Czaszka Wielkiego Narbony/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Czaszka Wielkiego Narbony
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Czaszka Wielkiego Narbony
Senor Juan Francisco

— Czy Buffalo Bill zatrzymał się w tym hotelu?
Pytanie to zadał stojący przed hotelem w Solomonsville jakiś Meksykanin, którego dostatni ubiór i pewne siebie zachowanie zdradzały zamożność i budziły szacunek. Osobą, do której skierowane było pytanie, był stary Murzyn, który siedział przed hotelem na ławce i oddawał się zgoła niesamowitej czynności. Wykonywał on jakieś niezwykłe ruchy palcami i rękoma i był tak zaabsorbowany swym dziwacznym zajęciem, że nie zwrócił nawet uwagi na pytanie Meksykanina.
Przybysz powtórzył jeszcze raz pytanie, a gdy to nie poskutkowało, zbliżył się do Murzyna i, nachyliwszy się do jego ucha, chciał jeszcze raz zapytać głośniej, gdyż wydawało mu się, że czarny obywatel nie dosłyszy. Stary Murzyn w dalszym ciągu poruszał rękoma i mruczał pod nosem z zapałem godnym lepszej sprawy:
— Diabeł porwać kota, a kot porwać nieszczęście, które grozić Massa Cody... — Zaintrygowany Meksykanin położył dłoń na ramieniu Murzyna i zapytał jeszcze raz:
— Czy Buffalo Bill zatrzymał się w tym hotelu?
Stary Murzyn zerwał się na równe nogi i zawołał z wściekłością:
— Pan zepsuć wszystko! Właśnie ja wypędzać diabła, a pan mi przeszkodzić!...
To rzekłszy Murzyn znów zasiadł na ławce i wrócił do swego niesamowitego zajęcia. Meksykanin wzruszył ramionami i wszedł do poczekalni hotelu. Siedział tu samotny portier, wygodnie oparty o poręcz fotela. W ręku trzymał wielki nóż i na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że ma on zamiar połknąć ostrą klingę, ale były to tylko pozory. Uważny obserwator stwierdziłby z łatwością że poczciwy ten człowiek używa swego noża jako wykałaczki.
— Czy Buffalo Bill zatrzymał się w tym hotelu? — zapytał znów Meksykanin.
Portier z niechęcią wydobył nóż z ust, przesunął go kilkakrotnie po rękawie, jak fryzjer który ostrzy brzytwę i rzekł flegmatycznie:
— Zgadł pan. Buffalo Bill wynajął u nas pokój. Czy pan chce się z nim zobaczyć?
— Tak.
Portier uniósł się nieco na krześle i, podnosząc głos, zawołał w stronę schodów, prowadzących na pierwsze piętro:
— Buffalo Bill! Przyszedł tu ktoś do pana!
Po chwili wywiadowca zjawił się w drzwiach sali jadalnej. Meksykanin pospieszył ku niemu z wyciągniętą ręką.
— Senor Cody! — zawołał z radością. — Nazywam się Juan Francisco... Przybywam z fortu Grand.
— Ach, więc pan jest Juanem Francisco — rzekł z uśmiechem Buffalo Bill. — Bardzo się cieszę, że pana poznałem. Czy ma pan do mnie jakąś sprawę?
— Chciałbym z panem porozmawiać na osobności — rzekł Meksykanin.
— Dobrze. Proszę za mną.
Buffalo Bill poprowadził gościa do swego pokoju, wskazał mu krzesło i podsunął pudełko cygar. Wywiadowca jednym spojrzeniem ocenił przybysza. Był to człowiek wysokiego wzrostu, zbyt wysoki może nawet jak na Meksykanina, o potężnych barach i wielkich rękach. Ubrany był bardzo dobrze i starannie. Twarz jego nie spodobała się jednak Królowi Granicy. Była to twarz człowieka, który z niejednego pieca chleb jadł. Przez policzek Meksykanina biegła wielka szrama.
— Czym mogę panu służyć? — zapytał Buffalo Bill, gdy Meksykanin zapalił cygaro.
— Przede wszystkim pragnę panu podziękować za wszystko, co pan dla mnie uczynił — rzekł gość.
— O, nie ma mi pan za co dziękować... — zaczął Cody, ale Meksykanin przerwał mu:
— Ależ tak!... Jest za co. To pan przecież rozbił bandę tych przeklętych Apaczów i uwięził ich białego przywódcę, Boston Jacka. To pan odzyskał moje złoto, które uważałem za bezpowrotnie stracone i pan odebrał Indianom konie, które kupiłem...
— Tak, tak... — rzekł niecierpliwie Cody. — Ale w jakiej sprawie przybył pan do mnie?
— Musze jeszcze raz wrócić do przeszłości — rzekł Meksykanin z uśmiechem. — Gdy Indianie zaatakowali mnie na drodze i obrabowali, uciekli szybko ze złotem i w swym pośpiechu pozostawili jakiś czarny worek. Zabrałem go z sobą i sprawdziłem jego zawartość.
— Co znajdowało się w tym worku? — zainteresował się Buffalo Bill.
— Czaszka ludzka — rzekł Meksykanin.
— Czaszka? — zdziwił się wywiadowca. — To zaczyna być interesujące.
— To bardzo ciekawe — rzekł Meksykanin. — Dlatego właśnie udałem się do fortu Grand i przekazałem czarny worek wraz z jego niesamowitą za-
wartością pułkownikowi Osborne. Pułkownik orzekł, że jest to czaszka wielkiego wodza Apaczów Narbony, którą Apacze uważają za wielki talizman, „totem“.
— Co zarządził pułkownik?
— Kazał przesłać czaszkę do Phoenix do gubernatora.
— Do gubernatora? — zdziwił się Cody. — A po co gubernatorowi potrzebna jest czaszka Narbony?
— Nie jest mu potrzebna, ale gubernator Brathwaite chciał zdobyć ten przedmiot tak sobie, dla zaspokojenia ciekawości Teraz, gdy wracam do domu, do Sonora, chciałbym zabrać ze sobą te czaszkę na pamiątkę. Przypuszczam, że gubernator odda mi ją...
— I ja tak przypuszczam, — rzekł Cody. — Wydaje mi się, że Brathwaite nie przywiązuje zbyt wielkiej wagi do tego przedmiotu.
— Tak, ale... czy nie mógłby mi pan dać listu polecającego do gubernatora, aby zechciał oddać mi ten przedmiot?...
— Dlaczego pan zw raca się w tej sprawie do mnie? — zdziwił się Buffalo Bill. — Powinien pan poprosić o list polecający pułkownika Osborne.
— Pułkownik odmówił mi...
— W takim razie i ja muszę panu odmówić. Widocznie pułkownik ma jakieś powody, o których ja nie wiem. Mam zbyt mało informacyj w tej sprawie, abym mógł panu pomóc, a zresztą...
W tej chwili ktoś mocno zapukał do drzwi.
— Proszę! — zawołał wywiadowca.
W drzwiach ukazała się głowa portiera.
— Znów przyszedł jakiś człowiek i dopytuje się o pana...
Buffalo Bill wstał i przeprosił Meksykanina.
— Wrócę do pana za chwilę — rzekł.
W przedpokoju stał jakiś Meksykanin o sympatycznej twarzy. Był ubrany po amerykańsku i tylko ozdobne sombrero było typowo meksykańskie.
— Senor Cody? — zapytał Meksykanin.
— To ja... — rzekł zdumiony Buffalo Bill.
— Przybywam z fortu Grand, aby panu podziękować — rzekł Meksykanin serdecznym tonem. — Jestem panu bardzo wdzięczny... Ach „mucho, mucho“!... (Bardzo, bardzo).
— A cóż ja takiego dla pana uczyniłem?
— Ach, prawda! Zapomniałem się przedstawić. Jestem Juan Francisco z Sonora...
— Oho!... — mruknął portier, który przysłuchiwał się tej rozmowie. — Mamy urodzaj na Juanów Francisco w tym roku...
— Jim — rzekł spokojnie Buffalo Bill do portiera. — Pilnuj tego pana i nie pozwól mu stąd wyjść pod żadnym pozorem. Ja zobaczę tymczasem, co stało się z jego imiennikiem.
Buffalo Bill wpadł na schody i po chwili pchnął drzwi swego pokoju. Pokój był jednak pusty. Juan Francisco Nr. 1 zniknął bez śladu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.