des Granges de-mer-la-Fontaine; dix septieme dalle noir de la chapelle; en comptant à partir du coin gauche.

(Pałac des Granges de-mer-la Fontaine; siedmnasta płyta czarna w kaplicy; licząc od lewej strony).
— A no i mamy tedy trzy zdania całkiem przyzwoite — mruknął antykwaryusz. Nie ma najmniejszej wątpliwości, iż ukrywają one jakąś ważną tajemnice... Czyż
bym trafem nie znalazł się w posiadaniu jakich skarbów zaklętych?... Zaczął studyować zdania według ich szczegółowego znaczenia, a potem przeliczył wyrazy które się na nie złożyły.
— Dwadzieścia jeden wyrazów... mruknął... czyli trzy zdania siedmio wyrazowe...
— To zanadto skombinowane — rzekł, aby miało być przypadkowem tylko... Ta liczba słów musi mieć swój cel i swoje znaczenie...
I znowu się zabrał do czytania.
Château des Granges de Mer-la-Fontaine... Nazwa ta nie jest mi tak bardzo obcą powiedział, zatrzymując się chwilę. Słyszałem ją gdzieś kiedyś... jestem zupełnie tego pewny... Ale gdzie i kiedy?... Od kogo?... Nie pamiętam, muszę sobie jednakże przypomnieć...
Podparł się łokciem o biurko, ujął głowę rękami, przymknął oczy i zaczął się zastanawiać.
Nagle podniósł głowę do góry... Już wiem, zawołał prawie głośno. Pałac de Granges-Mer-la-Fontaine, jest własnością zmarłego hrabiego de Thonnerieux. To siostra moja niejednokrotnie nazwisko to powtarzała...
Pomyślał jeszcze chwilę i powiedział:
— Jestem przekonany, że znalazłem. Zobaczmy no raz jeszcze... Ujął znowu za pióro i głosem drżącym ze wzruszenia, prawił rozgorączkowany. Trzy zdania, każde z siedmiu wyrazów... Medale pamiątkowe rozdane dzieciom urodzonym w tym samym dniu co hrabianka de Thonnerieux, mają każdy po trzy wyrazy po jednej stronie, a wyrazy te w zestawieniu tworzą trzy zdania oddzielne... Oto gdzie zagadka... do rozwiązania której klucz w tej chwili posiadłem.
Antoni Fauvel wypisał jedno pod dragiem trzy zdania odcyfrowane.
„Pałac des Granges-de-Mer-la-Fon-taine.
Siedmnasta płyta czarna w kaplicy.
„Liczyć od strony lewej.“
Zrobiwszy to, wyrazy i sylaby w trzech idących po sobie wierszach pooddzielał linijkami, co stworzyło tabliczkę następującą:

 Pałac    des   Granges    de    Mer     la    Fontaine 
 Siedm   nasta     płyta   czar    na     w      kaplicy 
    Li   cząc       od    stro     ny     le       wej.  


Potem badał każdy wiersz wzdłuż i w szerz oddzielnie.
— Miałem słuszność — rzekł, utkwiwszy wzrok w wierszu ostatnim. Takie sto wyrazy wyrżnięte są na medalu mego siostrzeńca, syna adwokata Labarre’a... Każdy medal znajdujący się w ręku dzieci innych, ma również trzy wyrazy, czyli że wszystkie medale ułożone obok siebie tworzą te same trzy zdania to powyżej. Dla czego jednak u licha oznaczono je w tej książce, w taki zagadkowy sposób?...
Po pewnym namyśle rzekł:
— Ej... nad czem tu łamać sobie głowę... A toż to jest wyraźne objaśnienie gdzie schowaną została fortuna hrabiego... Czyli, że jegomość co skradł testament zostanie z kolei okradzionym! Przypuszczał, że w testamencie znajdzie Wszystkie potrzebne mu wskazówki i złapał się fatalnie nieboraczek!... Hr. de Thonnerieux oznaczył w nim zapewne jedynie książkę, z której o jego milionach dowiedzieć się będzie można... Skoro książka została wyniesioną z biblioteki narodowej, wszelki ślad przepadł ostatecznie!.. Policya wypuściła sfory swoje na zwiady, ale szukajcie sobie wiatru w polu!... Nęci was sekret złoty, ale to mój sekret tymczasem, mój bo w moich łapkach ta książka... Miliony hrabiego de Thonnerieux znajdują się w pałacu des Granges de Mer-la-Fontaine... i do mnie... do mnie... należeć będą!
Gdy sobie pomyślę, że ja stary osioł chciałem sprzedać tę książeczkę, będącą takim dla mnie skarbem... takim kolosalnym majątkiem... przechodzącym stokrotnie wszystkie marzenia moje, to mi krew do głowy uderza!... O! już teraz kochaneczko nie wymkniesz się z rąk moich!... Gotów bym życie poświęcić, gdyby go w obronie twojej oddać było potrzeba...
W ciągu ośmiu dni najdalej muszę znaleźć sposób spenetrowania kaplicy w pałacu des Granges... Zastosuję się skrapulatnie do wskazówek i dotrę do siedmnastej płyty czarnej od lewej strony!... Pod tą to właśnie płytą znajdują się kapitały hrabiego... Całe to stosy papierów bankowych i niezliczone rulony złota!... Wszystko to moje... wyłącznie moje!..
Antoni Fauvel miał w tej chwili wygląd człowieka zdenerwowanego i rozgorączkowanego nadzwyczajnie.
Oczy miał błędne, ruchy dzikie i bezładne.
Pot strumieniem zlewał mu skronie.
Z pewnym rodzajem namiętności przyciskał drogocenne dzieło do piersi.
W tej chwili dźwięk dzwonka rozległ się nagle po mieszkaniu.
Fauvel natychmiast oprzytomniał jakby w zimnej wodzie skąpany.
W dwóch susach, jakby młodziutki jaki chłopak, podskoczył do ściany, nacisnął sprężynę, która wprawiała w ruch szafę biblioteczną, wrzucił do czarnego gabinetu „Czerwony Testament,“ doprowadził wszystko z powrotem do zwykłego porządku i potem dopiero poszedł otworzyć.
Niecierpliwy gość zadzwonił właśnie po raz drugi.
Gościem tym był Jakób Lagarde.
— Dzień dobry! kochany panie Fauvel — odezwał się do księgarza, podając mu rękę na powitanie.
— Moje uszanowanie panu doktorowi — odpowiedział stary wyga, ściskając dłoń sobie podaną — co to za szczę śliwa gwiazda sprowadza pana do mnie? Proszę... bardzo proszę...
I poprowadził pseudo Thompsona do gabinetu.
— Miałem w tych stronach interes pewien do załatwienia, postanowiłem więc skorzystać ze sposobności i odwiedzić pana... Chciałbym oto prosić pana, abyś raczył jak najprędzej dostarczyć mi pewne wydawnictwo niezbędnie mi potrzebne.
— Które?...
Jakób Lagarde wymienił tytuł „Przeglądu naukowego“ wydawanego od lat wielu w poszytach miesięcznych.
— Czy szanowny pan, pragnie cały komplet posiadać?...zapytał Fauvel.
— Caluteńki... kochany panie.
— To się da zrobić, labo o pierwsze numery będzie dosyć pewno trudno, bo są prawie zupełnie wyczerpane. Postaramy się jednakże... postaramy...
— Kiedy pan będziesz mi mógł to dostarczyć?...
— Jutro wieczorem... Najpóźniej pojutrze z rana...
— Doskonale. A teraz pogadajmy o czem innem... Jakie daleko postąpiły układy pańskie, co do tych białych kruków, o których mi pan powiadałeś i które koniecznie bym pragnął pozyskać dla mojej biblioteki?...
— Co to za białe kruki?... — zapytał antykwaryusz, udając, że nie rozumie o co chodzi.
— Czyż masz pan tak krótkę pamięć?... — odpowiedział, śmiejąc się Thompson mniemany. — Chodzi o, „Życie ojca Józefa” i, „Czerwony Testament, pamiętniki pana de Laffemas.”
— Ah!... prawda... przypomniałem sobie. Daruj mi szanowny pan... ja mam tyle doprawdy na głowie... Często bardzo nie mogę się połapać na razie o co chodzi. Nie mogę zresztą dać pomyślnej na to żądanie odpowiedzi... Potrzeba wyrzec się nam, panie doktorze, tych rzadkości bibliograficznych...
— Dla czego?... — zapytał Jakób Lagarde, z widocznem pomieszaniem.
— Z powodu bardzo prostego, a nieodwołalnego.
— Otrzymałem dziś rano list z zawiadomieniem, że pewien amator, rosyanin, człowiek milionowy, zakupił bibliotekę, którą miałem ja nabyć i w której właśnie były obie te osobliwości.
— Ah!... więc dostałeś pan dzisiaj, taką wiadomość fatalną?... — odparł doktór, tonem niedowierzającym.
— Tak jest szanowny panie... mam ten szkaradny list w moim pokoju i mogę go okazać panu, jeżeli pan sobie tego życzysz...
Jakób miał ochotę odpowiedzieć: proszę — aby pochwycić Fauvela na gorącym uczynku kłamstwa, ale się powstrzymał.
— Czyżby tajemnica, jaką zawiera książka, została odkrytą?... Trzeba go na wszelki wypadek zaoszczędzić, a mieć doskonale na oku pomyślał sobie w duszy — a głośno odpowiedział: O, nie... żadnych mi piśmiennych dowodów nie potrzeba... Wierzę zupełnie słowu pańskiemu, kochany panie Fauvel! Ale ze względu na siebie i na pana, bardzo żałuję, że się to stało...
— Ja bardziej z pewnością niż pan nad tem boleje, bo pan traci to tylko, że nie może uczynić zadość miłości własnej, ja zaś stracę bardzo gruby zarobek na który na pewno liczyłem.
Ale „Pamiętniki hrabiego Rocheforta“ mam zawsze do dyspozycyi pana doktora...
— Wezmę je!... Przyślij mi je pan jutro z kompletem, który mi pan przed chwilą przyobiecałeś...
— Z przyjemnością.
— Ale... ale... odezwał się nagle Jakób Lagarde. Ja także widzę zapomniałem, że mam jeszcze jedne prośbę do pana...
— Zawszem gotów służyć szanownemu panu. Co pan rozkażesz?...
— Dowiedziałem się, że jest w okolicy Paryża ładny zbiór książek do sprzedania.. Wyśledził to mój sekretarz...
— A zatem?...
— A zatem nie chciałbym wdać się w kupno bez porady człowieka doskonale znającego się na tych rzeczach. Myślałem otóż o kochanym panu!... Czy zechcesz pan być moim doradcą?... Ma się rozumieć, że wynagrodzę trudy pańskie jak najprzyzwoiciej...
— Służę najchętniej szanownemu panu i to bez żadnych pretensyj do zapłaty, chcę bowiem z całego serca wyświadczyć panu taką bagatelną przysługę...
— Jesteś pan widzę galantem co się nazywa.
— Nie panie, ale pan jest klientem, któremu należy się zasługiwać... Kiedy będę potrzebnym panu?...
— Za jakie dni cztery... pięć najdalej...
— O! do licha!... odezwał się Fauvel z zakłopotaniem.
— Czy jest trudność jaka?...
— A właśnie. Od dziś za cztery lub pięć dni muszę wyjechać koniecznie.
— Nie możesz się pan zatrzymać?...
— Żadną miarą.
— A jak długo nie będziesz pan obecnym?... zapytał Jakób ciekawie.
— Nie potrafię dokładnie powiedzieć tego jeszcze... To rzecz względna bardzo. Jadę w interesie. Interes jak zwykle może dłużej lub krócej zatrzymać mnie w drodze.
— No, to ja się postaram o to, aby wcześniej zrobić co jest do zrobienia.
— Czy to daleko od Paryża tam gdzie pojechać mamy?...
— Nie... pod Créteil... Posiadam willę w tamtej stronie... Możemy u mnie zanocować, a nazajutrz rano dojedziem do sprzedawcy...
— Jeżeli tak, to wybornie... Oddaję się panu na trzy dni do zupełnego rozporządzenia... Następnie niech pan nie liczy na mnie aż po powrocie. Wyjadę w poniedziałek przyszły...
— My załatwimy się w tym tygodniu. O dniu ekspertyzy uprzedzę pana i w wigilię wieczorem zabiorę go do siebie.
Dwaj rozmawiający na pożegnanie uścisnęli się za ręce, tak samo jak zrobili to przy powitaniu, i Jakób Lagarde wyszedł z taką miną, jakby naprawdę po za sprawą, którą opowiedział, nic go zgoła nie obchodziło.
— Gdzie to stare bydle może jechać?... medytował tymczasem w duszy.
„Dla czego nie chce już teraz sprzedać mi „Czerwonego Testamentu“, który ma z pewnością w swoich łapach?...
„Czyżby odkrył tajemnicę, jaką ta książka zawiera i myślał o zawładnięciu majątkiem hrabiego de Thonnerieux?...
„Podobne odkrycie wydaje mi się nieprawdopodobnem, ale jest jednakże możliwem.
„Zmywając stemple Biblioteki narodowej, wyciśnięte na stronicach książki, Szczwany lis dostrzegł naturalnie podkreślane czerwonym atramentem litery i wyrazy i to go zaciekawiło... Zaczął badać coby to takiego być mogło i odnalazł wyrazy logogryfu.
„A niechaj piorun trzaśnie!.. zawołał nagle mniemany Thompson. Nazwisko Fauvel toż samo przecie wystarcza do wyjaśnienia całej tej sprawy!... Siostra tego szołdry była żoną adwokata Labarre’a. Jej syn otrzymał medal, a medal siostrzenica dał w rękę wujaszkowi klucz do odgadnięcia zagadki!... To żadnej nie ulega wątpliwości, stary lis posiadł tajemnicę nieboszczyka hrabiego de Thonnerieux i postanowił zagrabić jego fortunę.
„Oto dla czego wyjeżdża.
„Oto dla czego nie chce sprzedać „Czerwonego Testamentu“.
„Wszystko to byłoby bardzo pięknie, bardzo mądrze obmyślane, gdybym się ja w to nie wmieszał!... Ale że ja w tem jestem, to zobaczymy jeszcze mości Fauvel!...
Po przybyciu do pałacu na ulicę Miromesnil, Jakób Lagarde opowiedział Pascalowi wszystko co się przez umysł jego przewinęło.
— Potrzeba działać, odpowiedział kamrat.
— Ma się rozumieć, ale nie działać nie mogę, dopóki roboty w Petit-Castel nie będą zupełnie wykończone...
— Potrzeba zatem załatwić się z niemi jeszcze prędzej...
— Udam się tam jutro i zabiorę Martę...
— Czy pracownia moja gotowa?...
— Najzupełniej.
— To dobrze. Bądź tak dobry i każ mi zaprządz.
— Gdzie jedziesz?...
— Na ulice Barbette do Marais‘go, muszę kupić potrzebnych mi przyrządów chemicznych... Będę miał dość do roboty dziś wieczorem... Będę też potrzebował pewnej dozy antracitu i węgla drzewnego...
— Znajdziesz wszystko z powrotem w pracowni... Nic więcej nie masz mi do zalecenia?..
— Nic w tej chwili.
— Pójdę wydać rozkazy alzatczykowi...
Pascal oddalił się z pokoju.
W dwadzieścia minut potem powóz zajechał i doktór Thompson udał się na ulicę Barbette.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.