Przejdź do zawartości

Bratobójca/LI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LI.

Odkrycia następowały po sobie.
— Jeszcze coś — zawołał stary Szymon. — Proszę zobaczyć.
To, co Szymon odkrył, był to szczątek rewolweru.

Kolby spalonej brakowało i tylko pozostała lufa stalowa, uszkodzona pod działaniem ognia. — Nie ruszajcie go z miejsca — rozkazał Daniel Savanne. — Wpierw przy pomocy pana Grivot muszę oznaczyć na planie, gdzie się ta broń znalazła.
Grivot nadbiegł.
Zbrodniarz nabrał jeszcze więcej cynicznej odwagi.
Obejrzał broń, wskazaną mu przez sędziego.
— Rewolwer ten — rzekł — zapewne posłużył do zabicia pana Verniere i nie należał do mordercy.
— Na czem opierasz pan to przekonanie?
— Na biurku u pryncypała, co nieraz zauważyłem, gdym do niego przychodził, leżała broń lego samego modelu i kalibru. Wydaje mi się więc widocznem, że złodziej, który zapewne należy do bandy, o jakiej mówił wczoraj pan naczelnik policyi, zaskoczony został na gorącym uczynku, przez niespodziewany powrót pana Ryszarda Verniere, chciał mu nie pozwolić wołania na pomoc i, schwyciwszy broń, znajdującą się pod jego ręką, przy kasie, użył jej dla spełnienia zbrodni... Na tem zasadza się moje przekonanie.
Śmiałość nędznika była bez granic, ale właśnie ta śmiałość była dlań potężną obroną.
— Rozumowania pańskie wydają mi się logicznemi — odrzekł Daniel Savanne.
Usunięcie szczątek prowadzone było szybko.
Ściana, przy której była przybita kasa ogniotrwała, została całkowicie odsłonięta i nareszcie ukazała się kasa.
Widok jej był opłakany.
Rozlutowana, otwarta na rozc-ież i pochylona naprzód, jakby lada chwila miała upaść, czyniła niemo żebnem, a przynajmniej bardzo trudnem sprawdzenie wszelkie.
Klaudyusz Grivot, zobaczywszy ją w takim stanie, doświadczył żywej radości.
Urzędnicy zbliżyli się do kasy ze zniechęceniom.
Grivot podążył za nimi i od jednego rzutu oka spostrzegł, że mechanizm sekretny, obmyślony przez niego, nie istniał już wcale.
Sprężyny rozpadły się pod działaniem ognia i pociągnęły za sobą wewnętrzne rygle.
Zamek wisiał bezkształtny.
I Grivot mógł teraz twierdzić, co mu się spodoba, i żaden biegły, wybrany z najdoświadczeńszych, nie byłby w stanie mu przeczyć.
Poszukano sprężyn, rygli, obejrzano zamek. Kawałki żelaza i stali zardzewiałe, pokrzywione, nie zachowały wcale pierwotnego kształtu.
Zapytano Grivota.
— Nie jestem w stanie panów objaśnić — odpowiedział — zapytujecie mnie, panowie, czy kasa została wyłamaną? Czy przepiłowano ją? Nie wiem. Niema na to śladów teraz, i wszystko, coby się powiedziało, byłoby tylko blagą.
— Jest jednak sposób dla przekonania się w tym względzie — rzekł naczelnik policyi.
— Jaki? — zapytał pan Savanne.
— Trzeba poszukać stopionego kruszcu, jaki powinienby powstać z monety złotej i srebrnej, która się mieściła w kasie, podług objaśnienia kasyera.
— To słuszne.
I sędzia wydał rozkazy.
Szukano, szperano, ale daremnie.
Monety złote i srebrne były już w Berlinie, w torbie podróżnej Roberta Verniere.
Od kilku chwil nasz przyjaciel Magloire, przyszedłszy do fabryki, obecny był przy tej scenie.
Daniel Savanne spostrzegł mańkuta.
— Jakże się miewa Marta? — zapytał go.
— Dobrze, panie sędzio — odrzekł Magloire. — Dzieci zapominają prędzej niż my, starsi... To rzecz wieku i to ich szczęście... Ona jednak ma naturę wyjątkową... Przyszedłem poprosić pana, panie sędzio, czy nie mógłbym z mieszkania pani Sollier zabrać trochę bielizny i rzeczy, należących do małej...
— Upoważniam cię do tego, mój przyjacielu — podchwycił sędzia.
W tejże chwili nadszedł Henryk Savanne.
Ukończył już wszystkie przygotowania do pogrzebu i przyszedł o tem oznajmić stryjowi.
W godzinę później pokój na dole został powleczony kirem.
Pośrodku stanął katafalk, na którym spocząć miała trumna, otoczony świecami w wielkich lichtarzach srebrnych.
Wybiła godzina jedenasta.
Robotnicy odłożyli narzędzia robocze i poszli na śniadanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.