Przejdź do zawartości

Choroby wieku/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Choroby wieku
Podtytuł Studjum pathologiczne
Wydawca Piller i Gubrynowicz & Schmidt
Data wyd. 1874
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXII.

Na widok Demborowa, którego białe budowle ukazały się trzeciego dnia podróży, Piotruś i Iwaś westchnęli ciężko, a w powozie Anna i Michał wzajem badając swych wrażeń, nieśmiało, ukradkiem spojrzeli na siebie.
— Otóż i Demborów zdaje mi się, odezwała się Anna — a jak tu wszędzie porządnie — jak znać człowieka co w najmniejsze rzeczy wgląda, patrz no Michale, jak to całkiem inne od kraju któryśmy przebyli, jak to zupełnie coś nowego.
— Widzę Anulku, widzę — i nie pierwszy raz mnie to uderza, odparł Michał — ale zawsze mi tu czegoś zimno, patrz co za posępne i smutne twarze wieśniaków, jak nawet strój ich się zmienił, jak coś z cudzoziemska już wyglądają. I ten świat to nie nasz świat... ja, jak kochany nasz rotmistrz nie jestem wcale człowiekiem praktycznym, zimno mi się tu robi. Patrz na tym słupie napis.. co to być może, czy przestroga, czy nauka?
— Nie, po prostu, kawałek regestru... uśmiechnęła się Anna...

Zagajenie czwarte
oddział ósmy.
Poddział trzeci
Uroczysko samodoły.
N. 15.
— Okropna rzecz, z Bożej ziemi zrobić taką szachownicę numerowaną... jużby się choć bez tego obeszli! zawołał Michał.

— Ty bo jesteś duszą artystą, odparła siostra — a tu właśnie żywiołu twego piękna, rozmaitości, swobody nie ma wcale... symetrja, ład i porządek pod linją, nie potrafią go zastąpić. Dla ciebie malowniczość jest pierwszym sympatji warunkiem, a tu jej się trudno spodziewać... nie jest to świat po staremu, ale materjał agronomiczny przemysłowy. Inna być musi fizjognomja kraju czysto tylko gospodarskiego i fabrycznego, trzeba się w nim wyrzec fantazji, poezji i pokarmu dla potrzeb dusznych.
— Sam wuj Dembor, jak wiesz, dodał Michał, brzydzi się jak kwakier wszystkiem lekkiem i nieużytecznem, właśnie jak my tą niewolą i symetrją. Nie pojmuje całkiem by sztuka, fantazja, poezja prawnie w człowieku istniały, ma je za chorobliwe symptomata i artystów trutniami nazywa ubolewając zawsze, że w kraju tak ubogim jak nasz tyle się namnożyło darmozjadów. Dla niego najwyższa piękność wynika z linij prostych, z regularności, z ładu, z porządku... a ideałem angielska machina żelazna, połyskująca, wyostrzona, idąca jak zegarek.
Możeż tu być pięknie wedle serca potrzebującego swobody Bożej w stworzeniu, rozwoju wszystkiego, rozmaitości, kontrastu?... Nie, musi być brzydko i smutno, gdzie jedynem zaprzątnieniem zarobek... zarobek i zarobek! Dziwują się nieraz że w Ameryce nie ma sztuki, ale żaden podobno kraj dążnością czysto materjalną, przemysłową, kupiecką zarażony, sztuki nie urodzi i potrzeby jej uczuć nie może. We Francji od czasu jak się poczęła na wzór angielski wyrabiać, postrzegają zupełne ostygnienie dla dzieł sztuki i literatury... ale na Bursie życie!! Power musiał jechać do Włoch, żeby tam pojąć i stworzyć swą niewolnicę grecką — na ziemi Washingtona powstają koleje, rosną machiny, wyrabia się kauczuk, tworzą gospodarstwa i plantacje, budują miasta... ale nie ma i nie będzie poety i artysty... I my poszedłszy w tym kierunku, do tych samych dojść musimy rezultatów, a obejrzawszy się za siebie gdy wielka reforma utylitarna dokonana już będzie, z pogardą ruszym ramionami na przeszłość naszą! Wiele to heroicznych dzieciństw niezrozumiałemi się nam staną!!
Anna spoglądała na brata niespokojnie, jak by z umysłu chciała go od tych wrażeń odwieść i na inną zwrócić drogę.
— Ty mówisz że to brzydkie, dodała wyglądając oknem — ot, ja tego nie powiem — ale że smutne czegoś, to może prawda... ocknąwszy się nagle w tym kątku, rzekłbyś żeś się gdzieś na cudzej ziemi, w Niemczech obudził, takie to nie nasze...
— Bo dla nich jeden świat, jeden człowiek, jeden naród, jedna ziemia, i nie ma poszanowania indywidualności ani narodowości, gdzie jest wyłączna cześć grosza. Nie chodzi o to byś był tym lub owym, ale żebyś pracował, zbierał i stał się kółkiem posłusznem wielkiej machinie ludzkości, której połowa, jak powiada stryj rotmistrz, będzie robić chustki bawełniane, a druga niemi nosy ucierać. Spójrz no, Anno... drzewa poobcinane żeby w nich nie świergotały wróble, powytrzebiane łozy, poprostowane drogi, poszachowane nielitościwie pola, dymiące fabryk kominy... nie! nie jesteśmy u siebie... nie nasz to ubogi, cichy, ale tak poetyczny kraik... szwaby nam go przerobili, ani poznać! I gdzież tu w tej atmosferze zmieści się myśl o przeszłości!!
— Mnie tu ciasno, duszno! mówił Michał dalej — jakbym przeczuwał że do życia pełnego braknie jakiegoś nieodbitego elementu, że fabrykując porządek zrobiono niewolę moralną, że przykuto człowieka do ziemi, a dając mu chleba dostatkiem zapomniano o żywiołach dla ducha, serca, fantazji, dla lepszej części człowieka. Taki kraj i takie życie muszą w końcu porobić z nas niemców... Zdaje mi się, nie wiem, ale przeczuwam, że prawdziwy postęp ludzkości, inną mieć będzie podstawę i odmienną fiziognomję, że kosztem ducha, uczucia i wewnętrznej potrzeby piękna, rozmaitości, swobody, nie będzie musiał karmić człowieka i porządkować świata. Tłumaczył mi wuj Dembor swoje teorje przyszłości i mrowię przechodziło po mnie, na samą myśl że w tym jego niemieckim świecie żyćby przyszło. Naówczas niktby nic od nikogo nie potrzebował, uczucie nie przydałoby się na nic, bo na wszystkie wypadki stowarzyszenie i assekuracja musiałyby wystarczyć — szłoby wszystko jak w zegarku, przywykliby wszyscy do dobrego bytu... do niezłamanej formuły... i ziemia stałaby się domem pracy... klasztorem bez religji i wiary... rodzajem falansteru czy fabryki... Nie! to coś okropnego! ten ich świat naszym być nie może... czegoś więcej potrzeba człowiekowi nad strawę bydlęcia i grosz żydowski.
— Ja tam tego nie rozumiem — westchnęła Anna, ale może być że się mylimy oboje... przywykli będąc do starego nieładu, zgnuśnieni, popsuci...! cały świat idzie ku temu i mylić się nie może.
— A! moja Anno! cały świat nieraz był w błędzie i ślepocie, nie pierwsza to dla niego omyłka. Ludzie porządku chłodni, praktyczni rozumni, dali cykutę Sokratesowi i ukrzyżowali Zbawiciela!... A! nie bawmy długo w Demborowie!
— Ale przecie musimy tu czas jakiś, choć dni kilka przebyć z niemi! szepnęła Anna.
Zamilkli oboje; powóz po wybornej drodze wyprostowanej jak strzelił, szybko się do dworu przybliżał... ludzie na widok jego posmutnieli także i szeptali rozmaicie... Iwaś schował do kieszeni fajkę i w poważnem zamyśleniu, powoli przed ganek zakręcił, uważając dobrze żeby kołem nie tknąć gazonu, za co by go przy powitaniu zaraz niechybna spotkała admonicja.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.