Czerwony Krąg/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Czerwony Krąg
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1928
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Crimson Circle
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
32.
Wycieczka na wieś.

Ciężkie nastały czasy dla prezydjum policji. Dzienniki zamieszczały całe szpalty o ostatniej tragedji, w parlamencie jawiły się ciągle interpelacje, odbywano ciągłe[1] tajemne konferencje, a znajomi stronili od nieszczęsnego Parra.
Każde niemal pismo drukowało długą listę zbrodni Czerwonego Kręgu, czyniąc ostre uwagi i podkreślając złośliwie, że inspektor Parr miał od samego początku działalności bandy wszystko w swem ręku.
Wziął on urlop celem poszukiwań we Francji, a w ciągu kilkodniowej zaledwo nieobecności naznaczono mu następcę. Miał w całem prezydjum jednego tylko przyjaciela, a był nim, niewiadomo dlaczego, właśnie pułkownik Morton, komisarz, prowadzący jego wydział.
Trzymał stale stronę Parra, wiedząc, że jest to nadaremne, a pomagał mu w tem Derrick Yale, który zjawił się w urzędzie i złożył bardzo szczegółowe zeznanie, odciążające.
— Sam fakt — podkreślił z naciskiem, że byłem na miejscu i miałem za zadanie chronić Froyanta zdejmuje znaczną część odpowiedzialności z inspektora Parra.
Komisarz rozparł się w fotelu, skrzyżował ramiona i rzekł:
— Panie Yale, nie chcę pana dotknąć, ale zauważyć muszę, że urzędowo nie istniejesz dla mnie zgoła, toteż to wszystko, co pan mówisz na korzyść inspektora, nic a nic mu nie pomoże. Miał wielkie pole do okazania swych zdolności i... zawiódł, niestety.
Gdy Yale zabierał się do odejścia, skinął nań, a detektyw zajął z powrotem krzesło.
— Radbym zasięgnąć zdania pańskiego w jednej sprawie. Wszakże pamięta pan marynarza Sibly, mordercę Beardmora? Któż był obecny w celi, gdyś pan przesłuchiwał tego człowieka?
— Ja sam, inspektor Parr i oficjalny stenograf.
— Mężczyzna, czy kobieta?
— Mężczyzna. A nawet, zdaje mi się, funkcjonarjusz panów. Pozatem nie było nikogo. Kilka razy wchodził coprawda dozorca, który przyniósł wodę, w której potem odkryto truciznę.
Komisarz otwarł tekę i wziął z niej arkusz papieru.
— Tutaj, oto jest zeznanie dozorcy. Pomijam wstęp. — Wsadził okulary i jął czytać. — Więzień siedział na łóżku, pan inspektor Parr naprzeciw niego, a Mr. Yale stał, oparty plecami o drzwi, które nie były zamknięte. Natoczyłem z wodociągu pół kubka blaszanego, zmuszony przerwać, gdyż zadzwoniono na mnie z innej celi. O ile wiem, nic się z tym kubkiem stać nie mogło, mimo że drzwi na podwórze były otwarte. Gdym wrócił do celi Siblyego z wodą, pan inspektor Parr wziął mi kubek z ręki, postawił go na paczce w pobliżu drzwi i rozkazał, bym już nie wchodził bez zawołania wyraźnego.
Skończywszy zauważył:
— W całem zeznaniu tem niema wzmianki o stenografie. Czy pan jest pewny tego człowieka?
— Wiem napewne niemal, że jest to funkcjonarjusz prezydjum.
— Muszę zapytać Parra! — oświadczył Morton.
Parr, który właśnie wrócił z Francji, przyznał telefonicznie, że przyjął po zasięgnięciu informacji stenografa, który pochodzi z małego miasteczka. Wśród zamętu, wywołanego otruciem więźnia, nie śledził dalej tego człowieka. Otrzymał pisane na maszynie zeznanie Siblyego i pamięta, że stenografowi za pracę sam zapłacił. Tyle tylko dowiedział się komisarz, a wiadomości jego nie zostały wcale wzbogacone.
Derrick Yale poznał z samej miny komisarza, że nic nie uzyskał.
— Czy pan może pamięta tego człowieka? — spytał.
Yale potrząsnął głową.
— Siedział przez cały czas obok Parra, zwrócony do mnie plecami.
Komisarz mruknął coś na temat karygodnego niedbalstwa, potem zaś oświadczył:
— Nie dziwiłoby mnie wcale, gdyby ów stenograf był agentem bandy. Nie mogę darować Parrowi niedbalstwa! Jakże angażować człowieka, którego personalja stwierdzić się potem nie dają? O tak, Parr zawiódł zupełnie! — westchnął. — Lubię go bardzo osobiście, jest to dzielny urzędnik starszej szkoły i sprawował się dobrze, mimo niezbyt wielkich zdolności. Ale teraz koniec... musi odejść. Mówię to panu, co już dałem do poznania inspektorowi. Przykro mi bardzo, ale tak się stanie.
Yale wiedział to doskonale, na równi z wszystkimi funkcjonarjuszami prezydjum.
Najmniejsze wrażenie odniósł sam Parr. Pełnił dalej skrupulatnie obowiązki swoje, niebaczny na rychłą, wielką zmianę, a powitał wprost wesoło, następcę swego, który przybył obejrzeć biuro.
Pewnego dnia napotkał w parku Jacka, którego zdumiało rozradowanie grubaska.
— No cóż, inspektorze? — spytał. — Czy zbliżamy się do rozwiązania?
Skinął głową.
— O tak, coraz bliżej mego rozwiązania. Odchodzę!
— Niemożliwe! — wykrzyknął Jack, który poraz pierwszy dopiero otrzymał wiadomość realną. — Wszakże masz pan wszystkie nici w ręku? Jakimże sposobem odmawiasz pan usług w takiej właśnie chwili? Chyba niema już zgoła nadziei schwytania zbrodniarza?
Parrowi przyszło na myśl, że tylko prezydjum straciło tę nadzieję, ale zmilczał.
Jack miał zamiar jechać do swej posiadłości wiejskiej, gdzie nie był od śmierci ojca. Było to potrzebne dla zmiany niektórych kontraktów z dzierżawcami pól. Nie mogąc sprawy załatwić w mieście, umyślił spędzić jednę noc w domu, który oprócz tragedji ojca krył inne także przykre wspomnienia.
— Jedziesz pan tedy i to sam? — spytał inspektor w zadumie.
— Tak! — odparł, zaraz atoli chwytając w lot myśli Parra, dorzucił: — A może pan pojechać raczysz zemną? Bardzo bym rad, mieć pana u siebie, o ile ten przeklęty Czerwony Krąg nie zmusza do pobytu w stolicy!
— Zdaje mi się, że oni sobie dadzą radę bezemnie! — zauważył z goryczą. — Dobrzeby było jechać z panem. Nie byłem w tym domu od śmierci biednego ojca pańskiego i radbym raz jeszcze obejrzeć wszystko starannie.
Przedłużył o dwa dni swój urlop, na co dostał łatwo przyzwolenie ze strony prezydjum.
Jack chciał jechać tegoż jeszcze wieczoru, przeto inspektor wrócił do domu, spakował podręczną torebkę i spotkali się na dworcu.
Ani pogoda, ani stan dróg nie zachęcały do dłuższej jazdy autem, toteż obrali tę wygodniejszą lokomocję.
Komisarz zostawił dla Derricka Yale zawiadomienie o miejscu swego pobytu, zakończone takiemi słowy:
— Może zajść coś, co będzie wymagało mego powrotu do miasta. W takim razie racz pan donieść mi o tem niezwłocznie.
Dalsza działalność inspektora nie była wcale dziwną, jeśli uwzględnimy przytoczony dopisek.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Jest możliwe, że zamiast ciągłe powinno być ciągle.