Czerwony Krąg/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Czerwony Krąg
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1928
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Crimson Circle
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
40.
Ucieczka.

Zamach na Rafaela Willingsa wywołał panikę w gabinecie.
Dowiedział się o tem Parr, wróciwszy do biura. Premjer był zaniepokojony zupełnie słusznie, gdyż Czerwony Krąg nie zapowiedział dotąd, kiedy i kogo wybierze na następną ofiarę.
Inspektor został wezwany do premjera i rozmowa ich trwała dwie godziny. Poraz pierwszy miał on osobistą naradę z prezydentem rządu, poczem nastąpiło tajne omówienie sprawy w gronie ministrów.
Wydarzenie to roztrąbiły zaraz dzienniki, twierdząc, że życie premjera jest zagrożone, a wieści tych nie potwierdzono, ani też nie zdementowano urzędownie.
Wróciwszy wieczór do domu, zastał Yale u drzwi swych czekającego nań inspektora.
— Czy jest coś nowego?
— Trzeba mi pańskiej pomocy... — zauważył Parr, gdy zaś usiedli przy płonącym kominku, jął mówić — Jak panu wiadomo, muszę odejść, a premjer rozważa nawet, czy nie lepiejby było, odprawić mnie prędzej. Gabinet wybrał komisję dla zbadania metod prezydjum policji, zaś komisarz polecił mi przybyć na nieobowiązującą rozmowę jutro wieczór do premjera.
— W jakim celu? — spytał Yale.
— Mam wygłosić wykład, — rzekł ponuro, — i przedstawić członkom gabinetu sposoby, jakich używałem dotąd w walce z Czerwonym Kręgiem. Wiesz pan, że otrzymałem wielkie pełnomocnictwa, a rząd nie kazał mi powiedzieć wszystkiego co wiem. Ale chcę to uczynić we czwartek wieczór i dlatego właśnie trzeba mi pomocy pańskiej.
— Drogi przyjacielu! Z miłą chęcią! — zawołał Yale serdecznie.
— Mnóstwo atoli punktów ciemnych, które dopiero zestawiam z trudem. W tej chwili mam wrażenie, że tym łotrom pomaga ktoś z łona prezydjum policji.
— I ja tak sądzę! — rzekł Yale spiesznie. — Ale skądże myśl taka?
— Dam panu przykład! — powiedział inspektor powoli. — Młody Beardmore znalazł pośród papierów ojca zapieczętowaną fotografję i przysłał mi ją, nie otwierając. Gdym atoli otwarł, znalazłem kartkę czystego papieru. Powiedział mi, że fotografję tę wręczył Talji Drummond, by ją wraz z listem wrzuciła do skrzynki pocztowej. Przysięga, że stojąc na stopniach swego domu, widział, jak wrzuciła po drugiej stronie ulicy. Jeśli tak jest, to z kopertą coś się stać musiało już po nadejściu do prezydjum.
— Cóż to za fotografja? — spytał Yale.
— Musiało to być zdjęcie egzekucji albo portret skazanego Lightmana, gdyż sądzę, że sporządzono tę fotografję przy sposobności nieudałego ścięcia. Stary Beardmore otrzymał to tuż przed śmiercią, a Jack znalazł i przysłał mi...
— Przez Talję Drummond! — dodał Yale z naciskiem. — Sądzę jednak, że ktoś z prezydjum mógłby tę dziewczynę oczyścić z tego podejrzenia. Ona tkwi głębiej w aferze, niż pan sądzisz. Przeszukałem dziś wieczór jej mieszkanie i znalazłem ot to.
Wyszedł do przedpokoju i wrócił z pakietem w brunatnym papierze. Gdy go otworzył, zdrętwiał inspektor ze zdumienia.
Na stole leżała długa rękawica szoferska i również długi, szeroki nóż o talerzowatej gardzie.
— Jest to druga rękawica, stanowiąca parę ze znalezioną w gabinecie Froyanta. Nóż także zupełnie do tamtego podobny.
Parr obejrzał rękawicę.
— Tak. Jest z ręki prawej, a tamta z lewej. To jest rękawica, jakich używają motocykliści. Kto był jej właścicielem? Spróbuj pan psychometrji swojej.
— Już próbowałem, — odparł, — ale przeszła widocznie przez wielu ludzi, tak że nie widzę niczego wyraźnie. Ten przedmiot świadczy jednak dowodnie, że Talja tkwi powyżej uszu w tej sprawie.
Zawinął wszystko z powrotem w papier i rzekł:
— Służę panu tedy z całą gotowością wszystkiem co wiem.
— Radbym uzupełnić punkty nieznane mi! — potrząsnął głową. — Ach, szkoda, że niema tu matki.
— Matki? — zdumiał się Yale.
— Babki raczej! — odparł spokojnie inspektor. — Poza panem i mną, powiedzmy... jest to jedyny zdolny detektyw stolicy.
Poraz pierwszy w życiu miał Derrick Yale powód sądzić, że albo Parr oszalał, albo posiada wybitny dowcip.

Był to czasokres ogólnego podniecenia. Wszyscy mówili o Czerwonym Kręgu, a jedna sensacja goniła drugą. Ale nic takiego wrażenia nie wywarło chyba na Derricku Yale jak wieść, którą wyczytał w porannych dziennikach, leżąc w łóżku i pijąc kawę.
Talja Drummond uciekła!
Zdarza się w romansach, że ludzie uciekają z więzienia, nawet przez czas pewien uciekali naprawdę ze strasznego Dortmooru, ale od kiedy istniało więzienie Holloway, nie uciekł zeń nikt, zwłaszcza kobieta. A jednak dozorczyni, otworzywszy rano celę Talji Drummond, zastała ją pustą.
Nie łatwo było wstrząsnąć Derrickiem Yale, ale tym razem piorun weń uderzył. Czytał historję ucieczki słowo po słowie kilka razy, a zawsze było mu to zagadką.
Tymczasem dzienniki zawierały komunikat rządowy, spiesznie podany prasie.
— Z uwagi na niezwykłe znaczenie, jakie miała uwięziona dla sprawy Czerwonego Kręgu, oraz z racji ciężkiego oskarżenia, przedsięwzięto środki ostrożności, posunięte daleko. Chodzące zawsze po tym oddziale patrole zostały zdwojone, a miast cogodzinnych kontroli zaprowadzono pół godzinne, dyżurnych urzędniczek. Zazwyczaj nie zaglądają one do każdej celi, dziś jednak o trzeciej nad ranem, dozorczyni Miss Hardy zajrzała do celi Talji Drummond przez okno ponad drzwiami i uwięziona spała smacznie. Gdy o szóstej otwarto drzwi, cela była pusta. Krata w oknach i drzwi nietknięte.
Przeszukano okolice więzienia, nie znajdując żadnego śladu stóp, to też jest zgoła wykluczone, by uciec mogła w normalny sposób. Musiałaby się przedostać przez sześć różnych drzwi, z których żadne nie zostały otwarte przemocą, a w końcu minąć celę klucznicy, zawsze obsadzoną przez dzień i noc.
Ten nowy dowód wszechmocy Czerwonego Kręgu napełnia wielkim niepokojem, zwłaszcza że jednocześnie śmierć zagraża członkom gabinetu.
Yale spojrzał na zegarek. Było pół do dwunastej. Z nagłówka dziennika przekonał się w dodatku, że mu doręczono wczorajsze jeszcze wydanie wieczorne. W oka mgnieniu wyskoczył z łóżka i bez śniadania pognał do prezydjum, gdzie zastał inspektora w bardzo wesołem usposobieniu.
— Rzecz nie do wiary! — wykrzyknął. — Ona i w więzieniu musi mieć przyjaciół!
— Oczywiście! — przyznał Parr. — To samo powiedziałem komisarzowi. Jakżeby inaczej mogła umknąć?
Yale spojrzał nań podejrzliwie. Nie była to chwila stosowna do lekkomyślnej gadaniny, a Parr gadał istotnie lekkomyślnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.