Czarny tulipan (1928)/Rozdział XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czarny tulipan
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Tulipe noire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


ROZDZIAŁ XXI
NASIENNIK DRUGI

Noc następującą spędził więzień spokojnie i nazajutrz przebudził się zupełnie zadowolony.
Poprzedzających dni więzienie wydawało mu się w całej swej okropności, zdawało mu się, że mury obarczają go całem swem brzemieniem. Ściany jego rzeczywiście były posępne, powietrze w nich wilgotne i zimne, gęste kraty zaledwie przepuszczały jasność dzienną.
Nazajutrz przebudziwszy się Korneljusz ujrzał promień rannego słońca, igrający pomiędzy kratami, gołębie pruły powietrze rozpostartemu skrzydłami, gdy tymczasem inne gruchotały na dachu pod oknem jego.
Korneljusz poskoczył do okna i otworzył je; zdawało mu się, że życie, radość, prawie wolność zwiastował mu ten promień słońca.
Bo miłość zakwitła w jego więzieniu i wszystko, co go otaczało, wydawało mu się ożywione; miłość kwiat nieba, którego woń nie może być porównana z wonią kwiatów ziemskich.
Gdy Gryfus wszedł do izby więźnia, zdziwił się niewymownie, gdy go ujrzał stojącego i nucącego piosenkę, spodziewając się go zastać posępnym jak dni poprzednich.
— Hm — mruknął Gryfus.
— Jakże dziś zdrowie — zapytuje Korneljusz.
Gryfus spojrzał na niego z ukosa.
— A pies, pan Jakób i nasza piękna Róża, jakże się mają?
Gryfus zgrzytnął zębami.
— Przyniosłem śniadanie.
— Dziękuję, przyjacielu cerberze — mówi więzień — właśnie na czas przychodzisz, gdyż mi się chce jeść.
— Masz apetyt?
— Dlaczegóżbym go mieć nie mógł?
— Zdaje się, że spisek dojrzewa — mruknął Gryfus.
— Jaki spisek?
— Oh! my wiemy, co się święci, lecz będziemy czuwać, mości uczony; tak, będziemy czuwać.
— Czuwaj, mój przyjacielu — mówi van Baerle — jestem przecież pod twoim dozorem.
— Zobaczymy w południe.
I wyszedł.
— Co mnie południe obchodzi, ja czekam wieczoru.
O dwunastej Korneljusz usłyszał nietylko ciężki krok Gryfusa, lecz nadto stąpania kilku żołnierzy, jak wnosić można było ze szczęku broni na schodach.
Otworzywszy drzwi, Gryfus wprowadził żołnierzy i zasunął wewnątrz na rygiel.
— A teraz szukamy.
Gryfus przy pomocy swych ludzi obszukał kieszenie Korneljusza, poczem między kamizelką a koszulą i nic nie znalazł. Poszukano wszędzie: w łóżku, materac i siennik popruli, lecz nic się nie znalazło. Wtedy Korneljusz winszował sobie, iż oddał Róży trzeci nasiennik, gdyż Gryfus pewnieby go wynalazł, tak ściśle przetrząsał wszystkie kąty więzienia i nie omieszkałby zgnieść cebulkę, jak to uczynił poprzednio.
Nigdy więzień nie był spokojniejszy przy przeszukiwaniu swego mieszkania.
Gryfus nakoniec oddalił się, zabrawszy kilka ćwiartek białego papieru i ołówek, które Róża przyniosła swemu nauczycielowi, byty to jedyne łupy tej wyprawy.
O szóstej Gryfus przyszedł sam, jak zwykle; Korneljusz pragnął go ułagodzić, lecz on pomrukiwał tylko pod nosem, żując prymkę i oddalił się, cofając się tyłem z obawy, ażeby się więzień nie rzucił na niego.
Korneljusz parsknął śmiechem.
Na co Gryfus odpowiedział mu przez otwór drzwi:
— Zobaczymy, kto się z nas śmiać będzie!
Ten, który się miał śmiać z drugiego przynajmniej tego wieczoru, był Korneljusz, oczekujący córki jego.
Róża przyszła o dziewiątej bez światła. Nie potrzebowała go, albowiem już czytać umiała.
Przytem światło mogło wydać Różę, którą śledził Jakób bardziej, niż kiedykolwiek.
Nakoniec przy świecy widoczny był jej rumieniec, gdyż często lica pięknej Róży płoniły się w ciągu jej odwiedzin u więźnia.
O czem mówili tego wieczora? Bezwątpienia o tem, co jest przedmiotem rozmów kochanków we Francji, prowadzonych przez drzwi, w Hiszpanji z przeciwległych balkonów, na wschodzie z dołu do góry wzniesionego tarasu.
Rozmawiali o przedmiotach, przydających skrzydła godzinom, pióra skrzydłom czasu.
Mówili o wszystkiem, wyjąwszy o czarnym tulipanie, Poczem jak zwykle rozłączyli się o dziesiątej.
Korneljusz był szczęśliwy, zupełnie szczęśliwy, jeśli nim być może tulipanista, który się wstrzymuje od zajmowania uwielbionym kwiatem.
Róża wydawała mu się najpiękniejszą w świecie, przytem dobrą, miłą i powabną.
Lecz dlaczegóż zabroniła mu mówić o tulipanie?
W istocie była to wielka wada u Róży.
Korneljusz pomyślał sobie ze smutkiem, że kobieta nie może być doskonała.
Przez część nocy rozmyślał o tej niedoskonałości, co oznaczało, że dopóki nie zasnął, był wyłącznie Różą zajęty.
Gdy zasnął, śniło mu się o miej.
Lecz Róża marzeń jego była doskonalsza, niż Róża na jawie.
Nietylko bowiem rozmawiała z nim o tulipanie, lecz przyniosła mu przepyszny kwiat czarny w okazałej doniczce porcelanowej.
Korneljusz przebudziwszy się zawołał:
— O, Różo! jakże kocham ciebie!
I gdy już słońce weszło, nie myślał zasnąć powtórnie. Przez cały dzień zastanawiał się nad słowami wyrzeczonemi przy przebudzeniu.
— Ah! gdyby Róża mówiła mu o tulipanie, Korneljusz byłby ją przeniósł nad królowę Semiramidę, Kleopatrę, Elżbietę, Annę Austrjacką, nad najznakomitsze lub najpiękniejsze królowe świata.
Ale Róża zabroniła mu pod karą nieprzychodzenia więcej, ażeby przez trzy dni nie wspominał o swoim tulipanie.
Przez 72 godziny winien więc był kochanek poświęcić namiętność swoją ogrodniczą.
Już wprawdzie połowa tych godzin minęła. Trzydzieści sześć pozostałych przejdą szybko: osiemnaście na oczekiwaniu, a osiemnaście poświęcone wspomnieniom.
Róża przyszła o zwykłej godzinie; Korneljusz zniósł bohatersko naznaczoną mu pokutę. Korneljusz byłby znakomitym filozofem szkoły Pitagorasa, gdyby mu dozwolono raz na dzień zapytać się o swój tulipan i byłby o niczem więcej nie mówił przez lat pięć, podług ustaw wspomnianej sekty.
Zresztą piękna Róża pojmowała dostatecznie, iż, gdy się wydaje rozkazy z jednej strony, z drugiej potrzeba nawzajem ulegać; dozwalała więc dotykać swych rączek przez otwór zakratowany i całować swe włosy.
Biedne dziecię! te pieszczoty miłosne były dla niej daleko niebezpieczniejsze, niż rozmowa o tulipanie.
Poznała to, powróciwszy do siebie z bijącem sercem, zaognionemi licami, ustami suchemu i wilgotnemi oczyma.
Nazajutrz zatem po pierwszych słowach wzajemnego powitania, po pierwszej oznace nawet pieszczot, spojrzała na Korneljusza przez kratki wzrokiem, który daje się czuć tylko, gdy go dostrzec nie można.
— A więc — mówi — już go widać.
— Już go widać... kogo? — zapytuje Korneljusz, nie śmiejąc uwierzyć, ażeby Róża sama przez się skróciła czas jego próby.
— Łodygę tulipana — mówi Róża.
— Jakto? — zawołał Korneljusz — pozwalasz więc?
— Tak, pozwalam — odpowiada głosem tkliwej matki, dozwalającej dziecku na rozrywki.
— Ah! Różo! — zawołał, zbliżając usta do kratek w nadziei dotknięcia policzka, rączki lub czoła.
I dotknął rzeczywiście nawpół otwartych ust.
Róża wydała okrzyk.
Korneljusz pojął, iż należy pospieszyć się z prowadzeniem dalszego ciągu.
— Jakże, czy prosto wyrosła? — zapytuje.
— Tak prosto, jak trzcina fryzyjska.
— Jak wysoka?
— Na dwa cale najmniej.
— Oh! Różo! teraz trzeba o niej mieć staranie, a przekonasz się, że szybko rosnąć będzie.
— Czyliż można mieć większe staranie, niż ja mam; myślę tylko o tem.
— O moim tulipanie? Różo... to ja nawzajem będę mu zazdrościł.
— Wiesz przecie, że myśleć o twym kwiecie, to jest myśleć o tobie. Prawie ciągle patrzę na niego. Widzę go z łóżka i za przebudzeniem jest to pierwszy przedmiot, który mój wzrok napotyka, również, jak zasypiając jest ostatni. We dnie siadam przy nim i zajmuję się robotą, bo odkąd jest w moim pokoju nie opuszczam go.
— Masz słuszność, Różo, to stanowi twój posag.
— Tak... i dzięki temu będę mogła poślubić młodzieńca 28-letniego, którego pokocham.
— Cicho bądź, złośliwa.
I Korneljusz pochwycił paluszki dziewicy, co jeżeli nie zmieniło przedmiotu rozmowy, to przynajmniej milczenie ją zastąpiło.
Tego wieczoru był Korneljusz najszczęśliwszy z ludzi. Róża pozostawiła mu rączkę tak długo, dopóki zechciał i mógł dowolnie mówić o tulipanie.
Od tego czasu codziennie widoczniejsze się stawały postępy wzrostu łodygi tulipanu i miłości młodych ludzi. Dziś bowiem ukazał się listek, jutro drugi, a nakoniec kwiat się zawiązał.
Na tę wiadomość radość Korneljusza objawiła się w wysokim stopniu i zapytania jego szybko następowały, świadcząc o ważności, jaką do odpowiedzi na nie przywiązywał.
— Zawiązał się kwiat?
— Tak — odpowiada Róża.
Korneljusz zachwiał się na nogach i zmuszony był oprzeć się o kratę otworu.
— Ah, Boże... — zawołał — czy owal jest foremny? walec pełny? listki otaczające kielich czy są pięknej zieloności?
— Owal ma blisko cal wysokości i zakończony ostro jak koniec igły, walec rozłożysty przy podstawie, listki zaczynają się otwierać.
Tej nocy Korneljusz spał bardzo imało; była to bowiem najważniejsza chwila pęknięcia listków, kielich kwiatu obejmujących.
W dwa dni potem Róża doniosła mu, że się otworzyły.
— Otworzyły się, Różo! — zawołał Korneljusz — involucrum otworzyły się! Więc kiedy tak, można już rozpoznać...
I więzień zatrzymał się tchu pozbawiony.
— Tak — odpowiada Róża — można już rozpoznać wypustkę różnobarwną, lecz tak wąską, jak włosek.
— A ta barwa?... — zapytuje drżący Korneljusz.
— Ciemna.
— Brunatna?
— Ciemniejsza.
— Ciemniejsza, droga Różo! ciemna, jak heban, jak...
— Jak atrament, którym pisałam do ciebie.
Korneljusz wykrzyknął w szale radości.
Poczem, składając ręce, mówi:
— Oh! nie masz anioła, któryby mógł być z tobą porównany!
— Doprawdy? — zapytuje Róża z uśmiechem.
— Tak, Różo, tyś tak usilnie pracowała, tyle starań łożyła, że nakoniec mój tulipan zakwitnie czarno. Oh! tak Różo, ty jesteś najdoskonalszem stworzeniem Bóstwa.
— Rozumie się, że po tulipanie.
— Ah! milcz złośliwa, przez litość zamilcz i nie niwecz mej radości. Ależ powiedz mi jeszcze jak prędko może zakwitnąć?
— Ja sądzę, że jutro lub pojutrze.
— Oh! i ja nie będę widział! — zawołał Korneljusz — i nie będę go mógł pocałować jako cud Boga, który czcić powinniśmy, jako całuję ręce twoje. Różo! jak całuję twoje włosy lub buzię, gdy przypadkowo zbliży się do otworu.
Róża przybliżyła twarz swoją nie przypadkowo, lecz dobrowolnie, usta młodzieńca z chciwością do niej przylgnęły.
— Jeżeli zechcesz to go zerwę.
— Ah, nie nie!... skoro tylko kielich się otworzy, umieść doniczkę w cieniu i natychmiast poszlij z zawiadomieniem do Harlem, do prezesa towarzystwa ogrodniczego, że wielki czarny tulipan zakwitnął. Wiem, że do Hartem jest daleko, lecz za pieniądze łatwo dostać posłańca. Czy masz pieniądze, Różo?
Róża uśmiechnąwszy się odpowiada:
— Tak jest...
— Wiele?
— Mam trzysta złotych.
— Oh! jeżeli masz trzysta złotych, to nie posłańca należy wyprawić, lecz sama winnaś udać się do Harlem.
— Lecz cóż się stanie z kwiatem w tym czasie.
— Rozumie się, że go weźmiesz z sobą, nie powinnaś się z nim rozłączać na chwilę.
— Lecz nie chcąc się z nim rozłączyć, muszę oddalić się od ciebie — mówi zasmucona Róża.
— Ah! to prawda, moja droga Różo. Mój Boże! jakże złymi są ludzie. Cóżem zawinił, że pozbawili mnie wolności i z jakiej przyczyny? Masz słuszność, Różo, że niepodobna byłoby mi żyć bez ciebie. Wyślesz więc kogo pewnego do Harlem, i gdy ta wiadomość jest ważną, mniemam więc, że sam prezes tu przybędzie dla widzenia tulipanu i jego barwy — i to powiedziawszy umilkł, poczem dodaje drżącym głosem:
— Lecz gdyby też nie był czarny, Różo?
— Ha! przekonamy się jutro lub pojutrze wieczorem.
— Czekać do wieczora, Różo?... ach umrę z niespokojności. Czy nie moglibyśmy umówić się o znak.
— Oh! ja myślę lepiej zrobić.
— Cóż takiego?
— Jeżeli rozwinie się nad wieczorem, to sama ci o tem doniosę w nocy. Jeżeli zaś we dnie, wsunę małą karteczkę pode drzwi, albo za kratki drzwiczek, pomiędzy pierwszą i drugą wizytą mego ojca.
— Oh! Różo, tak — pismo twoje oznajmiające tę wiadomość, stanowić będzie podwójne szczęście.
— Już po dziesiątej — mówi Róża — muszę opuścić ciebie.
— Tak, Różo, idź, idź!...
Róża oddaliła się smutna.
Korneljusz prawie ją wygnał dlatego, żeby pilnowała czarnego tulipana.
Noc ta, niemal przyjemnie spędzona przez Korneljusza, wzbudziła w nim niepokój i wzruszenie. Co chwila zdawało mu się, iż słodki głosik Róży wzywa go; przebudzał się nagle, biegł do drzwi, zaglądał przez otwór, lecz nikogo nie dostrzegł, nie słyszał stąpań na korytarzu.
Bezwątpienia i Róża czuwała ze swej strony; lecz szczęśliwsza od niego pilnowała tulipanu, miała przed oczyma kwiat szlachetny, ten cud cudów, dotąd nietylko, że niewidziany, ale uważany za niepodobny do odkrycia.
Cóż świat powie, gdy się dowie, że czarny tulipan jest odkryty, że istnieje nakoniec, i że wynalazcą jego jest van Baerle, więzień stanu?
Korneljusz w tej chwili nie oddałby swego tulipanu za swoje oswobodzenie.
W ciągu dnia nie otrzymał żadnej wiadomości. Tulipan dotąd nie zakwitnął.
Nadeszła noc i ta sprowadziła uradowaną Różę, Różę lekko sunącą jak ptaszek.
— I cóż?... — zapytuje Korneljusz.
— Wszystko dobrze. Tej nocy bezwątpienia tulipan nasz zakwitnie.
— Czy czarny?
— Czarny jak heban.
— Bez żadnych skaz?
— Bez skaz.
— Sprawiedliwe nieba!... czy wiesz, Różo, żem spędził noc bezsenną, myśląc naprzód o tobie.
Róża wstrząsnęła główką z niedowierzaniem.
— Następnie o tem jak nam postąpić należy.
— I cóż?
— Otóż tak umyśliłem: naprzód skoro się przekonamy, iż barwa jego jest prawdziwie czarna, potrzeba wynaleźć posłańca.
— Jeżeli o to tylko chodzi, to mam gotowego.
— Czy to tylko pewny człowiek?
— Ręczę za niego, jest to jeden z moich wielbicieli.
— Spodziewam się, że nie Jakób przynajmniej?
— Oh! nie, bynajmniej; jest to sternik z Löwenstein, młodzieniec przytomny i zwinny, w wieku między dwudziestym piątym a dwudziestym szóstym rokiem.
— Do kata!
— Bądź spokojnym — mówi Róża z uśmiechem — niema jeszcze lat wymaganych przez ciebie, wszakże wyrażnie określiłeś lata między dwudziestym szóstym a dwudziestym ósmym.
— A więc możesz zupełnie liczyć na tego człowieka?
— Jak sama na siebie, pewną jestem, że rzuciłby się do Mozeli, gdybym tego wymagała.
— Za dziesięć godzin zatem może stanąć w Harlem; dasz mi papier i ołówek, lepiej byłoby dostać pióro i napiszę... albo nie, napisz ty Różo, bo gdyby ode mnie otrzymano tę wiadomość, uważanoby może w tem doniesieniu zaród spisku.
— Napiszesz więc do prezesa towarzystwa ogrodniczego i jestem pewny, że tu przyjedzie.
— Lecz jeżeli się spóźni?
— Przypuśćmy, iżby opóźnił się o dzień jeden lub dwa, lecz byłoby to niepodobieństwem; amator podobny jak on nie straci godziny, minuty, sekundy i wybierze się w podróż dla zobaczenia ósmego cudu świata. Lecz jak wspomniałem choćby się dzień lub dwa opóźnił, kwiat nie straci nic na swej okazałości. Skoro prezes obejrzy nasz tulipan, spisze protokół ma dwie ręce, pozostawi ci kopję, a ty mu kwiat oddasz.
— Ah! gdybyśmy go mogli zanieść oboje, to nieślibyśmy go naprzemian; lecz to jest marzenie, którem nie warto się zajmować, dalej — mówi Korneljusz z westchnieniem — inne oczy napawać się będą jego okwitnieniem. Oh, posłuchaj mnie, Różo! nie pokazuj go nikomu wprzód nim go pokażesz prezesowi. Bo gdyby kto dostrzegł czarny tulipan, niewątpliwie skradzionoby go.
— Oh!
— Czy nie mówiłaś mnie sama, że się obawiasz twego wielbiciela Jakóba? Zresztą ludzie kuszą się na kradzież złotówki, cóż dziwnego, gdyby się kto pokusił na sto tysięcy.
— Bądź spokojny, będę go pilnowała.
— Jeżeliby otworzył się w tej chwili?
— Oh! to bardzo być może.
— Gdybyś zastała go otwartym powróciwszy?
— Ah, Różo! skoro się otworzy, pamiętaj, że należy natychmiast wysłać z wiadomością do prezesa.
— I zawiadomić ciebie?... to się rozumie.
Róża westchnęła, lecz bez goryczy i jak kobieta, która zaczyna pojmować słabość kochanka, jeżeli nie może do niej przywyknąć.
— Powracam więc do tulipanu, panie van Baerle i skoro otworzy się zawiadomię ciebie, poczem wysyłam gońca.
— O Różo! nie wiem z jakim cudownym tworem nieba lub ziemi mogę porównać ciebie.
— Porównaj mnie do czarnego tulipanu, panie Korneljuszu, i to mi będzie bardzo pochlebnem, ręczę ci. Do widzenia zatem, panie!
— Oh! nie powiesz-że przynajmniej mój przyjacielu?
— Dowidzenia, mój przyjacielu — powtarza dziewica cokolwiek pocieszona.
— Powiedz, mój kochany przyjacielu.
— Oh! mój przyjacielu.
— Kochany, Różo, oh! błagam cię powtórz — mój kochany przyjacielu.
— Kochany przyjacielu, tak kochany przyjacielu — powtarza Róża drżąca, upojona szałem radości.
— A więc, Różo, powiedziałaś mój kochany, dodaj szczęśliwy, tak szczęśliwy, jak żaden śmiertelnik pod słońcem. Brakuje mi tylko jednej rzeczy.
— Jakiej?
— Twojej buzi, buzi świeżej, różanej, gładkiej jak brzoskwinia. Oh! tak Różo, lecz pragnę jej z własnej twej woli, nie przypadkowo lub podstępnie. — Różo i cóż?
Prośbę swoją zakończył westchnieniem i napotkał usta dziewicy nie przypadkowo lub podstępnie, lecz jak w sto lat później St. Preux napotkał usta Julji.
Róża uciekła.
Korneljusz pozostał długo z twarzą przyłożoną do otworu, dusza jego osiadła na ustach.
Przepełniony radością, otworzył okno i przypatrywał się z sercem brzemiennem zadowoleniem, błękitowi widnokręgu oświetlonego promieniami księżyca, srebrzącego wody dwóch rzek z pośród wypływających wzgórków. Napawał płuca świeżym i wolnym powietrzem, umysł pocieszającemi myślami, duszę z wdzięcznością z religijnym uwielbieniem.
— Oh! ty zawsze tam jesteś obecnym Wielki Boże! — zawołał pochylając swe czoło, mając oczy zwrócone na gwiazdy — przebacz mi, że zwątpiłem o Twej wszech — mocności przed kilku dniami; ukrywałeś się przede mną w ciemności chmur i przez chwilę przestałem widzieć Ciebie, Boże dobry, wieczny, miłosierny Panie! Lecz dziś, tego wieczora, tej nocy, oh! widzę Ciebie w zwierciadle niebios twoich, a szczególniej w zwierciadle serca mego.
Wyleczony był biedny chory: był wolny biedny więzień.
Większą część nocy Korneljusz spędził na wyglądaniu oknem, przysłuchując się jednakże uchem skierowanem do drzwi, jednocząc wszystkie zmysły w jednym albo raczej we dwóch: wzroku, i słuchu.
Patrzył w niebo, przysłuchiwał się ziemi.
Od czasu do czasu powtarzał, obracając się ku drzwiom:
— Tam — mówi — jest Róża, Róża podobnież jak ja czuwająca, jak ja oczekująca uroczystej chwili. Tam pod jej okiem jest kwiat tajemniczy, który żyje, roztwiera się, być może, iż teraz Róża dotyka delikatnej łodygi swemi pulchnemi rączkami.
— Oh! Różo! ostrożnie jej dotykaj. Być może, iż zbliża swoje usta do kielicha kwiatu.
— Oh! ostrożnie z nim, Różo, bo twoje usta są gorejące. Być może, iż w tej chwili to co jest mi najmilszem w życiu pieści się wzajemnie.
Wtem dostrzegłszy, iż gwiazda zajaśniawszy żywszym blaskiem przebiegała po przestrzeni widnokręgu dążąc z południa w kierunku Löwensteinu, Korneljusz zawołał:
— Ah! otóż Bóg zsyła duszę memu kwiatu.
I gdy to mówił, zdawało mu się słyszeć w sieni lekki krok jakby sylfidy, szum sukni podobny do poruszeń skrzydeł, nakoniec głos dobrze mu znany:
— Korneljuszu, mój przyjacielu! mój kochany i szczęśliwy przyjacielu! chodź prędzej, chodź! van Baerle jednym skokiem stanął od okna do drzwi. Tym razem usta jego napotkały drżące usta Róży, która wśród pocałunku mówiła mu:
— Otworzył się... jest czarny... patrz.
— Co mówisz patrz — zawołał oddalając usta swoje od ust dziewicy.
— Tak, patrz... naraziłam się na małe niebezpieczeństwo, ażeby sprawić ci wielką rozkosz; otóż go masz!
I jedną ręką podniósłszy do wysokości otworu małą ślepą latarkę, której skrzydła otworzyła, w drugiej trzymała cudowny tulipan.
Kornejusz wykrzyknął, bliski omdlenia.
— Oh! mój Boże, mój Boże! — szeptał — nagradzasz mi moją niewinność i niewolę, ponieważ wydałeś te dwa kwiaty na moją pociechę.
— Ucałuj go — mówi Róża — jak to ja uczyniłam przed chwilą.
Korneljusz wstrzymując oddech dotknął ustami kielich kwiatu i nigdy pocałunek złożony na ustach kobiety, nawet Róży, nie wzruszył bardziej głębi serca, jego.
Tulipan był piękny, okazały, słowem przepyszny kwiat; łodyga jego miała osiemnaście cali wysokości, kielich wznosił się pomiędzy czterema liśćmi lśniącemi, prostemi jak ostrza dzidy, kwiat był czarny jak heban.
— Różo — mówi Korneljusz dyszący — niema chwili do stracenia, trzeba napisać list.
— Już go napisałam, mój kochany.
— W istocie?
— Gdy kwiat się rozwijał, pisałem, nie chcąc tracić czasu nadaremnie. Przeczytaj go, czy dobrze napisany.
Korneljusz, wziąwszy pismo, przekonał się, że Róża jeszcze większe postępy uczyniła w kształceniu swej ręki i wyczytał, co następuje:

„Panie prezesie!“

„Czarny tulipan rozwinie się za dziesięć minut najdalej. — Skoro to nastąpi, wysyłam gońca prosząc ciebie, ażebyś przybył osobiście do fortecy Löwenstein. Jestem córką dozorcy więzienia Gryfusa i prawie tak więzioną jak inni więźniowie: nie mogę więc sama przywieźć tego cudownego kwiatu i dlatego upraszam pana, ażebyś przybył po niego.
„Życzeniem mojem jest, ażeby tulipan ten nazywał się Rosa barlaensis.
„Już się rozwinął, kolor jego jest zupełnie czarny... Przybywaj pan panie prezesie! „Mam zaszczyt być uniżoną sługą

Róża Gryfus“.

— Wybornie, wybornie, droga Różo!
Nie można było lepiej napisać i ja nie potrafiłbym tak prosto i trafnie określić rzeczy. Udzielisz następnie towarzystwu ogrodniczemu wszelkich wiadomości, jakich wymagać będzie, jakim sposobem tulipan ten został utworzony, ile starań, pracy i zachodów wymagało jego pielęgnowanie, lecz teraz nie traćmy czasu... gdzież goniec?
— Ale jak się.nazywa prezes?
— Napiszę adres przynajmniej. Oh! on jest dobrze znany, jest to mynher van Herysem, burmistrz Harlemu... daj mi twoje pismo Różo.
I drżącą ręką Korneljusz napisał na kopercie:
„Do pana van Herysem, burmistrza i prezesa towarzystwa ogrodniczego w Harlem“.
— A teraz spiesz się Różo! — mówi Korneljusz — oddajmy się zresztą opiece boskiej, która dotąd nad nami czuwała.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.