Cyd albo Roderyk/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Corneille
Tytuł Cid albo Roderik
Podtytuł komedya hiszpańska
Rozdział Akt II
Pochodzenie Poezye oryginalne i tłomaczone
Wydawca Nakładem S. Lewentala
Data wyd. 1883
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Andrzej Morsztyn
Źródło Skany na Commons
Inne Cała komedia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

AKT II.
SCENA I.
Gomes, Arias.
Gomes.

Prawda-to, gdym go, słowy urażony, trąci,
Gniew mi był rękę uniósł i głowę zamącił,
Ale co się już stało, rozstać się nie może.

Arias.

Wola pańska tę twoję wyniosłość przemoże.
Król się w to mocno mięsza, i kolerą tęgą
Wzruszony, niełaskawą stawi-ć się potęgą!
Jakoż siłaś się ważył i nie masz obrony.
Sposób urazy i stan tego, co zelżony,
I że się daléj, niźli mniemasz, kontempt ściąga,
Pokory i niezwykłych przeprosin wyciąga.

Gomes.

Niechże mię król każe ściąć, niech mię ma pod wartą!

Arias.

Posłuszeństwem z panem pódź, nie zrzędą upartą
I uspokój jego gniew pojednaniem słusznym.
Król tego chce. Cóż? panu nie chcesz być posłusznym?

Gomes.

Dla sławy, która upór zatrzymywa rada,
Być podczas nieposłusznym, niewielka-to wada;
A choćby wielka była, mógłbym swą zasługą
I z téj wyniść i śmiele zarobić na drugą.

Arias.

Choćby wielą znacznych spraw wsławił się poddany,
Nie jest mu nigdy za to król obowiązany.
Pochlebiasz sobie, a wiedz, że kto wiernie służy,
Powinność tylko czyni, król się mu nie dłuży.
Pomnij się, hrabio! Zginiesz przy takowéj dumie!

Gomes.

Jeźli zginę, zostaniesz przy wiecznym rozumie.

Arias.

Król się gniewa, a za śmierć królewski gniew stoi.

Gomes.

Człowiek taki, jako ja, jeszcze się ostoi
I nie padnie w jednym dniu, niechaj jak chce zgrzyta.
Prędzéj się sam obali i rzeczpospolita.

Arias.

Tak lekko ważysz gniewu królewskiego próby?

Gomes.

To berło, gdyby nie ja, z ręku wypadłoby.
Więc on co w tym należy, żebym ja był zdrowy?
Spadłaby mu z mą głową i korona z głowy.

Arias.

Uspokój popędliwość rozumem i raczéj
Uwierz méj zdrowéj radzie.

Gomes.

Nie będzie inaczéj!

Arias.

Z jakąż tedy do pana wrócę odpowiedzią?

Gomes.

Że hrabia swojéj sławy nie ustąpi piędzią.

Arias.

Héj! wiesz, że długie ręce miewają królowie?

Gomes.

Stało się. Dajmy pokój więcéj i téj mowie.

Arias.

Bądź łaskaw, kiedy nie dasz miejsca radom zdrowym,
Bój się piorunu, choć-eś w wieńcu laurowym.

Gomes.

Czekam go bez wzdrygnienia!

Arias.

Ale nie bez szkody.

Gomes.

To Diego będzie miał dosyć bez ugody.
Srodze-to ja podobne groźby mam na pieczy.
Im cięższy raz, tym większych dokazuje rzeczy.
A gdzie idzie o honor, i otwarte piekło
Od uprzedzonej dumy mnieby nie odwlekło.


SCENA II.
Roderik, Gomes.
Roderik.

Parę słów, hrabio ..

Gomes.

Dobrze.

Roderik.

Nie wiem, czy się mylę.
Znasz-że ty Diega?

Gomes.

Znam.

Roderik.

Mówmy cicho chwilę.
Wiesz-że, że tego starca męstwo było wzięto
Za jeden cud na świecie i cnotę, wiesz-że to?

Gomes.

Może być.

Roderik.

A ta rześkość we mnie, że to jego
Wre krew własna, wiesz-że to?

Gomes.

A mnie co do tego!

Roderik.

Nauczę cię, co-ć na tym, trzy kroki stąpiwszy.

Gomes.

Młodziku!

Roderik.

Nie bądź hardy, jeszcze się nie biwszy!
Młodym-ci, prawda; ale kto w serce bogaty,
W czas poczyna, i męstwo nie czeka za laty.

Gomes.

Ty chcesz ze mną zaczynać, ty, coś jeszcze razu
Nie pozwolił się z pochew pokazać żelazu?

Roderik.

Tacy, jak ja, za pierwszy raz każą o sobie
Sądzić, mistrzowskie dając sztychy w pierwszéj próbie.

Gomes.

Wiesz-że ty, kto-m ja jest?

Roderik.

Wiem... i wiem, że kto inny
Na samo imię twoje drżałby jak list winny.
Ze stu wieńców, któremi głowa twa okryta,
Zda się, że każdy śmierci méj prognostyk czyta.
Mam sprawę z ręką, dotąd nieprzezwyciężoną,
Lecz będę miał dosyć sił, wsparty prawą stroną.
I kto czyni o ojca, każdą siłę zmoże.
Twa ręka nie przegrała, ale przegrać może.

Gomes.

To serce bohatyrskie, które masz w téj dobie,
Dawno-m ja ze wszytkich spraw upatrował w tobie.
I kładąc, żeś miał wspierać hiszpańską koronę,
Wcześnie-m ci córkę swoje przeznaczał za żonę.

Wiem miłość twoję wzajem, i to u mnie dziwem,
Że powinność jéj ogniom odpór daje żywem,
Że cię jéj zapał w słusznej pomście nie ochłodzi,
Że twa cnota tak górą, jako-m sądził, chodzi,
I widzę za tak stałym twoim przedsięwzięciem,
Żem był wybornie trafił, obrawszy cię zięciem.
Ale czuję, że litość mówi mi do ucha:
Chwalę serce młodości twéj, rusza mię skrucha.
Nie pragnij ciężkiej próby i śmiertelnéj wprawy
I męstwu memu nie daj nierównéj zabawy.
Mało mi sławy przyjdzie, żywot twój uciąwszy.
Niesłuszna tryumfować, prace nie podjąwszy.
Rzekliby, żem był wyższy siłą, dziełem, laty...
I tylkoby mi został żal z twéj wczesnéj straty.

Roderik.

Niepotrzebna z twą pychą miesza się dobrota.
Wziąwszy mi honor, wziąć mi żałujesz żywota.

Gomes.

Pódź precz!

Roderik.

Pójdę, lecz z tobą. Czegóż jeszcze stoisz?

Gomes.

Tak cię to żywot mierzi?

Roderik.

Tak się śmierci boisz?

Gomes.

Pódź! Czynisz, coś powinien. Ten się syn wyrodzi,
Co kwadrans po zniewadze ojca żywym chodzi.


SCENA III.
Ximena, Leonora, Królewna.
Królewna.

Uśmierz, moja Ximeno, uśmierz swoje żale,
Mężnie przyjm to nieszczęście i zwycięż go stale.
Prędko-ć się po téj burzy niebo wypogodzi.
Twe szczęście słabą tylko mgłą nakryte chodzi,
I nie stracisz nic na tym, choć ci się odwlecze.

Ximena.

Serce me bez nadziei, ledwo się nie wściecze.
Ta gwałtowna nawałność nie darmo mię smuci.
Okręt nadzieje stłucze i cale rozruci.

Jak na oko to widzę, że już w porcie tonę.
Kochałam, byłam miła i ojców na stronę
Nakłoniliśmy swoje; o czym-em ci rada
Prawiła wtenczas, kiedy zaczęła się zwada,
Która już w tak pomyślnie zapędzonym biegu
Wszytkie nasze uciechy odbiła od brzegu.
Przeklęte dostojeństwa, godności niezgodne,
Które budzicie w sercach wielkich żądze głodne!
Niemiłosierny, a mnie śmiertelny honorze!
O! jako ścisłe związki wasza moc rozporze!

Królewna.

Wierz mi, że-ć się, niż trzeba, bardziéj serce boi.
W skok się ta zwada wszczęła, w skok się też ukoi.
Już to głośno przy dworze; wżdy ich kto pogodzi,
Ale i sam król na to, jako ja wiem, godzi.
Ja też, żebyś widziała, jak mię twój strapiony
Umysł boli, pomogę-ć mocno z mojéj strony.

Ximena.

Rzadko po tych zniewagach przychodzi do zgody.
Gdy kogo tkną w poczciwe, tam niémasz nadgrody.
Nie zleczy tego ani cudza mądrość słownie,
Ani potęga gwałtem, chyba powierzchownie.
I ukryty gniew, choć się wypogodzi czołem,
Chowa żarzyste ognie pod zdradnym popiołem.

Królewna.

Święte między Ximeną i Rodrikiem węzły
Zwiążą gniew, w którym serca ojcom ich nagręzły,
I wkrótce miłość wasza nieprzyjaźń przymusi
I szczęśliwe wesele niezgodę zadusi.

Ximena.

Tak i ja życzę, lecz się nie spodziewam tyle.
Diego ufa w sercu, ociec mój w swéj sile.
Łzy me, chociaż ich trzymam, chcą powieki przebić.
Ciężka mi, co się stało, cięższa, co może być.

Królewna.

Cóż się boisz od starca tak słabego szkody?

Ximena.

Ale Rodrik ma serce.

Królewna.

Ale jeszcze młody.

Ximena.

Kto ma miéć kiedy serce, ma go zaraz z młodu.

Królewna.

Nie bój się go, nie lękaj z téj miary rozwodu.
Tak się on w tobie kocha, że cię nie urazi,
I jedno słowo twoje wszytek gniew w nim skazi.

Ximena.

Jeźli mię nie usłucha, tym mi ciężéj będzie;
Gdy usłucha, będą go nosić po kolędzie:
Że będąc kawalerem, chybił swego toru.
Tak lub doznam miłości jego lub uporu,
Albo się wstydać muszę, że mi był posłusznym,
Albo trapić, że wzgardził rozkazaniem słusznym.

Królewna.

Znać twe wysokie serce, że choć ci należy
Siła na tym, sromotna myśl cię nie ubieży.
Ale gdy ja téż do dnia szczęśliwéj ugody,
Uchodząc trefunkowéj, jak bywa, przygody,
Zatrzymam ci Rodrika u siebie w więzieniu,
Nie będzież to u ciebie w jakim podejrzeniu?

Ximena.

Ach! królewno, wielka-to na ciebie fatyga!


SCENA IV.
Królewna, Ximena, Leonora, Pacholę.
Królewna.

Chłopiec, biegaj mi prędko, proś do mnie Rodryga!

Pacholę.

Hrabia Gomes wespół z nim.

Ximena.

Przebóg! drżę od strachu!

Królewna.

Mówże!

Pacholę.

Wyszli pospołu z królewskiego gmachu.

Ximena.

Sami?

Pacholę.

Sami, i tak się zdało, że się wadzą.

Ximena.

Ach! toć się dotąd biją! Otóż im tak radzą!
Odpuść, królewno, że tam biegę niemieszkanie.

SCENA V.
Królewna, Leonora.
Królewna.

O, jako ciężkie cierpię w myślach rozerwanie!
Żal mi troski Ximeny, a Rodrik mię łudzi,
Pokój z serca ucieka, miłość się tam budzi.
Jeśli ta para z sobą pożyją niezgodnie,
Z nadzieją oraz we mnie ożyją pochodnie,
I choć mię ta różnica i gniew ich frasuje,
Przecie serce moje coś smacznego stąd czuje.

Leonora.

Tak prędko cnota, twemu należna stanowi,
Ustępuje w sercu twym podłemu ogniowi?

Królewna.

Nie zow go podłym, kiedym ja mu jest poddaną,
I gdy mię sobie liczy za zawojowaną;
Szanuj go owszem bardziéj, kiedy mi tak miły.
Broni-ć mię cnota, ale rozdwojone siły
Źle się bronią; i choć się myśli takich chronię,
Przecie, co snadź Ximena straci, z smakiem gonię.

Leonora.

Dosyć w czas twa wyniosłość nisko skrzydła składa
I rozum przed miłością na klęczki upada.

Królewna.

Ach! trudnoż postępować za rozumu śladem,
Kiedy serce tak smacznym napełnione jadem!
Kędy chory — na rady i lekarstwa głuchy
I w swéj chorobie kocha, tam niémasz otuchy.

Leonora.

Nadzieją cię coś karmi ten rozruch wygodny;
Ale przecie ten Rodrik nie jest ciebie godny.

Królewna.

Wiem to i nazbyt to wiem, lecz słuchaj, co szepce
Miłość ma, co wyniosłość wszytkę moję depce.
Jeźli Rodrik z zwycięstwem wynidzie z téj zwady,
Jeźli mu sławny hrabia nie może dać rady,
Kochać się w nim bez wstydu męstwo jego każe.
Jeśli hrabię zwycięży, czegoż nie dokaże?
Ja tuszę, że już potym za odwagą snadną
Całe królestwa łacno u nóg jego padną.

I miłość ma pochlebna już go sobie kładzie,
A on majestat zasiadł królów na Granadzie,
Że się mu Murzyn kłania z danią pozwoloną,
Że Navarra poddaje wespół z Arragoną,
Że drży Portugalia i że w tymże torze
Zwycięstw idąc, dzieła swe przeprawia za morze
I wystawia tryumfy swe wpośród Afryki...
Owa, co najszczęśliwsze kiedy wojenniki
Potkać mogło, to Rodrik z hrabią po rozprawie
W sobie mi obiecuje i upewnia prawie.

Leonora.

Dosyć w wielkim u twojéj miłości jest względzie
Po pojedynku, który nie wiemy, czy będzie.

Królewna.

Rodrik jest urażony; hrabia okazyją
Dał zwady; wyszli z sobą. Wątpisz, że się biją?

Leonora.

Może być, że się biją; oba są w obronie,
Oba w strachu, a ty go już sadzasz na tronie!

Królewna.

Cóż mam czynić? Przyznaję, mózg mi się wywraca;
A snadź to nie ostatnia od miłości praca.
Pódź ze mną, Leonoro, do mego pokoju,
A nie chciéj mię odbiegać w tak śmiertelnym boju.


SCENA VI.
Król, Arias, Sancty, Alfons.
Król.

Wierę, hrabia tak durny? a cóż na to rzecze,
Gdy mu się sprawka jego sucho nie przepiecze?

Arias.

Długo-m się ja z nim, królu, i bez figlów bawił,
Wolą twą przekładając, a nic-em nie sprawił.

Król.

O, Boże! ma-li mię to jeden wyuzdany
Wzgardą karmić i nie dbać o mój gniew poddany?
Znieważył urzędnika, i pana znieważy,
I żyć jeszcze bezpiecznie na dworze się waży.
Chociaż jest wielkim mężem, chociaż bohatyrem,
Choćby był Marsem samym, choćby męstwem szczyrem,

Będę ja wiedział, jako przytępić mu rogi,
I choć serdit, przecięć go ja nabawię trwogi,
I pozna, że mię słuchać trzeba w każdéj sprawie.
Ja-m-ci chciał z nim z początku postąpić łaskawie,
Ale że dumy jego tak na hardą każą,
Choćby się nawet bronił, weźcie go pod strażą.

Sancty.

Będzie-ć on uważniejszy, królu, po rozmyśle!
Teraz zaraz po zwadzie napadli nań ściśle.
Dzielne serce w afektów pierwszym poruszeniu
Z trudnością się dozwoli przywieść ku zniżeniu,
I choć zgrzeszy, choć samo grzech do siebie widzi,
Przyznać myłkę i winnym osądzić się wstydzi.

Król.

Sancty, ciszéjby o tym! Kto śmie hrabię wspierać,
Chciałby podobno takież występki wywierać.

Sancty.

Milczę i słucham, panie, ale gdybym wiedział,
Że cię tym nie urażę...

Król.

A cóżbyś powiedział?

Sancty.

Że serce wychowane w bohatyrskich czynach
Znajduje hańbę swoję w każdych przeprosinach
I nie może się do nich bez sromoty skłonić;
Skąd ciężko hrabi jednać albo się pokłonić,
Ciężko o przeproś, choćby był podobno słuszny,
I gdyby miał mniej serca, byłciby posłuszny.
Każ raczéj, królu, niechaj przez krwawe rozprawy
Dosyć czyni zelżonym, jako rycerz prawy.
A dosyć czynić zawsze znajdzie co gotowo,
Kto będzie chciał nadgrody. Ja zań daję słowo.

Król.

Zapomniałeś, z kim mówisz; ale twój wiek młody
Wymawia cię i ścisłe w przyjaźni zawody.
Król każdy, co chce mądrość powinną zachować,
Ma swojéj czci, ma i krwie poddanych szanować;
Im powinien za zdrowie moich być na straży
I, jak głowa, wiedzieć, co który członek waży.
Skąd widzisz, że się mylisz, i że nie ja błądzę.
Ty mówisz jako żołnierz, ja jako król rządzę.
Wymawiaj hrabię jak chcesz, grzeb dla niego żydy.
Słuchając mię, nie miałby był żadnéj ohydy

Przytym. Mojać-to krzywda: wziął temu poczciwe,
Którego-m ja urzędem uczcił, lata siwe.
I tak za porywczością niesłychanie hardą
Mojéj woli przyganił, mnie nakarmił wzgardą.
Mnie tedy, mnie samemu dałby był nadgrodę.
Nie mówmy o tym więcéj. Ale nam na wodę
Trzeba miéć oko, bo nam coś od morza grożą.

Arias.

Albo się Maurowie zaś ku nam przewożą,
Zapomniawszy, jak mężne brali tu więc wstręty?

Król.

Na uściu rzeki już ich widziano okręty,
A morze pełne za swym powrotem do brzegu
Może ich w niespodzianym postawić tu biegu.

Arias.

Nie poważą się porwać na wojnę bez wici,
Twym szczęściem ustraszeni i tak często bici.

Król.

Przecie im to ciężka rzecz i oczy im kłuje,
Że mi Andaluzya tak wielka hołduje.
To państwo, wzięte przez miecz i z stratą ich ludzi,
Coraz się im przypomni i do pomsty budzi.
Dlatego-m w Sewelii już od lat dziesiątku
Zasiadł swój tron, żebym tak przy lepszym porządku
Miał ich na pilnym oku i żebym tak zbliska
Obracał ich zamysły wszytkie w pośmiewiska.

Arias.

Brali już często po łbie i mają w pamięci,
Źe co weźmiesz, tego-ć nikt z ręku nie wykręci.
Nie trzeba się, królu, bać.

Król.

Ale ani drzymać.
Trudniéj niespodziewane najazdy utrzymać,
I nieprzyjaciel, chociaż podbity pod nogi,
Może jeszcze być (swój czas upatrzywszy) srogi.
Nie myślę jednak głosić, ani miasta trwożyć
Ku nocy, bo wieść zwykła w trójnasób przyłożyć.
Niech tylko w bramach, w porcie, po murach sowito
Straże zawiodą!

Alfons.

Panie, mój! hrabię zabito!
Diego swéj zniewagi zemścił się przez syna.

Król.

Taką pomstę musiała przywlec ta przyczyna,
I nie darmo-m chciał zrazu zabieżéć téj zwadzie.

Alfons.

Ximena u twoich nóg swę żałobę kładzie.
Idzie o prawo prosić, we łzach utopiona.

Król.

Chociaż mię musi ruszyć ta dziewka strapiona,
Godne snadź były w hrabi takiego karania
Zniewaga urzędnika, wzgarda rozkazania.
Ale chociaż to słuszną, odniósł on nadgrodę,
Żal mi go i śmierć jego mam sobie za szkodę.
Po tak długiéj usłudze mnie i temu państwu,
Po krwi często rozlanéj przeciwko pogaństwu,
Lubo mię był uraził, tę mu wdzięczność płacę,
Że mi go żal i że wiem, jak wiele w nim tracę.


SCENA VII.
Król, Diego, Ximena, Sancty, Arias, Alfons.
Ximena.

Królu, czyń sprawiedliwość!

Diego.

Słuchaj drugiéj strony.

Ximena.

Padam do twych nóg!

Diego.

Pokłon daję-ć uniżony!

Ximena.

Proszę o prawo!

Diego.

Mam swe obrony w tym swarze.

Ximena.

Mścij się śmierci!

Diego.

Która-to znaczną pychę karze.

Ximena.

Rodrik, królu !..

Diego.

Uczynił czyn syna dobrego.

Ximena.

Zabił rodzica mego!

Diego.

A zemścił się swego.

Ximena.

Krwie poddanych masz, królu, mścić się z każdéj miary!

Diego.

Pomsta zniewagi słuszna nie boi się kary.

Król.

Wstańcie oboje, a mów każdy z was powoli.
Ximeno, twój frasunek wierz mi, że mię boli,
I że mię w towarzystwie masz w swojéj żałobie.
Mów wprzód, ty potym, w rzecz się nie wrywając sobie.

Ximena.

Królu! ociec mój zabit i te oczy moje
Widziały krwie płynącéj z piersi jego zdroje,
Téj krwie, która wielekroć broniła tych murów,
Téj krwie, za którąś odniósł zwycięstwo u Maurów,
Téj krwie, która się gniewem kurzy, żalem dusi,
Że nie na twéj usłudze teraz się lać musi;
Tę krew, któréj nie śmiała wojna toczyć swemi
Razami, rozlał Rodrik w twym dworze po ziemi,
I jakoby na próbę ręki nieużytéj,
Obalił filar znaczny rzeczypospolitéj.
Wziął serce twemu wojsku, zasmucił żołnierze
I nieprzyjacielowi dodał dumy szczerze.
Przybiegłam, gdzie się bili, z przestrachem i z trwogą,
Lecz już nie w czas. Odpuść mi, królu, że nie mogą
Usta daléj wymówić i że-ć miasto mowy
Głuchemi ostatek mój lament powie słowy.

Król.

Nie smęć się, moja dziewko. Ja-ć przy tym kłopocie
Na miejscu jego chcę być ojcem, jak sierocie.

Ximena.

Nazbyt to łaski, panie. Szłam tedy bez zwłoki,
Lecz zastałam już ojca przez obadwa boki
Przebitego. Sam mi już nic nie rzekł, lecz z ciała
Krew na piasku powinność moję zapisała.
I już zamknąwszy mowę, przez otwarte rany
Mówił mi, żeby jego morderz był karany.
I teraz przez też nieme i przez moje usta
Prosi, żeby nie spełzła takowa rozpusta.
Królu! niechaj się tam, gdzie twa panuje władza,
Zbrodnia i mężobójstwo wolno nie przechadza!

Niech się na tych, których ci służba jest życzliwa
I męstwo zgodne, młoda płochość nie porywa,
I niech bez pomsty ręka nieuważnéj młodzi
Sławy sług twych nie znosi, we krwi ich nie brodzi.
Królu, ociec mój zabit; ja o pomstę proszę.
Za sobą prosząc, oraz twoję sprawę wnoszę.
Kto-ć potym służyć będzie, kto-ć dotrzyma wiary,
Jeźli na tę śmierć hrabie chcesz patrząc przez spary?
W człowieku takim siła wojsko twoje traci.
Nadgrodź to jego równym; niech się krew krwią płaci.
Znieś Diega i wywróć dom jego z korzenia,
Dla siebie, dla dobrego w ludziach rozumienia.
Słońce, co wszytko widzi, nic nie widzi, coby
Mogło-ć słusznie nadgrodzić krew takiéj osoby.

Król.

Diego, odpowiadaj!

Diego.

Nader to szczęśliwy,
Który póki ma siły, póty tylko żywy.
Późne lata krzywdą są męstwa i zgrzybiały
Wiek czyni w sławie naszéj uszczerbek niemały.
Ja, którego świat przeszły między sławnych liczy,
Ja, co-m z sobą zwycięstwo wodził jak na smyczy,
Muszę dziś — do tego mnie zeszłe wiodą lata —
Być i przezwyciężonym i śmiechem u świata.
Czego nie mogła bitwa, szturm, zasadzka, zwada,
Czego nie mógł dokazać Arragon, Granada,
Ani twój nieprzyjaciel, ani mój niechętny,
To dziś pycha sprawiła, włożywszy znak smętny
Na me czoło. W oczach twych, królu, będąc wspartą
Młodym wiekiem i siłą, nie tak laty startą,
I już te włosy siwe, wytarte szyszakiem,
To ramię, co więc z całym czyniło orszakiem,
Ta krew, tak często lana dla ciebie z ochotą,
Szłyby były pod ziemię nakryte sromotą,
Gdybym był nie miał syna, a godnego syna,
Żebyś w nim, królu, kochał i ja i kraina.
On mi ręki pożyczył, jego serce żywe,
Hańbę moje omywszy, wróciło poczciwe.
Jeźli serce pokazać i nim się ozdobić,
Jeźli mścić się pogębku, ma karę zarobić;
Ja mam tę burzą znosić, on niech będzie w ciszy.
Wszak zawsze głowę karzą, kiedy ręka zgrzészy.

W téj pomście, co mnie smakiem, a Ximenie męką,
Ja-m jest hersztem, ja głową, a on tylko ręką.
Ximena na Rodrika nic nie skarżyłaby,
Gdyby to, co on, sprawić mógł był mój wiek słaby.
Skarz tedy, królu, głowę, bliską téż już końca,
A niechaj żyje ramię, państw twoich obrońca.
Uczyń dosyć krwią moją żałobnéj Ximenie,
Daj ten plastr i lekarstwo na jéj utrapienie.
Gotów-em dekret śmierci stwierdzić swą pieczęcią.
I byle bez sromoty umrzeć, umrę z chęcią.

Król.

Sprawa to niepoślednia i w zupełnéj radzie
Trzeba o niéj pomówić. Tymczasem w zakładzie,
Diego, pod swym słowem zostawaj przy dworze.
Sancty! odwiedź Ximenę. A niż zgasną zorze,
Niech szukają Rodrika. Będę-ć się mścił ojca.

Ximena.

Słuszna, żeby dał garło, o królu, zabojca!

Król.

Nie trap się, moja córko, i znoś ten raz stale.

Ximena.

Trudno bez utrapienia takie znosić żale...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pierre Corneille i tłumacza: Jan Andrzej Morsztyn.