Czerwony Krąg/18
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony Krąg |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | The Crimson Circle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dokonawszy rewizji mieszkania Marla, wrócił inspektor, by przesłuchać Flusha Barneta.
Był on przygnębiony wielce i nie mógł dać wielkiej wagi informacji.
Cały łup leżał na stole. Było tam kilka pierścionków, zegarków, srebrna flaszeczka kieszonkowa, oraz książka bankowa, nie przedstawiająca dlań żadnej wartości. Co dziwniejsze jednak, znaleziono w kieszeni Flusha dwa, całkiem nowe stu funtowe banknoty, odnośnie do których twierdził, że są jego własnością.
Włamywacze typu takiego są to ludzie nierozumni i nie „pracują“ wcale, czując w kieszeni dwieście funtów.
— Powiadam, że są to pieniądze moje! — upierał się. — Pocóżbym miał kłamać?
— Oczywiście, nie miałoby to wcale sensu! — przyświadczył inspektor Parr chłodno. — Skądże je pan masz?
— Dostałem od przyjaciela.
— Z jakiego powodu rozpaliłeś pan w bibljotece ogień na kominku? — spytał niespodzianie, a Flush drgnął.
— Było mi zimno! — rzekł po chwili.
— Hm... — mruknął inspektor, jakby do siebie — ma dwieście funtów, włamuje się, rozbija kasę i pali na kominku. Oczywiście, chciałeś pan coś spalić... nieprawdaż?
Flush milczał, wijąc się atoli na dźwięk tych słów.
— Zapłacono panu, byś się włamał i spalił coś, co było w kasie... nieprawdaż?
— Niechbym umarł w tej chwili...
— Poszedłbyś pan prosto do piekła! — zauważył spokojnie inspektor. — Tam siedzą wszyscy kłamcy! Barnet! Kto był owym przyjacielem? Lepiej powiedz mi pan, gdyż nie wiem, czy nie obwinić cię o morderstwo?
— Morderstwo? — wrzasnął Barnet, zrywając się. — Cóż to znaczy? Nie popełniłem wcale morderstwa!
— Marl nie żyje. Znaleziono go martwym w łóżku.
Opuścił więźnia w stanie wielkiego przygnębienia, a gdy nazajutrz rano wrócił, celem dokończenia przesłuchania, Flush opowiedział wszystko.
— Nie wiem nic o Czerwonym Kręgu, panie inspektorze! — zaręczył dodając pod adresem Opatrzności wezwanie, by go ostro ukarała, jeśli kłamie. — Znam tylko pewną młodą damę z banku Brabazona. Pewnego dnia czekałem na nią, a było już późno. W tem z drzwi bocznych wyszedł człowiek, na widok którego omal nie padłem trupem, gdyż poznałem go, on zaś zawołał mnie po nazwisku.
— Czy to był Brabazon?
— Tak jest. Poprosił mnie do biura swego... sądziłem, że ma coś przeciw Milly...
— Dalej, dalej — zachęcał inspektor, gdy urwał.
— Otóż najlepiej będzie, jeśli dla własnego ratunku powiem wszystko. Brabazon oświadczył, że Marl dopuszcza się na nim ciągłych wymuszań, gdyż ma w kasie kompromitujące go dokumenty, on zaś dałby tysiąc funtów, gdybym mu je dostarczył. To jest pełna prawda. Ponadto dał mi do poznania, że Marl przechowuje w domu bardzo dużo pieniędzy. Wiedział, żem siedział za włamanie i zasięgnąwszy informacji uznał, że mu jestem potrzebny.
Przyjrzałem się tedy dobrze, ale sprawa była trudna, gdyż plątało się po mieszkaniu ciągle trzech służących. Marl odprawiał ich tylko wówczas, gdy przyjmował kobiety. Chciałem już zrezygnować, ale Marl oszalał nagle dla pewnej panny, pracującej w banku.
— Dla Miss Talji Drummond?
— Tak, panie inspektorze! Było to istotnie zrządzenie Opatrzności. Dowiedziawszy się, że ją zaprosił na kolację, uznałem rzecz za znakomitą sposobność, a gdy mi powiedziano jeszcze, że zamknął swe konto w banku i ma całą gotówkę w domu, miałem wrażenie, że pracuję za darmo poprostu dla Brabazona.
Otwarłem kasę, co poszło łatwo, ale nie było w niej dokumentów, tylko fotografja. Wyobrażała na tle wysokich gór, jakby gdzieś zagranicą, mężczyznę i kobietę. Mężczyzna spychał ją w przepaść, ona zaś trzymała się małego drzewka.
— Rozumiem! — rzekł inspektor. — I na tem koniec?
— Tak jest! Pieniędzy nie znalazłem.
O siódmej rano, mając rozkaz aresztowania w kieszeni, złożył inspektor i dwaj detektywi wizytę Brabazonowi.
Służący w bieliźnie nocnej wskazał im sypialnię bankiera. Parr wyłamał zamknięte drzwi, ale pokój był pusty. Otwarte okno i żelazne schody, używane w razie pożaru, wskazały drogę ucieczki. Nietknięte łóżko i brak wszelkiego nieładu, świadczyły, że znikł kilka godzin przed przybyciem policji.
Przy łóżku był telefon i Parr zadzwonił.
— Czy może pan zbadać, kto rozmawiał w ciągu nocy z tym numerem? — zapytał. — Jestem inspektor Parr z prezydjum policji.
— Dwie były rozmowy! — powiedział urzędnik i ja sam łączyłem. Jedna z Bayswater...
— To moja, a jakaż druga?
— Z Western Exchange... o pół do trzeciej.
— Bardzo dziękuję! — powiedział ze złością, odkładając słuchawkę.
Popatrzył na towarzyszy, potarł z podraźnieniem wielki nos i powiedział:
— Talja Drummond otrzyma nową posadę.