Boska Komedia (Stanisławski)/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Boska komedja | |
Wydawca | J. K. Żupański | |
Data wyd. | 1870 | |
Miejsce wyd. | Poznań | |
Tłumacz | Antoni Robert Stanisławski | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron | ||
Artykuł w Wikipedii |
ŚPIÉW PIÉRWSZY.
Dante wyobraża Piekło jako przepaść niezmiernie obszerną i głęboką, mającą kształt lejki, albo wydrążonego ostrosłupa, obróconego wierzchołkiem do środka ziemi, a podstawą do jej powierzchni. Otchłań ta dzieli się na dziewięć kół czyli pasów; a z nich niektóre zawierają w sobie po kilka obrębów. Pierwszy pas jest najrozleglejszy; następujące, w miarę jak się zagłębiają, coraz mniejszą mają objętość, — ale większych zbrodniarzy są siedliskiem i sroższe przedstawiają męczarnie.
W połowie drogi naszego żywota
W pośród ciemnego znalazłem się lasu,
Albowiem z prostej zbłąkałem się ścieżki.[1]
O jakże ciężko teraz wypowiedzieć,
Jak ten las dziki, gęsty i ponury; —
Wspomnienie samo wznawia strach okropny,
Że śmierć zaledwie okropniejszą będzie.
Lecz, bym o skarbie owym opowiedział,
Który w tym lesie znalazłem, — opowiem
O innych rzeczach, które tam spotkałem.[2]
Nie umiém dzisiaj dobrze opowiedzieć,
Jak tam zaszedłem, — tak snu byłem pełny,
Kiedy prawdziwą opuściłem drogę.
Ale, stanąwszy u podnoża góry,
Kędy się owa kończyła dolina,
Co serce taką ścisnęła mi trwogą, —
Spojrzałem w górę, alić na jej barki
Spływała szata z promieni planety,
Co wodzi prosto wszelkiemi drogami.[3]
Naonczas nieco ochłonąłem z trwogi,
Co w głębi serca trwała przez noc całą —
Noc przepędzoną w takiem udręczeniu.
A jak tonący, gdy z morskich odmętów
Uciekłszy, brzegu zdyszany dobija,
A wzrok obraca ku zdradliwej fali;
Podobnie duch mój, strachem jeszcze gnany,
W stecz się obracał i przejście rozważał,
Z którego dotąd nikt nie wybrnął żywy![4] —
Skoro znużone wypoczęło ciało,
Piąć się zacząłem przez dzikie bezdroże,
Zawsze na niższej wspierając się stopie.[5]
W tem, na początku pochyłości prawie,
Cała okryta cętkowaną skórą,
Lekka i zwinna wypada Pantera
I ustawicznie w oczy mi zaziera
I tak usilnie zagradza mi drogę,
Że już kilkakroć chciałem wstecz się wracać.[6]
A już się miało ku porannej dobie:
Słońce wstawało w świetnym gwiazd orszaku,
Jak w onej chwili, kiedy Miłość Boża
Pierwszy raz pchnęła do ruchu te dziwy.
W takiej godzinie i w tak miłej porze,[7]
Tuszyłem dobrze, że łatwo pokonam
Zwierza, co skórą migotał pstrokatą;
Nie tyle jednak, bym nie uczuł trwogi
Na widok nowy, kiedym Lwa obaczył,
Który się zjawił i szedł prosto ku mnie,
Z głową wzniesioną, a wściekły od głodu,
Że z trwogi, zda się, powietrze zadrzało;
Daléj Wilczycę, co w biodrach wychudłych
Nosiła niby żądz niesytych krocie.
Choć tylu ludzi już zatruła życie.
Strach, co z jej oczu wyglądał szeroko
Takim ciężarem przywalił mi łono,
Że dojść do szczytu straciłem nadzieję.
Podobny temu, co rad skarby zbiera,
A gdy dla niego nadejdzie czas straty,
Płacze i ciągle myślami się biedzi,
Byłem ja teraz, gdy nieukojona
Potwora, dążąc ku mnie, odpychała
Powoli w przepaść, kędy milczy słońce.[8]
Właśnie już miałem stoczyć się do dołu,
Kiedy ktoś nagle stanął mi przed oczy.
Długiem milczeniem jakby oniemiały.[9]
Skorom go zoczył w szerokiej pustyni,
Wołać począłem: zlituj się nademną,
Ktokolwiek jesteś — duch, czy człowiek żywy!
— „Nie człowiek, odrzekł; lecz byłem człowiekiem:
Rodzice moi byli Lombardowie,
Mantua była obojga ojczyzną.
Przyszedłem na świat za czasów Cezara,
Acz nieco późno,[10] a w Romie mieszkałem
Za panowania dobrego Augusta,
Gdy czczono zdradne i fałszywe bogi.
Byłem poetą i sprawy śpiewałem
Syna Anchiza, który wyszedł z Troji,
Po Ilijonu pysznego pożodze.[11] —
Lecz ty — przecz wracasz do takiej katuszy?
Przecz nie wstępujesz na rozkoszną górę,
Co jest początkiem wszelkiego wesela?“ —
— Ty-żeś Wirgili — owo źródło czyste,
Z którego płynie wdzięcznej mowy rzeka?
(Odrzekłem na to z czołem zapłonionem).
O ty, poetów światło i zaszczycie!
Oby mi łaskę u ciebie zjednały
Ta długa praca i ta miłość wielka,
Z któremi skarbów szukałem w twej księdze!
Tyś mistrzem moim, moim pierwowzorem:
Z ciebie jedynie wziąłem styl ozdobny,
Który mnie taką udarował sławą.[12]
Spójrz na potworę, co mnie wracać zmusza,
Widok jej wstrząsa w żyłach moich tętna; —
Ratuj mnie od niej, mędrcze znakomity! —
A on mi, widząc łzy moje, odpowie:
„Jeśli chcesz wybrnąć z tej dzikiej pustyni,
Przystoi tobie innej szukać drogi,
Potwora bowiem, twych żalów przyczyna,
Po drodze swojej nie puszcza nikogo,
Owszem tak ściga, że w końcu zabija;
A tak z natury złośliwa, okrutna,
W pożądliwości swojej tak niesyta,
Że więcej łaknie im więcej pożera.
Wiele jest zwierząt, z któremi się wiąże,[13]
A więcej będzie; — aż póki Pies Łowczy
Przyjdzie i śmiercią zgładzi ją boleśną.[14]
Ten żyć nie będzie ziemią, ni metalem,
Jeno mądrością, miłością i cnotą;[15]
A rodem będzie od Feltre i Feltro.[16]
On będzie zbawcą poniżonej ziemi,[17]
Za którą życie oddała Kamilla
I Euryalus, i Nizus, i Turnus;
On z grodów w grody pogoni wilczycę,
Aż ją nakoniec znów do piekła wtrąci,
Zkąd poraz pierwszy wysłała ją zawiść. —
A więc, dla dobra twego, tak uważam,
Że masz iść za mną: ja cię ztąd wyzwolę
I poprowadzę przez państwa wieczności,
Kędy posłyszysz rozpaczliwe wycia
I dawnych mężów bolejące duchy,
Powtórnej ciągle wzywające śmierci.[18]
I tych obaczysz, którzy się radują,
Siedząc w płomieniach, bo mają nadzieję,
Że zdążą kiedyś w kraj błogosławionych.[19]
Dalej, gdy sam się podnieść ku nim zechcesz,
Godniejsza niż ja zjawi ci się dusza;[20]
Tej cię zostawię, a sam się oddalę;
Albowiem władca, który tam panuje,
Nie chce, bym drogę wskazywał w gród Jego,[21]
Bo prawu Jego nie byłem pokorny.
Wszędy On włada; ale tam króluje:
Tam tron wysoki, tam stolica Jego. —
Szczęśliwy, kogo wybrał On tam sobie!“ —
A ja mu na to: W imie tego Boga,
Któregoś nie znał, wzywam ciebie, wieszczu,
Wyzwól mnie od tej i od gorszej doli:
Prowadź mnie w kraje, któreś mi zwiastował:
Niech bramę Piotra Świętego obaczę,
I tych, co mówisz że są tak nieszczęśni! —
Mistrz ruszył naprzód, a ja za nim w ślady.
Już dzień odchodził, a powietrze mroczne
Od pracy ziemskie uwalniało twory; —
Ja tylko jeden musiałem sposobić
Siły do walki z trudami podróży
I razem z własnem uczuciem żałości,
Którą dziś skreśli myśl, co już nie błądzi. —
Wspierajcie, Muzy, i ty duchu wielki![22]
Myśli, coś wszystko spisywała wiernie,
Tu dzielność twoja niechaj się okaże! —
Rzekłem: O wieszczu, który mnie prowadzisz,
Pierwej niż poczniem tę wędrówkę wielką,
Rozważ me siły, czy na nią wystarczą?
Mówisz, że niegdyś rodzic Sylwjusza,[23]
W krewkości swojej i zmysłów powłoce,
Odbył pielgrzymkę do wieczności progów.
Lecz, jeśli jemu wróg wszelkiego złego
Łaskę okazał, mając na uwadze,
Że wielkich rzeczy miał on być początkiem, —
Słusznem to uzna każdy człek rozumu;
Bo on był zdawna wyznaczony w niebie
Na ojca Rzymu i Rzymskiej dzierżawy,
(A to oboje, gdy prawdę rzec mamy,
Na korzyść miejsca świętego stworzono,
Kędy następca Piotra dziś zasiada).
W owej wędrówce, którąś ty wysławił,
Poznał on rzeczy, co stały się wątkiem
Zwycięztwa jego i papiezkiej władzy.[24] —
I Paweł — owo naczynie wybrane[25] —
Wędrował tamże, by pokrzepić wiarę,
Która początkiem jest drogi zbawienia. —
Lecz ja — przecz idę? kto mi to zezwala?
Jam nie Eneasz, jam nie Paweł święty;
Nikt, ja sam tego godnym się nie czuję.
Przeto, jeżeli do drogi się skłonię,
Lękam się, by to nie było szaleństwem.
Mędrcze! rozumiesz lepiej, niżli mówię. —
Jak ten, co nie chce czego chciał przed chwilą,
A z nowa myślą, zamiary odmienia
I całkiem rzuca rozpoczętą sprawę;
Takim ja byłem na tej ciemnej drodze,
Albowiem, myśląc, zamiar zniweczyłem,
Który tak zrazu pochwyciłem rączo. —
— „Jeżeli dobrze pojąłem twe słowa —
Odpowie na to cień wspaniałomyślny,
Duszę twą gnębi lękliwość krzywdząca,
Która zbyt często człowieka ogarnia
I od poczciwej odwraca go sprawy.
Tak zwierz w pomroku złudnie widzi strachy.
A więc, byś twojej pozbył się bojaźni,
Powiem, dla czego przybyłem, com słyszał,
Gdym poraz pierwszy nad tobą zabolał.
Siedziałem w gronie niepewnych swej doli.[26]
W tem woła Pani, tak święta i piękna,
Żem prosił, by mi rozkazywać chciała.[27]
Jaśniej nad gwiazdy świeciły jej oczy,
I cicho, słodko, swym anielskim głosem,
Przemawiała do mnie wdzięcznemi wyrazy:
„O ty uprzejma duszo Mantuańska,
Której na świecie sława dotąd kwitnie
I kwitnąć będzie, póki światy krążą, —
Oto przyjaciel mój, ale nie losu,
Takie zawady spotkał na swej drodze
W dzikiej pustyni, że ze strachu wraca.
Lękam się nawet, by się tak nie zbłąkał,
Że już zapóźno przybywam z pomocą,
Jak wnoszę z tego, com słyszała w niebie. —
Spiesz więc, i swemi ozdobnemi słowy,
Wszystkiem, co może wybawić go z biedy,
Wspomóż go, abym ztąd pociechę wzięła.
Jam Beatricze, która cię posyłam;
Przychodzę ztamtąd, dokąd wrócić pragnę;
Miłość mnie wiedzie i mówić mi każde.
A kiedy znowu stanę przed mym Panem,
Wychwalać ciebie będę często przez Nim.“ —
Umilkła potem, a ja tak począłem:
O Pani cnoty, przez którą jedynie
Wzniósł się ród ludzki nad wszelkiemi twory
Nieba, najmniejsze mającego koła,[28] —
Roskazy twoje tak mi są przyjemne,
Że gdyby nawet spełnione już były,
Mnie by się zdało, żem spełnił zapóźno.
Nie masz potrzeby powtarzać twą wolę;
Powiedz mi tylko, czemu się nie bojisz
Zachodzić w te doły z niebieskich obszarów,
Do których wrócić życzysz tak gorąco?“ —
— „Kiedy tak pragniesz dowiedzieć się o tém,
Powiem ci krótko — odpowie mi ona —
Dla czego tutaj zchodzić się nie boję,
Bać się należy tych jedynie rzeczy,
Które bliźniemu szkodę przynieść mogą,
Ale nie innych, bo te nie są straszne.
Bóg mi to sprawił w miłosierdziu swojem,
Żem niedostępna dla waszej niedoli,
Ani mnie płomień otchłani dosięże. —
Jest w niebie Pani Łaskawa, co płacze
Nad przeszkodami, które ty masz zwalczyć; —
Ona to łamie wyrok zbyt surowy.[29]
Pani ta Lucję przyzwała do siebie
I rzekła: Wierny twój sługa w potrzebie
I ja go twojej polecam opiece.[30]
Lucja, srogości wszelkiej nieprzyjazna,
Wnet się ku miejscu owemu pomknęła,
Gdzie ze mną siedzi Rachel starożytna.
Beatrix! rzekła, istna chwało Boża!
Czemu nie wspierasz tego, co cię kocha
Tyle, że przez cię nad gmin się podnosi?
Czyż skargi jego nie słyszysz żałośnej?
Czyliż nie widzisz, jak ze śmiercią walczy
Wśród rzeki, której nie dorówna morze?[31] —
Nie masz na świecie ktoby tak był skory
Biegnąć za zyskiem, od zguby uciekać,
Jak ja, gdym słowa posłyszała takie.
Z przybytku szczęścia zstąpiłam w te doły,
Ufna w twej wdzięcznej mowie, co zaszczyca
Ciebie i wszystkich, którzy ją słyszeli.“ —
„Potem, gdy mi to Beatricze rzekła,
Płacząc, błyszczące wzniosła na mnie oczy,
I tem zwiększyła pospiech mój do drogi. —
Jak ona chciała, przybyłem do ciebie:
Zbawiłem ciebie od srogiej potwory,
Co ci najkrótszą tamowała drogę,
Która prowadzi ku tej pięknej górze....
Cóż ci jest? czegóż, czego się wstrzymujesz?
Dla czego w sercu żywisz bojaźń taką?
Dla czego męztwa nie masz i odwagi,
Kiedy nad tobą trzy błogosławione
Opiekę mają na niebieskim dworze
I słowa moje tyle dobra wróżą?“ —
Jak kwiaty, nocnym umorzone chłodem,
Stulają listki i chylą swe głowy,
A skoro promień słońca je ozłoci,
Otwarte czoła na łodygach wznoszą; —
Tak było z mojem męztwem pognębionem:
Tak wielka śmiałość do serca mi wbiegła,
Żem rzekł, jak człowiek stanowczego zdania:
O, litościwa ta, co mnie wspomogła,
I ty, coś chętny wykonać pośpieszył
Z ust jej słyszane szczerej prawdy słowa!
Mową twą w sercu mojem roznieciłeś
Tak wielką żądzę ku owej podróży,
Że do dawnego powracam zamiaru.
Idź! niech dla obu jedna będzie wola!
Tyś wódz mój, pan mój i Mistrz mój jedyny!
To rzekłszy, gdy Mistrz z miejsca swego ruszył,
Wszedłem na drogę i trudną, i straszną. —
Przezemnie wchodzisz do grodu strapienia.
Przezemnie wchodzisz do wiecznej boleści.
Przezemnie wchodzisz między lud zgubiony!
Twórcę mojego Sprawiedliwość wiodła:
Mnie zbudowała tu Potęga Boska,
Mądrość Najwyższa i miłość Przedwieczna.[32]
Przedemną rzeczy stworzonych nie było,
Prócz tych, co wieczne, — i ja trwam na wieki!
Rzucajcie wszelką nadzieję wchodzący! —[33]
Takie wyrazy czarnemi litery
Na szczycie bramy spisane widziałem,
I rzekłem: Mistrzu! treść ich mnie przeraża.
A on mi na to, jako człek świadomy:
„Tu wszelkiej trwogi pozbyć się należy,
Wszelka nikczemność niechaj zamrze w tobie;
Wchodzimy w kraje, którem ci zwiastował,
Kędy obaczysz bolejące ludy,
Które duchowe utraciły dobro.“
A potem dłoń swą kładąc mi na ręku,
Z wesołem licem, zkąd otuchę wziąłem,
Do wnętrza tajnych wprowadził mnie rzeczy.
Tutaj wzdychania, szlochania i wycia,
W gwiazd pozbawionem powietrzu się lęgły,
Że już na wstępie zalałem się łzami.
Różne języki i okropne mowy,
Jęki boleści i gniewu wykrzyki,
Grzmiące i chrypłe głosy, rąk klaskania —
Sprawiały zamęt straszliwy i ciągły.
Wrzący w powietrzu nieskończenie mrocznem,
Jak wrą pędzone tchnieniem wichru piaski! —
A ja, któremu błąd obwijał czoło,
Rzekłem: o Mistrzu! jakie słyszę wrzaski?
Co za lud, srogim zwyciężony bolem? —
A on mi na to: „Na taką niedolę
Skazane smętne dusze tych, co żyli,
Nie zasłużywszy ni hańby, ni chwały;
Dzisiaj zmieszani z tłumem złych aniołów,
Co siebie tylko miłując, nie byli
Ni wierni Bogu, ani też buntowni.
Niebo ich z łona swojego wyrzuca,
By krasa jego nie wzięła z nich skazy;
Ani ich przyjąć chce piekło głębokie,
Aby zbrodniarze nie mieli z nich chluby.“ —
— O Mistrzu! jakiż ciężar je przywala,
Że tak okropne wyciska z nich jęki?
A on mi rzecze: „Krótko ci odpowiem:
Oni już śmierci nadzieji nie mają;
A tak ich żywot ciemny i nikczemny,
Że są zawistni każdej innej doli.
Na świecie po nich nie została sława,
Prawda i litość równie gardzą nimi...
Nie mówmy o nich; spojrzyj i idź dalej.“ —
A ja, spójrzawszy, ujrzałem chorągiew,
Która, wirując, leciała tak chyżo,
Że zda się wszelki spoczynek ją gniewał;[34]
A za nią śladem tak długi tłum ludzi,
Że nigdy przed tem nie byłbym uwierzył,
Że takie mnóstwo śmierć wyniszczyć mogła. —
Kiedy w tej ciżbie kilku już poznałem,
Spojrzę, aż oto pomyka cień tego,
Który nikczemnie zrzekł się wielkiej sprawy.[35]
Pojąłem zaraz i pewność powziąłem,
Że tu siedlisko nędzników, zarówno
Niemiłych Bogu, jak i wrogom Jego.
Nikczemne duchy, co żyjąc, nie żyły,
Świeciły nagie, a owad i osy
Ostremi żądły ćwiczyły je srodze,
Że po ich twarzach krew strumieniem biegła,
I z łzami razem spływała pod stopy,
Kędy natrętne robactwo ją żarło. —
Kiedy ku innej wzrok obracam stronie,
Nad wielką rzeką ujrzałem lud mnogi.
Rzekłem więc: Mistrzu! pozwól niech się dowiem
Co to za ludzie i czemu tak spiesznie,
Ile przy słabym rozpoznaję świetle,
Zdają się żądać przeprawy przez rzekę?
A on mi na to: „To ci się wyjaśni,
Kiedy już kroki nasze zatrzymamy
Nad Acheronu smutnego wodami.“ —
Spuściwszy tedy zawstydzone oczy,
Bojąc się abym nie był mu natrętnym,
Aż do tej rzeki mówić już nie śmiałem. —
W tem widzę ku nam zbliża się na łodzi
Starzec wiekowym ubielony włosem,
Wołając: „Biada wam, dusze zbrodnicze!
Nie dla was niebo! stracona nadzieja!
Oto przybywam, abym was przeprawił
W ciemności wieczne, w lody i płomienie! —
A ty! co z nimi stoisz, duszo żywa,
Spiesz się opuścić tych, którzy pomarli!“
Widząc jednakże że odejście zwlekam,
Rzekł: „Inną drogą dobijesz do portu
Na tamtym brzegu; — dla twojej przeprawy
Lżejsza od mojej łódź tobie przystoi.“ —
A Wódz mój na to: „Charonie! napróżno
Nie dręcz się złością, bo tak chcą tam, kędy
Co chcą, to mogą; o więcej nie pytaj!“[36]
Wnet, na te słowa, spokojność wstąpiła
Na twarz kudłatą błotnych wód żeglarza,
Co w koło oczu miał płomienne kręgi.[37]
Lecz owe duchy, znużone i nagie,
Ledwo surowe posłyszały słowa,
Zbladły i dzwonić zębami poczęły,
Bluźniąc na Boga i klnąc swych rodziców,
I czas, i miejsce swego urodzenia,
Ludzi i swego nasienia nasienie!
Potem się wszystkie rzuciły zarazem,
Szlochając strasznie na ten brzeg przeklęty,
Co wszystkich Bogu niepokornych czeka.
A diabeł — Charon wzrokiem rozżarzonym
Znak im podaje i wszystkie gromadzi,
I wiosłem smaga nieskore do drogi!
Jako w jesieni zwiędły liść opada
Jeden po drugim, aż nakoniec drzewo
Ozdobę swoją całą odda ziemi;
Podobnie plemie złośliwe Adama,
Na znak wioslarza, rzucało się z brzegu,
Jak ptaki głosem ptasznika nęcone. —
Płyną przez ciemne nurty potępieni,
Ale nim brzegu drugiego dobiją,
Już na tym brzegu nowy tłum się ciśnie! —
— „Synu mój, rzecze Mistrz mój dobrotliwy,
Wszyscy, co w gniewie umierają Bożym,
Tu się gromadzą ze wszech krańców świata;
A wszystkim spieszno przebyć ową rzekę,
Bo tak je nagli sprawiedliwość Boska,
Że bojaźń kary w żądzę się zamienia. —
Tędy nie wchodzi żadna dusza dobra;
Jeśli więc Charon na ciebie się swarzył,
Toć jasne teraz słów jego znaczenie.“ —
Skończył — w tem ciemnej otchłani głębiny
Drgnęły tak mocno, że samo wspomnienie
Przestrachu mego oblewa mnie potem.
Z kraju boleści wionął wiatr szeroki,
Czerwonem światłem błyskając mi w oczy,
Że wszelkie czucie odrętwiało we mnie, —
I jako człowiek snem ujęty, padłem! —
Potężny gromu trzask nad głową moją
Przerwał głęboki sen, że się ocknąłem,
Jak ten, którego nagle obudzono. —
Wstałem, a oczy spoczynkiem wzmocnione
Powiodłem w około, pilnie się wpatrując,
Bym poznał miejsce, wśród którego stałem.
Owóż, zaprawdę, byłem już na drugim
Brzegu doliny, w otchłani boleści,
Która wciąż grzmiała nieskończonem wyciem.[38]
Otchłań to ciemna, głęboka, a mglista
Tyle, że wzrok mój puszczając do głębi,
Rozpoznać żadnej nie umiałem rzeczy. —
— „Wstępujmy tedy w świat ciemnością ślepy,
Wieszcz się odezwał zupełnie pobladły,
Ja idę naprzód, ty będziesz iść za mną.“
A ja, gdym bladość Mistrza zauważył,
Rzekłem: Jak pójdę, kiedy ty się trwożysz,
Ty, coś mnie zwykle pokrzepiał w zwątpieniu?
A on mi na to: „Męczarnie to ludów,
Które tam siedzą, na twarz mi wybiły
Litość, co tobie strachem się wydaje.
Idźmy, albowiem długa droga nagli.“ —
Wstąpił więc, i mnie za sobą wprowadził,
W otaczające otchłań pierwsze koło.
Tam-to, o ile słyszeć byłem w stanie,
Nie było jęków, lecz takie wzdychania,
Że od nich wieczne wciąż powietrze drzało.
A były skutkiem bolu bez męczarni
Mnogich i wielkich tłumów nieszczęśliwych
I niemowlątek, i niewiast, i mężów. —
W tem Mistrz mój dobry: „Nie pytasz mnie rzecze,
Co to za duchy, które tutaj widzisz? —
Pierwej nim pójdziesz dalej, chcę byś wiedział,
Że one grzechem skalane nie były;
A jeśli miały niejakie zasługi,
Niedość to jeszcze, bowiem chrztu nie miały,
Który jest bramą twojej świętej wiary;
A kiedy żyły przed Chrystusa przyjściem,
Należnej Bogu czci nieoddawały.
Do tego grona sam dzisiaj należę:
Z tego powodu, a nie z innej winy
My potępieni; a jedna nam męka, —
Żyć w upragnieniu i nie mieć nadzieji!“
Kiedym te słowa z ust Mistrza posłyszał,
Okrutna boleść serce mi ścisnęła;
Poznałem bowiem ludzi wielkiej cnoty,
Którzy w tej ciemnej otchłani zawiśli. —
— Powiedz, mój Mistrzu, powiedz mi, o Panie!
(Mówić począłem, chcąc być utwierdzonym
W wierze, co wszelkie pokonywa błędy),
Nie masz li tutaj choćby jednej duszy,
Któraby własną, lub cudzą zasługą,
Mogła ztąd wyniść i zostać zbawioną?[39]
A on, pojąwszy słów mich ukryte
Znaczenie, odrzekł: „Byłem jeszcze świeżym
Przybyszem tutaj, kiedy oglądałem
Przychodzącego potężnego Władcę,
Uwieńczonego zwycięztwa koroną.[40]
Ztąd on wyzwolił naszego praojca
I syna jego Abla i Noego,
I prawodawcę Mojżesza kornego,
I Abrahama, i Króla Dawida,
I Izraela z ojcem i z synami,
I z ową Rachel, dla któraj tak wiele
Izrael znosił, i innych dusz wiele
Wywiódł i szczęściem udarował wiecznem.[41]
Masz tedy wiedzieć, że nigdy przed temi
Dusze człowiecze zbawione nie były.“ —
Chociaż Mistrz mówił, nie wstrzymując kroków,
Szliśmy wciąż dalej i las przebywali,
Las, mówię, tłumnie cisnących się duchów. —
Nie długa jeszcze była droga nasza
Od jej początku, gdy światło postrzegłem,
Co przemagało pół sfery ciemności.[42]
Byliśmy jeszcze w pewnem oddaleniu,
Nie takiem jednak, bym nie mógł rozpoznać,
Że owe miejsce zacny lud obsiadał. —
— O ty, zaszczycie nauk i sztuk wielkich!
Co to za ludzie, których zacność wielka
Różny od innych byt im zgotowała? —
A on mi na to: „Sława to ich zacna,
Brzmiąca po świecie, na którym ty żyjesz,
Taką u nieba zjednała im łaskę
Że i tu nawet przodkować im dano.“ —
A wtem do uszu moich głos doleciał:
„Cześć największemu z poetów oddajcie![43]
Oto duch jego, co nas był opuścił,
Pówraca do nas.“ — Ledwie głos ten zamilkł,
Aż idą ku nam cztery wielkie cienie;
A wzrok ich nie był smętny, ni radośny. —
Wtem Mistrz mój dobry odzywa się do mnie:
„Spojrzyj na tego, co miecz dzierżąc w ręku,
Idzie, jak książe, przodkując trzem innym: —
To Homer stary, król wszystkich poetów,
A za nim idzie satyryk Horacy,
Trzeci Owidjusz, a ostatni Lukan.[44] —
Że z nich każdemu, jak i mnie, przystoi
Imie przez wszystkich wygłoszone zgodnie,
Cześć mi oddają — i słusznie to czynią.“[45] —
Widziałem tedy ową piękną szkołę
W około mistrza najszczytniejszych pieśni,
Który, jak orzeł, nad innych wylata. —
Kiedy chwil kilka z sobą pomówili,
Z uprzejmym znakiem zwrócili się ku mnie;
A Mistrz mój luby uśmiechnął się na to.
I większy jeszcze zaszczyt mi zrobili;
Bo mnie przyjęli do swojego grona,
Że byłem szóstym wśród tych mędrców wielkich.
Szliśmy ku światłu, mówiąc o przedmiotach,
O których teraz zamilczeć przystoi,
Jak tam przystało mówić, gdzieśmy byli.
Do stóp pysznego zdążyliśmy zamku,
Który wysoki mur siedemkroć wieńczy,
A wkoło piękna rzeczułka go strzeże.
Przeszliśmy po niej, jak po suchej ziemi,
I w towarzystwie mędrców znakomitych,
Przez siedm podwoji, wszedłem i stanąłem
W pośrodku łąki najświeższej zieleni.
Znalazłem tutaj innych ludzi wiele:
Wzrok ich wspaniały i nieco surowy,
Na twarzy wielka rozlana powaga,
A mówią zwolna i głosem łagodnym.
Z brzegu tej łąki wstąpiliśmy potem
Na miejsce jasne, otwarte i wzniosłe,
Zkąd wszyscy razem mogli być widziani.
Tu, wprost przedemną, na zielonem błoniu,
Wskazane sobie miałem duchy wielkie;
A dotąd jeszcze jestem zachwycony,
Żem je oglądał. Tu bowiem widziałem:
Elektrę w licznem towarzyszów gronie,
Gdziem Eneasza poznał i Hektora;
Cezara w zbroji ze wzrokiem sokolim;
Dalej Kamillę i Pentezyleję;
Króla Latyna z Lawinją córką;
Widziałem także Brutusa onego,
Co wygnał z Rzymu ród Tarkwiniusza;
Lukrecję, Julję, Marcję i Kornelję;[46]
I Saladyna, co siedział samotny.[47]
A kiedym oczy podniósł nieco wyżej,
Ujrzałem mistrza miłośników wiedzy:[48]
Siedział wpośrodku mędrców pokolenia;
Wszyscy go czcili, wszyscy podziwiali.
Tutaj widziałem Sokrata, Platona,
Którzy najbliżej obok niego stali;
I Demokryta, którego nauka
Twierdzi, że świat ten jest wypadku dziełem.
Widziałem tekże Thalesa, Zenona,
Dyogenesa i Anaxagora,
Empedoklesa, oraz Heraklita;
I tegom widział, co był dobrym znawcą
Własności rzeczy — Dioskoridesa;
Dalej widziałem Orfeja i Lina,
I Tulliusza z moralnym Seneką,
I Euklidesa, i Ptolomeusza,
Hyppokratesa, oraz Galliena,
I Awicennę, i Awerroesa,
Który się wsławił wielkim komentarzem.[49] —
Nie mogę wszystkich wspomnieć, jak przystało;
Bo tak mnie nagli treść długa, a wielka,
Że często dla niej nie starczą mi słowa. —
Poszóstne grono do dwóch się zmniejszyło:[50]
Inną mnie drogą wiedzie Wódz roztropny
Z tych miejsc spokojnych pod sklepienia drżące,
I wchodzę w otchłań, kędy nic nie świeci!
Tak więc zstąpiłem już z pierwszego koła,
W dół do drugiego, które w sobie mieści
Mniejszą objętość, a tem większą boleść,
Wyciskającą najdotkliwsze jęki. —
Tu siedzi Minos i straszliwie zgrzyta,
Bada u wnijścia potępieńców winy,
Sądzi, roztrząsa i szle do otchłani,
Kędy skrętami ogona ukaże. —
Owoż powiadam, że gdy przed nim stanie
Dusza niegodna, — wszystko wyznać musi;
A on, zważywszy, jako grzechów znawca,
Jakie jej w piekle miejsce się należy,
Tyle się razy ogonem obwinie,
O ile stopni w głąb' ją strącić żąda.
Tłumy dusz przed nim ciągle się zjawiają,
Każda z koleji przed sąd jego staje,
Mówi i słucha, i spada do głębi. —[51]
— „Ty, co wstępujesz w przybytek boleści
(Zakrzyczał Minos, kiedy mnie obaczył,
Urzędu swego zaprzestając sprawy),
Rozważ, jak wchodzisz? w kim ufność pokładasz?
Szerokie wnijście niech cię nie uwodzi!“[52]
A Mistrz mu na to: „Do czego te wrzaski?
Nie wstrzymuj jego w drodze nakazanej
Losów wyrokiem; bo tak chcą tam, kędy
Co chcą, to mogą, — o więcej nie pytaj.“ —[53]
Wtem zasłyszałem dusz żałośne jęki:
Stanąłem w miejscu, kędy płacz bez końca
Serce rozdzierał, światło oniemiało,
I kędy wciąż się wycie rozlegało,
Jak wycie morza miotanego burzą,
Gdy na niem sprzeczne walczą z sobą wiatry. —
Piekielna burza, co nie zna wytchnienia,
Gwałtownym wirem złe duchy unosi,
Kręci i chłosta, i ustawnie dręczy.
A gdy je niesie nad przepaści tonią,
Miotają wrzaski i skargi, i łkania,
I srodze bluźnią przeciw bożej mocy.
I zrozumiałem, że na taką mękę
Skazani byli grzesznicy cieleśni,
Którzy poddali rozum zmysłów żądzy.
Jako w jesieni gęste szpaków stada
Latają błędne w tę i ową stronę,
Podobnie wicher złemi duchy miota
Wlewo i wprawo, i nadół i wgórę, —
I nie masz dla nich ulgi ni wytchnienia,
Ani nadzieji mniej boleśnej kary! —
A jak żórawie, długim ciągnąc sznurem
Przez szlak powietrzny, tęskne pieśni dzwonią;
Tak wichrem gnane cienie się zbliżały,
Żałośne przed się posyłając skargi.—
Rzekłem więc: Mistrzu! jakie są te dusze,
Co je wiatr szary tak okrutnie chłosta?
— „Pierwsza z tych, odrzekł, o którychbyś żądał
Powziąć wiadomość, niegdyś panowała
Nad tłumem ludów rozmaitej mowy,
A w lubieżności tak się rozpasała,
Że, aby zatrzeć własnej hańby znamie,
Ustawy swemi bezwstyd uprawniła.
To Semiramis, o której czytamy,
Że była żoną Ninusa i po nim
Dzierżyła kraje, gdzie Sułtan dziś włada.[54]
Druga, z miłości zabiła się sama,
Złamawszy wiarę popiołom Sycheja.[55]
Dalej — lubieżna idzie Kleopatra.“[56]
Widziałem tutaj Helenę, sprawczynię
Tak długich nieszczęść;[57] wielkiego Achilla,
Co w końcu walki nie uszedł z miłością;[58]
Parysa także widziałem, Tristana[59]
I tysiąc innych nieszczęśliwych cieni,
Które z kolei Mistrz palcem wskazywał,
A które miłość pozbawiła życia.
Kiedym wysłuchał jak Mędrzec nazywał
Imiona dawnych i niewiast i mężów, —
Zdjęty boleścią stałem jak zbłąkany. —
Rzekłem: O Wieszczu! chciałbym mówić z temi,
Co tam we dwojgu wspólnym lecą ruchem
I z wiatrem, zda się, tak lekko unoszą.[60]
A on: „Uważaj, gdy się do nas zbliżą,
Proś je na miłość, co je razem wiedzie,
I gwoli twojej do ciebie się zniżą.“
Jak tylko wiatr je zwrócił w naszą stronę,
Podniósłem głos mój: O dusze strapione!
Pomówcie z nami, gdy wam nikt nie broni. —
Jako gołębie roskoszą nęcone,
Na wytężonem i rozwartem skrzydle,
Lecą do gniazdka wspólną gnane wolą,
Tak one, szczerem wezwaniem ujęte,
Rzuciwszy orszak, w którym była Dydo,
Przez mrok zatęchły ku nam się zbliżały. —
— „O litościwa, o miła istoto,
Która w ciemności idziesz, by oglądać
Nas, cośmy ziemię krwią swoją zbroczyli, —
Gdyby przyjaznym był nam Pan wszechświata,
O pokójbyśmy twej duszy prosili,
Żeś się nad naszą złą dolą użalił.
Cokolwiek pragniesz słyszeć, lub powiedzieć,
I wysłuchamy i powiemy chętnie,
Dopóki wicher milczy, jak w téj chwili. —
Jam się zrodziła w ziemi, która leży
Nad brzegiem morza, kędy Pad szeroki
Spoczynku szuka z hołdowniki swemi.[61]
Miłość, co chyżo czułych serc się ima,
Złudziła jego krasą mej postaci,
W sposób, co teraz jeszcze mnie oburza.
Miłość, co zmusza, kiedyśmy kochani,
Kochać wzajemnie, tak mnie zapaliła
Żądzą, by we mnie podobał on sobie,
Że nie opuszcza mnie ona i teraz!
Miłość do wspólnej przywiodła nas śmieci...
A tam Kaina oczekuje tego,
Który nas życia pozbawił oboje.“ —[62]
Te były słowa bolejących cieni.
Skłoniłem głowę, kiedym ją wysłuchał,
I długo z twarzą w dół zchyloną stałem,
Aż mistrz przemówił: „Co myślisz w téj chwili?“
Odpowiadając rzekłem: O nieszęśni!
Ileż to marzeń i życzeń roskosznych
Do boleśnego przywiodły je kresu!
A potem do nich obracając mowę,
Rzekłem: Franczesko! twa okrutna męka
Do łez mnie wzrusza smutkiem i żałością.
Powiedz mi jednak: w czas westchnień uroczych,
Jak pod miłości upadliście władzą?
Kiedy niejasne swe żądze poznali? —
A ona: „Nie masz straszniejszej boleści
Jak o dniach szczęścia wspominać w niedoli!
Wie o tem dobrze Mędrzec twój uczony.
Ale, jeżeli pragniesz tak gorąco
Miłości naszej poznać zaród pierwszy,
Płakać i razem będę opowiadać. —
Raz dla zabawy czytaliśmy razem,
Jako Lancelot wpadł w więzy miłości.[63]
Byliśmy sami i próżni obawy...
W ciągu czytania nieraz oczy nasze
Zbiegły się z sobą i twarze pobladły...
Zgubił nas w końcu jeden ustęp mały:
Gdyśmy czytali, jak uśmiech roskoszy
Stłumił całunkiem kochanek namiętny, —
Ten, co bodajby nigdy mnie rzucił,
Usta me cały ucałował drzący.....
Księga i pisarz Geleotem były.....[64]
Jużeśmy w dniu tym dalej nie czytali!....
Gdy mi to jeden z duchów opowiadał,
Drugi tak szlochał, że litością zdjęty,
Traciłem zmysły, jak gdybym umierał...
I padłem, jako martwe ciało pada! —
Gdy myśl wróciła, co była zamarła
W obec żałośnej dwojga krewnych doli,
Która mnie smutkiem przejęła całego, —
Nowe męczarnie i nowych męczonych
Ujrzałem wkoło, gdziem się tylko ruszył,
Gdziem się obrócił i gdziem spojrzał tylko. —
W trzeciem już kole jestem — w kole słoty
Wiecznej, przeklętej, zimnej i nieznośnej,
A zawsze jednej, i zawsze jednakiej.
Śnieg, brudna woda i grady ziarniste
W mrocznem powietrzu ścierają się społem,
A smrodem ziemia zionie, co je wsiąka.
Tam Cerber, bestja sroga a poczwarna,
Potrójną paszczą psu podobny szczeka
Na lud przeklęty, co tam zanurzony.
Czerwone ślepie, kudły czarne, brudne,
Brzuch ma ogromny, a szponiaste łapy —
Ten drze i szarpie, i ćwiertuje duchy,
A deszcz je smaga, że jako psy wyją.
I jednym bokiem zasłaniając drugi,
Wciąż potępieńcy kręcą się nieszczęśni! —
Skoro nas zajrzał Cerber, gad olbrzymi,
Wnet rozwarł paszcze i kły nam wyszczerzył,
A wszystkie członki w cielsku jego drgały.
Natenczas Mistrz mój, wyciągnąwszy dłonie
I wziąwszy ziemi, pełnemi garściami
Cisnął ją w paszcze żarłoczne potworu. —
Jak pies, co szczeka, gdy mu głód doskwiera,
Wnet się ukoi, skoro jadło zchwyci,
Pożarciem jego już tylko zajęty; —
Tak się paszczęki ohydne zamknęły
Cerbera-Djabła, który tak przeraża
Dusze swym wrzaskiem, że ogłuchnąć rade. —
Szliśmy więc, depcząc cienie, które gnębi
Nieznośna słota, i stawiali stopy
Na ich nicestwie, co ma pozór ciała.
Wszystkie te cienie zalegały ziemię,
Oprócz jednego, który wstał i usiadł,
Gdy nas przed sobą idących obaczył.
Ten rzecze do mnie: „Ty, którego wiodą
Przez otchłań piekieł, poznaj mnie, gdy możesz;
Boś pierwej zrodzon, niżelim ja umarł.“
A ja mu na to: Cierpienia twe pewnie,
Tak cię z pamięci mojej wymazały,
Że mi się nie zda, bym cię kiedy widział.
Lecz powiedz, ktoś jest, któryś w tak bolesnem
Miejscu skazany na mękę, co jeśli
Jest inna większa, — nieznośniejszej nie masz?
A on mi znowu: „Miasto twe rodzinne,
Tyle zawiści pełne, że już miarka
Przebierać zda się, w obrębie mnie swoim
Dzierżyło w czasach jasnego żywota.[65]
Wy, współziemianie, znaleźliście mnie Ciacco.[66]
Teraz, jak widzisz, za winę ohydną
Obżarstwa mego, dręczę się na słocie.
Dusza ma smętna nie jest tu samotną,
Bo wszystkie tamte, za też samą winę,
Tęż karę znoszą.“ I w tem urwał mowę. —
Rzekłem więc: Ciacco! przykra dola twoja
Tyle mi cięży, że płakać mi chce się.
Powiedz mi wszakże, gdy wiesz, jaki koniec
Czeka mieszkańców niezgodnego miasta?[67]
Czy jest tam choćby jeden sprawiedliwy?
Naucz mnie jaka może być przyczyna,
Że gród ten szarpie tak straszna niezgoda? —
A on mi na to: „Po długich zatargach
Dójdą aż do krwi, a stronnictwo dzikie
Wypędzi drugie z wielkiém pokrzywdzeniem.[68]
Potem, nim słońce trzykroć się obróci,
Pierwsze znów padnie, a drugie się wzniesie,
Za sprawą tego, który się dziś łasi;[69]
I długo będzie z podniesionem czołem
Górować nad niem i uciskać srodze,
Na łzy nie bacząc, ani też na gniewy. —
Dwaj są w tem mieści ludzie sprawiedliwi,
Ale ich głosu nikt zgoła nie słucha, —[70]
Pycha i zawiść, i chciwość — to iskry,
Które tam serca wszystkich rozpaliły.“ —
I na tem skończył opłakaną mowę.
A ja mu znowu: Zechciej mnie nauczyć
I udarować jeszcze kilku słowy:
Tegghiajo, Farinata — ludzie zacni —
Avigo, Mosca, Jakob Rusticucci,[71]
I inni, dobrych uczynków tak chciwi,
Powiedz mi, gdzie są, — niech poznam ich znowu,
Albowiem żądza zapala mnie wielka
Wiedzieć, czy niebo słodyczą ich poi,
Czyli też piekło dręczy ich swym jadem. —
— „Oni są między ciemniejszemi duchy:
Inna ich wina w głębszą otchłań ciśnie;
Ujrzysz ich pewnie, jeśli aż tam znijdziesz.
A kiedy wrócisz do miłego świata,
Proszę cię, ludzkiej podaj mnie pamięci. —[72]
Nic już nie rzeknę, ani ci odpowiem.“
I nagle oczy przedsię wytężone
Wywrócił zezem, chwilę patrzał na mnie,
A potem głowę schylił i zanurzył
Pomiędzy ślepe potępieńców tłumy.
A Mistrz mój rzecze: „Już się nie podniesie,
Aż archangielskiej trąby głos posłyszy!
Lecz nieprzyjazną, gdy ujrzą potęgę,[73]
Każdy z nich smętną odszuka mogiłę,
Weźmie swe ciało, dawną postać wdzieje
I sąd posłyszy w wieki wieków brzmiący!“
Tak szliśmy przez tę brudną mieszaninę
Cieniów i słoty powolnemi kroki,
Prawiąc o życia przyszłego kolejach.
Rzekłem: mój Mistrzu! oświeć że mnie, proszę,
Czy ich cierpienia po tym wielkim sądzie,
Wzmogą się jeszcze, czy zmniejszą się może?
Czy będą również jak dzisiaj dotkliwe?
A on mi na to: „Zwróć się ku téj wiedzy,
Która cię uczy, że im doskonalsza
Jest istność jaka, tem mocniej czuć musi
Wszelakie dobro i boleść wszelaką,[74]
A chociaż nigdy lud ten potępiony,
Gdzie doskonałość prawdziwa, nie zdąży,
Lecz się spodziewam, że bliższym jéj będzie
Potem niż teraz.“ — Tak obchodząc w koło
Po owej drodze, mówiliśmy z sobą,
Więcej nierównie, niźli tu powtarzam.
Doszliśmy w końcu do miejsca, gdzie droga
Spadała w głębię i tuśmy naleźli
Wielkiego wroga ludzkości — Plutusa. —[75]
„Pape Satan, pape Satan aleppe!“[76]
Zakrzyczał Plutus chrapliwym swym głosem. —
Mędrzec uprzejmy, co wszystko rozumiał,
Chcąc dodać serca, odzywa się do mnie:
„Oby ci twoja nie szkodziła trwoga;
Bo jakążkolwiek jest jego potęga,
Znijścia z tej skały nie wzbroni on tobie.“
Potem ku hardym zwracając się pyskom,
Mistrz mój zawołał! „Milcz wilku przeklęty![77]
Niech wściekłość twoja samego cię trawi. —
Nie bez przyczyny idziem do otchłani:
Tak chcą wysoko, kędy Michał święty
Pomstę uczynił nad buntowną tłuszczą.“ —
Jak żagiel wiatru podmuchem wydęty,
Gdy maszt złamany, zwija się i spada —
Tak padł na ziemię ów potwór okrutny.
Zeszliśmy tedy do czwartego dołu,
Coraz to głębiej brnąc w otchłań boleści,
Co garnie w siebie zło całego świata. —
Sprawiedliwości Boska! któż gromadzi,
Tyle udręczeń, tyle nowych kaźni,
Ilem ich widział? — Dla czegoż, o Boże!
Tak nas żrą strasznie własne nasze winy? —
Jako w Charybdzie, ścierając się społem,
Fala się łamie ze spotkaną falą, —
Tak potępione tłoczą się tu ludy.
Liczniejsze tutaj niżli indziej tłumy
Widziałem, biegły z tej i owej strony,
Wyjąc okropnie i tocząc ciężary
Siłą swych piersi, a gdy się spotkają,
Tłuką się wzajem, a potem z nich każdy
Wstecz się obraca i każdy z nich wrzeszczy:
„Na co ty trzymasz?“ — „A ty na co rzucasz?“[78]
Tak w mrocznem kole, wirując ustawnie,
Z obu stron biegną ku przeciwnej mecie,
Wciąż sromotnemi łając siebie słowy;
A skoro zdążą, każdy znów się wraca,
W półkole swoje i znów się potyka! —
A ja, któremu serce się ściskało,
Rzekłem: mój Mistrzu! racz że mnie oświecić;
Co to za ludzie? Czy to są duchowni —
Co podgoleni wszyscy z lewej strony?
A on mi za to: „Wszyscy, jak ich widzisz,
Tak mieli umysł skrzywiony za życia,
Że dawać w miarę żaden z nich nie umiał.
Jasno to dosyć głos ich wyszczekiwa,
Kiedy się schodzą na dwóch krańcach koła,
Kędy ich wiecznie różna dzieli wina. —
Ci, którym nagiej włos nie kryje głowy,
Są to papieże, księża, kardynali,
Którzy bez granic skępstwu hołdowali.“ —
Rzekłem więc: Mistrzu! pomiędzy tym tłumem
Poznaćbym, zda się, niektórych powinien,
Co tych występków skalali się brudem?“ —
A on mi na to: „Próżne myśli twoje:
Żywot nikczemny, którym się splamili,
Zatarł ich rysy, nie poznasz ich wcale!
I wiecznie bić się będą strony obie,
Aż zmartwychwstaną — ci z zamkniętą pięścią,
Tamci pozbywszy ostatniego włoska![79]
Tak więc, źle dając i źle przechowując,
Stracili prawo do lepszego świata,
I wieczną toczyć skazani są walkę...
Jaką jest? — barwnych słów na to nie trzeba. —
„Widzisz więc, synu, jak znikoma mara
Dostatków w ręku złożonych Fortuny,
Dla których ludzki ród za łby się wodzi.
Bo wszystkie złoto, które jest na ziemi
I które było, nie w stanie jest sprawić
Chwili spoczynku tym znękanym duszom.“ —
Mistrzu mój, rzekłem, powiedzże mi jeszcze:
Owa Fortuna, o której wspomniałeś,
Czem jest? że wszystkie skarby tego świata
W szponach swych dzierży? A on mi odpowie:
„Nędzne istoty! o jakże jest wielka
Ślepota, która wszystkich was ogarnia!
Niechże cię moja nakarmi nauka.
Ten, czyja mądrość nad wszystkiem góruje,
Stworzył niebiosa i to ustanowił
Co je porusza, że każda ich cząstka
Przyświeca równo każdej cząstce ziemi
I równe światło rozsiewa do koła.
Podobnież wszystkie blaski tego świata
Podał on władzy rządczyni i pani,
Która wciąż dobra znikome przerzuca
Z rodu do rodu i z kraju do kraju,
Ani się temu oprze rozum ludzki.
I ztąd to, zgodnie z wyrokiem bogini,
Która się kryje jako wąż pod trawą,
Jeden lud władnie, a drugi upada;
A mądrość wasza zwalczyć ją nie może,
Bo ona rządzi, sądzi i panuje,
Jak inne bogi nad dzielnicą swoją.
Bystra jej zmienność nie zna wypocznienia,
Ciągła konieczność do pędu ją nagli,
Że dola dolę po kolei zmienia. —
Onać to, którą tak często szkalują
I próżno hańbą zelżywemi słowy
Ci właśnie ludzie, co ją chwalić winni.
Lecz ona, błoga, wrzasków ich nie słyszy,
Wesoła w stworzeń nieśmiertelnych rzędzie,
Toczy swe koło i szczęścia używa. —
„Lecz znijdźmy teraz w kraj większych boleści:
Już wszystkie gwiazdy, co ledwie wschodziły,
Gdym ruszył w drogę, dążą do zachodu
I dłuższy tutaj pobyt nam wzbroniony.[80]“ —
Przeszliśmy w poprzek koła i stanęli
Na drugim brzegu nad wrzącym potokiem,
Co spada w fossę przez siebie wyrytą.
Woda tu raczej ciemna niżli modra.[81]
I my też, z biegiem mętnej idąc fali,
Na inną niższą wstąpiliśmy drogę.
Smutny ów strumień u podnóża brzegu
Szarawej barwy i zatrutej woni
Bagnisko tworzy, które Styxem zwie się.
Ja, com był żądny wszystko zauważyć,
Ujrzałem w bagnie duchy zabłocone,
Nagie i z twarzą gniewem rozjątrzoną.
Biły się one nietylko rękami,
Ale nogami, piersiami i głową,
Zębami siebie szarpiąc na kawały.
W tem dobry Mistrz mój: „Widzisz, synu, rzecze,
Dusze, co gniewu hołdowały władzy.
Lecz i to jeszcze miej sobie za pewne,
Że tam pod wodą inne jęczą ludy,
I ztąd to cała wre powierzchnia wody,
Jak sam to widzisz, kędy zwrócisz oczy.“ —
W tem, pogrążeni w błocie się ozwali:
„Smutniśmy byli zawsze na tym świecie,
Który pod okiem słońca się weseli,
Bo w sobie gnuśną dźwigaliśmy parę;[82]
Dziś także smutni w tem bagnisku czarnem.“
Taką piosenkę bełkotały duchy,
Nie w stanie będąc gardłem zabłoconem
Wymówić jasno całego wyrazu.
Tak wielkim łukiem obeszliśmy w koło
Brudną kałużę, trzymając się stale,
Między jej głębią a wybrzeżem suchem,
A oczy zawsze mając obrócone
Na tych, co wiecznie połykali błoto;
W końcuśmy doszli do stóp jakiejś wieży.
Ciągnąc rzecz dalej, powiadam, że pierwej
Niżliśmy doszli stóp wysokiej wieży,
Już oczy nasze na szczyt jej pobiegły,
Bośmy spostrzegli, jako dwa płomyki
Dla znaku na nim zatlono, a trzeci
Nań odpowiedział, a był tak daleki,
Że oko ledwie dosięgnąć go mogło.[83] —
Rzekłem więc, mowę zwracając do morza
Wszelakiej wiedzy: Co ten płomień znaczy?
I co ten drugi jemu odpowiada?
Kto są ci, którzy ognie zapalili? —
A on mi na to: „Już na brudnych wodach
Dojrzysz zapewne czego tu czekają,
Jeśli mgła bagna nie ćmi twego oka.“ —
Nigdy tak strzała cięciwą popchnięta
Nie leci szybko przez powietrzne szlaki,
Jako, widziałem, łódź ku nam malutka
Biegła po wodach, pod sterem jednego
Wioslarza tylko, który wykrzykiwał:
„Złapałem ciebie, niegodziwa duszo!“ —
— „Flegias, Flegias![84] Pan mój się odzywa,
Na ten raz wcale próżne krzyki twoje:
Tyle nas tylko będziesz miał w swej mocy,
Póki przepłyniem to ohydne błoto.“ —
Jak ten, co słysząc, że go napotkały
Wielkie zawody, wewnętrznie się gryzie,
Tak gniew swój Flegias stłumił w samym sobie.
A wódz mój wstąpił do łodzi i kazał
Bym schodził za nim; a gdym wszedł do wnętrza,
Wtenczas dopiero łódź ciężar uczuła.[85] —
Zaledwie oba stanęliśmy w nawie,
Wnet pierś jej stara pomknęła przez wody,
Prując je głębiej niż zwykła z innymi. —
Gdyśmy po martwem żeglowali bagnie,
Nagle przedemną widmo pełne błota
Staje i rzecze: „Ktoś ty, co przed czasem
Przychodzisz tutaj?“ A ja mu odrzekłem:
Jeśli tu wchodzę, przecież nie zostaję.
Lecz ty kto jesteś? czemuś tak ohydny?
— „Widzisz, odpowie, jeden z tych co płaczą!“
A ja mu na to: w jękach i rozpaczy
Zostawaj wiecznie, ty duchu przeklęty;
Znam cię, chociażeś cały tak zbłocony.[86] —
A on ku łodzi ściągnął ręce obie,
Lecz Mistrz przezorny odpychając rzecze:
„Precz ztąd, przeklęty, wraz z innemi psami!“
Objąwszy potem szyję mą w ramiona,
Twarz ucałował i tak się odzywa:
„Błogosławione niechaj będzie łono
Co cię nosiło, duszo oburzona!
Duch ten za życia był pychą nadęty,
Żadna mu cnota pamięci nie zdobi;
Dla tegoż tutaj wściekłością się trawi.
Iluż to ludzi, którzy się tam mają
Za wielkich królów, kiedyś w tej kałuży
Tarzać się będą, jako brudne wieprze,
I straszna wzgarda po nich tam zostanie!“ —
Mistrzu mój, rzekłem, rad byłbym niezmiernie,
Gdybym go widział uduszonym w błocie,
Pierwej niżeli wypłyniem z jeziora.
A on mi na to: „Stanie ci się zadość,
Nim brzeg ujrzymy; albowiem przystoi
Byś miał pociechę za takie żądanie.“ —
I wkrótce potem widziałem jak strasznie
Błotniste tłumy szarpać go poczęły,
Za co dziś jeszcze składam dzięki Bogu.
Wszyscy krzyczeli: Filipa Argenti!
A duch zajadły tego Florentyna
Wściekłemi zęby gryzł samego siebie! —
I w takim gośmy zostawili stanie,
Przeto już o nim nic więcej nie powiem. —
W tem jęk boleści przeraził me uszy...
Więc wytężonem patrzę przed się okiem,
A Mistrz mój dobry, rzecze: „Owoż, synu,
Gród się przybliża, który zwie się Dite,[87]
W nim mieszka wielki tłum ciężkich zbrodniarzy.“
Mistrzu! odrzekłem, już rozróżniam jasno
Wieżyce jego, tam w głębi parowu,
Kraśne, jak gdyby z płomienia wyrosły,
A on mi na to: „Ogień to przedwieczny,
Paląc ich wnętrze, czerwoność im daje,
Jaką tam widzisz w tem głębokim piekle.“ —
Wpływamy zatem do głębokiej fossy,
Która otacza ziemię utrapioną:
Jej mury niby żelazne się zdały.
Zrobiwszy pierwej wielkie dosyć koło.
Stajem, a sternik mocnym krząknął głosem:
„Wychodźcie! oto jest wnijście do grodu!“ —
Więcej tysiąca widziałem na bramie
Upadłych z nieba, którzy zapalczywie
Wołali: „Kto ten, co śmierci nie znając,
Wędruje śmiało, przez Królestwo śmierci?[88]“
A Mądry Mistrz mój znakami wyraża,
Że chciałby z nimi rozmówić się tajnie.
Więc tłumiąc nieco wielkie oburzenie,
„Chodź tu sam, rzekli, a ten niech odchodzi,
Co tak zuchwale zabrnął aż w to państwo:
Niech sam powraca szaloną swą drogą.
Niechaj spróbuje: bo ty zostaniesz,
Ty, coś go przywiódł w kraj wiecznej ciemności.“
Zważ, czytelniku, czym stracił odwagę,
Kiedym posłyszał tę przeklętą mowę:
Bom już nie sądził, że na świat powrócę!
Mistrzu mój drogi, któryś tyle razy
Pokrzepiał duch mój i wybawić raczył
Z wielkiej przygody, która mnie spotkała, —
O nie opuszczaj mnie w tem utrapieniu!
Jeśli nam dalsza podróż zabroniona,
Wracajmy prędzej własnych szukać śladów. —
Lecz Pan mój, który mnie tam zaprowadził,
„Nie bój się, rzecze, bo Ten nie dopuści,[89]
By nam ktokolwiek wzbronił przejścia tego.
Czekaj mnie tutaj, a duch podupadły
Pokrzepiaj, dobrą karmiąc go nadzieją.
Że się w tym ciemnym nie opuszczę świecie.“
I odszedł ojciec mój drogi, samego
Mnie zostawiwszy w niepewności srogiej.
Bo tak i nie tak walczyły w mej głowie.
Nie mogłem słyszeć co on im przekładał,
Ale niedługo zabawił on z nimi,
Bo wszyscy w zawód pomknęli do grodu
Wrogowie nasi i bramę zamknęli
Przed piersią Mistrza, który zewnątrz został
I wracał ku mnie powolnemi kroki.
Oczy ku ziemi spuścił, a powieki
Straciły wyraz uprzedniéj pewności —
Wzdychając mówił: „Któż mi to zaprzeczył
Wnijścia do tego przybytku boleści?“
A potem do mnie: „Jeżeli się gniewasz.
Nie trwóż się wcale, bo zwyciężyć muszę.
Ktokolwiek by się wewnątrz tam przeciwił.
Ta ich zuchwała krnąbrność już nie nowa:
Dali ją poznać u wrót mniej tajemnych,
Które bez zamków dziś stoją otworem.[90]
Widziałeś na nich ciemne pismo śmierci?
Oto już przez nie z wysokości zchodzi,
Bez wodza idąc przez piekielne koła
Ten, co nam bramę tej ziemi otworzy.[91]“ —
Spostrzegłszy barwę, w którą mnie oblekła
Niewdzięczność moja, kiedym go obaczył
Wracającego, Mistrz mój usiłował
Stłumić coprędzej własne swe wzruszenie.
Stał on, jak człowiek, co uważnie słucha;
Bo wzrokiem nie mógł zasięgnąć daleko
W mrocznym powietrzu, w gęstej mgły obłokach.
— „Musimy przecież zwalczyć tę przeszkodę
Jeśli nie... rzecze — Taki się nam zjawił...
Jakże mi pilno widzieć go tu z nami![92]
Widziałem dobrze, że Mistrz usiłował
Skryć wątek mowy w dalszych słowach swoich,
Które od pierwszych wcale były różne.
Mowa ta wszakże dodała mi trwogi,
Może dla tego, że słowom urwanym
Gorsze niż miały nadałem znaczenie.
Pytam więc Mistrza: wchodził że kto kiedy
W ten dół okropny z pierwszych piekła stopni,
Kędy jedyną jest dla duchów karą
Nie mieć nadziei? — A on mi odpowie:
„Rzadko się zdarza, ażeby z nas który
Odbył tę drogę, po której dziś chodzę;
Wszakże już niegdyś byłem ja w tej stronie,
Kiedy mnie sroga zaklęła Ericto,[93]
Co mogła duchy wracać do ich ciała. —
Niedawno jeszcze ciało moje było
Wyzute z duszy, kiedy mi kazała
Znijść do tych murów, bym ducha jednego
Z Judaszowego wyprowadził koła.[94]
Najgłębsze ono, oraz najciemniejsze,
Najdalsze nieba, co wszystko ogarnia.[95]
Bądź więc spokojny, bo dobrze znam drogę. —
Bagno to, które wielkim smrodem zionie,
Otacza w koło gród pełny boleści,
Dokąd bez gniewu nie wnijdziemy teraz...“
Mówił coś jeszcze, czego nie pamiętam,
Bo w ślad za okiem cały się zwróciłem
Ku wielkiej baszcie, na szczyt płomienienisty,
Kędy się nagle trzy piekielne Furje
Podniosły z ognia całe krwią zbroczone.
Członki i ruchy ich były niewieście,
Zielone hydry biodra ich ściskały,
A zamiast włosów, węże i padalce
W koło straszliwych zwijały się skroni! —
A Mistrz, któremu dobrze były znane
Te służebnice wiecznych jęków pani,[96]
„Patrz, rzecze do mnie, na srogie Erinny:[97]
Ta, co na lewo stoi — to Megera,
Ta co na prawo płacze — to Alecto,
A między niemi stoi Tyzyfona.“
I na tem skończył. A one tymczasem
Własne swe piersi darły pazurami,
Biły się dłonią, wrzeszcząc tak okropnie,
Że się do Mistrza tuliłem ze strachu.
„Przybądź Meduzo! zmienimy go w kamień!
(Wrzszczały wszystkie, patrząc na dół ku mnie)
Źleśmy pomściły zuchwałość Tezeja![98]“
A Mistrz mój do mnie: „Odwróć się cożywo
I zamknij oczy, bo gdyby Gorgona[99]
Nagle stanęła, a tyś ją obaczył, —
Stracona wszelka nadzieja powrotu!“
To mówiąc, sam mnie wstecz obrócił twarzą,
A dłoniom moim ufając zbyt mało,
Własną mi jeszcze zakrył ręką oczy. —
Wy, co rozsądek zdrowy posiadacie,
Zważcie naukę, która się ukrywa
Pod wierszy moich dziwacznych zasłoną![100]
A już przez mętne nurty dolatywał
Łoskot straszliwy głosów pełnych trwogi,
Od których oba zatrzęsły się brzegi.
Tak właśnie bywa, kiedy wiatr gwałtowny
Wzmógłszy się skwarem przeciwnych mu prądów,
Niepowstrzymany na lasy uderza,
Gałęzie trzaska, wali i unosi,
I dąży, pyszny, w mrocznej piasku szacie,
Goniąc przed sobą trzody i pasterze! —
W tem Mistrz mi oczy odsłonił i rzecze:
„Zwróć oko na te starożytne fale,
Kędy się opar najzjadliwszy wznosi.“
Jak żaby w wodzie pierzchają strwożone,
Pędzone wzrokiem nieprzyjaznej żmije,
Aż póki wszystkie na brzegu się zwalą;
Tak właśnie krocie duchów potępionych
Widziałem jako uciekały przed tym,
Który po Styksie suchą stąpał nogą.[101] —
Od lica swego powietrze zatęchłe
Odganiał częstym ruchem swej lewicy,
I tem jedynie zdawał się strudzony.
Zgadłem że ten był z nieba nam posłany;
Więc ja do Mistrza..., a on mi znak daje
Bym stał spokojny i uchylił czoła. —
Jakże on mi się wydał pełnym wzgardy!
Przyszedł ku bramie i rószczki dotknięciem
Rozwarł ją, żadnej nie znalazłszy tamy! —
„Obmierzły ludu! z niebios wygnańce!
Zawołał, stając na straszliwym progu,
Zkąd krnąbrość taka jeszcze się w was gnieździ?
Pocóż się jeszcze sprzeciwiacie Woli,
Której zamiarów nigdy nic nie wstrzyma,
Która już tyle razy powiększyła
Męczarnie wasze? I cóż wam ztąd przyjdzie
Z nieprzełamanym wiecznie bić się losem?
Cerber wasz za to, jeśli pamiętacie,
Z obdartym pyskiem i karkiem dziś chodzi![102]“
I wnet się zwrócił na gościniec brudny,
Ani się do nas odezwał, jak człowiek,
Co inna troska gryzie go i bodzie,
Niż troska o tych, których ma przed sobą.
A my, bezpieczni po tych słowach świętych,
Ku owej ziemi pomknęliśmy stopy
I do jej wnętrza weszliśmy bez boju. —
Ja, który mocno widzieć pożądałem
Stan opłakany zamkniętych w tej twierdzy,
Skoro tam wszedłem, spojrzałem do koła,
I widzę zewsząd rozległe obszary
Pełne boleści i srogich męczarni!
Jako pod Arlem, kędy Rodan bystry
Zlewa swe wody w stojące jezioro,[103]
Jako pod Polą, gdzie fale Quarnaro,
Kąpią ostatnie Italii krańce,[104]
Ziemia się cała mogiłami jeży;[105]
Tak właśnie było i tu z każdej strony,
Tylko że widok straszniejszy daleko;
Bo grób od grobu dzieliły płomienie
I tak ich ściany rozpalały mocno,
Że dla żadnego wyrobu żelaza
Rozpalonego bardziej nie potrzeba!
Wszystkich grobowców wieka podniesione
A z wnętrza wstają tak okropne jęki,
Że łatwo zgadniesz, jak straszne są męki
Nieszczęśliwego potępieńców tłumu!
Rzekłem więc: Mistrzu! jakie są te ludy,
Co w tych sklepieniach będąc pogrzebione,
Głoszą o sobie boleśnemi jęki?
A on mi na to: „Tu siedzą kacerze,
A z nimi mnodzy wszelkich sekt stronnicy:[106]
I są daleko pełniejsze te groby
Niż ci się zdaje. Każdy pogrzebiony
Z podobnym sobie, a grobowców ściany
Żarzą się ogniem i większym, i mniejszym.[107]“
Potem, gdy Mistrz mój zwrócił w prawą stronę,
Poszliśmy między męczenników groby
I wysokiemi krużgankami twierdzy!
Tak więc pomiędzy męczenników groby
I murem miasta, Mistrz mój się posuwa
Wązką drożyną, a ja w jego ślady. —
— Cnoto najwyższa, która mną kierujesz
W kołach bezbożnych wedle swojej woli,
Mów, a racz zadość uczynić mej chęci:
Wolnoż jest widzieć lud, co w grobach leży?
Wszak oto wszystkie wieka podniesione
I nikt nad niemi nie trzyma tu straży, —
A on mi: „Wszystkie zostaną zamknięte,
Gdy z Józefata powrócą doliny
Duchy z ciałami, które tam zostały.[108] —
Z tej strony cmentarz mają wyznaczony
Epikur, oraz zwolennicy jego,
Co każą duszy umierać wraz z ciałem.
Tam więc natychmiast uczyni się zadość
Żądaniu twemu, któreś mi objawił.“
A nawet temu, któreś mi zataił.[109] —
Mistrzu mój dobry, rzekłem, jeśli kryję,
Przed tobą serce, to chyba dla tego,
By mówić mało, a nie dziś dopiero
Sameś mnie raczył uczyć tej skromności. —
— „O Toskańczyku, co przez gród ognisty
Przechodzisz żywy, z mową tak uczciwą,
Racz nieco na tem zatrzymać się miejscu.
Mowa twa jasno dowodzi, żeś rodem
Z owej szlachetnej ojczyzny, dla której
Możem był zgubny gorliwością zbytnią.[110]“
Taki głos nagle z jednego grobowca
Ozwał się do mnie, więc ja, zatrwożony,
Do Mistrza mego przystąpiłem bliżej.
A on mi rzecze: „Obróć się! co robisz?
Patrz, Farinata z grobu się podnosi;
Możesz go widzieć całego do pasa.“
Już oczy moje utkwiłem na niego,
A on stał z piersią i czołem wzniesionem,
Jak gdyby piekło miał w pogardzie wielkiej.
W tem Mistrz mój ręką odważną i chyżą
Pomiędzy groby popchnął mnie ku niemu,
Mówiąc: „Niech słowa twoje będą zwięzłe.“
Skoro stanąłem u stóp jego grobu,
Popatrzał na mnie chwilę i zapytał,
Niby ze wzgardą: „Kto przodkowie twoji?“
Ja, który szczerze posłuszny być chciałem,
Nie tając wcale, wszystko mu odkryłem.
Więc on, podniosłszy nieco brwi do góry,
Rzecze: „Okrutni byli to wrogowie
Moji, mych przodków i stronnictwa mego,
Tak, że podwakroć wygnać ich musiałem.[111]“
— Jeżeli byli wygnani, odrzekłem,
Podwakroć także, ze wszech stron wracali,
Lecz twoji niedość ćwiczeni w tej sztuce.[112] —
W tem obok niego podjął się cień drugi,
W miejscu, gdzie wieko podniesione było;
Ale ten widny był tylko do szyi
(Zapewne musiał na klęczkach się wznosić).
Spojrzał dokoła, jak gdyby chciał widzieć,
Czy ze mną razem nie przyszedł kto drugi;
Lecz gdy nadzieję swoją uznał płonną,
Ze łzami rzecze: „Jeśli umysł wzniosły
Wstęp ci uczynił do tych więzień ciemnych,
To gdzież jest syn mój? czemu nie jest z tobą?[113]“
A ja mu na to: nie sam ja tu idę, —
Ten, co tam czeka, tędy mnie prowadzi,
A Gwido, zda się, miał wzgardę dla niego. —
(Odpowiedziałem dla tego tak ściśle,
Bo z mowy ducha i z rodzaju kary
Jużem był jego nazwisko wyczytał).
A on się nagle porwał i zakrzyczał:
„Miał powiedziałeś? alboż już nie żyje?
I miłe światło oczu mu nie pieści.?“ —
Zauważywszy że odpowiedź zwlekam,
Upadł on nawznak i niepowstał więcej! —
Tymczasem drugi ów duch wielkomyślny,
Gwoli któremu zostałem, nie zmienił
Postawy swojej, ani głową ruszył,
Ni ugiął piersi, i ciągnąc rzecz dalej,
Którą był począł: „Jeśli, rzecze, moji
Źle są, jak mówisz, ćwiczeni w tej sztuce,
Toć mnie to dręczy więcej niż to łoże.
Wszakże nim Pani, która tutaj włada,
Pięćdziesiąt razy rozpromieni lice,
Sam się przekonasz jak trudna to sztuka.[114] —
Jeśli masz wrócić do miłego świata,
Powiedz, dla czego lud ten tak okrutny
Przeciwko moim, w każdej swej ustawie?[115]“ —
A ja mu na to: Skutek to zniewagi
I rzezi strasznej, co Arbii wody
Zarumieniła, jeśli takie mowy
W świątyni naszej słyszeć się dziś dają.[116] —
A on, westchnąwszy, wstrząsnął tylko głową
I rzecze: „Przecież byłem tam nie jeden, —
Szedłem z innymi, i nie bez przyczyny;
Alem był jeden, co czołem otwartem
Stanąłem śmiało w Florencji obronie,
Gdy wszyscy zgodnie żądali jej zguby![117]“
Więc ja mu na to: Oby twe potomki
Pokój naleźli kiedyś w swej ojczyznie!
Lecz racz mi, proszę, węzeł ten rozwiązać,
Który w tej chwili rozum mi krępuje.
Ztego com słyszał, wnioskuję że dobrze
Widzicie naprzód losy przyszłych czasów; —
Inaczej rzecz się ma z teraźniejszością. —
A duch odpowie: „Jesteśmy podobni
Tym, którzy mają osłabione oczy:
Widzimy tylko rzeczy oddalone.
Promyk to jeszcze z Wszechwładnego ręki!
Lecz w miarę, jak się rzeczy przybliżają,
Lub już istnieją, umysł nasz zupełnie
Nie zda się na nic, i jeśli nam inni
Wieści nie dadzą, nic wcale nie wiemy
Co się na waszym ludzkim dzieje świecie. —
Łatwo więc pojmiesz, że ta wiedza nasza
Umrze na zawsze, w chwili gdy na wieki
Brama przyszłości zostanie zamknięta![118]“
Natenczas, jakby żałując mej winy,
Rzekłem: Racz temu, co zapadł do grobu
Powiedzieć jeszcze, że syn jego żyje:
Niech wie, że jeśli w chwili odpowiedzi
Stałem jak niemy, to tylko dla tego,
Że właśnie wtenczas myśl ma była w błędzie,
Któryś mi teraz rozwiązał swa mową. —
A już mnie Mistrz mój do powrotu wzywał;
Więc ja upraszam ducha, by co prędzej
Nazwać mi raczył tych, co z nim są razem.
— „Więcej tysiąca, rzecze, tych z którymi
Leżę ja tutaj: tu Fryderyk drugi,[119]
Tu i Kardynał... o innych zamilczę.[120]“
I skrył się w grobie. A ja do Poety
Starożytnego zwróciłem me kroki
I rozmyślałem, idąc, o tych słowach,
Co miały dla mnie złowrogie znaczenie.[121]
Wieszcz ruszył z miejsca i tak się odzywa:
„Powiedz mi, czemu jesteś tak zmieszany?“
Więc odpowiadam na jego pytanie,
A Mędrzec na to: „Zachowaj w pamięci
Wszystko, coś słyszał tutaj przeciw sobie;
A teraz zważaj (i wzniósł palec w górę):
Kiedy już staniesz przed obliczem jasnem
Tej, której piękne oko wszystko widzi, —
Od niej się dowiesz życia swego drogi.[122]“
Potem swe stopy Mistrz zwrócił na lewo,
Więc opuściwszy mur, szliśmy do środka,
Ścieżką wiodącą ku jakiejś dolinie,
Której głąb' smrodem obrzydliwym zionie.
Idąc ku krańcom wysokiego brzegu,
Który składały potrzaskane głazy
Zwalone wkoło, wkońcuśmy stanęli
Nad okropniejszą niż inne przepaścią.
Bezdenna otchłań tak straszliwym smrodem
Zionęła z głębi, żeśmy się musieli
Ukryć za wiekiem wielkiego grobowca,
Kędy ujrzałem napis, który głosił:
We mnie schowany Papież Anastazy,
Którego Fatyn z prawej uwiódł drogi.[123]
W tem Mistrz mój rzecze: „Musimy powolnie
Spuszczać się na dół, aby naprzód zmysły
Nawykły nieco do zatrutej woni;
Potem już na nią zważać nie będziemy.“
A ja do Mistrza: Chciej przynajmniej środek
Wynaleźć jaki, aby czas ten dla mnie
Nie był stracony. — „Właśnie o tem myślę.“
Wódz mi odpowie i tak mówić pocznie:
„Synu mój! w środku skał tych potrzaskanych
Idą trzy koła, zwężając się ciągle,
Podobne do tych, cośmy opuścili.
Wszystkie są pełne potępionych duchów:
By spojrzeć na nie dość ci potem było,
Dowiedz się, za co i jak tam zamknięte.
Wszelakiej złości nienawistnej Niebu
Krzywda jest celem, a cel ten dopięty
Przez gwałt lub podstęp, zawsze kogoś rani.[124]
Ale że ludziom podstęp najwłaściwszy,
Najbardziej zatem jest obmierzłym Bogu:
Przeto najgłębiej mieszczą się oszusty
I sroższym bolom na pastwę oddani.
Pierwsze zaś koło[125] — gwałtowników pełne.
A że gwałt zadać można trzem osobom,
Na trzy zakresy dzieli się to koło:
Bogu i sobie, i bliźniemu swemu
Gwałt zadać można, w osobie lub mieniu —
Jak to rozsądkiem pojmiesz zdrowym.
Przez gwałt bliźniemu śmierć przyczynić można,
Rany bolesne, a zaś w jego mieniu
Sprawić zniszczenie, grabież lub pożogę.
A więc zabójcy i wszyscy złoczyńce
I rozbójnicy w tym pierwszym zakresie
Męczarnie znoszą, dzieląc się na kupy. —
Człowiek też może na samego siebie,
Lub na swe dobra podnieść rękę gwałtu.
Przystoi tedy by w drugim zakresie
Znosił pokutę, bez nadzieji ulgi,
Ktokolwiek życia sam siebie pozbawia,
Kto na grę trwoni i rozprasza mienie
I płacze, zamiast co miałby się cieszyć. —
Można, nakoniec, gwałt uczynić Bóstwu,
Bluźniąc, lub sercem przecząc istotność Jego,
I gardząc dobrej natury darami.
Przeto najmniejszy zakres napiętnuje
Znakiem piekielnym Cahors i Sodomę,[126]
I wszystkich, którzy gardząc Bogiem swoim,
W nieczystym sercu i mowach Mu bluźnią. —
Podstępu, który szarpie złe sumienie,
Używa człowiek lub przeciw bliźniemu,
Który mu ufa, albo przeciw temu,
Co zaufania przystępu nie daje.
W ostatnim razie rozrywa on tylko
Węzeł miłości naturą stworzony,[127]
Przeto się gnieżdżą w owem drugim kole:[128]
Obłuda, kłamstwo, przekupstwo, złodziejstwo.
Czary, pochlebstwo, oraz świętokupstwo,
I rufjaństwo i podobne brudy. —
Ale przez pierwszy ów rodzaj podstępu,[129]
Nie tylko miłość niszczy się wrodzona,
Lecz i uczucia, które są jej skutkiem,
A które właśnie są ufności źródłem.[130]
W mniejszem więc kole, gdzie jest środek świata,
I gdzie Dis straszny siedlisko ma swoje,[131]
Ktokolwiek zdradza, znosi męki wieczne.“ —
— Mistrzu mój, rzekłem, twe rozumowanie
Bardzo jest jasne i dobrze tłumaczy
Czem jest ta otchłań i kto ją zaludnia.
Powiedz mi jednak: ci co w bagnie siedzą,
Których wiatr pędzi, których słota smaga,
Którzy się łają zelżywemi słowy,[132] —
Czemu ci wszyscy w tym ognistym grodzie
Nie są karani, gdy są w gniewie bożym?
Jeśli nie — za cóż tak sroga ich męka? —
A oni mi na to: „Dla czego twój umysł,
Wbrew zwyczajowi, jest niby w obłędzie?
Może myśl twoja czem innem zajęta?“
Alboż ci słowa nie dosyć pamiętne
Etyki twojej,[133] w której się wykłada,
Że trzy są Niebu skłonności niemiłe:
Niewstrzemięźliwość, złość, zwierzęcość głupia.
Niewstrzemięźliwość mniej obraża Boga,
I mniejszej przeto ulega naganie.
Jeżeli dobrze rozważysz to zdanie,
Przywodząc na myśl jacy to są ludzie.
Co znoszą karę zewnątrz tej otchłani,
Zrozumiesz pewnie czemu wszyscy tamci
Są oddzieleni od zdrajców i czemu
Mniej obrażona sprawiedliwość boska
Karać je raczy mniej srogą męczarnią“. —
— O słońce, rzekłem, które wzrok zaćmiony
Uzdrawiasz dzielnie, gdy wątpliwość jaką
Rozwiązać raczysz, tak mnie zadawalniasz,
Że znać i wątpić równie mi jest miło. —
Chciejże sie jeszcze wstecz obrócić nieco:
Objaśnij, proszę, czemu dobroć boską
Lichwa obraża? rozwikłaj ten węzeł. —
A Mistrz mój rzecze: „Wszakci Filozofja[134]
Nie w jednem miejscu naucza każdego,
Ktokolwiek dobrze rozumie jej słowa,
Jako Natura początek swój bierze
W rozumie boskim i w mistrzostwie Jego.
Zaś jeśli dobrze rozważysz, co stoi
W Fizyce twojej,[135] to na pierwszych kartach
Znajdziesz, że Sztuka wasza za Naturą
Wciąż idzie śladem, jak uczeń za mistrzem;
Jest więc ta Sztuka niby wnuczką Boga.
Gdy ksiąg Rodzaju pamiętasz początek,[136]
To wiesz, że człowiek życia swego wątek
Winien brać z obu i dalej rozwijać.[137]
Lichwiarz zaś właśnie inną idzie drogą:
Gardzi Naturą i tem co z niej idzie,
Bo w innych rzeczach nadzieję swą składa.[138] —
Teraz idź za mną, bo chcę ruszyć dalej:
Oto już Ryby[139] na widnokrąg wschodzą,
I Wóz[140] nad Caurem[141] wywrócony leży...
A nie tu będziem schodzili z tej skały.“
Miejsce, którędy mieliśmy się spuszczać
Było tak dzikie, i z powodu tego,
Co się w niem działo, tak przerażające,
Że wszelki wzrok by od niego uciekał.
Jak to zwalisko, co nad brzeg Adygi[142]
Runęło nagle po tej stronie Trentu,
Skutkiem wstrząśnienia, czy braku podstawy,
Że od wierzchołka góry aż do dołu
Skała się tylko nieprzystępna wznosi,
Tak, że z jéj szczytu niktby zejść nie zdołał; —
Podobne znijście było tej przepaści.
Na samym brzegu potrzaskanej głębi,
Ohyda Krety, leżał rozciągnięty
Potwór w zmyślonej cielicy poczęty.[143]
Skoro nas zajrzał, ukąsił sam siebie,
Jak ten, którego pali gniew tłumiony.
A mądry Wódz mój zakrzyknął ku niemu:
„Możeć się zdaje, że to wódz Ateński,
Który ci zadał śmierć na tamtym świecie?[144]
Precz ztąd poczwaro! bo ten nie przychodzi
Namową siostry twojej nauczony, —
Idzie on tylko widzieć męki wasze.“ —
Jak byk, gdy ciosem śmiertelnym rażony,
Wali się na bok, w który go raniono,
A wstać nie mogąc, skacze w różne strony; —
Tak, bólem wściekły, Minotaur się tarzał.
A Mistrz przezorny: „Śpiesz, woła do brzegu:
Dobrze jest schodzić, póki się on wścieka.“ —
Poszliśmy tedy w głąb' przez rumowisko
Zwalonych głazów, które się toczyły
Pod memi stopy, czując ciężar nowy.[145] —
Szedłem dumając, a Wódz do mnie rzecze:
„Zapewne myślisz teraz o zwalisku,
Którego strzeże ta zwierzęca wściekłość,
Com ją przed chwilą zgnębił memi słowy?
Chcę więc, byś wiedział, że gdy poraz pierwszy
Zstąpić musiałem do piekielnej głębi,
Jeszcze ta skała zwaloną nie była.[146]
Lecz pierwej nieco, jeśli dobrze pomnę,
Niźli Ten zstąpił, który zdobycz wielką
Wyrwał u Disa z najwyższego koła,
Ze wszech stron otchłań plugawa tak drgęła,
Że mi się zdało, jakoby żywioły
Poczuły miłość, co już kilka razy,
(Jak to jest wiarą u niektórych ludzi),
Świat cały w ciemny zamieniała Chaos.[147]
Wtenczas to owe odwieczne skaliska,
I tu, i owdzie runęły w zwaliska. —
Ale spójrz na dół; albowiem już blizka
Jest krwawa rzeka, kędy zanurzony
Wszelki, kto bliźnim przez gwałt czynił krzywdę.“[148]
Chciwości ślepa! wściekłości szalona,
Co nas tak ścigasz w krótkim życia biegu,
Potem na wieczność grążysz w takie męki!
Szeroka fossa, w wielki łuk zagięta,
Objęła całą dolinę w ramiona,
Właśnie jak mi to Mistrz mój był powiedział.
Między tą fossą, a podnóżem skały,
Zbrojne strzałami biegały Centaury,
Jak zwykły niegdyś, polując na świecie.
Gdy nas ujrzeli, wstrzymali się w pędzie,
A potem z tłumu trzej naprzód wybiegli,
Nagotowawszy i łuki, i groty.
Jeden z nich zdala zakrzyczał: „Na jakie
Idziecie męki, wy co tu schodzicie?
Mówcie! inaczej wnet wypuszczam strzałę.“
A Mistrz mu rzecze: „Zaraz Chironowi
Odpowiedź naszą damy tu w podbliżu.[149]
Chyża twa żądza zawszeć zgubną była!“
Potem mnie trącił i rzecze: „To Nessus,
Który dla pięknej zginął Dejaniry,
I śmierci swojej sam się pomścił srodze. [150]
Ten co pośrodku na swą pierś spoziera,
To Chiron wielki, piastun Achillesa;
Tamten — to Folus, zawsze gniewu pełny.[151]
Wkoło tej fossy krocie ich biegają,
Ciskając strzały w potępieńców dusze,
Które się ze krwi wynurzyć poważą
Więcej, niż na to pozwala ich wina.“ —
Gdy się zbliżamy ku potworom chyżym,
Chiron wziął strzałę i drzewcem odgarnął
Kosmatą brodę na tył poza szczęki,
A gdy się gęba szeroka rozwarła,
Rzecze do swoich: „Czyście uważali,
Że stopy tego, który ztyłu idzie,
Zruszają wszystko, czego tylko dotkną?
Tak czynić stopy umarłych nie zwykły.“
A Wódz mój dobry, co mu stał u piersi,
Właśnie, gdzie obie łączą się natury,[152]
Odpowie na to: „Zaiste on żywy:
A chociaż sam mu pokazywać muszę
Tę otchłań mroczną, przecież nie zabawa
Wiedzie go tutaj, lecz konieczność twarda,
Ten obowiązek dla mnie tak nie zwykły,
Włożyła na mnie ta, która na chwilę
Śpiewać przestała w niebie Alleluja.[153]
Nie jest on zbójcą, i jam nie duch ciemny; —
W imię więc mocy, która kroki moje
Prowadzi tutaj przez bezdroża dzikie,
Daj nam jednego ze swoich dla straży, —
Ten niech nam wskaże gdzie jest bród tej rzeki
I niechaj jego przeniesie na grzbiecie,
Bo nie jest duchem, co w powietrzu chodzi.“
Chiron ku prawej zwracając się stronie,
Rzecze do Nessa: „Wracaj się i prowadź,
Jak sobie życzą; a jeśli was inne
Napotka stado, — każ mu się oddalić.“ —
Poszliśmy tedy pod tą wierną strażą
Wzdłuż ponad brzegiem krwią kipiących nurtów,
Kędy ujrzałem warzące się dusze,
Az po brwi same w falach pogrążone
I wciąż straszliwe wydające jęki.
A Centaur rzecze; „Oto są tyrani,
Którzyli płużyli we krwi i łupieżstwie!
Tu opłakują się nieludzkie zbrodnie:
Tu Alexander, tu tyran okrutny —
Sprawca boleśnych Sycylii czasów;[154]
To czoło czarnym przyodziane włosem. —
To Ezzelino; to zaś jasnowłose, —
Obizzo d'Este, którego istotnie
Pozbawił życia wyrodny syn jego.[155]“ —
Natenczas jam się ku Wieszczowi zwrócił,
Ale on rzekł mi: „Niech już teraz Nessus
Pierwszym tłumaczem będzie, a ja drugim.“
Niedługo potem Centaur się zatrzymał
Na innem miejscu, kędy jakieś cienie
Całą się szyją wznosiły nad rzekę,
I wskazał duszę siedzącą samotnie.
Oto ten, rzecze, co w przybytku Boga
Rozsiekał serce, któremu dziś jeszcze
Cześć wyrządzają na brzegach Tamizy.“[156]
Widziałem dalej ludzi, co nad falą
Wznosili głowę, nawet biodra całe,
I między nimi niektórych poznałem. —
Tak więc stopniami owa rzeka krwawa
Coraz to płytszą była i zaledwie
Już potępieńców pokrywała stopy.
W takiem to miejscu przebrnęliśmy fossę.
A Centaur rzecze: „Jak widzisz z tej strony
Że nurt strumienia, im dalej ubywa,
Tak chcę, byś wiedział, że znów z tamtej strony
Coraz to głębsze jest jego koryto,
Aż się nakoniec stanie ową rzeką,
Kędy tyraństwo wiecznie jęczeć musi. —
Takie to męki Sprawiedliwość Boska
Znosić kazała owemu Atylli,
Który był srogim biczem jej na ziemi;
Toż Pyrrusowi, oraz Sextusowi.[157]
Ona to wiecznie gorzkie łzy wyciska,
Które w tych wrzących nurtach płyną z oczu
Renjera Pazzo, Renjera Corneto,
Co po gościńcach wiedli wojnę sroga...[158]“
Nagle zawrócił i pobrnął przez rzekę.
Jeszcze się Nessus do drugiego brzegu
Niedostał, gdyśmy wstąpili do lasu,
Którego żadna nie znaczyła ścieżka.
Liść nie zielony, jeno ciemnej barwy;
Gałąź nie gładka, lecz splątana w sęki;
Zamiast owoców — kolce jadu pełne! —
Dzikie zwierzęta, co ze wstrętem biegą
Od miejsc uprawnych, nie znają zarośli
Między Ceciną i między Corneto
I równie gęstych i równie okropnych.[159]
Tu wiją gniazda Harpije ohydne,
Które ze Strofad Trojanów wygnały,
Ze smutną przyszłych nieszczęść przepowiednią.[160]
Szerokie skrzydła, ludzkie mają twarze,
Szponiaste łapy, a w pierzu brzuszyska,
I dziwnie jęczą siedząc na tych drzewach.
W tem dobry Mistrz mój: „Nim pójdziemy dalej,
Wiedz, że stanąłeś już w drugim zakresie,
I w nim zostaniesz, aż póki nie dojdziesz
Do miejsca, kędy są straszliwe piaski.
Patrzajże dobrze, a obaczysz pewnie
Rzeczy, co prawdzie słów moich przyświadczą.[161]
Ze wszech stron jęki słyszałem boleśne,
A nie widziałem ktoby je wydawał: —
Stanąłem tedy zupełnie zbłąkany.
Sądzę, że Mistrz mój sądził, że sądziłem, [162]
Iż owe głosy wydawał tłum ludzi
W gęstwie gałęzi ukrytej przed nami.
Rzecze więc do mnie: „Jeżeli odłamiesz
Gałązkę jaką z któregobądź drzewa, —
Myśli twe całkiem okażą się błędne;“
Naonczas nieco wyciągając rękę,
Gałązkę z ciernia wielkiego zerwałem...
W tem pień zajęknął: „Za co mnie rozdzierasz?“
I zaraz czarną okrył się posoką,
I znowu jęknął: „Za co mnie ćwiertujesz?
Nie maszli w sobie litości uczucia?
Byliśmy ludźmi, — dziś jesteśmy drzewa;
Przecież twa ręka więcejby powinna
Być litościwą, gdyby dusze nasze
Duszami były nawet podłych gadów.“
Jako w surowem drewnie, gdy je palą
Z jednego końca, drugi koniec jego
Jęczy i piszczy od powietrza ciągu; —
Równie z pnia tego płynęły zarazem
I krew i słowa. Więc z rąk upuściłem
Gałąź i stałem, jak człek trwogą zdjęty.
A Mistrz mój rzecze; „Duszo pokrzywdzona!
Gdyby on pierwej mógł wszystkiemu wierzyć,
Co widział dotąd tylko w rymach moich,
Pewnie on na cię nie ściągnąłby ręki;
Niepodobieństwo uwierzenia temu
Było przyczyną, że go namówiłem
Do czynu, który mnie samemu cięży. —
Powiedz: kim byłeś? Niech zamiast nagrody
Wznowi on pamięć twoją na tym świecie,
Kędy powrócić wolność mu jest dana.“ —
A pień odpowie: „Słodkie słowa twoje
Tyle mnie nęcą, ze milczeć nie mogę.
Niechże wam teraz przykrem to nie będzie,
Że dłużej nieco pomówię o sobie.
Jam jest ten, który do serca Fryderyka
Miałem dwa klucze, a tak je łagodnie
Umiałem kręcić, czy to odmykając,
Czy zamykając, że jego tajniki
Nikomu prawie wiadome nie były.[163] —
Sprawiałem wiernie urząd mój zaszczytny,
Że dlań straciłem i sen mój i życie! —
Ta nierządnica, co wszetecznych oczu
Nie spuszcza nigdy, z pałaców Cezara
I co jest wadą, zwykłą śmiercią dworów,
Wszystkie umysły na mnie rozjątrzyła,
A te Augusta tak znów rozjątrzyły,
Że dni wesela w zaszczytach pędzone
Nagle się w smutne zamieniły żale.[164] —
Naonczas duch mój wzgardą upojony,
Mniemał ucieczkę znaleźć od pogardy
We własnej śmierci: i ja, człowiek prawy,
Sam przeciw sobie stałem się nieprawym.
Przysięgam na te latorośle młode,
Że nigdy wiary nie złamałem Panu,
Który czci mojej zawsze tak był godny.
Jeśli z was który powróci do świata,
Wznieście mą pamięć, która dotąd leży
Pod ciosem ręką zawiści zadanym.“ —
Mistrz czekał chwilę, potem rzecze do mnie:
„Ponieważ milczy, nie traćmy więc czasu:
Mów doń i pytaj, jeślić się podoba.“
A ja mu na to: Spytaj go sam jeszcze
O to, co by mnie wiedzieć należało,
Bo ja nie mogę, — tak mnie żałość dręczy.
Więc Mistrz mój znowu: „Jeżeli ten człowiek
Rad jest zadosyć prośbie twej uczynić,
Chciej nam powiedzieć, duchu uwięziony
Jakim sposobem potępiona dusza
W rdzeń drzew przenika, powiedz, jeśli możesz.
Czy z takich członków wywikła się kiedy?“ —
Pień westchnął mocno, a ten powiew jego
Zmienił się w słowa: „Krótko wam odpowiem:
Kiedy okrutna dusza się oddziela
Od ciała, z którem sama zrywa związki,
Minos do siódmej posyła ją głębi,[165]
I spada w las ten; a nie masz tu miejsca,
Coby jej naprzód wyznaczonem było
Lecz kędy ciśnie ją fortuny ręka,
Tam się przyjmuje jako ziarno zboża,
Puszcza porośle i w drzewo wyrasta.
Harpije, liściem karmiące się jego,
Ból mu sprawują i bólu otwory. —
I my z innymi pójdziem po swe zwłoki,[166]
Lecz nie dla tego by je przywdziać na się;
Nie słuszna bowiem przyjść znowu do mienia,
Którego człowiek sam siebie pozbawił.
Tu je przywleczem, i w tym smętnym lesie
Nieszęsne ciała będą zawieszone —
Każde na drzewie swej dręczonej duszy.“
Jeszcześmy baczność na ten pień zwracali,
Sądząc, że zechce jeszcze co powiedzieć,
Kiedy nas zdziwił hałas niespodziany,
Właśnie jęk tego, co na stanowisku
Poczuje dzika i myśliwą zgraję,
I słyszy wrzawę zwierząt i gałęzi.
Aż oto z lewej wypadają strony
Dwaj potępieńcy, poszarpani, nadzy,
Tak umykając szybko, że swym pędzie
Łamali wszystkie gałęzie po lesie.[167]
Pierwszy z nich wolał; „Przybądź, przybądź śmierci!“
Drugi, któremu zapewne się zdało,
Że biegi zbyt wolno, krzyczał: „Lano! Lano!
Nogi twe niegdyś nie były tak chyże
W owej potyczce przy Pjeve del Toppo![168]“
Gdy tchu niestało, przypada do krzaku
I oba w jeden kłębek się splątali.
Z tyłu za nimi las był napełniony
Zgrają suk czarnych, które rozjuszone
Biegły jak charty ze smyczy spuszczone.
I wszystkie w tego, co się ukrył w krzaku
Kły zapuściły, rozdarły na sztuki,
I przecz poniosły bolejące członki!
Naonczas Mistrz mój ujął mnie zą rękę
I wiódł do krzaka, co krwawemi rany
Jęczał na męki próżno mu zadane.
„Jakóbie, mówił, da Santa Andrea,
Cóż ci ztąd przyszło, żeś sobie kryjówkę
Uczynił ze mnie? I cóżem ja winien,
Że życie twoje było zbrodni pełne?[169]“
A Mistrz, stanąwszy nad nim niewzruszony,
Rzecze: „Kim byłeś? że tylu ranami
Ziejesz z krwią razem tak żałośne słowa?“
A on nam: „Dusze, któreście tu przyszły
Patrzeć na moję niesłuszną męczarnię,
Co liście moje odemnie oddarła,
Do stóp smętnego zgarnijcie je krzaku.
Jestem ja z miasta, które na Chrzciciela
Zmieniło swego pierwszego patrona,
Za co on zawsze zgubną sztuką swoją
Zasmucać będzie to niestałe miasto.[170]
A przecież, gdyby nad mostem przez Arno
Nie były dotąd widne szczątki jego
Napróżno pewnie podjęliby prace
Obywatele, co dźwigali miasto
Z popiołów, które zostawił Atylla.[171]
Jam sobie z domu zrobił szubienicę.“
Zdjęty miłością rodzinnego kraju,
Zgarnąłem zewsząd liście rozproszone
I oddał temu, co już stał ochrypły.
Idąc, przyszliśmy potem do granicy,
Co dzieli drugi zakres od trzeciego
I kędy dano było mi oglądać
Sprawiedliwości Boskiej straszne sprawy.
Chcąc jasno nowe wyobrazić rzeczy,
Powiadam, żeśmy stanęli na stepie,
Co z łona wszelką roślinność odpycha.
Ów las boleści wieńcem go otacza,
Jak znowu las ten wieńczy smętna rzeka.
Szliśmy powolnie, trzymając się brzegu,
A całą przestrzeń zalegały piaski
Głębokie, suche, właśnie takie same
Jak te, co Katon deptał swemi stopy.[172]
O Zemsto Boska! Jakżeś być powinna
Straszną każdemu, który czytać będzie
To, co mym oczom objawionem było!
Widziałem wielkie tłumy duchów nagich,
Wszystkie płaczące, niezmiernie żałośnie,
A każdy, zda się, inny wyrok znosił.
Ci na wznak leżą, ci skurczeni siedzą,
A inni za się bez ustanku chodzą.
Większe są tłumy błądzących do koła,
Mniejsze leżących w męczarniach na ziemi,
Za to ich język sroższe męki głosi.
Na step piasczysty spadały powolnie
Szerokie płaty ognistego deszczu,
Jako wśród ciszy śnieg na Alpach pada.
Jak Alexander w skwarnej Indji krajach
Widział na wojsko spadające ognie,
Które na ziemi jeszcze się paliły,
I kazał półkom deptać po tej ziemi,
Bacząc, że łatwiej zagasić płomienie.
Póki się z nowym nie zetkną żywiołem;
Tak i tu z wyżyn schodził ogień wieczny.
Jak od krzemienia żagiew się zapala,
I potępieńców podwajał cierpienia.
Ręce nieszczęsnych, niby w tańcu szybkim,
Bez odpoczynku po stronach latały,
Wciąż odpychając ukąszenia ognia.
Rzekłem do Mistrza: O ty, co w zawody
Zwyciężasz wszystkie, prócz tej, którą czarci
Stawili dla nas u wnijścia do twierdzy,[173] —
Powiedz mi, kto jest ten olbrzym, co zda się
Niedbać na ogień? Dumny, w kłąb zwinięty,
Leży na ziemi, jak gdyby mu wcale
Ten deszcz ognisty nie sprawiał męczarni? —
A potępieniec, który się domyślał,
Że Mistrza pytam o niego, zawołał:
„Jakim był w życiu taki i po śmierci!
I gdyby Jowisz gniewem zapalony
Zamęczył w końcu swojego kowala,[174]
Z którego ręki wziął on piorun ostry,
Który mnie przeszył w ostatnim dniu życia;
Gdyby zamęczył wszystkich po kolei
Cyklopów w czarnej kuźni Mongibello,[175]
Wołając: pomóż! pomóż mi Wulkanie!
I gdyby we mnie, jak w bitwie pod Flegrą,[176]
Ciskał pioruny z całej swojej mocy; —
Jeszczeby z zemsty swej nie miał pociechy!“ —
Natenczas Mistrz mój począł tak gwałtownie
Mówić, jak przedtem nie słyszałem nigdy!
„O Capanea! pycha nieugięta
Zawsze największą będzie tobie karą;
Bo nad zajadłość twoją nie masz męki,
Której ból równy byłby twej wściekłości!“
Potem się ku mnie z łagodniejszą twarzą
Zwrócił i rzecze: „Jest to jeden z siedmiu
Królów, co sławne oblegali Teby.[177]
Gardził on Bogiem i dotąd nim gardzi,
I przebaczenia nie zdaje się błagać.
Ale, jak rzekłem, ta pogarda jego
Słuszne męczarnie nieci w jego łonie. —
Idź, teraz za mną, a bacznie uważaj,
Abyś nie stąpił na spalone piaski.
Pilnuj się zawsze krańców tego lasu.“
Idąc w milczeniu przyszliśmy do miejsca,
Gdzie z lasu mała wytryskała rzeczka,
Której czerwoność dotąd mnie przeraża.
Jak strumień, który z Bulicanie bieży,[178]
Gdzie wodą jego dzielą się grzesznice;
Tak owa rzeczka płynęła przez piaski.
Dno jej i brzegi, i kraje tych brzegów
Były z kamienia, więc mi się zdawało,
Że tędy właśnie iść nam należało.
„Ze wszystkich rzeczy, com tobie ukazał
Od czasu gdyśmy weszli przez tę bramę,
Której nikomu próg nie jest wzbroniony,[179]
Oczy twe żadnej nie widziały jeszcze
Równie znaczącej, jako jest ta rzeka,
Nad której falą wszelki płomień gaśnie.“ —
Te były słowa Mistrza, więc go proszę,
Żeby mi raczył pokarmu udzielić,
Którego żądzę rozniecił w mej duszy.
„Jest pośród morza, Mędrzec się odzywa,
Kraj wyludniony, który zwie się Kretą.
A miał on króla, za czasów którego
Jeszcze świat cały był w stanie czystości.[180]
I jest tam góra, która zwie się Idą,
Niegdyś ozdobna i w gaje i w wody,
Dziś spustoszała, jak wszelka rzecz stara.
Miejsce to niegdyś za kolebkę pewną,
Wybrała Rhea dla swojego syna,[181]
I żeby łacniej ukrywać płacz jego,
Kazała w koło wielki hałas czynić. —
We wnętrzu góry jest starzec olbrzymi,[182]
Ku Damiecie zwrócony plecami,
A na Rzym patrzy jak na swe zwierciadło,
Głowę ulaną ma z przedniego złota,
Z czystego srebra piersi i ramiona
A dalej z miedzi aż do nóg rozdwoju,
Ztąd zaś do dołu z dobrego żelaza;
Lecz prawą stopę ma z palonej gliny,
I na tej właśnie więcej się opiera.
Każda część jego, prócz tej która złota,
Przez popękane szczeliny łzy sączy,[183]
Które złączone na wskroś wiercą grotę,
Potem po skałach spadając w te doły,
Tworzą Acheron i Styx, i Flegeton!
W końcu, tem wązkiem zbiegając korytem,
Tam upadają, zkąd już niemasz znijścia[184]
I tworzą Kocyt. Jakiem jest to bagno?
Sam to obaczysz, więc nie mam co mówić.“ —
A ja mu na to: Jeżeli ten strumień
Z naszego świata bierze swój początek,
Czemuż dopiero widzimy go tutaj? —
A on mi znowu: „Wszak wiesz, że to miejsce
Jest okoliste; a choć już nie mało
Zrobiłeś drogi, zawsze w lewą stronę
Zwracając stopy i schodząc do głębi, —
Przecież całego nie obszedłeś koła.
Jeżeli tedy przed nami się zjawia
Jaka rzecz nowa, toć to nie powinno
Na lice twoje wywołać zdziwienia.“
A ja znów: „Mistrzu! kędyż się znajdują
Flegeton, Leta? o tej zamilczałeś;
Drugi, jak mówisz, tworzy się z łez deszczu? —
— „Nie możesz wątpić, Mistrz mój odpowiada,
Że mi są miłe wszystkie twe pytania;
Wszakże we wrzeniu tej czerwony wody
Mógłbyś na jedno z nich odpowiedź znaleść.[185]
Letę obaczysz wewnątrz tej otchłani,
Gdzie dusze grzeszne obmywać się idą,
Kiedy pokuta zagładzi ich winę.“[186]
A potem rzecze: Czas się już oddalić
Od tego lasu. Staraj się iść za mną:
Idźmy brzegami, bo nie rozpalone,
I wszelki płomień nad niemi zagasa.“
Idziemy tedy po wybrzeżu twardem,
A ze strumienia wznosząca się para
Taki cień rzuca z góry, że od ognia
Ochrania wodę i oba jej brzegi.
Jak między Brugą i między Cadsantem,[187]
Flamandczykowie lękając się fali
Dążącej na nich, wznoszą wielkie tamy,
Od których morze spienione ucieka;
Lub jakie zwykli robić Paduanie,
Broniąc swych zamków i wsi po nad Brentą,
Nim Chiarentana gorąco poczuje;[188]
Takimże kształtem podniósł tutaj brzegi,
Acz nie tak grube i nie tak wysokie,
Ktokolwiek ręką mistrzowską je stawił.
Już tak daleko byliśmy od lasu,
Żebym go dojrzyć nawet nie był w stanie,
Gdybym się nazad odwrócił ku niemu,
Kiedyśmy nowy tłum duchów spotkali,
Które wzdłuż tamy biegły i patrzały
Na nas tym wzrokiem, jakim zwykle ludzie
Patrzą na siebie, kiedy się spotkają
Przy świetle nowiu, o wieczornej dobie;
A tak w nas pilnie wpatrywał się każdy,
Jak stary krawiec w ucho swej iglicy.
Gdy cały tłum ten zwracał na mnie oczy,
Jeden mnie poznał, i kraj mojej szaty
Wziąwszy do ręki, krzyknął; „Co za dziwo!“
A ja, gdy ku mnie wyciągnął on dłonie,
Utkwiłem oczy w postać osmaloną;
A chociaż twarz miał spaloną zupełnie,
Przecież mój umysł poznać go był w stanie.[189]
A więc schylając twarz moją ku niemu,
Wy żeście, rzekłem, tu, panie Brunetto?[190]
— „O synu, rzecze, niech cię to nie gniewa,
Jeśli Brunetto Latini za tobą
Wróci się nieco i opuści zgraję.“
A ja mu na to: Proszę z całej duszy;
I jeśli chcecie, abym usiadł z wami,
Chętnie to zrobię, jeśli się to będzie
Podobać temu, z którym razem idę. —
— „O synu, rzecze, ktokolwiek z tej trzody
Na chwilę stanie, musi sto lat potem
Leżeć bez ruchu, choć ogień go smaga.
Ruszaj więc naprzód, będę iść przy tobie,
A potem znowu dopędzę mą zgraję,
Która swe wieczne opłakuje męki.“ —
Nie śmiałem z brzegu zejść podniesionego
By z nim iść razem; lecz schyliwszy głowę
Szedłem jak człowiek szacunkiem przejęty.
On począł: „Jakiż los czy przeznaczenie
Sprowadza ciebie tu przed dniem ostatnim?
Kto jest ten, który ci wskazuje drogę?“
— Tam, rzekłem, w ciągu jasnego żywota,
Pierwej niżeli lat doszedłem pełnych,
Byłem się zbłąkał w niejakiéj dolinie.[191]
Wczoraj dopiero, o porannej dobie,
Jam się odwrócił od niej i znów miałem
Powracać tamże, lecz ten mi się zjawił
I poprowadził nazad po tej drodze. —
A on mi na to: „Jeśli za twą gwiazdą
Zawsze iść będziesz, dójdziesz nieomylnie
Sławnego portu (jeślim dobrze zbadał
Piękne koleje twojego żywota[192]).
Gdybym ja nie był umarł tak przedwcześnie,
Widząc jak niebo przyjaźnem jest tobie,
Byłbym w twem sercu krzepił chęć do pracy.
Ale ten naród złośliwy, niewdzięczny,
Który przed czasy wyszedł z Fiezole,[193]
I dotąd w duszy podobieństwo chowa
Owych gór dzikich i skał nieużytych,
Wrogiem ci będzie za twe dobre czyny.
I jest w tem słuszność: bowiem nie przystoi,
By figa słodka owoce dawała
Wśród cierpkich głogów. Oddawna po świecie
Krążyła sława, że oni są ślepi.[194]
Ród to zawistny i chciwy, i dumny, —
Obyś był czystym od wad mu właściwych.
Fortuna tyle zaszczytu ci wróży,
Że ci i owi łaknąć będą ciebie.[195]
Lecz niech od kozła zdala rośnie trawa![196]
Niechaj zwierzęta Fjezolańskie same
Gryzą się wzajem[197] i niech nie tykają
Pięknej rośliny, jeśli dotąd jeszcze
Wyrośla jakaś na ich gnojowisku
W której nasienie święte się odradza
Tych dawnych Rzymian, którzy tam zostali,
Gdy założono gniazdo wszelkiej złości.[198]“
A ja odrzekłem: Gdyby prośby moje
Spełnione były, jeszczebyście pewnie
Z ludzkiej natury nie byli wyzuci.
Tkwi w mej pamięci, a dziś serce rani,
Drogi i miły obraz wasz ojcowski,
Gdyście na świecie uczyli mnie czasem,
Jak człowiek może uwiecznić sam siebie.
Ile wdzięczności czuję za te rady,
Przystoi, abym okazał to w mowie,
Dopóki żyję. — Zapisuję sobie
Coście mi rzekli o mym życia biegu
I wraz z innemi przechowam słowami,[199]
By mi to kiedyś, jeśli ku niej zdążę,
Świadoma rzeczy objaśniła Pani.[200]
Chcę tylko jeszcze byście byli pewni,
Że gotów jestem znosić co los każe,
Byle mnie własne nie gryzło sumienie.
Złych wróżb zadatek nie nowy mym uszom:
Niech więc Fortuna, jak się jej podoba
Kręci swe koło, a chłop swą motykę! —
Natenczas Mistrz mój, zwracając się w prawo,
Popatrzał na mnie, i tak się odzywa:
„Dobrze ten słucha, kto wszystko spisuje.“
A ja wciąż dalej idę przy Brunetto
I pytam: Jacy są jego wspólnicy
Najwięcej znani i najznakomitsi?
A on mi na to: „Dobrze jest zaiste
Poznać niektórych, lecz o wszystkich innych
Rzecz jest chwalebna zamilczeć; albowiem
Wyliczać wszystkich zabrakłoby czasu.
Wiedz, jednem słowem, że wszystko to byli
Albo duchowni, albo literaci
Wielcy i wielkiej zażywali sławy,
A wszyscy jednym skalali się grzechem[201]
W tej smutnej ciżbie idzie Priscianus,[202]
Oraz Franciszek Accursius sławny;[203]
A jeśliś żądny, wiedzieć takie brudy,
Mógłbyś obaczyć tego co z nad Arno
Roskazem Sługi Sług był przeniesiony
Na Bacchiljone, kędy też porzucił
Swoje ku złemu wytężone członki.[204]
Chciałbym ci jeszcze o innych powiedzieć.
Lecz dalej mówić, ani iść nie mogę;
Bo oto widzę z piasków nowe dymy
Wznoszą się wzgórę i lud się przybliża,
Pośród którego zostawać nie mogę. —
Pozwól, bym Skarb mój,[205] w którym dotąd żyję
Polecił tobie — o więcej nie proszę.“
Potem się zwrócił i podobny do tych,
Którzy na błoniach Werony do mety
Współubiegają się o płaszcz zielony[206]
Pobiegł tak szybko, że zdawał się raczej
Zwyciężać w walce, niżeli przegrywać.
Już stałem w miejscu, kędy słychać było
Hałas lecącej w głębszą otchłań wody.
Jako huk pszczoły, rojącej się w ulu, —
Gdy z tłumu duchów, które szły pod deszczem
Srogiej męczarni, trzej razem wybiegli,
I dążąc ku nam, każdy wykrzykiwał:
„Wstrzymaj się tutaj, bo wnosząc z odzienia,
Zdasz się być z naszej przewrotnej ojczyzny![207]“
Ach! na ich członkach ileż ran ujrzałem
Świeżych i dawnych, ogniem wypalonych!
Dotąd mnie boli, gdy to sobie wspomnę. —
Na ich wołanie Mędrzec się zatrzymał,
Obrócił ku mnie oczy i powiedział:
„Zaczekaj tutaj, jeślić się podoba
Tym nieszczęśliwym uprzejmość okazać.
Gdyby nie ogień, co z natury miejsca
Ciska tu groty, rzekłbym, że w tym razie
Pospiech właściwszy tobie niż tym duchom.[208]“
Gdyśmy stanęli, cienie znów poczęły
Dawną swą piosnkę, a gdy nas dobiegły
Wszystkie trzy w jedno zwinęły się koło.
A jak szermierze nadzy, umaszczeni,
Nim poczną bić się i ranić nawzajem,
Pierwej korzyści upatrują walki,
Tak każdy z cieniów wirując ustawnie,
Twarz zwracał ku mnie, a ich głowy, zda się,
W kierunku wstecznym do ich stóp biegały.[209]
Jeden z nich rzecze: „Gdy tych miejsc szkarada,
I nasze brudne, obdarte postacie,
Pogardę dla nas i próśb naszych niecą, —
Przez wzgląd na sławę naszę chciej powiedzieć,
Ktoś ty jest, który żywemi stopami
Bezpieczny stąpasz w piekielnej otchłani?
Ten o to, widzisz, czyje depcę ślady,
Jakkolwiek nagi, ze skóry odarty,
Większym zaiste był niż ci się zdaje:
To Guidoguerra, wnuk dobry Gualdrady,[210]
A równie radą, jak mieczem za życia
Zdziałał on wiele. — Ten zaś, który za mną
Piasek ten niesie, jest ów Tegghiajo,[211]
Głosu którego, tam na wyższym świecie,
Wszyscyby winni słuchać z uprzejmością.
Ja, który z nimi znoszę męki krzyża,
Jam Rusticucci Jakób, a wiedz o tem,
Że więcej, niżli inna jaka wina,
Okrutna żona przyniosła mi szkody.[212]“
Gdybym naonczas mógł się skryć od ognia,
Byłbym się chętnie na dół ku nim rzucił,
I Mistrz mój pewnie tegoby nie wzbronił;
Ale że byłbym popiekł się i spalił,
Strach więc zwyciężył moję chęć uczciwą
Co mi natchnęła żądzę ich uściskać.
Po chwili rzekłem, nie wzgardę lecz boleść,
Na widok waszej uczułem niedoli,
Taką, że długo w sercu mi zostanie,
Ledwie z ust Mistrza posłyszałem słowa,
Z których wnieść mogłem, że ku nam przychodzą
Ludzie tak godni, jakimi jesteście. —
Jestem z ojczyzny waszej, kędym zawsze.
O czynach waszych i imionach zacnych
Z zamiłowaniem słuchał i wspominał. —
Opuszczam teraz gorący przybytek
I pójdę dalej po owoce słodkie,
Które obiecał mi Wódz nieobłudny;
Lecz pierwej muszę znijść do samej głębi.[213]
A cień naonczas tak mi odpowiedział:
„Oby twe członki duch ożywiał długo,
I sława twoja jaśniała po tobie! —
Chciej nam powiedzieć: czy też w grodzie naszym,
Kwitną, jak zwykle, uprzejmość i męstwo?
Czy już zostały zupełnie wygnane?
Bo Borsiere, który tu nie dawno[214]
Męczy się z nami i jest tam z innymi,
Srodze nas dręczy swem opowiadaniem.“
— Nowi przybysze i wzrost bogactw nagły,[215]
Zrodziły w tobie, Florencjo, pychę
I zbytki takie, że dziś płaczesz na nie!
Tak zawołałem, wznosząc twarz do góry;
A oni słowa posłyszawszy moje,
Spojrzeli na się, jak patrzają ludzie,
Kiedy się prawdy niemiłej dowiedzą.
I rzekli razem: „Szczęśliwyś zaiste,
Ty, który możesz mówić tak jak czujesz!
Obyś mógł zawsze zadawalniać ludzi
Tak małym kosztem![216] — Jeśli ci się uda
Wybrnąć pomyślnie z tej przepaści ciemnej,
I masz oglądać znowu gwiazdy piękne,
Gdy zechcesz kiedyś powiedzieć: Tam byłem,
Spraw, aby ludzie i o nas wspomnieli.“
Wtem rozerwali koło i uciekli,
Jak gdyby nogi ich skrzydłami były:
Pierwej niż amen wymówić byś zdążął,
Już potępieńcy znikli nam z przed oczu!
Naonczas Mistrz mój ruszył w dalszą drogę,
Ja szedłem za nim; a ledwieśmy kilka
Zrobili kroków, kiedy hałas wody
Tak już był od nas blizki, że zaledwie
Mogliśmy słyszeć własną naszą mowę.
Jak owa rzeka, która z Monteviso,[217]
Zmierzając na wschód własnem swem korytem,
Płynie po lewym boku Apeninów
I u swych źródeł, później niżli padnie
W dolne łożysko, zwie się Acquacheta
Potem przy Forli traci swoje miano,
I całą massą rzucając się z góry,
Z łoskotem leci nad San-Benedetto,
Gdzie tysiąc ludzi schronićby się mogło;[218]
Podobnie owa zakrwawiona woda
Grzmiała tak strasznie, spadając z urwiska,
Że już po chwili stałem ogłuszony.
Miałem ja powróz, który naokoło
Mnie opasywał, a którym ja niegdyś
Myślałem ująć pstrokatą Panterę.[219]
W tej chwili, pas mój odwiązawszy z siebie,
Właśnie jak mi to Mistrz mój był rozkazał,
Zwinąłem w kłębek i jemu podałem,
A on, ku prawej zwróciwszy się stronie
I stając nieco opodal od brzegu,
Cisnął ten powróz w głąb' przepaści ciemnej.
— Zapewne musi (mówiłem sam sobie),
Zjawić się jeszcze jakieś nowe dziwo,
Na ten znak nowy, za którym tak pilnie
Mistrz mój badawczem śledzi w głębi okiem. —
O jakże człowiek winien być ostrożnym
W obec tych ludzi, co nie tylko czyny,
Lecz wnętrza myśli widzą swym rozumem!
Mistrz się odezwał: „Wkrótce tu obaczysz,
Czego ja czekam: a co myśl twa marzy,
Tu wnet przed Twojem odkryje się okiem.“
Człowiek dla prawdy, co ma pozór kłamstwa,
O ile może, niech usta zamyka;
Bo choć bez winy, wstyd sobie gotuje.
Jednak dziś milczeć nie mogę i klnę się
Na tę komedyę, miły czytelniku,
Której twych względów długie wieki życzę,[220]
Że przez mrok gęsty ujrzałem jak z głębi,
Płynęła postać tak dziwna, że strachby
Objął najmocniej zaufane serce.[221]
Tak właśnie majtek, kiedy na dno morza
Spuści się, aby odwiązać kotwicę,
Która podwodnej uczepi się skały,
Potem ramiona wytężając w górę
I kurcząc nogi z głębi się wynurza.
„Oto jest potwór, co ogonem ostrym
Przeszywa góry, łamie bronie, wały,
I smrodem swoim świat zaraża cały![222]
Tak wódz mój dobry odzywa się do mnie,
A znak mu daje, aby się przybliżył
Tam, kędy brzeg był i gdzie się kończyła
Ścieżka z marmuru, po którejśmy przyszli
I wnet ohydna owa postać fałszu
Pomyka naprzód i głowę i piersi,
Ale ogona na brzegu nie składa.
Twarz miała taką, jaką ma człek prawy.
I pozór miała taki dobroduszny;
A reszta cielska była jak u węża.
Dwie miała łapy od pochew kosmate;
A grzbiet, i piersi, i oba jej boki
Upstrzone były i w węzły i w kręgi,
Że nigdy Turcy, ani Tatarowie
Tak pstremi barwy nie zdobią swych tkani,
I płócien takich nie tkała Arachna.[223]
Jak nieraz bywa, że czółna u brzegu
Częścią są w wodzie, a częścią na ziemi,
Albo, jak w kraju żarłocznych Teutonów,[224]
Bóbr się zaczaja, gdy ma bitwę stoczyć;
Tak zwierz okrutny trzymał się u brzegu,
Którego skały zamykały piaski.
A ogon cały nad próżnią się miotał
Zbrojny na końcu żądłem skorpiona,
I jadem jego ku górze wywijał. —
Wódz się odezwał: Teraz drogę naszą
Zwrócić musimy nieco ku tej stronie.
Kędy się bestja złośliwa rozparła.“
Zeszliśmy tedy wprawo i zrobili
Kroków dziesiątek nad krańcem przepaści,
Strzegąc się pilnie piasków i płomieni.
Gdyśmy do zwierza przyszli, obaczyłem
Opodal nieco na piasczystem błoniu
Ludzi, siedzących nad samą otchłanią,[225]
A Mistrz mój dobry tak przemówił do mnie:
„Idź obacz stan ich, byś o tym zakresie
Najzupełniejsze mógł wynieść pojęcie.
Rozmowa twoja niech będzie niedługa,
A nim powrócisz, pomówię z tym zwierzem,
By nam użyczył swoich barków mocnych.[226]“
Tak więc raz jeszcze na ostatnim krańcu
Siódmego koła, poszedłem sam jeden,
Kędy tłum smętny potępieńców siedział.
Męki ich z oczu na zewnątrz tryskały.
Oni tymczasem bronią się rękami
To od płomieni, to od piasków wrzących:
A nie inaczej psy pracują latem,
Łapą i pyskiem, kiedy je kąsają
I pchły i muchy i złośliwe bąki.
Utkwiłem oczy w twarze tych nieszczęsnych,
Na które ogień dojmujący spadał,
Alem nikogo nie poznał i tylko
Zauważyłem, że każdy na szyi,
Miał zawieszony worek pewnej barwy,
Z pewnemi znaki, a oczy ich, zda się,
Pasły się rade tych worków widokiem.[227]
Gdy tak patrzając wszedłem między duchy
Na worku żółtym widzę znak z lazuru —
Lwa podobieństwo z pyska i postawy.[228]
Potem, gdy wzrok swój puszczam w obieg dalej.
Jak krew czerwony worek obaczyłem,
Na nim jaśniała gęś, bielsza od mleka.[229]
Wtem jeden z duchów, co miał worek biały,
Godłem maciory lazurowej znaczny,[230]
Tak rzecze do mnie: „Co robisz w tym dole?
Opuść to miejsce; a żeś jeszcze żywy,
Znaj więc, że sąsiad mój Vitaliano[231]
Obok mnie tutaj siądzie z lewej strony.
Jam Paduańczyk śród tych Florentynów;
Często mnie oni głuszą wrzaskiem swoim:
„Oby tu przybył pan najznakomitszy
Który nieść będzie worek o trzech dziobach![232]“
Wtem pysk wykrzywił i język wysunął,
Jak byk, gdy nozdrza wylizuje swoje.[233]
Bojąc się, żeby ten się nie rozgniewał,
Co napominał bym niedługo bawił,
Jam się odwrócił od dusz nieszczęśliwych. —
Znalazłem Mistrza, który już był wskoczył
Na kark szeroki straszliwéj poczwary
I mówił! „Teraz, bądź mężny i śmiały!
Takiemi schody tutaj się spuszczają!
Siadaj na przodzie, bo ja chcę być w środku[234]
By ogon zwierza nie mógł razić ciebie.“ —
Jak ten, co tak już blizkim jest trzęsienia
Czwartaczki, że ma zsiniałe paznogcie
I drzy już cały na sam widok cienia,[235]
Tak było ze mną po tych słowach Mistrza,
Lecz groźny jego widok mnie nabawił
Takiego wstydu, po którym odważnie
Stawi się sługa przed swym dobrym panem.
Wsiadłem więc na to garbate karczysko:
Chciałem zawołać: Obejmij mnie, proszę![236]
Lecz głos nie wyszedł, jak mi się zdawało;
Ten jednak, który z innej mnie już biedy
Wybawił przedtem, zaledwie usiadłem,
Silnem ramieniem objął mnie i trzymał,
I wołał: „Teraz, ruszaj Gerijonie!“ —
Zpuszczaj się wolno szerokiemi koły,
Pomny na ciężar nowy, który niesiesz.“
Podobny łodzi, gdy uchodząc z brzegu,
Cofa się zwolna, potwór się poruszył,
A gdy zupełnie uczuł się swobodnym,
Kędy pierś była, tam ogon obrócił,
I wyprężonym jak węgórz wywinął,
I wiatr pod siebie zagarnął łapami. —
Nie sądzę, żeby większego przestrachu
Doznał Faeton, gdy z rąk puścił wodze[237]
I gdy się niebo zajęło płomieniem,
Jak to dziś jeszcze oglądać możemy,
Ani nieszczęsny Ikar, kiedy uczuł,
Że wosk topnieje, biodra ronią pióra,
Gdy ojciec wołał: złą puszczasz się drogą![238]
Niż był mój przestrach, kiedy się spostrzegłem,
Że mnie powietrze zewsząd ogarnęło,
I że do koła zniknął widok wszelki,
Oprócz widoku okropnej poczwary!
Oto powoli, powoli odpływa,
Zatacza koła i w głąb' się zanurza,
Lecz ztąd jedynie uważać to mogę,
Że wiatr nie wionie z dołu i po twarzy.
Oto już słyszę pod nami na prawo
Jak otchłań huczy straszliwym łoskotem;
Więc w ślad za okiem chylę ku niej głowę.
Lecz jeszcze większy strach mnie opanował,
Kiedy do głębi przepaści zajrzałem:
Bom ujrzał ognie i posłyszał jęki,
Że cały, drżący, siedziałem skurczony.
Widziałem teraz, czegom wprzód nie widział:
Żeśmy kołując spuszczali się na dół;
Albowiem z każdej oglądałem strony
Jak straszne męki ku nam się zbliżały!
Jak sokół długo na skrzydłach zwieszony,
Nie widząc wkoło ptaka ni przynęty,
Chociaż nań ptasznik woła: już powracasz![239]
Spada znużony z wyżyn, gdzie przed chwilą
Śmigał on szybko setne tocząc koła,
I zasępiony na ziemi usiada
Zdala od swego gniewliwego pana; —
Tak na dnie samem wysadził nas zwolna
Gerijon u stóp potrzaskanej skały,
I wnet, pozbywszy naszego ciężaru,
Zniknął jak strzała z cięciwy zpuszczona!
Jest w Piekle miejsce Malebolge zwane,[240]
Całe z kamienia, a żelaznej barwy,
Równie jak obręb, który je otacza.
Po samym środku tego pola złości
Zieje szeroka i głęboka studnia,
Której budowę na swem miejscu skreślę.
Obszar więc między tą studnią leżący,
I między brzegów urwistych podnóżem
Jest okolisty, a powierzchnia jego
Na dziesięć różnych podzielona dołów.
Jaką ma postać miejsce, kędy w koło
Dla straży zamków liczne idą fossy, —
Taki tu obraz tworzyły te doły.
A jak w fortecach bywa, że od bramy
Na brzeg zewnętrzny rzucone są mosty;
Podobnie tutaj spodem od urwiska,
Ciągnęły skały, przecinając tamy,
I fossy wszystkie, aż do samej studni,
Która w swej głębi łączy je i chłonie.
Na tem się właśnie znaleźliśmy miejscu
Kiedyśmy z barków zsiedli Gerijona.
Mistrz poszedł w lewo a ja w jego ślady.
Na prawo nowe ujrzałem boleści,
Nowych oprawców i nowe katusze,
Któremi pierwszy dół był przepełniony.
Spodem grzeszników obnażone tłumy
Szły jedne ku nam, drugie po za nami.
Lecz te ostatnie sporszemi krokami,
Jako u Rzymian stanął zwyczaj taki,
Że. dla natłoku, w czas Jubileuszu,
Naród przechodzić most w porządku musi:
Po jednej stronie do Świętego Piotra
Idący, czoła na Zamek zwracają
Po drugiej — idą ciągnący ku górze;[241] —
Tak ztąd i zowąd, na zczerniałych skałach
Widziałem djabłów rogatych z biczami,
Któremi srodze w tył smagali duchy.
Ach, jakże oni od pierwszego cięcia
Zmykać spieszyli; a żaden nie czekał
Ani drugiego, ni trzeciego razu.
Szedłem — wtem oczy moje napotkały
Wzrok potępieńca; a jam wnet zawołał:
Zda mi się, że go nie pierwszy raz widzę,
Więc krok wstrzymuję, abym go rozpoznał,
I Wódz mój miły ze mną się zatrzymał
I nazad nieco wrócić mi pozwolił.
A potępieniec chłostany rozumiał
Skryć się przedemną, chyląc na dół czoło;
Ale napróżno, bo zaraz doń rzekłem:
— Ty, co oczyma rzucasz tam po ziemi,
Jeżeli rysy nie zwodzą mnie twoje,
Tyś Venedico Caccianimico.[242]
Cóż cię przywiodło na tak srogą mękę?[243]
A on mi na to: „Niechętnie to mówię,
Ale mnie zmusza mowa twoja czysta,
Która dawniejszy świat mi przypomina.
Jam ten, co piękną podwiodłem Ghisolę
Aby się żądzy Margrabi poddała —
(Cóżkolwiek głoszą o tej niecnej sprawie),
Jam tu nie jeden Bonończyk, co płaczę:
Owszem, to miejsce pełne ich dotyla,
Że między Reno i między Sawena[244]
Niemasz w tej chwili języków tak wiele,
Któreby zwykły, twierdząc, mówić sipa.[245]
Jeśli dowodów potrzeba ci na to,
To wspomnij sobie dusz naszych łakomstwo.“
Gdy on to mówił, jeden z djabłów biczem
Zaciął go mówiąc: „Dalej Ruffijanie!
Nie masz tu kobiet do zarobkowania!“
Stanąłem znowu obok Wodza mego,
I wkrótce potem doszliśmy do miejsca
Kędy się z brzegu wynurzyła skała. —
Łatwośmy bardzo na jej wierzch wstąpili,
I po tym grzbiecie zwracając się w prawo,
Jużeśmy wiecznych kół tych zaniechali.
Kiedyśmy doszli, gdzie się owa skala
Rozwarła spodem, by chłostanym duchom
Dać wolne przejście; — Wódz mój się odezwał:
Wstrzymaj się tutaj, by ci się wraziły
Twarze tych jeszcze ohydnych złych duchów,
Których oblicza dotąd niewidziałeś;
Bo ciągle w jednym szły kierunku z nami.“
Z wierzchu starego patrzaliśmy mostu
Na szereg cieniów, które z drugiej strony
Dążyły ku nam, a bicz je podobnież
Ćwiczył jak tamte. W tem, choć nie pytałem,
Mistrz mój uprzejmy, tak przemówił do mnie:
— „Spojrzyj na tego olbrzyma, co zda się
Na ból niezważa i łzy niewyleje;
Jaką on dotąd ma królewską postać!
To Jazon, który męztwem i rozumem
Pozbawił runa złotego Kolchidę,[246]
Przybył on właśnie na Lemnosu wyspę,
Kiedy zuchwałe, bezbożne niewiasty
Zgładziły śmiercią wszystkich mężczyzn w kraju.
Tam on ozdobną mową, pozorami,
Zwiódł Hypsyphilę młodziuchną, co przedtem
Wszystkie na wyspie tej niewiasty zwiodła
Potem ją w ciąży samotną, porzucił.
Ta zbrodnia na te skazuje go męki...
I jest to razem pomstą za Medeę.[247]
Z nim idzie wszelki, kto podobnież zwodzi.
Dość ci to wiedzieć o tym pierwszym dole
I o tych, których gryzie w wnętrzu swojem.“
Jużeśmy stali, gdzie drożyna wązka
Z drugiego wału krzyżuje się ścianą,
I wsparta na niej następnego sięga,
Kiedyśmy straszne posłyszeli jęki
Ludzi, co w drugim pogrążeni dole,
Sapali mocno pyskiem i własnemi
Dłoniami ciągle tłukli samych siebie.
Ściany parowu pleśń oblepia slizka;
Bowiem wyziewy wznoszące się z głębi
Czepią się na nich, rażąc nos i oczy,
A tak głęboki dół ten, że dna jego
Oko niestarczy dosięgnąć inaczej
Póki nie wstąpisz na sam szczyt sklepienia,
Gdzie skała więcej nad głębią się wznosi.
Tameśmy weszli, i ztąd w głębi rowu
Ujrzałem tłumy duszące się w kale,
Jakby z kloaków ludzkich zgromadzonym
Kiedy oczyma szperam po tym dole,
Ujrzałem ducha z głową tak zhydzoną
Brzydkiem pomiotem, że nie byłem w stanie
Rozpoznać, czy był świeckim, czy duchownym,
A on zawołał: „Czemuś taki żądny
Widzieć mnie raczej, niż innych zhydzonych?“
A ja mu na to: Bo gdy dobrze pomnę,
Widziałem ciebie, kiedyś z włosem suchym:
Jesteś Alexy Intorminej z Lukki[248]
Więc na cię więcej niż na innych patrzę. —
A on mi rzecze, tłukąc mózgownicę:[249]
„Pochlebstwa to mnie tutaj pogrążyły,
Których mój język nigdy niebył syty!“
Potem Wódz do mnie „Wychyl nieco głowę:
Abyś mógł dobrze dosięgnąć oczyma
Twarzy tej brudnej rozczochranej dziewki,
Co skalanemi drapiąc się pazury,
To się w kłąb zwija, to wstaje na nogi.
To nierządnica Thais, która swemu
Miłośnikowi, kiedy ją zapytał
„Mam li u ciebie wielkie łaski, Pani?“
Odpowiedziała: O, dziwne masz łaski![250]
Niech już tem oczy nasze będą syte.“
O ty Symonie, zły czarnoksiężniku,
I wy nędzarze, zwolennicy jego,
Którzy przez chciwość, za srebro i złoto,
Cudzołożycie rzeczami bożemi,
Które powinne być w małżeństwie z cnotą,
Dla was niech teraz zabrzmi trąba moja,
Dla was, w tym trzecim pogrążonych dole.[251]
Już nad następnym podniesieni dołem,
Staliśmy właśnie na tym punkcie skały,
Który nad samym środkiem fossy ciąży. —
O Ty Najwyższa Mądrości! jak dziwnie
Mistrzostwo swoje okazujesz w niebie,
Na ziemi i w tym zatraconym świecie:
Jak ścisły wymiar Twej sprawiedliwości! —
Widziałem boki i dno płowej skały
Usiane mnóstwem otworów, a wszystkie
Okrągłe były i jednakiej miary.
Nie zdały mi się większe, ani mniejsze
Od tych, co w moim pięknym Świętym Janie
Jako chrzcielnice jeszcze się znajdują[252]
(Jedną z takowych, przed niewielą laty,
Rozbiłem, widząc że w niej dziecię tonie; —
Niech więc każdemu to wyznanie moje
Za dowód stanie i z błędu wywiedzie:)[253]
Zewnątrz gardzieli każdego otworu
Sterczały stopy i nogi grzeszników
Po same łytki, a reszta ich ciała
Kryła się wewnątrz. U wszystkich zarówno
Obie ich stopy ogniem się paliły;
Przeto tak mocno w stawach się miotały
Że zerwać mogły łyka i powrozy.
Jako w materyi tłuszczem napojonej,
Płomień się tylko jej powierzchni ima;
Tak i tu właśnie, same tylko stopy
Ogniem pałały — od pięt aż do palców.
Kto jest ten, Mistrzu, który się tak dręczy,
I silniej miota niż jego wspólnicy,
A członki jego ssie płomień czerwieńszy?
A on mi na to! „Jeśli życzysz sobie
Bym cię tam zaniósł przez ten brzeg urwisty,
Dowiesz się pewnie od niego samego
Kim był i jakie zbrodnie jego były.“
A ja odrzekłem! Wszystko mi jest miłem
Cokolwiek tobie, Mistrzu, się podoba,
Tyś panem moim, i wiesz że się nigdy
Od woli twojej oddalać nie życzę;
Wiesz i to nawet co w milczeniu chowam.
Doszliśmy tedy do czwartego wału
Potem zwrócili w lewo i zstąpili
Aż na dno ciasne i podziurawione,
A Mistrz mój dobry nie złożył mnie z łona
Aż mnie postawił przy otworze jamy,
Zkąd duch nogami głosił męki swoje. —
Ktokolwiek jesteś, o ty duchu smętny,
Co w dół schowany wierzchnią częścią ciała,
Jako pal sterczysz — tak mówić począłem —
Jeśli ci wolno, odezwij się proszę. —
I stałem nad nim podobny do mnicha,
Co zdradliwego zabójcę spowiada,
Który już będąc pogrążony w jamie,
By śmierć oddalić spowiednika wzywa,[254]
A duch zawołał: „Czy już tutaj stoisz?
O Bonifacy! czy już tutaj stoisz?[255]...
Więc na lat kilka pismo mi skłamało?[256]
Czy już tak wcześnie jesteś skarbów syty,
Dla których piękną nie bałeś się Panię
Zaślubić zdradnie, by ją szarpać potem?[257]...
Byłem podobny tym, co nie pojmując,
Co do nich mówią, stoją zawstydzeni
I odpowiedzieć nieumieją wcale. —
Na on czas do mnie Wirgiljusz rzecze:
„Powiedz mu prędzej: jam nie ten, jam nie ten,
Za kogo masz mnie.“ — Rzekłem jak kazano;
Na to okropnie duch wykręcił nogi,
Potem, wzdychając i żałosnym głosem,
Ozwie się do mnie: „Czegóż chcesz odemnie?
Jeśli tak mocna żądza ciebie pali
Wiedzieć kim jestem, żeś zbiegł po tym brzegu,
Wiedz, żem był wielkim płaszczem przyodziany
I żem istotnie był syn Niedźwiedzicy,
Dla wyniesienia Niedźwiadków tak chciwy,
Że tam na świecie bogactwa składałem,
A tu sam siebie do worka złożyłem.[258]
Tam, pod mą głową, inni jeszcze siedzą,
Co poprzedzili mnie w Symonijactwie:
Duszą się oni w rospadlinie skały.
I ja w głąb spadnę, kiedy tutaj przyjdzie
Ten, za którego z początku cię miałem,
Gdym ci tak nagłe zrobił zapytanie.
Lecz więcej czasu nogi mi się palą,
I dłużej tu już przewrócony stoję,
Niż jego stopy żarzyć się tu będą;[259]
Bo w ślady za nim przyjdzie od zachodu
Pasterz bezprawny, brzydszych czynów pełny,
Ten mnie i jego przykryć tu powinien.[260]
Będzie to nowy Jazon: jak czytamy
W Machabeuszach, że król był owemu
Wielce łaskawym; tak właśnie i temu
Łaskawym będzie ten co Francją rządzi.[261]
Niewiem — zanadto możem był szalony,
Gdy mu odpowiedź dałem takiej treści:
Powiedz mi tedy, czy Pan nasz wymagał
Skarbu jakiego od Świętego Piotra,
Pierwej niż klucze złożył w mocy jego? —
O nie zaiste, — rzekł tylko: idź za mną!
Ni Piotr, ni innni chcieli od Macieja
Złota lub srebra, gdy go los wyznaczył
Na miejsce, które duch zbrodniczy stracił.[262]
Siedź więc, bo słusznie jesteś tu karany,
A chowaj dobrze grosz źle uzbierany,
Co uzuchwalił cię względem Karola.[263]
Gdyby mnie jeszcze nie powstrzymywało
Uszanowanie dla najświętszych kluczy,
Któreś ty nosił za swego żywota,
Dotkliwszych jeszcze użyłbym wyrazów;
Bo chciwość wasza, co w proch depce dobre,
A złe wynosi, zasmuca świat cały.
Was to, zaprawdę, widział, źli pasterze.
Ewangelista, kiedy tę oglądał,
Co nad wielkiemi usiadła wodami,
Z królami ziemi płodząc wszeteczeństwo;
Tę, która z siedmią, zrodzona głowami,
Z dziesięciu rogów moc swoją ciągnęła,
Dopóki mąż jej miłował się w cnocie.[264]
Z złota i srebra zrobiliście Boga:
Czemżeście różni dziś od bałwochwalców,
Jeżeli nie tem, że oni jednemu —
Wy stu bałwanom pokłon oddajecie?[265]
O Konstantynie! jakże wiela złego
Stało się matką, nie twe nawrócenie,
Ale ten posag, który wziął od ciebie
On pierwszy Papież przez cię wzbogacony.[266]
Pokim mu takie wyśpiewywał słowa,
Czy gniew go szarpał, czyli też sumienie —
On mocno wstrząsał obiema stopami.
Sądzę że dobry Wódz sobie podobał
W dźwięku słów, prawdę głoszących, bo ciągle
Stwierdzał je twarzą tak zadowoloną,
Potem obiema ujął mnie ramiony.
I położywszy mnie na piersi swojej,
Wstąpił na drogę, którą się tu spuścił;
A nieustannie tulił mnie do łona,
Aż mnie postawił na szczycie sklepienia,
Co między czwartym a piątym jest wałem.
Tu ciężar miły lekko z siebie złożył
Na tak wyniosłej i tak stromej skale,
Że kozom trudne przejście by jej było;
I ztąd dół nowy odkrył się podemną.[267]
O nowej kaźni rymy składać muszę,
I treść dwudziestej wygotować pieśni,
Pierwszego śpiewu, co jest przeznaczony
Wygłosić męki pogrążonych w Piekle.
Jużem zupełnie był przygotowany
Oglądać głębię odkrytą przedemną,
Która pływała w jękach udręczenia,
Aż oto widzę w okolistym dole,
Ludzi, co milcząc i płacząc, szli krokiem,
Jakim na świecie processje chodzą.
Kiedy wzrok ku nim nachyliłem bliżej
Każdy mi dziwnie zdał się wykręcony
Między podbródkiem i piersi początkiem:
Twarze na plecy zawrócone były,
Dla tego wszyscy wstecz musieli kroczyć,
Bo widzieć przed się, możność im odjęto,
Może też kiedy skutkiem paraliżu
Był kto podobnie całkiem pokręcony;
Lecz anim widział, ani temu wierzę.
O czytelniku! jeśli ci Bóg zdarzy
Odnieść pożytek z twojego czytania,
Pomyśl, czy mógłem suchem patrzeć okiem
Kiedym obaczył z bliska postać naszą
Tak wykręconą, że łzy, płynąc z oczu
Po wyżłobieniu, lędźwie obmywały!
Wsparty na jednym z głazów twardej skały,
Iście płakałem, tak, że Wódz powiedział:
„I tyś więc równie jak i inni głupi?
Tutaj prawdziwem miłosierdziem będzie
Umorzyć w sobie litości uczucie:
Bo któż jest większym zbrodniarzem nad tego,
W kim sądy Boże obudzają żałość? —
Podnieś więc czoło, podnieś i oglądaj
Tego, pod którym rozwarła się ziemia
W oczach Thebanów, gdy oni wołali:
Amphiaraju! gdzie lecisz i na co
Opuszczasz wojnę? — lecz on, niewstrzymany,
Wciąż leciał na dół, aż gdzie Minos siedzi,
Który każdego dzierży w swojej mocy.[268]
Patrz! piersi jego plecami się stały;
Za to, że nadto żądał naprzód widzieć.
Wtył teraz patrzy i wstecz kroczyć musi.
Oto Tirezjasz, który postać zmienił,
Gdy przedzierzgnąwszy wszystkie członki w sobie
Z mężczyzny stał się niewiastą; a potem,
Pierwej niż męzkie mógł odzyskać pierze,
Trzeba mu było rószczką czarnoksięzką
Wespół zwinięte dwa węże uderzyć.[269]
Ten który z tyłu za brzuchem mu kroczy,
To Aruns, który miał za pomieszkanie
W pośrodku białych marmurów pieczarę,
W Lunijskich górach, kędy Kararyjczyk
Uprawia ziemię, mieszkający w dole:
Ztąd mu widoku nic nie tamowało,
Kiedy na gwiazdy, i morze poglądał.[270]
Ta zaś, co piersi, których ty niewidzisz,
Przykrywa swoją, rozpuszczoną kosą
I z tamtej strony kosmatą jest cała,
To Manto, która obiegła ziem wiele,
Potem osiadła, kędym ja się zrodził;[271]
Żądam więc, abyś posłuchał mnie trochę. —
Kiedy jej ojciec zeszedł z tego świata
A gród Bachusa, stał się niewolnikiem,
Długo po świecie błąkała się ona.
W pięknej Italji, tam u Alp podnoża
Leży jezioro nazwane Benaco,
Co nad Tyrolem z Niemcami graniczy.
Pomiędzy Garda i Val-Camonica
Tysiąc i więcej źródeł, jako mniemam,
Gór Appeninu obmywają boki
Wodą, co w one zlewa się jezioro. —
W środku jest miejsce, z którego
Pasterze Trentu i Brescji i Werony razem,
Gdyby się kiedy zeszli na tej drodze,
Mogliby trzódzie swojej błogosławić,[272]
Gdzie brzeg pochylszy, roztacza się kołem,
Piękna i mocna Peschiera siedzi,
Strzegąc mieszkańców Brescji i Bergamu.
Tu wszystka woda, co w łonie Benaco
Ustać niemoże, musi zeń wypadać
I rzekę tworzy śród pastwisk zielonych.
Skoro do biegu woda wytknie głowę,
Już nie Benaco, lecz Mincio się zowie,
Aż do Governo, gdzie się do Po wlewa.
Po krótkim biegu, spotyka nizinę,
Tu się rozszerza i bagno z niej tworzy
I w czasie lata zaraźliwą bywa.
Przechodząc tędy dziewica okrutna,
W pośrodku bagna obaczyła ziemię,
Nieuprawioną i z ludzi wyzutą.[273]
Tu chcąc uniknąć wszystkich związków z ludźmi,
Z niewolnikami swoimi została,
I tu mieszkała, tworząc czary swoje,
Tu też znikome porzuciła ciało. —
Później się ludzie w koło rozproszeni
Zeszli w tem miejscu, bo było obronne
Bagnem, co z każdej otacza go strony;
Na kościach zmarłej gród pobudowali,
I na pamiątkę tej, która to miejsce
Pierwsza obrała — Mantuą nazwali,
Żadną już wróżbą nie badając losu.[274]
Niegdyś tu lud był więcej zagęszczony,
Pierwej niżeli głupstwo Casalodi
Przez Pinamonte uwiedzionem było.[275]
Nauczam ciebie dla tego by potem,
Jeślić się zdarzy słyszeć, że inaczej
Wywodzić będą mej ziemi początek,
Prawdy tej żadne nieuwiodło kłamstwo.“ —
A ja: O Mistrzu! twe rozumowania
Tak dla mnie pewne, i tak wiarę moją
Wiążą do siebie, że już wszelkie inne
Byłyby dla mnie, jak węgle zgaszone.
Powiedz mi jednak: pomiędzy tym ludem
Który tam kroczy, niemasz-li nikogo
Któryby godzien był naszej uwagi? —
Bo tem jedynie myśl moja zajęta.
Na on czas rzekł mi: „Ten którego broda
Z twarzy na smagłe opada mu plecy,
Wieszczkiem był wtedy, gdy Grecja cała
Z mężczyzn wyzutą była tak dalece,
Że ledwie który w kolebce pozostał.[276]
On to z Calchasem znak dawał w Aulidzie,
Kiedy czas nastał pierwszą odciąć linę.[277]
Imie mu było Eurypiles — o nim
Śpiewa gdzieś moja Tragedja wzniosła.[278]
Wiesz o tem dobrze, ty, co znasz ją całą. —
Ten drugi, który tak jest w biodrach szczupły,
Jest to Szkot Michał, który rzeczywiście
Zwodnicze sztuki magji posiadał.[279]
Oto Bonatti, a ten — to Asdente,
Któryby tylko o dratwie i skórze
Chciał teraz myśleć; lecz późno się kaja.[280]
Oto nieszczęsne, które opuściwszy
Igłę, wrzeciono, i tkackie czołenko,
Wróżkami były i czyniły czary,
Ziół używając i różnych postaci.[281]
Chodźmy jednakże, bo Kain z cierniami
Już na granicy dwóch półkuli stoi
I tyka fali poniżej Sewilli.[282]
Księżyc już w pełni był wczorajszej nocy:
Musisz pamiętać, że on ci czasami
W głębokim lesie nieprzynosił szkody.“ —
Tak mówił do mnie, a wciąż szliśmy dalej.
Tak rozprawiając o innych przedmiotach,
Niż ma komedja wyśpiewać zamierza,
Z jednego mostu prześliśmy na drugi,
I na szczyt jego wstąpiwszy, stanęli,
By Malebolgi nową rozpadlinę
I jęki nowe, bezpłodne oglądać;
I obaczyłem dół ten dziwnie mroczny!
Jak w Arsenale u Wenecjanów
Zimą wre lepka smoła, przeznaczona
Na smarowanie popsutych okrętów,
Co już nie mogą pływać, a natomiast
Ten stawia nowy, ów dychtuje boki
Temu, co liczne odbył już podróże,
Ten sprawia sztabę, ów rufę okrętu,
Ten wiosła robi, a ów liny kręci,
Ten żagle wielkie albo mniejsze łata; —
Tak i w tym dole, — nie siłą płomieni,
Lecz z bożej mocy, wrzała smoła gęsta,
Ze wszech stron jego oblepiając ściany.
Patrzałem na nią lecz nic niewidziałem
Prócz bąbli wrzenia, i jak wszystka ona
To się wzdymała, to znów osiadała. —
Kiedy tak w głębię wpatruję się pilnie,
Wódz mój zawołał na mnie: „Strzeż się! strzeż się!“
Ciągnąc ku sobie z miejsca, kędy stałem.
Jam się obrócił, jak ten komu pilno
Ujrzeć od czego uciekać powinien,
I komu nagły strach męztwo wyziębi,
Że chociaż patrzy, ucieczki niezwleka;
I w tyle djabła ujrzałem czarnego,
Który po skale biegąc, ku nam dążył.
O jakże dzika była postać jego!
Jakże mi srogim zdał się w ruchach swoich,
Na lotnych stopach, z rozwartemi skrzydły!
Na jego ostrem rozwartem ramieniu
Obiema udy zwisał potępieniec,
A on szponami trzymał stopy jego,
I z wierzchu mostu naszego zawołał!
„Oto jednego macie, Malebranchi[283]
Z grona starszyzny miasta Świętej Zity;[284]
Pchnijcie go na dno, a ja wrócę jeszcze
Do kraju, w którym podobnych mu pełno.
Tam z nich przedajny każdy, prócz Benturo[285]
Tam ci za pieniądz nie na tak przerobią.“ —
Cisnął go nadół, i po twardej skale
Zawrócił nazad, a nigdy złodzieja
Spuszczony brytan nieścigał tak chyżo. —
A potępieniec pogrążył się w smole
I wykręcony na wierzch się wynurzył:
Ale pod mostem kryjący się djabli
Wrzasli: „Tu niemasz Świętęgo oblicza.[286]
Inaczej tutaj niż w Serchjo pływają![287]
Jeżeli więc naszych niechcesz znać pazurów.
Nie waż się na wierzch wyglądać ze smoły.“
Potem weń więcej sta haków utkwili,
Mówiąc: „Tu musisz pląsać już w ukryciu,
Abyś, gdy możesz, tajnie zdzierstwa czynił.“ —
Podobnie swoim podwładnym kucharze
Każą, by mięso na wierzch nie spływało,
Do wnętrza kotła, pchać je widełkami. —
W tem, Mistrz mój rzecze: „Aby niewidziano
Że tutaj jesteś, przysiądź tam za skałą,
I niech ci ona służy za schronienie;
A jakakolwiek spotka mnie obelga.
Nie trwóż się wcale, — znane mi te rzeczy,
Bo kiedyś byłem już w takiej przeprawie.[288]“
Potem na drugi poszedł koniec mostu,
Lecz gdy się zbliżył do szóstego wału.
Jakże odważne musiał on mieć czoło!
Jak psy biednego ścigają żebraka,
Który gdzie stanie, ztąd o pomoc woła; —
Z taką wściekłością i z takim zapędem,
Wszyscy z pod mostu djabli wylecieli
I wszystkie haki ku niemu zwrócili. —
Lecz on zawołał: „Niech się nikt nieważy
Działać podstępnie: nim hak wasz mnie sięgnie
Niechaj z was który naprzód tu wystąpi,
Niech mnie wysłucha, potem sam rozważy,
Czy wolno wam jest szarpać mnie hakami.“ —
Wszyscy krzyknęli: „Idź ty Malacoda.[289]“
Więc wszyscy w miejscu nieruchomi stali,
Jeden zaś ruszył, a gdy się przybliżył,
Rzecze do Mistrza: „Czego ci potrzeba?“
A Mistrz odpowie: „Sądzisz, Malacoda,
Że mógłbyś widzieć mnie przychodzącego
Aż tu, pomimo wszelkich zawad waszych,
Bez woli Boskiej i przyjaznych losów?
Puszczaj mnie dalej, bo wolą jest Nieba,
Bym komuś dziką tę ukazał drogę.“
Na on czas pycha czarta tak upadła,
Że hak puszczony zwalił się pod nogi,
A on do swoich: „niech go nikt nierazi!“
Żaś Wódz mój do mnie: „O ty, który siedzisz,
Pomiędzy mostu schowany głazami,
Do mnie tu teraz powracaj bezpiecznie.“ —
Wychodzę tedy, i spieszę do niego,
A djabli wszyscy naprzód się pomknęli,
Więc się uląkłem, że umowę złamią.
Tak wylęknionych widziałem żołnierzy,
Którzy się w skutek ugody z Caprony
Wynieśli, wrogów tłum widząc do koła.[290]
Do Mistrza mego, tuliłem się cały,
Nieodwracając oczu od ich twarzy,
Które nic w sobie dobrego niemiały:
Na dół spuszczone nieśli rohatyny,
A jeden rzecze drugiemu: „Chcesz może,
Żebym go w kuper połechtał tym hakiem?“
— „Tak! zawołali, wpakuj mu go dobrze!“ —
Ale ów djabeł, co z Mistrzem rozmawiał.
Szybko się ku nim obrócił i rzecze:
Scarmiglione! powoli, powoli![291]“
A potem do nas: „Dalej niemożecie
Iść po tej skale, bo sklepienie szóste
Całkiem zwalone leży w głębi dołu.
Lecz jeśli dalej iść sobie życzycie,
Ruszajcie przez to urwisko; — w pobliżu
Inny most leży, po którym przejdziecie.[292]
Później niż teraz pięcią godzinami,
Wczoraj lat tysiąc dwieście i sześćdziesiąt
Sześć się spełniło, jak droga runęła.[293]
Tam kilku z moich posyłam obaczyć,
Czy się kto z duchów przewietrzać nieważy.
Idźcie więc z nimi — niebędą wam szkodzić.
Ty Alichino i ty Calcabrina
Ruszajcie przodem, i ty też Cagnazzo;
A Barbariccja niech dziesiątkę wiedzie.
Niech, oprócz tego, idzie Libicocco
I Draghignazzo, zębaty Cirjatto
I Farfarello, i Graffiacane,
I ten, szalona pałka, Rubicante.[294]
Myszkujcie w koło nad kipiącą smołą,
A ci bezpieczni, niechaj sobie idą
Aż do tej skały, która dotąd cała
Wznosi się jeszcze po nad jaskiniami.“ —
— Biada nam, rzekłem, Mistrzu! cóż ja widzę?
Jeśli znasz drogę, idźmy bez tej straży,
Wszak o nią wcale nie proszę dla siebie.
Jeśliś przezorny, jak bywałeś zwykle,
Czyliż niewidzisz, że zęby zgrzytają,
I że ich oczy nieszczęście nam wróżą.
A on mi: „Nie chcę abyś się tem trwożył:
Niech oni sobie zgrzytają do woli, —
Wszystko to na tych, co we wrzątku jęczą.“
W tem oni w lewo, na wał się zwrócili,
Lecz pierwej każdy ku dowódzcy swemu
Skinął, zębami język przycisnąwszy;
A on im z kupra zatrąbił na drogę.[295]
Widziałem nieraz przedtem, jak rycerze
Wychodzą w pole, jak bitwę wszczynają,
Jak odbywają przegląd, i jak oni
Muszą też czasem spieszyć do odwrotu,
Widziałem w ziemi waszej, Aretyni,[296]
Zbrojne zajazdy, nieraz też widziałem
Turniejów walki i zabaw przegony,
Przy trąb odgłosie i bębnów i dzwonów,
Pod hasłem zamków, przy całej wystawie
Równie ojczystej jak i cudzoziemskiej;
Lecz nigdym jeszcze ni jezdnych, ni pieszych
Przy takiej dudzie idących niewidział,
I naw płynących przy takim odgłosie,
Gdy znak obaczą w gwiazdach lub na lądzie.[297]
Szliśmy więc razem, z dziesięcią czartami,
(O towarzystwo ohydne i srogie!)
Ale w kościele jesteś ze Świętymi,
A w szynku musisz być z obżartuchami.[298]
Całą uwagę zwracałem na smołę,
By widzieć wszystko, co ten dół zawiera.
Jako delfiny grzbietem w luk wygiętym
Znak czasem daj, żeglarzom na morzu;
By o zbawieniu myśleli okrętów;
Podobnie tutaj, ten, lub ów z grzeszników,
Chcąc ulżyć męce, grzbiet swój ukazywał
I krył go znowu, skorszy od łyskania.[299]
Albo jak żaby, rozsiadłszy się w fossie,
Głowę swą tylko wytkną na wierzch wody,
Resztę zaś ciała i nogi chowają: —
Tak wyzierali grzesznicy do koła,
Lecz Barbariccia skoro się przybliżał,
Każdy co prędzej, do wrzątku uciekał.[300]
Widziałem — dotąd serce mi strach sciska,
Że jeden z duchów opóźnił się nieco.
(Tak czasem bywa z żabami, że jedna
Jeszcze zostaje gdy druga umyka).
W tem Graffiacane stojący w pobliżu
Za usmolone włosy go zahaczył
I podjął w górę, że zdał mi się wydrą.[301]
(Znałem już wszystkich tych djabłów imiona,
Bo uważałem, gdy ich wybierano,
I pilniem słuchał, gdy na się wołali).
— „O Rubicante: zapuść że mu w plecy
Pazury swoje i zedrzyj mu skórę.“
Wrzasnęli wszyscy razem ci przeklęci. —
A ja: Mój Mistrzu, rzekłem, jeśli możesz,
Dowiedz się proszę, kto jest ten nieszczęsny
Który wpadł w ręce nieprzyjaciół swoich, —
Natenczas Wódz mój, zbliżył się do niego
I, zkąd był, spytał, a on odpowiedział:
— „Jam się urodził w królestwie Nawarry,
Matka mnie w służbę, do jednego pana
Oddała, bo mnie poczęła z łajdaka,
Który i życie i mienie zmarnował.
Potem dobrego króla Teobalda
Byłem poufnym, w przekupstwo się wdałem;
Teraz w tym kotle sprawę z niego zdaję.[302]“
W tem Cirijatto, co mu z każdej strony
Kły wysterkały z pyska, jak u wieprza,
Dobrze mu uczuć dał jak one prują.
Oj wpadła myszka pomiędzy złe koty,[303]
Lecz Barbariccja objął go w ramiona
I rzekł: „Czekajcie! póki ja go ściskam.“ —
Potem do Mistrza zwracając się twarzą:
Pytaj go, rzecze, jeśli życzysz jeszcze
Więcej się czegoś od niego dowiedzieć,
Póki go tamci nierozerwą w sztuki.“
— „Powiedz nam tedy o innych grzesznikach
(Mistrz mój przemówił), czy też tam pod smołą
Znasz choć jednego, co byłby Latynem?[304]“
A on; „Przed chwilą rozstałem się z jednym,
Który sąsiadem był latyńskiej ziemi,[305]
Obym z nim razem siedział tam schowany;
Nielękałbym się haków, ni pazurów.“
A Libicocco. „Nadtośmy znosili!“
Rzekł, i schwyciwszy go hakiem za ramie,
Szarpnął i przednią część jego oderwał.
I Draghignazzo chciał go też swym hakiem
Ugodzić w uda; Dekurijon tedy[306]
Powiódł do koła złośliwą źrenicą,
A gdy się djabli nieco uśmierzyli,
Wódz mój niezwłocznie zapytał się tego,
Który się jeszcze przyglądał swej ranie:
— „Kto był ten, kogo na nieszczęście swoje
Rzuciłeś, mówisz, by na brzeg wypłynąć?“
A on odpowie: „Był to brat Gomita
Z Galury — zdrady wszelakiej naczynie;
Miał bowiem w ręku wrogów swego pana,
Ale tak z nimi postępować umiał,
Że go chwalili, bo jak sam powiada.
Brał od nich złoto i puszczał je wolno.
I w innych również urzędach — nie małym,
Ale największym był zawsze szalbierzem.[307]
Jest tu z nim Michał Zanche z Logodoro.
Gdy o Sardynji z soba rozmawiają,
Język ich nigdy znużenia nieczuje[308]
Ach! widzisz? tamten jak zębami zgrzyta!
Mówiłbym więcej, ale się obawiam,
Że on ma zamiar skrobnąć mnie po głowie.“
Lecz oto djabłów wielki przełożony,
Rzecze, zwracając się do Farfarello.
Co chcąc raz zadać przewracał oczyma;
„Precz mi na stronę, ty złośliwy ptaku!“
A przestraszony duch ozwał się znowu: —
„Jeżeli chcecie widzieć, albo słyszeć,
Czy to Lombardów, czy też Toskańczyków,
Mogę ich tutaj sprowadzić, niech tylko
Przeklęte szpony oddalą się nieco,
Żeby się oni ich pomsty niebali.
Ja zaś usiadłszy na tem samem miejscu
Siedmiu wam stawię za siebie jednego,
Niech tylko świsnę, jak zwykliśmy robić,
Kiedy z nas który wyjrzeć się ośmiela.“
Cagnazzo na to podniósł pysk do góry
I rzekł, kiwając głową: „Czy słyszycie
Jaki on wybieg zmyślił, by w dół skoczyć?“
A on w wybiegi niezmiernie bogaty,
Odrzekł. „O prawda! jestem nazbyt chytry,
Kiedy chcę jeszcze na większe męczarnie
Narazić dla was moich towarzyszy.“ —
Wytrzymać tedy nie mógł Alichino,
I przeciw zdaniu innych się odzywa:
Jeśli w dół spadniesz — nie w galop za tobą,
Ale skrzydłami uderzę nad smołą. —
Zejdziem z tej góry, a brzeg ten niech będzie
Tarczą dla ciebie, bo widzieć mi chce się,
Czy jeden ważysz, od nas wszystkich więcej.“
O czytelniku! masz posłyszeć jeszcze
Nową igraszkę. — Każdy z djabłów potem
W przeciwną stronę odwrócił swe oczy.
Ten zaś najpierwej, który był najmocniej
Przeciwny temu, co się zrobić miało.
A Nawaryjczyk dobrze użył czasu:
Ledwie się ziemi dotknął, już dał susa,
I umknął od ich złośliwych zamiarów! —
Wszyscy wypadkiem zasmuceni stali,
Lecz ten najmocniej, który tej omyłki
Sam był przyczyną; więc pomknął wołając:
„Złapanym jesteś.“ — Lecz wołał napróżno;
Bo skrzydła jego prześcignąć nie mogły
Gnanego strachem, który poszedł na dno,
A on znów piersią wzbił się w lot do góry. —
Tak właśnie kiedy sokół się przybliża,
Kaczka się nagle nurza w głębi wody
On wraca nazad gniewny i zmęczony. —
A Calcabrina, rozjątrzony psotą,
W ślad Alichina poleciał, namiętnie
Chcąc bójki za to, że grzesznik się wymknął,
I skoro oszust zniknął im z przed oczu,
Na towarzysza pazury obrócił
I z nim się szczepił nad parowu głębią.
Ale i tamten, jastrząb równie wprawny,
Dobrze mu szpony zapuścił, i oba
Upadli razem do wrzącego bagna.
Chociaż skwar dla nich był skorym rozjemcą,
Ale się podnieść niebyli już w stanie,
Tak skrzydła swoje ulepili w smołę;
Więc Barbariccja, bolejąc nad kłótnią
Razem z innymi, kazał czterem lecieć
Na tamtę stronę z wszystkiemi hakami.
I zaraz chyżo, z tej i owej strony,
Zbiegli na miejsce sobie wyznaczone,
I przeciągnęli haki ku ugrzęzłym,
Którzy już prawie zwarzyli się w smole.
I opuściliśmy ich w tym kłopocie.
Bez towarzystwa, milczący, samotni,
Jeden po przedzie, drugi za nim z tyłu,
Szliśmy, jak w drogę chodzą Bracia Mniejsi.[309]
Z powodu kłótni niniejszej, myśl moja
Ku Ezopowej bajce się zwróciła,
W której on prawi o Żabie i Myszy;[310]
Bo mo do issa nie więcej podobne,
Jak to i tamto, jeśli ich początek
I koniec myślą uważną zestawim.[311]
A jako z jednej druga myśl wynika.
Tak z mojej zaraz zrodziła się inna,
Która uprzedni, strach mój podwoiła,—
Myślałem sobie: z naszej to przyczyny
Taka ich szkoda i psota spotkały,
Że ta uraza doskwierać im musi;
Jeśli więc złość ich gniew jeszcze podniesie
Ścigać nas będą z większą zajadłością,
Niż pies zająca, gdy go pyskiem chwyta. —
Jużem ze strachu, czuł jak wszystkie włosy
Jeżą się na mnie, i w stecz po za siebie
Rzucając okiem, rzekłem: O mój Mistrzu!
Jeśli nie skryjesz prędko mnie i siebie
Strasznie się boję tych przeklętych szponów;
Już są za nami: tak jasno je widzę
W mej wyobraźni, że je czuję, zda się. —
— A on mi na to: „Gdybym szkłem był nawet,
Pod które jasny ołów podłożono,
Nie tak bym prędko postać twą zewnętrzną
Ściągnął ku sobie, jako twój wewnętrzny
Obraz w mej duszy odbijam i wrażam;
Bo już w tej chwili wszystkie myśli twoje,
Podobne treścią, i kształtem podobne,
Tak się z mojemi zbiegły, że z nich razem
Postanowienie utworzyłem jedno:
Jeśli brzeg prawy dosyć jest pochyły,
Byśmy zejść mogli do drugiego dołu,
Umkniemy łatwo rojonej pogoni.“ —
Jeszcze był swego niedokończył zdania,
Kiedy nas djabli skrzydłem wytężonem
Tuż, tuż ścigając, chwytali już prawie.
W tem Wódz mój dobry ujął mnie w ramiona,
Jak matka nagłym zbudzona łoskotem
Gdy widzi w koło pożaru płomienie,
Chwyta swe dziecię i pędem ucieka,
A więcej dbając o nie, niż o siebie,
Tyle się nawet czasu nie zatrzyma,
Aby koszulę wdziać przynajmniej na się; —
I wnet ze szczytu urwistego brzegu
Puścił się na dół, plecami zwrócony
Ku zwisłej skale, która zamykała
Sobą bok jeden następnego dołu. —
Nigdy tak bystro woda po łotokach
Nie bieży koła obracać we młynie,
Kiedy się nawet już do skrzydeł zbliża, —
Jak Mistrz mój spuścił się po tej krawędzi,
Na łonie swojem, niosąc mnie przed sobą,
Jak syna swego, nie jak towarzysza.
Zaledwie stopy jego się dotknęły
Łożyska dołu, gdy oni stanęli
Na szczycie wału, nad naszemi głowy;
Ale już teraz nie straszni nam byli,
Opatrzność bowiem, która im kazała
Przełożonymi być nad piątym dołem
Moc wyjścia z niego u wszystkich odjęła.[312]
Tam farbowanych znaleźliśmy ludzi,
Którzy szli płacząc, wolnym bardzo krokiem,
A postać mieli znękaną, znużoną,
Na głowach mieli spuszczone na oczy
Wielkie kaptury, podobnego kroju
Jakie dla mnichów w Kolonji robią;
Zewnątrz złocone, że aż oczy razą,
Wewnątrz z ołowiu, a ciężkie do tyla,
Że te kaptury, które Frydryk wkładał,
W ich porównaniu słomą by się zdały.[313]
O, jakże ciężka na wieczność ta szata! —
Razem z duchami zwróciwszy się w lewo,
Szliśmy uważni na ich smętne jęki,
Lecz lud ten, ciężkiem znużony brzemieniem,
Szedł tak powolnie, że za każdem krokiem
Mieliśmy ciągle towarzystwo nowe.
Więc ja do Mistrza: Obróć oczy w koło
I kogokolwiek chciej, idąc, wyszukać,
Coby z imienia, lub czynów był znany.
A w tem, toskańską zasłyszawszy mowę,
Jeden z tych duchów za nami zawołał: —
„Wstrzymajcie stopy, wy, którzy tak spiesznie
Przez zamroczone biegniecie powietrze;
U mnie dostaniesz może czego żądasz.“ —
Więc Wódz mój do mnie zwrócił się i rzecze:
„Zaczekaj nieco, a potem idź dalej
Krok swój miarkując wedle jego chodu.“ —
Stanąłem tedy i dwóch obaczyłem
Co wzrokiem wielki pośpiech wyrażali
Być razem ze mną; lecz ciężkie ich brzemie
I droga ciasna, chód ich opóźniały; —
Gdy przyszli ku mnie, czas jakiś z ukosa
Patrzali na mnie, nie mówiąc ni słowa,
Potem ku sobie zwracając się, rzekli:
„Ten, z ruchów gardła, żyjącym być zda się,
Jeśliż są zmarli; — jakim przywilejem
Chodzą tą ciężką, nie nakryci kapą?[314]“
A potem do mnie: „O ty Toskańczyku,
Coś między nędzne zaszedł obłudniki,
Nie pogardź nami, i powiedz kto jesteś?“
A ja im na to: „Wśród wielkiego miasta,
Jam się urodził i wyrósł na brzegach
Pięknego Arno, a do tego czasu
Mam jeszcze ciało, które zawsze miałem.[315]
Lecz kto jesteście wy, którym po licach
Sączy się taka boleść, jaką widzę? —
Czem jest ta kara, co, tak na was świeci?
Jeden z nich odrzekł: „Te kaptury złote
Tak są ołowiem ciężkie, jak ciężary,
Od których skrzypią przywalone szale.
Byliśmy niegdyś Uciesznymi Braćmi,[316]
Bonończykowie oba, po imieniu:
Ja Catalano, a ten Loderingo.[317]
Razem na urząd w twej ziemi obrani
(Jako jest zwyczaj, że obcych tam ludzi
Na urząd stawią, by spokój zachować).
Jakeśmy pokój sprawiali, to jeszcze
Dziś widzieć można około Gardingo.[318]“
Odpowiedziałem: o Bracia! złe wasze.....
Lecz nic nie rzekłem więcej, bo mi w oczy
Wpadł potępieniec na krzyż rozciągnięty,
Do ziemi trzema palami przybity.[319]
Ten, gdy mnie zoczył, wykręcił się cały
I mocno, w brodę swą wzdychając, sapał,
A Catalano spostrzegłszy go, rzecze:
„Ten przygwożdżony, na którego patrzysz.
Faryzeuszom naraił, że słuszna
Dla dobra ludu umęczyć jednego,
Za to, jak widzisz, nagi w poprzek drogi
Leży i musi najpierwej uczuwać,
Jak wiele waży każdy co przechodzi. —
Podobne męki znosi i teść jego.[320]
W tym samym dole, są inni z tej rady,
Którzy dla żydów ziem nasieniem byli.[321]
Widziałem wonczas, jako się Wirgili
Dziwował nad tym, który tak haniebnie
Na krzyżu swoim leżał rozciągnięty,
W wygnaniu wiecznem. — Po niejakiej chwili
Zwrócił się z temi do Braciszka słowy:[322]
„Chciej nam powiedzieć, jeśli ci jest wolno,
Niemasz-li w prawo jakiego otworu,
Którędy oba moglibyśmy wyniść,
Żadnego z czarnych niezmuszając duchów
By nam pomogli wybrnąć z tej przepaści?“
A ten odpowie: „Bliżej niż rozumiesz,
Jest skała, która od wielkiego koła
Idąc, przecina wszystkie straszne doły,
I tylko nad tym jednym zawalona,
Nie zwisa nad nim; będziecie więc mogli
Po tych zwaliskach podnieść się, bo one
Leżą po bokach i kryją głąb dołu.“ —
Wódz mój stał chwilę ze spuszczoną głową,
A potem rzeczę: „Źle nam rzecz opisał,
Ten, co tam hakiem grzeszników odziera.[323]“
Na to Braciszek: „W Bononji jeszcze
O wielu wadach djabelskich słyszałem,
Między innemi, że czart jest oszustem
I ojcem kłamstwa.[324]“ Wódz mój po tych słowach
Wielkiemi kroki ruszył, a twarz jego
Od gniewu nieco zachmurzoną była;
I ja więc od tych ciężko obarczonych
Odszedłem śladem drogiej dla mnie stopy.
Jak w onej porze młodziuchnego roku,
Gdy słońce włosy zanurza w Wodniku,
A noc połowie dnia wyrównać zdąża,[325]
Szron jeszcze czasem rysuje na ziemi
Obraz łudzący swej siostrzycy białej,
Choć mało trwały jest hart rylca jego;[326]
Wieśniak naonczas z zapasów wyzuty
Wstaje i patrzy, a widząc, że całe
Bieli się pole, po biodrach się bije.
Wraca do izby, tuła się i żali,
I niewie biedak, co ma począć z sobą;
Znów zasię wyjrzy, a widząc że cały
W niewielu chwilach, świat oblicze zmienił.
Odzyska ufność, bierze kij pastuszy
I bydło swoje wypędza na paszę; —
Tak właśnie Mistrz mój napełnił mnie trwogą,
Kiedym go ujrzał z zasępionem czołem,
I również prędko złożył plastr na ranę.
Bo gdyśmy przyszli nad most zawalony,
Wnet Wódz mój dobry, wzrok na mnie obrócił
Takiż łagodny, jak niegdyś pod górą.[327]
Chwilę sam w sobie ważył jakieś zdanie,
A rozpatrzywszy naprzód rumowisko,
Ujął mnie potem w rozwarte ramiona.
Jak ten, co robi i rozmyśla razem,
I zawsze naprzód zda się zabezpieczać,
Tak on podnosząc mnie na jedną skałę,
Już ukazywał szczyt drugiego głazu,
Mówiąc: „Na tamtym później się uczepisz,
Lecz próbuj pierwej, czy ciebie utrzyma.“ —
Nie dla odzianych ciężkiemi kaptury
Była ta droga, kiedy my zaledwie, —
On taki lekki, ja przezeń wspierany, —
Mogliśmy z głazu na głaz się podnosić:[328]
I gdyby nie to, że z tej strony dołu
Mniej niźli z tamtej wyniosła jest ściana,
Niewiem jak Mistrz mój, ale jabym pewnie
Upadł znużony; lecz że Malebolga
Ku otworowi przepaścistej studni
Cała się chyli, więc każdego dołu
Budowa taka, że jeden brzeg jego
Więcej się wznosi, drugi zasię zniża.
Doszliśmy przecie do samego szczytu,
Zkąd się ostatnie zwaliły kamienie.
Oddech mój w płucach tak był wycieńczony
Kiedym już stanął na górze, że wcale
Nie będąc w stanie iść dalej, na wstępie
Musiałem usiąść. — A Mistrz do mnie rzecze:
„Przystaje teraz pozbyć się lenistwa,
Bo siedząc w pierzu i kołdrą nakryty
Nikt jeszcze nigdy niedoszedł do sławy;
A ten kto bez niej trawi życie swoje
Taki na ziemi ślad po sobie rzuci,
Jak dym w powietrzu, lub na wodzie piana.
Wstań więc i niemoc zwalcz potęgą ducha,
Który zwyciężyć winien w każdej walce,
Jeśli go ciężkie niepognębi ciało.
Na wyższe jeszcze masz wstępować schody,
Niedość to jeszcze, żeś tamtych opuścił.....[329]
Gdy mnie rozumiesz, niech cię to pokrzepi.“ —
Powstałem tedy, udając, że więcej
Mam ducha w piersiach, niżlim go czuł w sobie,
I rzekłem: Idźmy! — jam silny i śmiały!
Więc drogę naszą zwróciliśmy zaraz
Na most nierówny, niebezpieczny, wązki,
I stromy więcej od pierwszych daleko.
Idąc, mówiłem, chcąc ukryć swą niemoc;
A w tem głos powstał z następnego dołu,
Niezrozumiałe składając wyrazy.
Niewiem co mówił, choć byłem na szczycie
Sklepienia, które nad tym dołem zwisa;
Ale mi tylko wyraźnie się zdało,
Że ten co mówił był gniewem wzruszony.
Spojrzałem na dół, — lecz żyjących oczy
Przez mrok nie w stanie były sięgać do dna;
Rzekłem więc: Mistrzu! do tamtego wału
Prowadź mnie, proszę, i znidźmy w głąb dołu;
Bo jak ztąd słyszę, i nic nie rozumiem.
Tak patrząc w głębię, nic wcale nie widzę. —
— „Zamiast wszelakiej, rzecze, odpowiedzi
Zrobię jak życzysz; bo prośbie uczciwej
Milcząc należy zadosyć uczynić.“
Zeszliśmy tedy ku końcowi mostu,
Kędy do wału ósmego przytyka,
Ztąd się głąb' dołu przedemną rozwarła. —
W jej wnętrzu kupę ujrzałem straszliwą
Wężów, tak różnych kształtów i rodzajów,
Że na wspomnienie krew się w żyłach ścina.
Niech się Libijska nie chełpi pustynia,
Że płodzi żmije, hydry i padalce,
I skorpiony i dwugłowe węże,
Bo nigdy tyla i złości i jadu,
Nie miała w sobie z Etiopją razem
I z tym, co leży nad Czerwonem morzem.[330]
Między tą srogą i ohydną ciżbą
Pędzili ludzie nadzy, przerażeni,
Napotkać żadnej nie mogąc nadzieji
Ni dziury jakiej, ni heliotropu.[331]
Ręce ich na tył związane wężami,
Które przez biorda wytknąwszy ogony,
I głowy, węzłem plączą się na przodzie.
Oto w jednego, co stał z naszej strony,
Wąż jakiś wpił się i tam go ukąsił,
Gdzie szyja w jedno wiąże się z barkami,
Nie takbyś prędko o lub i nakreślił,
Jak ten się zajął, zgorzał, i na ziemię
Zwalił się, w popiół zamieniony cały,
A gdy na ziemi leżał już zniszczony,
Znowu sam przez się popiół się zgromadził,
I znowu powstał w tej samej postaci. —
Tak właśnie wielcy mędrcy powiadają,
Że Feniks, kiedy piąty wiek dożywa,
Umiera, potem odradza się znowu.
Żywy — nie trawą, ni ziarnem się karmi,
Ale amomem i łzami kadzidła,
A z drogiej myrrhy i wonnego nardu
Ściele on sobie ostatnie posłanie. —
Jakim jest człowiek, który nagle pada
I nierozumie, czy go moc djabelska
Ciska o ziemię, czy też boleść inna,
Która w człowieku bieg życia tamuje. —
Kiedy powstanie, ogląda się w koło,
A obłąkany wielkiem udręczeniem,
Którego doznał, i patrzy i wzdycha; —
Takim był grzesznik, kiedy powstał z ziemi.
Jakże surowa Sprawiedliwość Boska,
Która przez pomstę takie ciska kary!
Potem go Wódz mój o nazwisko pytał:
Więc odpowiedział: „Przed niedawnym czasem
Z Toskany spadłem w ten parów straszliwy.
Nie ludzkie życie jam sobie podobał,
Jeno zwierzęce; bom istnym był mułem,
Jam Vanni-Fucci, — bydlę, a Pistoja
Godnym bydlęcia była mi barłogiem.[332]“
A ja do Mistrza: Niech z miejsca nie ruszy,
I spytaj jaka pchnęła go tu wina,
Bom znał go niegdyś, człekiem krwi i gniewu.[333]
Słysząc to grzesznik nie udawał wcale,
Lecz podniósł ku mnie oblicze i ducha,
I brzydkim wstydem spłonąwszy, powiedział:
„Więcej mnie boli, że mnie napotkałeś
W tej strasznej nędzy, którą tutaj widzisz,
Niż kiedy byłem pozbawiony życia.
Nie jestem w stanie odmówić ci tego,
O co mnie pytasz; — jestem ja w tej głębi
Za to, żem piękne w zakrystyi sprzęty
Ukradł, a zdradnie drugiego obwinił.
Lecz, byś widokiem moim się nie cieszył,
Jeżeli kiedy wyjdziesz z tych miejsc ciemnych,
Otwórz na wróżbę mą uszy i słuchaj:
Pistoja naprzód Czarnych się pozbędzie,
Potem Florencja zmieni rząd i ludzi.[334]
Mars z Val di Migra wielki opar wzniesie,
A ciemne chmury zewsząd go otoczą,
I na Piceńskim potkają się błoniu
Z zapalczywością gwałtowną i srogą,
A obłok nagle będzie rozproszony.
Że wszyscy Biali zostaną zniszczeni. —
Jam to powiedział, aby cię bolało.[335]“
Na zakończenie słów swoich złoczyńca
Wzniósł obie ręce i złożywszy figi
Wrzasnął: „Bierz Boże! tobie je przeznaczam.“
Odtąd mi węże przyjaciółmi były,
Kiedy z nich jeden w koło jego szyji
Tak się okręcił, jak by miał powiedzieć:
Niechcę ażebyś więcej gadał jeszcze!
A inny zasię obwinął ramiona,
I końce swoje związawszy na przodzie
Tak je zacisnął, że ruch odjął wszelki.
O ty Pistojo, Pistojo! ach, czemuż
Nie myślisz raczej, aby siebie samą
W popiół zagrzebać i nie istnieć więcej,
Jeśli masz w zbrodniach nad przodki celować.[336]
We wszystkich Piekła ciemnego zakresach
Tyle pysznego przeciw Bogu ducha
Nieoglądałem; — i ten mu niezrówna,
Który padł z murów Tebańskich zwalony.[337]
Umknął ów złodziej, niewyrzekłszy słowa,
A ja wściekłego ujrzałem Centaura,
Jak leciał wrzeszcząc: „Gdzie on, gdzie zacięty?“
Maremma, sądzę, nietyle ma gadów,
Ile ich Centaur miał na swoim grzbiecie
I tam zkąd ludzka postać się zaczyna.[338]
Z tyłu, za głową, z rozwartemi skrzydły
Na barkach jego, siedział smok i zionął
Ogniem na wszystkich, kogo tylko spotkał.
W tem Mistrz mój rzecze: „To Cacus okrutny,
Który pod skałą Awentyńskiej góry
Niejednokrotnie wylał krwi jezioro.[339]
Niejedną drogą chodzi z bracią swoją
Za to, że zdradnie ukradł trzodę wielką,
Która się pasła w pobliżu od niego.
Odtąd ustały podłe, jego sprawy
Pod Herkulesa potężną maczugą,
Który mu zadał może ze sto razów,
A on ich nawet nie uczuł dziesięciu.[340]
Gdy Mistrz tak mówił, a Centaur biegł dalej,
Trzej potępieńcy stanęli pod nami,
A ja i Wódz mój, wtedyśmy ich tylko
Spostrzegli, kiedy wrzaśli: „Kto jesteście?“
Zaraz więc powieść nasza się urwała,
I na nich tylko jużeśmy zważali.
Jam ich niepoznał; ale się zdarzyło,
Jak to się zwykło wydarzać czasami,
Że jeden musiał nazwać po imieniu
Drugiego, mówiąc: „Gdzież to został Cianfa?[341]“
Więc ja, ażeby zwrócić baczność Wodza,
Powiódłem palcem od brody do nosa, —
O czytelniku! jeśli się zawahasz,
Dać wiarę temu, co ci teraz powiem,
Nic w tem dziwnego, kiedy ja zaledwie
Sam wierzyć mogę, — ja, którym to widział.
Gdy wzrok mój na nich utkwiony trzymałem,
W tem na jednego z nich wąż sześcionożny
Rzucił się nagle, i wpił się weń cały:[342]
Średniemi łapy brzuch jego obwinął,
A zaś przedniemi ścisnął mu ramiona,
Potem go w oba ukąsił policzki; —
Tylne swe nogi na uda wyciągnął,
A ogon zasię puścił między niemi
I ztyłu w górę wzdłuż pleców wyprężył.
Nigdy tak powój nie wszczepiał się w drzewo,
Jak członki swoje ów potwór straszliwy
Uwikłał w członki tego potępieńca.
Potem się zleli i barwy zmieszali,
Jak gdyby z wosku gorącego byli,
I już na żadnym niezostało znaku,
Czem jeszcze każdy zdawał się przed chwilą.
Tak na papierze do ognia zbliżonym
Zaraz się barwa brunatna rozchodzi,
Nie czarnać jeszcze, lecz już i nie biała.
Dwaj inni, patrząc na to, zawołali:
„Biedny Agnelo, jakże się ty zmieniasz!
Patrz! już nie jesteś ni dwa, ani jeden!“ —
Z dwóch głów już tylko jedna się zrobiła,
I już dwie twarze zmieszały się w jednę,
W której swe rysy utraciły obie. —
Ze czterech ramion dwa się utworzyły,
Nogi i uda, tułowy i brzuchy
Przybrały obraz niewidzianych członków —
A w nich pierwotne kształty całkiem znikły!
Tak przedzierzgniona postać się zdawała
Jakąś istotą dwoistą i żadną....
I tak odeszła powolnymi kroki.
Jako jaszczurka, co jak błyskawica,
Z krzaku do krzaku pomyka przez drogę,
W czas wielkiej spieki dni kanikularnych,
Tak mi się wydał wąż, który do brzucha
Dwu potępieńców rzucił się zajadły,
Płowy i czarny, jako ziarno pieprzu. —
I wnet jednego w to miejsce ugodził
Przez które naprzód bierzem pożywienie,
I rozciągnięty padł przed nim na ziemię.[343]
Zraniony spojrzał, lecz nic nie powiedział.
I stojąc w miejscu, poziewał tak właśnie
Jakby go febra, albo sen napadał. —
I on na węża, wąż patrzał na niego,
Tamten przez ranę, ten pyska otworem
Dymili mocno, dym się łączył z dymem.....
Niech teraz Lukan milczy, gdy wam prawi
O nieszczęśliwym Sabellu, Nazydzie,
Niech pilnie słucha, co tu się wyświęci.[344]
Niechaj Owidjusz o swej Aretuzie
I Kadmie milczy; bo jeżeli tamtę,
Poetyzując, w krynicę zamienił,
A tego w węża, — nie zajrzę mu wcale; —
Nigdy on bowiem nie mógł tak przedzierzgnąć
Dwie przeciw sobie stojące istoty,
By, jedna drugiej przybierając kształty,
Jestestwo swoje zmieniały zarazem.[345]
Ów gad i człowiek tak się mieli wzajem,
Że wąż swój ogon rozszczepił na dwoje,
A ukąszony ścisnął obie nogi,
Lędźwie i uda tak się zespoliły,
Że w chwili jednej nie zostało śladu,
Kędy się owo połączenie stało.
I ogon węża, rozpadły na dwoje,
Kształt, który nogi traciły, przybierał;
Tu, skóra miękła; tam, zasię twardniała;
Ramiona człeka chowały się w pachy,
A łapy gadu, co wprzód były krótkie,
Teraz się coraz wyciągały więcej,
W miarę jak tamte stawały się krótsze. —
Potem, skręcone w jedno tylne łapy,
Stały się członkiem, który człowiek kryje;
A potępieńca członek się rozdwoił.—
Gdy nową barwą dym pokrywa obu,
I gdy na jednym zaszczepia on włosy,
Które z drugiego odziera, — tymczasem
Tamten się podniósł, a ten padł na ziemię,
Straszliwych oczu nie spuszczając z siebie,
Pod wpływem których, każdy pysk swój zmieniał.
Ten, co stał teraz, ściągnął pysk ku skroniom,
I z nabiegłego tam nad miarę ciała
Wyrosły uszy na policzkach lśniących;
A z reszty pyska, co wtył nie uciekła,
Nos się utworzył na twarzy i usta
Zgrubiały tyle, ile należało. —
Ten zaś co leżał, pysk naprzód wysunął
I uszy swoje powciągał do głowy,
Właśnie jak ślimak chowa rogi swoje;
A jednolity język, — który pierwej
Do słów był skory, teraz się rozdwoił,
Zaś rozszczepiony język w pysku węża
Spoił się w jedno.... i dymy ustały![346]
Duch, co z człowieka stał się teraz gadem,
Sycząc, umykał po rozdołu głębi;
Tamten zaś, plując wślad za nim, coś gadał,
I plecy świeże ku niemu obrócił,[347]
A ostatniemu z potępieńców rzecze:
Niech dziś Buoso biega na czworaku,
Jak ja biegałem pierwej po tej drodze.
Takie widziałem zmiany i przemiany,
Dusz pogrążonych w tej siódmej pustyni,
A niech mnie nowość rzeczy wytłómaczy,
Jeśli me pióro zbłąkało się nieco.
Jakkolwiek jeszcze w oczach mi się ćmiło,
A dusza niby obłąkaną była,
Nie mogli oni umknąć się tak skrycie
Abym niepoznał Puccio Sciancato.[348]
Z trzech potępieńców, którzy przyszli byli,
On tylko jeden został niezmieniony;
Tamten — to łez twych powód, o Gavillo.[349]
Ciesz się Florencjo! bo tak jesteś wielka,
Że ląd i morze objęłaś skrzydłami
I w piekle imie twe szeroko słynie!
W ciżbie złodziejów pięciu twoich synów
Znalazłem także, i wstydem goreję;
A i dla ciebie zaszczyt z nich niewielki.[350]
Jeżeli prawdę wróżą sny nadranne,
W niedługim czasie doznasz ty na sobie
Nieszczęścia, które przywołują na cię
Nie tylko obcy, lecz i Prato twoje.[351]
A choćby ono już się dokonało,
Przedwczesnem jednak niebyłoby wcale,
Niech się więc stanie, gdy stać się powinno!
Im dalej bowiem posunę się w lata,
Tem ciężej ono przytłoczy mą duszę.
Ruszywszy z miejsca, po tychże kamieniach,
Które nam pierwej za schody służyły,
Wódz wszedł na górę i mnie wyprowadził;
A idąc dalej po samotnej drodze,
Pośród wyłomów i rozpadlin mostu,
Stopa bez ręki obejść się nie mogła,
Bolałem wonczas i dotąd boleję,
Gdy myślą wracam ku temu, com widział,
A ducha mego więcej niż nawykłem
Powściągam, aby niezbłąkał się w biegu
I nieutracił przewodniczki — cnoty;
Jeżeli bowiem dobra gwiazda moja,
Albo ktoś lepszy skarbem mnie obdarzył,
Niechajże tego nie zajrzę sam sobie.[352]
Właśnie jak wieśniak, który w nowej porze
Błogiego wczasu używa na wzgórzu,
Kiedy planeta, co przyświeca ziemi,
Najmniej swe lica ukrywa przed nami,
W chwili gdy muchy ustąpią komarom,
Widzi on mnóstwo świetlaków u dołu
Na onem polu i w winnicy swojej;[353]
Tak wielkiem mnóstwem płomieni połyskał
Cały dół ósmy, jak się przeświadczyłem,
Gdym stanął w miejscu, zkąd dno było widne.
Jak ten, którego pomściły niedźwiedzie,
Wóz Eljasza widział znikający,
A kiedy konie wzbity się ku niebu,
I gdy za niemi niemógł śledzić okiem,
Nic już niewidział więcej prócz płomienia,
Który się w górę jak obłok unosił;[354]
Tak w głębi dołu pełgały płomienie,
Każdy z osobna, nie wydając wcale,
Że w łonie swojem grzesznika ukrywa.
Patrzałem z mostu, tak naprzód podany,
Że gdybym ręką nie chwycił się skały,
Spadłbym do dołu, nie będąc popchnięty,
A Wódz mój, widząc natężenie moje,
Rzekł: „Wewnątrz ogni ukryte są duchy,
Każdy spowity tym, który go pali.“ —
— Mistrzu! odrzekłem, jestem ja pewniejszym
Gdym cię wysłuchał: alem się domyślał,
Że tak być musi, i miałem cię pytać:
Kto jest w tym ogniu, co tak rozdwojony
U szczytu, jakby wznosił się ze stosu,
Na którym spłonął Eteokles z bratem.[355]
A Mistrz odpowie: „W jego wnętrzu razem
Ulysses męczy się z Djomedesem;
A jak ich wspólna łączyła nienawiść,
Tak wspólnie teraz znoszą pomstę bożą.[356]
W łonie płomienia opłakują oni
Zdradną zasadzkę konia, która była
Bramą, zkąd wyszedł ród Rzymian szlachetny.[357]
Tu jęczą oni nad podstępem swoim,
Skutkiem którego, choć dawno umarła
Deidamia na Acliilla płacze;[358]
I za Palladjum tuż ponoszą karę.[359]“
— O Mistrzu! rzekłem, jeżeli im wolno
Z łona płomienia tego się odzywać,
Proszę Cię bardzo i jeszcze upraszam,
Niech prośba moja za tysiąc próśb stanie,[360]
Abyś mi tutaj niewzbraniał zaczekać,
Aż się dwurożny płomień do nas zbliży;
Widzisz, jak żądny ku niemu się chylę? —
A on mi na to: „Prośba twoja godna
Wielkiej pochwały, rad więc ja, przyjmuję,
Lecz niech twój język będzie powściągliwy:
Pozwól mnie mówić, bo dobrzem zrozumiał
To, czego żądasz, — oni jako Grecy,
Możeby twemi pogardzili słowy.[361]“
Gdy płomień ku nam tyle się przybliżył,
Że czas i miejsce Wódz miał za sposobne,
Słyszałem jako ozwał się w te słowa:
„O wy, dwaj w jednym siedzący płomieniu,
Jeśli za życia Wam się zasłużyłem —
Czym się zasłużył wiele, albo mało,
Kiedy składałem moje wiersze szczytne.[362] —
Chciejcie się wstrzymać i niechaj z was jeden
Zagubę swoją i śmierć nam opowie.“ —
Na on czas większy róg tego płomienia
Starożytnego, szemrząc począł chwiać się,
Właśnie jak gdyby wiater nim kołysał;[363]
A potem końcem wodząc w różne strony,
Niby ów język co wymawiał słowa,
Wydał głos z siebie i tak się odezwał:
„Kiedym się wyrwał od czarownej Cyrce,
Która od ludzi więcej niż rok cały
Kryła mnie niegdyś w pobliżu Gaety,
Pierwej, niż tak ją mianował Eneasz,[364]
Ani pieszczoty synowskiej słodycze,
Ni przywiązanie do starego ojca,
Ani powinna dla małżonki miłość,
Co Penelopę uszczęśliwić miała,
Niemogły we mnie przezwyciężyć żądzy,
Którą pałałem, chcąc poznać świat cały,
I śmiertelników przywary i cnoty.
Pchnęła mnie ona na morza przestwory
Na jednej nawie i z tym pocztem małym,
Który mnie dotąd nieopuszczał nigdy,
Widziałem tedy obu stron wybrzeża[365]
Aż do Hiszpanji, do ziemi Marokko,
Widziałem wyspę Sardyńską i inne
Które to morze oblewa do koła.
I ja, i wszyscy towarzysze moi
Byliśmy starzy i sterani wiekiem,
Gdyśmy do owej przybyli ciaśniny,
Gdzie znaki swoje Herkules postawił,
By człowiek za nie puszczać się nie ważył.[366]
W prawo za sobą rzuciłem Sewillę,
W lewo za nami pozostała Zeuta.....[367]
Na on czas rzekłem: O wy bracia moi,
Którzy przez setne niebezpieczeństw krocie
Aż ku Zachodu zdążyliście kresom,
Dla tych chwil kilku, które zmysłom naszym
Żyć pozostało, nie chciejcie się zrzekać
Poznania świata, co gdzieś po za słońcem[368]
Leży daleko w bezludności dzikiej.
Rozważcie bytu waszego nasiona:
Nie na to przecie jesteście stworzeni,
Byście pędzili żywot jak bydlęta,
Lecz dążyć macie do wiedzy i cnoty!
Tą krótką mową, taką obudziłem
Żądzę do drogi w towarzyszach moich,
Że niewiem, czybym powstrzymał ich potem.
Zwróciwszy tedy tył nawy do Wschodu,
I lot szalony wzmagając wiosłami,
Które na skrzydłach stały naszej łodzi,
Ciągle ku lewej pędziliśmy stronie.
Już wszystkie gwiazdy drugiego bieguna
Noc oglądała; a nasz tak był nizko,
Że się nie wznosił nad powierzchnią morza;[369]
Na dolnej części księżyca pięć razy
Światło zagasło i znów się zajęło,
Od owej chwili, kiedyśmy wpłynęli
Na oceanu przepaściste tonie.[370]
Aż oto nam się ukazała góra,
Skutkiem dalekiej odległości ciemna,
A tak mi ona zdała się wysoką,
Jak nigdy przedtem niewidziałem żadnej.[371]
Widok jej z razu rozweselił serca,
Lecz wkrótce radość zmieniła się w żale:
Z nieznanej ziemi wzmógł się wicher srogi
I w przód okrętu naszego uderzył;
Trzykroć na miejscu okręcił go wirem,
Razem z wodami wszystkiemi do koła.
Za czwartym razem tył podniósł do góry,
A przód okrętu do głębi zanurzył,
Jak to się widać komuś podobało,[372]
W końcu się morze nad nami zawarło.“[373]
Już się ów płomień wyciągnął do góry
I stał spokojnie, zaprzestawszy mówić,
Już się oddalał od nas uzyskawszy
Miłego Wieszcza mego pozwolenie; —
Gdy inny znowu, co szedł za nim w ślady,
Zmusił nas zwrócić oczy na szczyt jego,
Zkąd niewyraźny dźwięk jakiś wychodził.
Jak sycylijski byk ów, co najpierwej
(I słusznie bardzo) ryknął jękiem tego,
Który go swemi piłami obrobił,
A tak on ryczał głosem udręczenia,
Że chociaż cały urobiony z miedzi,
Zdało się przecie, że go ból przejmuje;[374]
Podobnie smętne potępieńca słowa,
Nie mogąc zrazu wydobyć się z ognia
I nieznajdując otworu u szczytu,
Przeistoczone, szemrały płomieniem;
Lecz gdy torując potem sobie drogę
Przez ostrze jego, sprawiły w niem drżenie,
Jakie w przechodzie język im był nadał,
Naonczas taką posłyszałem mowę:
„O ty, do kogo zwracam słowa moje!
Ty, coś przed chwilę po lombardzku mówił,
Rzekąc: Idź teraz, — nie badam cię więcej.
Jeślim tu przyszedł może późno nieco,
Nieprzykrzyj sobie, stań i pomów ze mną,
Wszak mnie nie przykro; widzisz, a ja gorę!
Jeżeli w świat ten zamierzchły w ciemności,
Upadłeś z miłej Latyńskiej ziemicy,
Kędym popełnił wszystkie zbrodnie moje,
Powiedz mi, czy też Romanji ludy
Pokój dziś mają, czy wojna ich nęka?
Bo rodem jestem z gór między Urbino
I wzgórza, zkąd się Tyber wydobywa.[375]“
Schylony na dół jeszczem pilnie słuchał
Gdy Mistrz mój w bok mnie potrącił i rzecze:
„Mów że ty teraz, bo ten jest Latynem.“
A ja, odpowiedź mając już gotową,
Bez żadnej zwłoki tak mówić począłem:
— O duszo, która jesteś tam ukryta!
Romanja twoja nie jest i nie była
Nigdy bez wojny w sercu swych tyranów,
Lecz jawnej żadnej tam nie zostawiłem.
Rawenna takaż, jak była przed laty:
Orzeł Polenty w jej murach się gnieździ
I skrzydły swemi Cerviję okrywa,[376]
Ziemia co długą wytrzymała próbę
I w krwawe stosy Francuzów złożyła,
Pod władzą Szponów zielonych się mieści.[377]
Zaś stary Kundys i Szczeniuk z Verrucchio,
Którzy Montanie śmierć srogą zadali,
Tamże, gdzie zwykli krwawią zęby swoje.[378]
W grodzie Lamone i w grodzie Santerno
Rządy prowadzi Lew z białego gniazda,
Zmienny w stronnictwach co lato, co zima.[379]
A gród, którego bok Savio myje,
Jak leży między doliną, a górą,
Tak właśnie w kolej żyje on pod władzą
Albo tyrańskich, albo wolnych rządów.[380]
A teraz, proszę, powiedz nam kto jesteś?
Nie bądź nad innych bardziej nie użytym —
I niech twe imie zasłynie na świecie.[381]
Ogień pomruczał trochę po swojemu,
I ostrzem szczytu wodząc w różne strony,
Takiemi potem odezwał się słowy:
„Gdybym ja sądził, że odpowiedź daję
Komuś, co może powrócić do świata,
Płomień ten więcej aniby się ruszył,
Lecz że z tej głębi nikt żywy nie wraca
(Jeśli to prawda, co słyszałem dawno),
Więc odpowiadam, nie bojąc się hańby. —
Byłem wojakiem — potem Franciszkanem,
Sądząc, że sznurem zagładzę me grzechy;
I pewny jestem, że takby się stało,
Gdyby nie Wielki kapłan (weź go licho!)
Który mnie znowu w dawne wtrącił grzechy.[382]
Jak i dla czego? — wysłuchaj mnie proszę.
Gdym jeszcze postać miał z kości i ciała,
Które od matki wziąłem — czyny moje
Nie lwa czynami były, ale lisa.
Wszelkie wybiegi, wszelkie drogi tajne
Znałem i tak ich używałem zręcznie,
Że sława o tem szła do krańców ziemi.
Ale gdym doszedł do tej pory wieku,
W którejby każdy człowiek już powinien
Pozwijać żagle i pościągać liny,
Wszystko mi zbrzydło, co niegdyś bawiło;
Wyspowiadawszy tedy grzechy moje,
Zostałem mnichem, pokutując za nie.
I byłbym może, nieszczęsny, zbawiony...
Lecz wonczas nowych Król Faryzeuszów[383]
Wojnę prowadził blisko Lateranu:[384]
Każdy wróg jego był Chrześcijaninem,
Żaden zdobyciu Akry nie pomagał,
I żaden w ziemi nie kupczył Sułtana.[385]
Na stan swój święty i urząd najwyższy
Niebacząc, na mnie też niebaczył sznura,
Co zwykł wychudzać tych, którzy go noszą.
Lecz jak Konstantyn przyzwał był Sylwestra
Z Sorraty, by go od trądu uleczył,[386]
Tak on mnie wezwał, abym go wyleczył
Z gorączki pychy, która go trawiła.
Milczałem, kiedy pytał mnie o radę,
Bo mi się zdało, że mówił jak pjany,
On zaś mi rzecze: Z serca złóż obawę,
Rozgrzeszam naprzód, byleś mnie nauczył,
Jak mogę zwalić mury Penestryny.[387]
Mogę zamykać i odmykać niebo,
Jak sam wiesz o tem; są na to dwa klucze,
Których poprzednik mój sobie nie cenił.[388]
Tak poważnemi dowodami zbity,
Gdy mi się przytem zdało, że milczenie
Wyjdzie na gorsze, rzekłem: O mój ojcze!
Ponieważ raczysz obmywać mnie z grzechu,
W który wpaść muszę — słuchaj więc co powiem:
Przyrzekaj wiele, a dotrzymuj mało,
Tem, tryumf świętej zapewnisz stolicy.[389]“
Po śmierci przyszedł był po mnie Franciszek;
Lecz jeden z czarnych cherubów zawołał:
„Nie możesz wziąć go! nie czyń mnie tej krzywdy!
On zostać musi niewolnikiem moim,
Za to, że rady podstępnej udzielił; —
Od owej chwili już go za łeb trzymam:
Bo kto za winy swoje nie żałuje,
Ten rozgrzeszonym od nich być nie może,
Nie można także w tymże samym czasie
Żałować grzechu i pożądać jego —
To przeciwieństwo pogodzić się nie da.“
Jakżem się zatrząsł, nieszczęsny! gdy on mnie
Porwał i krzyknął, „Nie myślałeś pewnie
Że i ja przecie logikę posiadam.“
„Zaniósł mnie potem aż przed tron Minosa,
Który grzbiet twardy ośm razy obwinął
Ogonem swoim, a potem go z wielkiej
Wściekłości ugryzł i tak się odezwał:
„Ten do zbrodniarzy należeć powinien,
Których tam ogień kryje w łonie swojem.“
Owóż dla czego jestem zatracony
Kędy mnie widzisz, a dla czego muszę
W takiem odzieniu błąkać się i dręczyć.[390]“
Gdy duch zakończył swe opowiadanie
Płomień się od nas, bolejąc, oddalił,
A ostrym szczytem wykręcał i miotał.
Ja z wodzem moim szliśmy przez most dalej
I na sklepieniu wkrótceśmy stanęli,
Które zawisło nad parowu głębią,
Kędy ponoszą zasłużoną karę
Ci, co sumienie obciążyli swoje,
Waśń i niezgody siejąc między ludźmi.
Któżby mógł nawet niewiązaną mową,
I powtarzając rzecz po kilka razy,
Wysłowić kiedy, wszystką krew i rany,
Którem obaczył teraz? — O, zaiste,
Bezsilnym na to byłby język wszelki,
Bo mowa nasza i umysł za mało
Zdolności mają, by objąć te rzeczy,
Gdyby się znowu zgromadziły razem
Wszystkie te ludy, co w Apulji błogiej
Na krew płakały przez Rzymian wylaną;
I w długiej wojnie, która dostarczyła
Tak wielką zdobycz pierścieni (jak o tem
Liwjusz pisze, który się nie myli);[391]
Gdyby się z nimi i ci połączyli.
Którzy wojując z Robertem Guiscardem,
Bolesnych jego doświadczyli ciosów,[392]
I inni, których kości teraz jeszcze
Zbierają koło miasta Ceperano,
Kędy był każdy Apulijczyk zdrajcą,[393]
Oraz w pobliżu zamku Tagliacozzo
Gdzie stary Alard zwyciężył bez broni;[394]
Gdyby z nich każdy ukazał swe członki
Ucięte, albo na wylot przebite,
Jeszczeby wszystko to nie dorównało
Całej szkaradzie dziewiątego dołu.
Nigdy z dziurawej beczki się nie leje,
Choć kran swój zgubi albo klepkę nawet,
Jak z potępieńca, którego ujrzałem,
Że rozpłatany stał od samej szyi
Do miejsca, którem wypuszcza się wiatry. —
Pomiędzy uda zwisały jelita,
I widać było wątrobę i worek,
Co kał wyrabia z połkniętego jadła.
Gdy wzrokiem cały wlepiłem się w niego,
On spojrzał na mnie — własnemi rękami
Otworzył piersi i tak się odezwał:
„Patrzaj więc jak ja rozdzieram sam siebie! P
atrz na kalectwo srogie Mahometa![395]
Przedemną w mękach idzie zięć mój Ali,[396]
Z głową rozciętą od czuba do głowy;
I wszyscy inni, których tutaj widzisz,
Sieli za życia syzmę i zgorszenie;
Dla tego wszyscy są tak popłatani,
Z tyłu za nami jeden z djabłów stoi,
Co tak okrutnie ćwiartuje nas mieczem,
Pod ostrze jego biorąc z nas każdego,
Gdy w koło drogę obejdziem bolesną;
Bowiem się rany nasze zamykają,
Pierwej, niż znowu przed djabła zdążymy!
Lecz ktoś ty, który gapisz się tam z mostu,
Może dla tego tylko, aby zwłóczyć
I na męczarnie nie iść, które tobie
Już przysądzono za wyznanie twoje?[397]“
A Mistrz odpowie; „Ani go śmierć jeszcze
Zabrała sobie, ani wina jaka
Wiedzie go tutaj na piekielne męki...
Lecz by dokładnej nabył o nich wiedzy,
Mnie, umarłemu, prowadzić go dano,
Z koła do koła, aż do głębi piekła.
Istna to prawda, jak z tobą rozmawiam.“
Słysząc to, więcej niż stu potępieńców
Wstrzymało kroki, aby spojrzeć na mnie,
Męczarni swojej zapomniawszy z dziwu, —
„Ty, który prędko ujrzysz może słońce,
Powiedz tam Bratu Dolcino, że jeśli
Nieżyczy wkrótce iść tu za mną w ślady,
Niechaj się dobrze w żywność zaopatrzy,
Ażeby śnieżne nawały dokoła
Nawarczykowi nie dały zwycięztwa,
Które inaczej zyskałby niełatwo.[398]“
Już mając odejść, Mahomet do góry
Wzniósł jednę nogę i dopiero słowa
Wyrzekłszy takie, spuścił ją na ziemię.
Inny duch, który miał gardziel przebity
I nos urwany po same powieki,
A jedno tylko zostało mu ucho,
Duch, co z innymi razem się zatrzymał,
By dziw oglądać, uprzedzając innych,
Rozwarłszy gardło zakrwawione, rzecze:
„Ty, kogo wina nie potępia żadna,
Kogom w Latyńskiej widział kiedyś ziemi,
(Gdy podobieństwo nie myli mnie zbytnie),
Jeżeli wrócisz na płaszczyznę miłą,
Co się z Vercello chyli ku Marcabo,[399]
Przypomnij sobie Piotra Medicina,[400]
I daj tam wiedzieć dwom najlepszym z Fano
I Guidonowi, i Angiolello,
(Jeśli tu wróżby nasze nie są płonne),
Że ich do morza blizko Cattolica
Wyrzucą z łodzi, z kamieniem u szyi,
Z powodu zdrady podłego tyrana.[401]
Między wyspami Cyprem i Majorką,
Neptun nie widział nigdy takiej zbrodni
Przez rozbójników morskich popełnionej
Ani przez chytre Argolidów plemie![402]
Zdrajca, co jednem tylko okiem widzi[403]
A w ręku swojem dzierży ową ziemię,
Której duch jeden będący tu ze mną
Wolałby pewnie nie oglądać nigdy,
Każe im przybyć, niby dla ugody,
Potem postąpi z nimi tak, że odtąd
Wiatrom Fokary, ślubów nieść nie będą.[404]“
A ja mu na to: „Jeśli sobie życzysz
Ażebym na świat zaniósł wieść o tobie,
Wskaż mi i powiedz; gdzie jest ten, któremu
Widok tej ziemi był do tyla gorzki!
Wtenczas na szczęki jednego ze swoich
Duch złożył rękę i rozwarł mu gębę,
Wołając: „Ten jest! ale nic nie gada!
On to wygnany z Rzymu, ostatecznie
Stłumił w umyśle Cezara zwątpienie,
Twierdząc, że zawsze ten ponosi szkodę,
Kto zwleka sprawę, gdy do niej gotowy.[405]“
Jakże mi Kurjon zdał się przerażonym,
Z językiem w głębi gardzieli uciętym,
On, do namowy niegdyś tak zuchwały!“
W tem duch co obie miał ucięte ręce
W mrocznem powietrzu, wzniósł kikuty w górę[406]
Tak, że twarz jego krew zbroczyła czarna,
I krzyknął ku mnie: „Wspomnij też o Mosca:
Ja to nieszczęsny! niegdyś powiedziałem,
Że każda sprawa musi mieć swój koniec;
To było ziarnem nieszczęść dla Toskany.[407]“
— I śmiercią rodu twojego — dodałem.
Naonczas boleść wzmagając boleścią,
Odszedł, jak człowiek rozpaczą szalony.
A ja zostałem, by obejrzeć zgraję,
I obaczyłem rzecz taką, o której
Bałbym się mówić, nie mając dowodów,
Ale mnie moje pokrzepia sumienie —
Wierny towarzysz, co czując się zbrojnym
Czystością swoją — ośmiela człowieka.
Zaistem widział — i dziś zda się widzę,
Tułów bez głowy chodzący tak właśnie,
Jak chodzą inni w tej smutnej czeredzie.
Za włosy trzymał swą odciętą głowę,
Niby latarnię, co wisząc u ręki
Patrzała na nas, wołając: „niestety!“
Tak więc sam dla się świecznikiem się zrobił:
I było dwoje w jednym, jeden w dwojgu: —
Jak to być może? — Ten to wie jedynie,
Który sam raczy rozrządzać te kary.
Gdy wprost przed nami duch stanął u mostu,
Wzniósł w górę ramię, nad niem głowę całą.
Aby jej słowa do nas bliższe były;
A ona rzekła: „Patrz na srogą mękę;
Ty, który piersią oddychając żywą,
Idziesz oglądać umarłych dziedzinę;
Patrz! czy jest wina tak wielka jak moja?
Abyś wieść o mnie mógł zanieść do świata.
Dowiedz się, żem jest Bertram z Bornu, który
Złą radą wsparłem młodzieńczego króla.[408]
I zbuntowałem syna przeciw ojcu,
Sam Achitofel zbrodniczą podnietą.
Nie więcej na się rozjątrzył wzajemnie
Króla Dawida z synem Absalonem.[409]
Za to, żem ludzi rozdzielił złączonych
Tak ścisłym węzłem, — sam teraz, nieszczęsny!
Wciąż nosić muszę mózg mój oddzielony
Od źródła jego, co w tym pniu zostaje;
Tak na mnie prawo odwetu się iści!“
Ludzi tłum wielki, rany tak rozliczne
Dotyla moje upoiły oczy,
Iżby pragnęły spocząć i zapłakać. —
Ale Mistrz rzecze: „Czegóż patrzysz jeszcze?
Czegóż tam wzrok twój szpera w smutnej głębi
Między cieniami pokaleczonemi?
Tegoś nie robił pierwej, w innych dołach,
Jeżeli sądzisz, że dno tego dołu
Obiega w koło dwadzieścia dwie mile,
A księżyc jest już pod naszemi stopy;[410]
Już tedy czasu nam udzielonego
Mało zostaje, a jeszcze masz widzieć
Innych spraw wiele, których nie widziałeś.“
A ja odrzekłem: — Gdybyś zauważyć
Raczył przyczynę, dla której patrzałem,
Możebyś jeszcze wstrzymać się dozwolił;
Już Wódz odchodził, a ja za nim w ślady,
Odpowiadając, szedłem i dodałem:
W głębi tej jamy, kędy oczy moje
Tak uporczywie utkwionemi były,
Duch mi pokrewny, zda się opłakuje,
Winę, co tyle kosztuje go teraz.
Naonczas Mistrz mój: „Niechaj się myśl twoja
Nie biedzi nad nim: zważ na inne rzeczy,
A on niech tutaj zostaje na wieki.
Widziałem ja go z mostu, jako na cię
Palcem wskazywał, i groził ci mocno,
Słyszałem, jak go Geri Bello zwano;[411]
Lecz w owej chwili, tak byłeś zajęty
Tym, który niegdyś rządził w Altaforte,[412]
Żeś nań nie spojrzał, aż on się oddalił.“
— Wodzu mój rzekłem, śmierć jego gwałtowna,
Która dziś jeszcze nie jest odemszczoną
Przez kogokolwiek ze spólników hańby,
Taką zda mi się, natchnęła go wzgardą,
Że odszedł, słowa nie wyrzekłszy do mnie;
Tem większą przeto żałość we mnie budzi.[413]
Tak aż do tego mówiliśmy miejsca,
Gdzie z wierzchu skały dojrzeć było można
Do samej głębi następnej doliny,
Gdyby w niej było trochę więcej światła.
Gdyśmy stanęli już nad Malebolgi
Ostatnim dołem, tak że oczom naszym
Mogli być widni jego współmieszkańce,
Rozliczne jęki jak żelazne strzały
Żądłem litości na wskroś mnie przebodły,
Że uszy sobie zakryłem rękami.
Jaki by widok był wszystkich boleści
Które od Lipca do Września się tłoczą
W szpitalach wielkich Sardynji, Maremmy,
I Valdechjany, gdyby w jednym rowie
Zebrać je razem, — taki tu był właśnie,
A tak okropny smród się ztąd dobywał,
Jaki z gnijących zwykł wychodzić członków.[414]
Zeszliśmy na dół — pod ostatni koniec
Długiego mostu, zawsze w lewą stronę,
I wtenczas wzrok mój więcej ożywiony
Zajrzał aż do dna, gdzie Wykonawczyni
Wielkiego Boga — Prawda nieomylna —
Karze fałszerzy, których On naznaczył.
Nie sądzę, aby smutniejszy był widok
Całego ludu Eginy w niemocy,
Kiedy powietrze tak było zarazą
Na wskroś przesiąkłe, że wszystkie zwierzęta,
Do najmniejszego robaczka zginęły
A potem znowu ludy starożytne
(Jak to jest wiarą u wszystkich poetów),
Z nasienia mrówek odrodzić się miały,[415]
Niźli był widok bolejących duchów,
W tym ciemnym dole zwalonych na kupy.
Ten się na plecy, tamten na brzuch zwalił
Innemu z duchów; inny zasię zwolna
Po smutnej drodze pełzał na czworaku...
My, krok za krokiem szliśmy nic nie mówiąc,
Słuchając pilnie i patrząc na chorych,
Którzy nie w stanie byli się podźwignąć.
I obaczyłem dwóch, którzy siedzieli
Wzajem do siebie przyparci, tak właśnie,
Jak opierają blat jeden o drugi,
Aby je nagrzać; a obadwa byli
Od stóp do głowy okryci strupami.
Nigdym nie widział, by tak zgrzebłem machał
Pachołek, kiedy pan się niecierpliwi,
Lub kiedy dłużej nie chce mu się czuwać —
Jak każdy z duchów wodził po swem ciele
Ostrzem pazurów, tem radząc jedynie
Strasznej wściekliźnie dojmujących świerzbów
A tak swą krostę darli pazurami,
Jak nożem z łuski odzierają karpia,
Lub z ryby, która ma je szersze jeszcze.
„Ty, co sam siebie palcami obdzierasz
I jako kleszczów ich nieraz używasz —
Wódz się odezwał do jednego z duchów),
Powiedz mi, czy jest tu Latyńczyk jaki
Pomiędzy tymi, którzy są w tej głębi?
Oby pazury twoje starczyć mogły
Na wieki wieków tej okropnej pracy!“
Jeden z nich jęcząc odpowie: „My oba,
Których tu widzisz gnijących tak strasznie,
Latyni rodem, lecz powiedz: kto jesteś
Ty, który o nas pytasz? — Wódz odpowie;
— „Jam jest ten, który z tym człowiekiem żywym
Z otchłani, w otchłań puszczam się aż do dna,
I piekło jemu pokazać zamierzam.“
W on czas przestali podpierać się wzajem,
I każdy drżący ku nam się obrócił,
Razem z innymi, którzy słowa Mistrza
Słyszeli tylko chyba przez odbicie.
A dobry Wódz mój nachylił się ku mnie
I rzekł: Mów do nich, co ci się podoba.“
Począłem tedy jak on sobie życzył; —
— Oby się pamięć wasza niezatarła
W umysłach ludzkich na pierwotnym świecie;
Oby przetrwała mnogie słońca zwroty!
Kto wy jesteście i jakiego rodu?
Niechaj okropna i ohydna męka
Was od zwierzenia nie odstrasza wcale.
— „Jam jest z Arezzo, jeden z nich odpowie.[416]
Albert z Sienny do ognia mnie wrzucił,
Nie to jednakże tutaj mnie przywiodło
Za co umarłem.[417] Prawdać to, zaiste,
Iż mówiąc żartem powiedziałem jemu,
Iż mógłbym wznieść się w powietrze i latać;
On zaś ciekawy, lecz mało rozumny,
Chciał, abym jemu tę sztukę pokazał;
I za to, żem go niezrobił Dedalem,
Sprawił, że ten mnie kazał żywcem spalić,
Który go sobie uważał za syna.[418]
Minos, któremu mylić się nie wolno,
Na ten ostatni dół skazał mnie za to,
Żem się za życia alchemją bawił.“
A ja do Mistrza rzekłem: Byłże kiedy
Lud tyle próżny, jako Sieńczycy?
Francuzki nawet nie dorówna jemu.
Gdy to posłyszał drugi trędowaty,[419]
Tak mu odpowie: Wyłącz, że ztąd Stricca,
Co był w wydatkach tak umiarkowany;[420]
Takoż Niccolo, co pierwszy wprowadził
W ogrodzie, kędy przyjęło się się ziarno,
Zbytkowy zwyczaj użycia gwoździków;[421]
Wyłącz też współkę, gdzie Caccia d'Asciano
Strwonił winnice i obszerne gaje,[422]
Gdzie Abbagljato dał dowód rozumu.[423]
Lecz abyś wiedział, kto ci tak wtóruje
Przeciw Syennie, — obróć na mnie oczy,
I niech ci za mnie twarz moja odpowie.
Obaczysz we mnie cień tego Capoechio
Co przez Alchemią metale fałszował;
Musisz pamiętać, (gdy mnie wzrok nie myli)
Że od natury byłem dobrą małpą.[424]
Kiedy Junona, z powodu Semeli,
Na krew Tebańską rozsrożoną była,
(Jak tego nieraz dawała dowody),
Król Atamantes do tyla był wściekły,
Że widząc żonę, która szła ku niemu,
Na obu rękach dźwigając dwu synów,
Krzyknął: „Zostawmy sieci na przesmyku,
Ażebym pojmał i lwicę i lwięta!“
I wyciągnąwszy bezlitośne szpony,
Porwał jednego imieniem Learcha,
Okręcił w koło, roztrzaskał o skałę,
A ona z drugim utonęła synem[425]
Kiedy fortuna wyniosła Trojanów,
Która się pierwej na wszystko ważyła,
W proch podeptała, tak że jednym razem
Król i królestwo zniszczone zostały,
Smutna Hekuba — nieszczęśliwa branka —
Gdy Poliksenę ujrzała umarłą,
I gdy na brzegu morskim napotkała
Żałosne zwłoki swego Polidora,
Szczekać poczęła, jak pies, opętana.
Tak wielka boleść rozum jej zwichnęła![426]
Lecz ni Tebańska wściekłość, ni Trojańska
Nigdy nie była tak strasznie zajadłą,
Czy to ścigała zwierzęta, czy ludzi,
Jak była wściekłość dwojga potępieńców,
Nagich, wybladłych, których obaczyłem
Że wciąż po drodze kąsając, pędzili,
Jak wieprze, kiedy wymkną się z karmnika.
Jeden z tych duchów dopędził Capoechia,
I w kark mu zęby zapuścił i powlókł,
Że musiał brzuchem drapać po dnie twardem.[427]
A Aretyńczyk, który został drżący,[428]
Rzecze: „Ten upiór — jest to Gianni Schiechi;[429]
Tak to on, wściekły, innych oporządza.“
O! rzekłem jemu, jeśli ci ten drugi[430]
Zębów swych równie nie zapędzi w plecy,
Niech ci to przykrem nie będzie, że powiesz
Kto on jest — póki ztąd się nie oddali.
A on mi na to: „To duch starożytny,
Zbrodniczej Myrrhy, która wbrew miłości
Uczciwej, była miłośnicą ojca,
I by grzech tworzyć, zjawiała się przed nim
Udając innej osoby postawę;
Właśnie jak tamten, co już pobiegł dalej
Który, chcąc stada pozyskać królowę,
Zgodził się udać Buoso Donati,
Aby testament spisać i uprawnić.[431]“
Gdy już zniknęły oba wściekłe duchy
Na które dotąd wytężałem oczy,
Jam wzrok na innych oszustów obrócił.
Jeden z nich pozór miał jakoby lutni,
Gdyby mu tylko odciąć dolne pochwy
Od rozdwojonej w ludzkiem ciele części.[432]
Skutkiem puchliny wodnej, która soki
W człowieku psuje i do tyla niszczy
Wzajemny między członkami stosunek,
Ze twarz brzuchowi już nie odpowiada,
Duch ten miał ciągle otworzone wargi
Jako suchotnik pragnieniem dręczony,
Tamtę ku brodzie, tę w górę wyraca.
Duch rzecze do nas: „Wy, co nie wiem czemu,
Kary nie znacie w tym udręczeń świecie,
Patrzcie i pilnie zważajcie niedolę,
Mistrza Adama.[433] Wszystkiego do syta
Miałem za życia, czegom tylko żądał;
Disiaj, nieszczęsny! pragnę kropli wody.
Wszystkie strumyki, które z Casentino[434]
Biegą ku Arno, po zielonych wzgórzach,
Snując się w miękkiej i świeżej pościeli,
Ciągle mi dzisiaj przed oczyma stoją,
A nie napróżno, bo ich obraz żywy
Więcej mię stokroć wysusza i dręczy,
Niżli choroba co mi twarz wychudza.
Surowa Prawda, która mnie tu ściga,
Miejsc kędym grzeszył, za środek używa,
By ze mnie częstsze wyciskać wzdychania.
Tam jest Romona, kędym ja fałszował
Pieniądz podlejszy ze znakiem Baptysty.[435]
Za co spalone rzuciłem tam ciało.
Lecz gdybym tutaj widział duszę podłą
Gwidona, lub też Aleksandra z bratem,[436]
Widoku tego nie oddałbym nawet
Za wszystką wodę, co jest w Fonte Branda,
Jest tu z nich jeden, jeśli prawdę mówią
Te wściekłe duchy, które w koło błądzą;
Lecz cóż mi z tego, kiedym tak związany!
Gdybym przynajmniej na tyle był lekkim,
Bym mógł cal jeden we sto lat przechodzić,
Jużbym niemylnie ruszył po tej drodze
Szukać go między tym zbrodniarzy tłumem,
Choć droga wkoło ma mil jedenaście,
A szerokości niemniéj jak pół mili.[437]
Przez nich to jestem w takiem towarzystwie:
Oni podwiedli, abym bił Floryny,
Co miały w sobie trzy karaty śmiecia.[438]“
A ja mu potem: Co to za biedacy,
Którzy w sąsiedztwie twojem z prawej strony
Leżą we dwojgu, i dymią tak właśnie,
Jak zimą ręka wyciągnięta z wody?
A on odpowie: „Już ich tu znalazłem,
Kiedy zleciałem na dno tej otchłani:
Od tego czasu ani się ruszyli,
I nigdy pono już się nie poruszą.
Jedna jest ową kłamliwą niewiastą,
Która Józefa niesłusznie skarżyła;[439]
Drugi — to kłamca Sinon — Grek Trojański.[440]
Skutkiem gorączki, co ich trzewa pali,
Tak obrzydliwe wychodzą z nich dymy.“
Jeden z tych duchów, może urażony,
Że go Mistrz Adam nazwał tak wzgardliwie,
Kułakiem w twardy brzuch jego uderzył,
I brzuch zahuczał niby bęben jaki.
Mistrz Adam zasię w twarz jego uderzył
Ręką, co pewnie była nie mniej twardą,
I rzekł: „Choć z miejsca ruszyć się nie mogę
Z powodu moich ociężałych członków,
Do tej roboty ręka jeszcze skora.“
A tamten odrzekł: „Nie była tak skorą,
Gdyś szedł na ogień; — za to równie chyżą
I więcej nawet, kiedyś bił pieniądze.“
Na to opuchły: „Prawdę teraz mówisz;
Lecz tak prawdziwie nie świadczyłeś wtedy,
Kiedy cię w Troji o prawdę pytano.“
A Sinon odrzekł: „Jeślim fałsz powiadał,
To i tyś przecię monetę fałszował:
Ja tu za jednę tylko jestem zbrodnię,
A ty za więcej niż ktokolwiek z djabłów.“
— „Przypomnij sobie wiarołomco, konia!
Odpowie na to ów z brzuchem odętym,
I niech cię męczy, że całemu światu
Wiadomo o tem.“ — A Grek mu odrzecze:
Męczarnią twoją niech będzie pragnienie,
Skutkiem którego język ci się pęka,
I ta ohydna ropa, co ci z brzucha
Taką przed oczy postawiła tamę.[441]“
Na to rzeki mincarz: „Gęba twa, jak zwykle
Drze się dla tego, by pleść szkaradzieństwa,
Przecież, jeżeli mnie pragnienie pali
I sok zepsuty ciało me odyma,
Ciebie wewnętrzny ogień ciągle trawi,
I mózgownica od bólu ci pęka;
I abyś lizał zwierciadło Narcyza[442]
Niewielą słowy kazałbyś się prosić.“
Gdy z natężeniem słuchałem ich zwady,
Mistrz rzecze do mnie: „Patrzaj! patrzaj jeszcze!
Niewiele zbywa, bym się z tobą skłócił.“
Kiedym posłyszał gniewne jego słowa,
Z takim się wstydem ku niemu zwróciłem,
Że mi to jeszcze dziś w pamięci stoi.
Jak ten, któremu śni się o nieszczęściu,
Że śniąc istotnie, chce by mu się śniło,
I pragnie tego, jakby nie tak było;
Tak było ze mną; chciałem się tłómaczyć,
A mówić wcale nie mógłem, jednakże
Jam się tłómaczył, sam nie wiedząc o tem.
W tem Mistrz mój rzecze: „Większą nawet winę
Niżli jest twoja, omyłby wstyd mniejszy;
Zrzuć tedy z serca wszelki ciężar smutku,
A jeśli kiedy los cię znów przywiedzie
Tam, kędy ludzie podobnie się kłócą,
Pomnij, że jestem zawsze przy twym boku.
Chcieć słuchać tego, jest to chęć nikczemna.“
Tenże sam język naprzód mnie ukąsił,
I wstydem moje ubarwił policzki;
Tenże mi potem i lekarstwo podał.[443]
Słyszałem, że tak oszczep Achillesa,
I ojca jego, zwykle był przyczyną
Naprzód boleśnych, późniéj dobrych skutków.[444]
Od nieszczęsnego odwróceni dołu,
Wszerz wału, który zewnątrz go otacza,
Szliśmy, niemówiąc do siebie ni słowa.
Mniej mi noc ciemna, i mniej niż dzień jasny
Były w tem miejscu, tak że oko moje
Mało przed siebie sięgać było w stanie;
Lecz dobrzem słyszał rogu dźwięk tak mocny,
Że przy nim zgasłby trzask każdego gromu.
Więc oczy moje wstecz po drodze głosu
Puszczając, w jedno utkwiłem je miejsce.
Nie tak straszliwie zagrzmiał róg Rolanda,
Po krwawej klęsce, kiedy Karol Wielki
Straconym ujrzał płód wyprawy świętej.[445]
Po chwili wzniósłem głowę ku tej stronie,
Bom ujrzał, zda się, mnóstwo wież wysokich;
Pytam więc: Mistrzu co to za ziemica?
A on mi na to: „Ponieważ w pomroku
Nazbyt z daleka odległość przemierzasz,
Mylić się może wyobraźnia twoja:
Sam się przekonasz, kiedy już tam zdążysz,
Jak mocno zmysły oszukują z dala,
Każ więc sam sobie krok przyspieszyć nieco.
Potem przyjaźnie wziąwszy mnie za rękę,
Tak się odezwał: „Nim się więcej zbliżym,
By ci rzecz potem mniej dziwną się zdała,
Wiedz, że to nie są wieże lecz olbrzymy!
Wszyscy od pępka do samego dołu
Dokoła brzegów stoją w głębi studni.
Jak bywa, kiedy tuman się rozwiewa,
Że wzrok powoli rozpoznaje rysy,
Które mgła kryła zgęszczając powietrze;
Tak przez mrok gęsty, kiedym się przedzierał,
Coraz ku brzegom studni się zbliżając,
Błąd odlatywał a strach mnie nachodził.
Bo jako mury Montereggione[446]
Wysokie baszty uwieńczyły w koło,
Tak wał, idący do koła tej studni,
Połową cielska swojego obsiadły
Straszne olbrzymy, którym dotąd z nieba
Jowisz zagraża, kiedy ciska gromy,
Już u jednego z nich odróżnić mogłem
Twarz, barki, piersi i większą część brzucha,
I w dół po biodrach zwieszone ramiona.
Zaiste, słusznie zrobiła natura,
Że zaprzestała rodzić te potwory,
Takich oprawców ujmując Marsowi.[447]
Jeśli bez żalu dotąd jeszcze płodzi,
I wieloryby i ogromne słonie;
Któż w tem nie uzna, wpatrując się głębiej,
Większej słuszności i umiarkowania?
Bo gdzie się myśli połączy potęga
Z wolą zbrodniczą i przemocy siłą,
Nie masz tam żadnej dla człowieka rady!
Twarz mi się zdała u tego olbrzyma
Takiej długości i tej szerokości
Jak szyszka w Rzymie u świętego Piotra.[448]
W stosunku do niej były inne kości.
Nad brzegiem, który służył mu osłoną,[449]
Tyle się jeszcze ukazywał z wierzchu,
Że trzej Fryzowie niebyliby w stanie
Chlubić się, że mu dosięgną do włosów;
Bo w dół od miejsca, gdzie się płaszcz zapina
Trzydzieści wielkich naliczyłem piędzi.[450]
„Rafèl mai amèch zabi almi![451]“
Wrzasnęła gęba straszliwa potworu,
Do której milsze nie przystały dźwięki.
A Wódz do niego: „Duchu opętany!
Przestań na rogu i w nim szukaj ulgi,
Gdy cię gniew bodzie lub namiętność inna.
Szukaj, a znajdziesz u siebie na szyi
Rzemień, na którym on jest uwiązany,
I opasuje twoją pierś olbrzymią.
A potem do mnie: „Sam o sobie świadczy:
Jest to ów Nemrod, zły zamysł którego
Stał się przyczyną, że dzisiaj na świecie
Już nie jednakiej używamy mowy.
Zostawmy jego, i nie mówmy próżno,
Bo wszelka mowa, taką jest dla niego,
Jak jego dla nas — nikt jej nie rozumie.“
Szliśmy więc dalej, zawróciwszy w lewo
I w odległości jednego wystrzału
Innego znowu spotkali olbrzyma,
Jeszcze większego i okrutniejszego.[452]
Niewiem, kto nad nim był mistrzem do tyla,
Że go mógł związać, ale obie ręce —
Lewą na przodzie, a prawą na tyle —
Miał skrępowane ogromnym łańcuchem,
Co go od szyi do dołu obwijał,
Tak, że część ciała, którą miał odkrytą,
Do pięciu razy opasywał wkoło.
— „Dumny ten olbrzym, Efialtem zwany —
Mistrz się odezwał — chciał doświadczyć siły
Przeciw najwyższej potędze Jowisza; —
I owoż jego zasłużona kara!
Tę wielką próbę przedsięwziął on wtedy,
Gdy olbrzymowie strach na bogi sieli;
I oto ramie, którem tak straszliwie
Władał on kiedyś — nigdy się nie ruszy.[453]“
A ja do Mistrza: — Jeśli to być może,
Chciałbym się memi przeświadczyć oczyma
O niezmierzonym owym Briareju.[454]
On zaś odpowie: „Ujrzysz Anteusza,[455]
Który w pobliżu niezwiązany stoi,
I mówić może; — on to nas przeniesie
Na dno chłonącej wszystkie zbrodnie głębi.[456]
Ten zaś, którego oglądaćbyś pragnął,
Nierównie dalej stoi skrępowany,
I jest zupełnie podobny do tego,
Tylko ma wyraz okrutniejszy w twarzy.“
Najgwałtowniejsze poruszenie ziemi
Nigdy tak wieżą niewstrząsało silnie,
Jak Efialtes zatrząsł się w tej chwili;
Naonczas śmierci strach mnie opanował
Więcej niż kiedy, i dla mojej zguby
Dośćby już było jednego przestrachu,
Gdybym nie widział rąk jego związanych.
Przeszliśmy potem dalej i zdążyli
Do Anteusza, który na pięć sążni
Nie licząc głowy, z otchłani wyzierał.
— „O ty, co niegdyś tysiąc lwów zdobyłeś!
W szczęsnej dolinie, która Scypiona
Dziedzicem wielkiej uczyniła sławy,
Gdy z wojskiem swojem Hannibal uchodził;[457]
Ty, który gdybyś do olbrzymiej walki
Stanął był razem ze swoimi braćmi,
Możeby ziemi zwyciężyły syny
(Jak o tem jeszcze dziś niektórzy sądzą),
Niech ci to wstrętu żadnego niesprawia,
Że nas przeniesiesz do głębi przepaści,
Kędy Kocytu wody zimno ścina.[458]
Nie każ nam po to udawać się jeszcze
Do Tytjasza, albo do Tyfeja.[459]
Ten nam dać może, czego tu łakniecie.
Może on wznowić sławę twą na świecie,
Bo jest żyjący, i jeszcze nań długi
Żywot tam czeka, jeśli go do siebie
Przed czasem Łaska nie powoła Boża.
Nachyl się tedy i niekrzyw tak twarzy,“
Tak mówił Mistrz mój, a olbrzym skwapliwie
Wyciągnął ręce, których uścisk straszny
Herkules poznał, i ujął w nie Wodza.[460]
Skoro Wirgili poczuł się ujętym
Ozwie się do mnie: „Staraj się tak stanąć,
Abym cię w moje mógł ująć ramiona.“
I tak mnie potem do siebie przycisnął,
Że oba jedno składaliśmy brzemię.
Jaką się oczom Garisenda zdaje,[461]
Kiedy kto stanie pod jej nawisłością
I kiedy chmury ciągną nad jej szczytem,
A ona niby wstecz chmurom się wali,
Takim się właśnie wydał mi Anteusz,
Gdym, obłąkany, ujrzał jak się chylił.
Była to chwila, w której radbym szczerze
Abyśmy inną poszli byli drogą;
Lecz on spokojnie złożył nas w otchłani,
Co Lucyfera z Judaszem pożera,[462]
I w jednej chwili, niebawiąc schylony,
Podniósł się w górę, jako maszt okrętu!
Gdybym miał twarde i chrapliwe rymy,
Jakieby nędznej tej przystały norze,
Nad którą ciężą wszystkie inne skały,
Możebym zdołał z myśli mej wycisnąć
Obfitsze soki; ale że ich niemam,
Nie bez obawy odważam się mówić.[463]
Opisać bowiem dno całego świata,
To nie igraszka, i nie rzecz języka:
Co ledwie jeszcze jąka: mama, baba,[464]
Oby niewiasty, które Amfjona
Wsparły, gdy murem opasywał Teby,
Raczyły także wspierać wiersze moje,
Aby się z treścią nie waśniły słowa.[465]
O ty, nad wszystkie najpodlejsza czerni,
Co siedzisz w miejscu, o którem tak ciężko
Mówić przychodzi, lepiej ci by było
Być stadem owiec albo kóz na świecie!
Gdyśmy już stali na dnie ciemnej studni,
Niżej daleko niż stopy olbrzyma,
A jam podziwiał jeszcze mur wysoki,
Wtem posłyszałem: „Baczność a ostrożnie
Stawiaj twe stopy, abyś nie nadeptał
Głów nieszczęśliwych, potępionych braci.“
Zwracam się tedy i widzę przed sobą
I pod nogami zamarzłe jezioro,
Do szkła podobne raczej niż do wody.
Nigdy w tak grubej nie kryje się korze
Zimową porą Dunaj Austryjacki,
Ni Don daleki pod swem zimnem niebem
Jaka tu była, i gdyby się na nią
Zwalił Tabernik, albo Pietrapana,
Ani by nawet u brzegu chrupnęła.[466]
Jak żaby, skrzecząc, zwykle wytykają
Pysk swój nad wodę, w porze kiedy często
Śni się wieśniaczce o zbieraniu kłosów;
Tak bolejące i zsiniałe duchy
W lód pogrążone były aż do miejsca,
Na którem sromu objawia się znamię,
Klepiąc zębami na nutę bocianów.
Każdy z nich trzymał twarz na dół schyloną
O strasznym chłodzie usta ich świadczyły,
A oczy zasię o serdecznym smutku.[467]
Gdym się już nieco obejrzał do koła,
Zwracając oczy pod nogi, ujrzałem
Dwóch, którzy tak się ku sobie cisnęli,
Że włosy obu w jedno się splątały.
Rzekłem: Powiedzcie, kto wy, co tak mocno
Piersią ku piersi ciśniecie się wzajem?
Wnet na te słowa, odchylili szyje,
A skoro ku mnie podnieśli oblicza,
Łzy, które wewnątrz wilżyły im oczy,
Zbiegły na usta, a mróz je pochwycił,
Ścisnął i spoił, że sztaba żelazna
Nigdy tak drzewa nie spajała z drzewem.
Przeto tak wielki gniew zapalił duchy,
Że jako kozły tłukły się głowami.
A wtem duch inny, któremu od mrozu
Odpadły uszy, z twarzą w dół spuszczoną,
Rzecze: „Dla czego tak się w nas wpatrujesz?
Jeśli chcesz wiedzieć, kto są tamci oba,
Z jednego oni wyszli na świat ciała,
A dół, po którym Bisenzio zbiega,
Należał do nich i ojca Alberta.[468]
Gdybyś mógł całą obszukać kainę,
Nie znajdziesz, ktoby był nad nich godniejszy
W zlodowaciałem dręczyć się jeziorze.[469]
I ten mniej godny, komu jednym razem
Ręka Artura pierś i cień przeszyła;[470]
Mniej też Focaccia[471] i ten, który głową
Tak mnie zasłania, że dalej niewidzę,
A który zwał się Sassol Mascheroni.
Kim był? wiesz dobrze, jeżeliś Toskańczyk,[472]
Abyś mnie w dalszą nie ciągnął rozmowę
Dowiedz się, żem jest Camicjon de' Pazzi,
Czekam Carlino, co mnie uniewinni.[473]“
Potem tysiące obaczyłem twarzy,
Które po psiemu wykręciło zimno
I dreszcz mnie przejął, że mi przed oczyma
Wiecznie stać będą, te zamarzłe wody.[474]
Kiedy do środka zmierzaliśmy ziemi,
Kędy się wszystkie jednoczą ciężary,[475]
I kiedy drżałem wśród ciemności wiecznych
Nie wiem — umyślnie, losem czy przypadkiem,
Ale przechodząc pomiędzy głowami,
Mocno twarz jednę uderzyłem nogą.
Duch jęknął ku mnie: „Za co ty mnie depcesz?
Jeśliś nie przyszedł, aby wzmagać jeszcze
Pomstę nademną za Monte Aperto,[476]
Po cóż mnie dręczysz?“ — A ja: o mój Mistrzu!
Racz tu zaczekać chwilę, nim rozwiążę
Wątpliwość moją względem tego ducha;
Potem — jak zechcesz — każesz mi pospieszać.
Wódz się zatrzymał, a jam się odezwał,
Do tego, który bluźnił jeszcze srodze:
Ktoś ty jest, który tak na drugich zrzędzisz?
— „A ty kto jesteś ? (duch odpowie na to)
Ty, co przechodząc obręb Antenora,
Tłuczesz po twarzach, tak, że to by nawet
Za mocno było, gdybyś był żyjącym?[477]“
Odrzekłem tedy: Zaiste jam żywy,
I może tobie przyjemnem to będzie,
Gdy pragniesz sławy, jeśli imie twoje
Razem z innemi zapiszę w pamięci?
A on: „Przeciwnie, nie tego ja żądam,
Idź ztąd i dłuższej nie zadawaj męki;
Bo źle pojmujesz czem tu schlebiać można.[478]“
Więc za czuprynę porwawszy go rzekłem:
Musisz mnie przecie objawić swe imie,
Lub ci na głowie nie zostanie włoska!
A on: „Ponieważ wydzierasz mi włosy,
Nie powiem, ani pokażę kim jestem,
Choćbyś mi zadał tysiąc razów w głowę.“
Już miałem w garści włos jego splątany,
I juź nie jeden pęk szarpiąc wyrwałem,
A on wciąż szczekał w dół spuściwszy oczy,
Gdy inny krzyknął: „Co tobie jest Bocca?
Nie dość ci tego, że dzwonisz szczękami,
Abyś nie szczekał? — Jaki czart cię draźni?“
— Teraz już, rzekłem, nie żądam byś gadał,
Zdrajco ohydny! na twą hańbę wieczną,
Wieść najprawdziwszą zaniosę o tobie.
— „Idź precz, odpowie, mów, coć się podoba!
Nie zamilcz tylko, jeżeli ztąd wyjdziesz,
O tym, którego język był tak skory:
On tu francuzkie opłakuje złoto:
Możesz powiedzieć: widziałem Duero,
Tam, gdzie grzesznicy używają chłodu.[479]
Jeśli o innych zapytają ciebie,
Oto masz obok siebie Bucheria,
Któremu gardło Florencja ucięła;[480]
Tam dalej — zda się — razem z Ganellone[481]
Soldanjer stoi[482] obok Tribaldelo,
Co snem ujętą Faenzę otworzył,[483]
Jużeśmy tego opuścili ducha,
Gdy w jednym rowie ujrzeliśmy razem,
Dwu potępieńców, tak w lody ujętych,
Że głowa głowie za kaptur służyła.[484]
A jak zgłodniały człowiek chleb pożera,
Tak potępieniec będący na wierzchu
Zęby zapuścił w ciało przeciwnika,
Tam kędy głowa do karku przyrasta.
Tak właśnie Tydej złością rozjuszony
Gryzł nienawistne Menalipa skronie,
Jak ten gryzł czaszkę i mózgi i włosy.[485]
— Ty, co wściekłością dowodzisz zwierzęcą
Swej nienawiści dla pożeranego,
Powiedz mi, rzekłem, jaka jej przyczyna?
Pod tym warunkiem, że jeśli na niego
Słusznie się żalisz; więc kiedy się dowiem
Kto wy jesteście i o zbrodni jego,
Pomszczę się twojej urazy na świecie,
Jeżeli pierwej język mi nie uschnie.
Odjąwszy usta od ohydnej strawy
I ocierając je włosami czaszki,
Którą żarł z tyłu, potępieniec rzecze:
„Chcesz więc, bym wznowił rozpaczliwą boleść,
Której wspomnienie już mi serce ściska,
Pierwej niżeli pocznę o niej mówić?
Lecz gdy me słowa mają być nasieniem,
Z którego owoc wyrodzi się hańby,
Podłemu zdrajcy, którego tu gryzę;
Mówić i łzami zalewać się będę.
„Nie wiem kto jesteś i jakim sposobem
Zaszedłeś tutaj, ale mi się zdajesz
Być Florentynem, kiedy ciebie słyszę,
Wiedz tedy, żem był hrabia Ugolino,
A ten to — Arcybiskup Ruggieri.[486]
Powiem ci teraz, dla czego mu jestem
Takim sąsiadem. Niepotrzeba mówić,
Że skutkiem jego złośliwych zamysłów,
Ja, co w nim ufność położyłem moją,
Byłem schwytany i na śmierć wydany.
Posłyszysz tylko, czegoś nie mógł słyszeć:
To jest jak moja śmierć okrutną była; —
Dowiesz się wtenczas, czy on mnie obraził!
„Już do tej klatki, co z mojej przyczyny
Nazwisko teraz nosi klatki głodu,
A w której zamkną niejednego jeszcze.[487] —
Przez wąziuchnego otworu szczelinę
Mnogich księżyców światło zazierało;
Kiedy złowieszczy sen ujrzałem w nocy,
Który przyszłości rozdarł mi zasłonę.
Widziałem niby, że ten jako władca
I pan, szczuł wilka z wilczęty na górze,
Za którą Luki nie dojrzą Pizanie.[488]
Wysłani naprzód pędzili na czele:
Hrabia Gualandi, Sismondi, Lanfranki,
Z zgrają suk chudych, zajadłych a wprawnych...
I oto zda się, ojciec i synowie,
Po krótkim biegu już stają znużeni...
I wnet kły ostre rozdarły ich boki.
„Gdym się nad rankiem obudził, słyszałem,
Jak dziatki moje, które były ze mną,
Przez sen płakały i prosiły chleba!
Jakżeś okrutny, jeżeli cię dotąd
Dusza nieboli, gdy pomyślisz tylko
O tem, co moje zwiastowało serce...
Jeśli nie płaczesz — nad czem że ty płaczesz?
Już powstawali — zbliżała się pora
O której zwykle żywność nam dawano,
A każdy wątpił na stan swój wspomniawszy.[489]
W tem posłyszałem, że wnijście u dołu
Do strasznej wieży hakami zabito!..
Spojrzałem niemy w twarze moich synów...
I nie płakałem, bom wewnątrz skamieniał.
Płakali oni! — Mój Anzelmek mały[490]
Mówił: „Tak patrzysz... ojcze mój, co tobie?“
Przecież i na to ani jednej łezki
Jam nie uronił, anim odpowiedział
Przez ten dzień cały i następnej nocy.
Aż znowu na świat wyszło inne słońce.
Gdy do więzienia boleści się zbłąkał
Malutki promyk, i kiedym obaczył
Własny mój obraz na ich czterech twarzach —
Na on czas z bólu gryzłem obie ręce;[491]
A oni myśląc, że to czynię z głodu,
Nagle powstali i mówili: „Ojcze!
Ach, mniej nierównie będzie nas bolało,
Gdy nas jeść będziesz: — ty nas przyodziałeś
W to nędzne ciało i ty nas rozdziejesz.“
Naonczas niechcąc dodawać im smutku,
Udałem spokój — i wszyscy dzień cały
I dzień następny siedzieliśmy niemi.
Ziemio! ach czemuś ty się nierozwarła!..
Gdyśmy czwartego dnia już doczekali,
Gaddo mi do nóg rzucił się jak długi[492]
Mówiąc: „Mój ojcze, czemu nieratujesz?“
I u nóg skonał!.. Jak mnie tutaj widzisz,
Widziałem jeszcze dzieci moich troje,
Jak one między dniem piątym a szóstym,
Jedno po drugiem popadały w koło!
Oślepły z żalu, począłem omackiem
Czołgać się, w kolej do każdego z synów...
Dwa dni po śmierci jeszcze ich wołałem...
I głód nakoniec przemógł nad boleścią!.[493].“
Gdy przestał mówić — wywróciwszy oczy
Znów porwał czaszkę nieszczęsną zębami,
Które do kości jak u psa stężały.
O Pizo! hańbo okolicznych ludów
Pięknego kraju, kędy si podzwania,[494]
Gdy karać ciebie lenią się sąsiady,
Oby z miejsc swoich Capraja, Gorgona,
Powstały razem i stanęły tamą
Przy ujściu Arno, aby jego wody
Wszystkich mieszkańców twoich zatopiły![495]
Jeżeli bowiem hrabię Ugolino
Wieść obwiniała, że on zdradził ciebie
I wrogom twoje poodawał zamki,
Toć synów jego nie powinnaś była
Oddawać za to na tak srogą mękę.
O Teby nowe![496] Sam wiek niedojrzały
Już uniewinniał Hugo i Brigata,[497]
I tamtych obu w pieśni mej wspomnianych.[498]
Przeszliśmy dalej, kędy lód okrutny
Inne znów duchy dręczy w łonie swojem,
Już nie w dół twarzą, lecz na wznak leżące.[499]
Płakać im właśnie płacz ich niedozwala,
I boleść w oczach napotkawszy tamę,
Wraca do wnętrza i wzmaga ich mękę.
Łzy bowiem pierwsze, które się wylały,
W grudę zamarzły, jak szklanna przyłbica,
I pod powieką wypełniają jamy.
Chociaż twarz moja, jak odcisk na ciele,
Od chłodu wszelkie utraciła czucie,
Poczuła przecie niby powiew wiatru.
Rzekłem więc: Mistrzu! co ten wiatr porusza?
Alboż tu wszelkie nie zamarło tchnienie? —
A on mi na to: „Wkrótce już tam będziesz,
Kędy ci na to oko twe odpowie,
Kiedy obaczy zkąd ten powiew zionie!“[500]
W tem jeden nędznik z pod lodowej kory
Zawołał: „Dusze do tyla zbrodnicze,
Że wam ostatnie wyznaczono miejsce,[501]
Zdejmcie mi z oczu tę zasłonę twardą,
Abym, nim znowu zamarzną łzy moje,
Ulżył boleści, co mi serce wzdyma!“
Więc ja mu na to: Jeśli sobie życzysz
Abym ci pomógł, powiedz mi, kto jesteś;
A jeśli ciebie nie wyzwolę z biedy,
Niechaj sam pójdę na dno tego lodu!
A duch odpowie: „Ja brat Alberigo,
Którego ogród dawał złe owoce:
Teraz za figi mam tutaj daktyle.[502]“
Rzekłem więc jemu: Czyż i ty umarłeś?[503]
A on mi na to: „Nie mam żadnej wiedzy,
Co tam na świecie dzieje się z mem ciałem;
Lecz Ptolomeja ma przywilej taki,
Że często dusza spada do tej głębi,
Pierwej niżeli Atropos się ruszy.[504]
Abyś tem chętniej oczyścił mi z twarzy
Łzy moje szklanne, dowiedz się, że skoro
Dusza się splami zdradą, jako moja,
Natychmiast djabeł odbiera jej ciało,
I już niem włada, aż się czas wypełni;
A ona spada do tej zimnej studni,[505]
Podobnie, może, ciało tego ducha,
Który tam za mną w lodach przesiaduje,
Jeszcze się dotąd ukazuje światu.
Jeśli niedawno zszedłeś do tej głębi,
Znasz go zapewne: to Ser Branca d'Orja.[506]
Wiele już przeszło lat od tego czasu,
Jak duszę jego zamknięto w tym dole.“
Zda mi się, rzekłem, że mnie oszukujesz;
Bo Branca d'Orja, jeszcze nie umierał:
On się odziewa, śpi, jada i pija!..
A on odpowie: „Jeszcze Michel Zanche
Nie wpadł do dołu, gdzie lepka wre smoła
Między Złe Szpony, gdy jeden z szatanów
Wstąpił na miejsce pokrewnego jemu,
Z którym pospołu dokonali zdrady![507]
Ściągnijże teraz rękę twoję ku mnie,
Otwórz mi oczy." — A jam nie otworzył...
I słuszniem zrobił, robiąc nieszlachetnie![508]
Ludu potworny! o Genueńczycy,
Wrogowie cnoty, a występków pełni,
Przecz nie jesteście wygnani ze świata?
Razem z najgorszym Romanji duchem,
Jednego z waszych oglądałem także,
Który za wszystkie niecne swoje sprawy,
Duszą już w nurtach Kocytu się pławi,
A ciałem zda się żyć jeszcze na świecie.[509]
„Vexilla Regis prodeunt inferni
I dążą ku nam — Mistrz przemówił do mnie,
Spojrzyj więc przed się czy ich nie dostrzeżesz.[510]“
Jakim się zdaje, gdy chmura mrok zieje,
Lub noc zapada na naszej półkuli,
Młyn w oddaleniu wiatrem obracany;
Taką budowę, zda mi się ujrzałem. —
I wnet, gdy innej niebyło tu schrony
Za Wodzem moim od wiatru się skryłem.[511]
Już (i ze strachem w wiersze to układam),
Tam byłem, kędy potępione duchy
Zupełnie lodu okryte powłoką,
Jako źdźbła słomy z pod szkła przezierają.[512]
Jedne z nich leżą, drugie zasię stoją;
Ten głową w górę, a tamten piętami;
A inny znowu, jako łuk wygięty,
Wywraca głowę, i do stóp ją chyli.
Kiedyśmy tyle naprzód się podali,
Że Mistrz juz chciał mi ukazać stworzenie,
Którego lica niegdyś były piękne,[513]
Stanął przedemną i kazał się wstrzymać,
— „Oto Dis, rzecze, i oto jest miejsce,
Kędyś powinien w męztwo się uzbroić.[514]“
O czytelniku! jak byłem w tej chwili
Chłodem przejęty i niemy ze strachu, —
Niechciej mnie pytać, — tegoć nieopiszę,
Bo wszelkie słowo byłoby za słabe.
Ani umarły byłem, ani żywy;
Jeśli masz w sobie kroplę wyobraźni,
Pomyśl co ze mną stało się tej chwili,
Kiedym obojga czuł się pozbawionym.[515]
Potężny Władca królestwa boleści
Wznosił się z lodu od połowy piersi,
A jabym raczej przystał do Olbrzyma,
Niźli Olbrzymy do jego ramienia.[516]
Wyobraź jaka musiała być całość,
Tak zbudowanym odpowiednia członkom.
Jeśli był pięknym, jak dziś jest szkaradnym
I jeśli oczy podniósł przeciw Stwórcy;
Zaiste, z niego wszelkie złe pochodzi!
Jakżem się wielce zdziwił, gdy ujrzałem
Na głowie jego razem trzy oblicza!
Jedno czerwone, było z przodu głowy,
Dwa inne zasię z tamtem się łączyły
I wyrastając nad każdem ramieniem,
Wszystkie w grzebieniu, zbiegały się w jedno.[517]
Prawe — żółtawo-białem mi się zdało,
Lewe — na oko miało pozór taki,
Jako u ludzi przychodzących z kraju,
Gdzie wody Nilu spadają w doliny.[518]
Z pod każdej twarzy, wyglądało dwoje
Ogromnych skrzydeł, jakie dla takiego
Ptaka przystały: nigdy na okrętach
Tak wielkich żagli niewidziałem w morzu.
Bez pierza były i kształtem podobne
Do nietoperzych, a tak machał niemi
Że trzy zarazem wiatry od nich wiały.
I ztąd to wody zamarzły Kocytu. —
Sześcią swych oczu płakał, a łzy jego
I krwawa piana, po trzech brodach ciekły.
W każdej z trzech paszczy gruchotał zębami
Niby w tarlicy, jednego grzesznika;
I tak trzem razem męczarnie zadawał.
Ale dla tego, który sterczał z przodu,
Niczem się zdały zębów ukąszenia,
W stosunku srogich pazurów drapania;
Bo nieraz od nich ze skóry odarty
Grzbiet potępieńca świecił obnażony.
— „Dusza, co znosi tam największą mękę,
Mistrz rzecze, — jest to Judasz Iskarjota.
Schowany głową do wnętrza paszczęki
Nogami tylko na zewnątrz wywija.
Z dwu tamtych, którzy zwiśli na dół głową,
Z czarnego pyska wiszący — to Brutus,[519]
Patrz jak się kręci, a słowa nie rzecze!
Drugi, tak mocnej budowy, — to Kassjusz.[520]
Ale noc wschodzi, i odejść nam pora;
Albowiem wszystko, jużeśmy widzieli.[521]“
Objąłem szyję Mistrza, jak mi kazał,
A on zważywszy dobrze czas i miejsce,
Gdy skrzydła Disa dość były rozwarte,
Kosmatych jego uczepił się boków,
I włos po włosie spuszczał się do dołu,
Między kudłami i korą lodową.[522]
Gdyśmy tam doszli, kędy w biodra miąższe
Uda wrastają, — z trudnością i męką
Mistrz zwrócił głowę, gdzie miał pierwej nogi,
I jak człek, który dźwiga się do góry,
Znów się uczepił za kudły Szatana;[523]
Więc mi się zdało że do Piekła wracam.
W tem Wódz rzekł, dysząc jak człowiek zmęczony:
Trzymaj się dobrze; takiemi to wschody
Od tyla złego odchodzić nam trzeba.“
Potem, przez otwór wydrążony w skale,
Wyszedł i tuż mnie na brzegu posadził,
A sam, ostrożny krok obrócił ku mnie.
Powiodłem okiem, myśląc że obaczę
Znów Lucyfera, jak go zostawiłem;
I tylkom nogi jego ujrzał w górze. —
Czylim na on czas czuł się pomięszanym, —
Niechaj rozmyśli lud nieokrzesany,
Który nie widział, jakiem jest to miejsce,
Które dopiero co z Mistrzem przebyłem.
— „Powstań na nogi — Wódz przemówił do mnie
Droga daleka i gościeniec trudny,
A słońce już jest wpół do pierwszej ćwierci.[524]“
Nie pałacowa była tu nam droga,
Jeno prawdziwa podziemna pieczara,
A brak jej światła i grunt jej chropawy.
— Mistrzu mój, rzekłem, kiedym powstał z miejsca,
Pierwej niżeli wyrwę się z otchłani,
Wywiedź mnie z błędu, choć kilku słowami:
Gdzie się lód podział? i jakim sposobem
Ten sterczy tutaj do-góry nogami?
Jak się to stało, że w tak krótkim czasie
Słońce od zmroku przeszło do poranku?[525]
A on mi na to: — „Wyobrażasz sobie,
Że jesteś jeszcze po za owym środkiem,
Kędym się, pomnisz, uczepił był włosów
Złego robaka, co świat na wskróś wierci?
Byłeś tam póty, pókim na dół schodził,
Ale w tej chwili kiedym się przewrócił,
Przebyłeś właśnie ten punkt ziemi naszej,
Kędy ciężary, ze wszech stron zmierzają.[526]
Teraz już jesteś pod drugą pół sferą
Co przeciwległa jest tej, która sobą
Kryje ląd wielki, i pod której szczytem[527]
Dokonał niegdyś żywota ten człowiek,
Co się narodził, i co żył bez zmazy.[528]
Nogi twe stoją na małej półkuli,
Co część odwrotną stanowi Dżiudeki.[529]
Ranek jest tutaj, kiedy tam jest wieczór.
Ten, czyje kudły schodami nam były,
Jak pierwej sterczał, tak i teraz sterczy.
Zepchnięty z nieba, upadł on z tej strony;
A ziemia, która pierwej się wznosiła
Na tej półkuli, przerażona trwogą
Skryła się przed nim pod zasłonę morza,
I poszła cała ku naszej półsferze.[530]
Może i ona, co widna z tej strony,
By uciec przed nim, rzuciła za sobą
Tę oto próżnię i w górę wybiegła.[531]“
Jest tam daleko, miejsce tak odległe
Od Belzebuba, jak długi grób jego.[532]
Poznać je można nie wejrzenia siłą,
Jeno po dźwięku małego strumienia,
Który tu spływa rozpadliną skały,
Ryjąc się wolnym, a wirowym biegiem.[533]
Aby powrócić znowu na świat jasny,
Wódz wstąpił ze mną w tę ukrytą drogę,
I ani dbając o chwilę spoczynku,
Szliśmy wciąż wyżej, on naprzód, ja za nim,
Aż znów przez krągły otwór obaczyłem
Dziwne piękności, które w niebie krążą.
Tędyśmy wyszli, by oglądać gwiazdy![534]
ŚPIÉW DRUGI.
Dante wyobraża Czyściec jako górę mającą kształt olbrzymiego, u szczytu ściętego ostrosłupa, który na południowej półkuli wznosi się wśród otchłani oceanu. Od podstawy do wierzchołka góry, rozłożone są jedenaście okolistych tarasów. Cztery pierwsze od dołu, włącznie z podstawą wyspy, stanowią niby przedsień Czyśca, kędy się mieszczą cztery rodzaje dusz, małodbałych o zbawienie swoje. Dalsze siedm są właściwym Czyścem, a w każdym z nich dusze oczyszczają się przez pokutę od jednego z siedmiu grzechów głównych. Na spłaszczonym wierzchu góry leży rozkoszny, wiecznie zieleniejący ogród ziemskiego Raju. Im wyżej podnoszą się Poeci, tem ścieżka wiodąca na szczyt góry, staje się dla nich łatwiejszą.
Oto wpływając na jaśniejsze wody
Łódź ducha mego żagle już rozpina,
Morze za sobą rzuciwszy okrutne,
I śpiewać będę o drugiem królestwie,
Gdzie duch człowieczy oczyszcza się z winy
I godnym staje podnieść się do Nieba. —
Niech się więc ocknie poezya zmarła,[535]
O Muzy święte, bom wasz sługa wierny:
Niechaj się nieco Kaliopa wzniesie[536]
I pieśni mojej wtórzy głosem wdzięcznym,
Co taki zadał cios nieszczęsnym srokom,
Że zrozpaczały o swem przebaczeniu.[537]
Łagodna barwa wschodniego szafiru,
Zlana z czystego powietrza przezroczem
U samych kończyn pierwszego zakresu,
Znowu mi oczy pieściła rozkoszą,
Skoro wyszedłem z grobowego mroku,
Który mi smutkiem dręczył wzrok i duszę.
Piękny planeta, co w nas miłość krzepi,[538]
Uśmiechem swoim wschód rozjaśniał cały
I ćmił ciągnące z nim w orszaku Ryby,[539]
A gdy ku prawej zwróciłem się stronie
I sięgał myślą drugiego bieguna,[540]
Ujrzałem cztery gwiazdy, które tylko
Najpierwsi ludzie oglądali w raju.[541]
Blaskiem ich niebo zdawało się cieszyć...
Wdową ty jesteś, o północna strono,
Kiedyś widoku tych gwiazd pozbawiona!
Gdy od ich wzroku odwróciłem oczy
I ku drugiemu zwrócił biegunowi,
Gdzie Wóz niebieski zanurzył się w toni,[542]
W tem samotnego obaczyłem starca,
Tuż obok siebie, a postawa jego
Poszanowania tyle była godną,
Że syn dla ojca więcej by go nie miał.[543]
Brodę miał długą, co podwójnym pasem
Na pierś spadała, a w niej i na głowie
Gęsto wmieszany włos przeświecał biały.
Promienie czterech świętych gwiazd zdobiły
Twarz takim blaskiem, że ją oglądałem,
Jak gdyby słońce wprost świeciło na nią.
— „Kto wy, co przeciw prądu ciemnej rzeki
Z odwiecznych więzień umknęliście łona?
(Rzecze wstrząsając swą poważną brodą)
Kto was prowadził? Kto wam był świecznikiem,
Żeście wyjść mogli z tej głębokiej nocy,
Którą się wiecznie czerni przepaść piekła?
Alboż otchłani zniesiono już prawa?
Czy w Niebie może zapadł wyrok nowy,
Że potępieni wchodzicie w me groty?“
Naonczas Wódz mój ujął mnie za ramie
I wzywał słowy, ręką i znakami,
Abym cześć złożył wzrokiem i kolanem;
A potem odrzekł: „Nie z własnej ja woli
Przychodzę tutaj: z wysokiego nieba
Zstąpiła Pani, i skutkiem jej prośby
Wspieram ja tego towarzystwem mojem.[544]
Gdy wolą Twoją jest, abym obszerniej
Objaśniał tobie stan nasz rzeczywisty,
Chęć moja twojej oprzeć się nie zdoła.
Jeszcze dlań wieczór nie nadszedł ostatni;[545]
Lecz przez swą płochość tak był blizkiem jego,
Że bardzo mało miał przed sobą czasu.
Jak powiedziałem, byłem ja wysłany
Abym go zbawił; a innej nam drogi
Nie było nad tę, którą się udałem.
Już mu wskazałem cały ród zbrodniczy;
Zamierzam teraz pokazać mu duchy,
Pod twem zwierzchnictwem gładzące swe winy.
Długo by mówić jak'em go ratował:
Z wysoka zeszła moc, która mnie wsparła,
Żem go tu przywiódł widzieć cię i słyszeć.
Raczże łaskawym być przybyciu jego:
Szuka on tutaj wolności tak drogiej,
Jak to każdemu dobrze jest wiadomo
Ktokolwiek dla niej życia się wyrzeka;
Wiadomo tobie, komu śmierć nie gorzką
Była w Utyce, kędyś rzucił szatę,
Która tak jasno w dniu zabłyśnie wielkim.[546]
Wyroków dla nas nie zniszczono wiecznych,
Bo i on żywy, i mnie też w swej władzy
Minos nie dzierży:[547] jestem z tego koła,
Gdzie świecą czyste Marcji twojej oczy,[548]
Która i teraz zda się jeszcze prosić,
O duszo święta, byś ją miał za swoją.
Przez miłość dla niej, racz nam być przychylnym:
Pozwól nam zwiedzić siedm królestw twoich,
A ja, za ciebie, jej dziękować będę,
Jeśli przyzwalasz, by cię tam wspomniano.[549]“
— „Marcja, odpowie, tyle zawsze była
Miłą mym oczom, pókim żył na ziemi,
Że wszystkom spełniał, czego tylko chciała.
Dziś, kiedy mieszka za wyklętą rzeką,
Już mnie jej prośby poruszyć nie mogą,
Na mocy prawa, które stanowiono
W chwili gdy z tamtym rozstałem się światem.[550]
Lecz gdy niebieska rządzi tobą Pani,
(Jak mi powiadasz), na cóż to schlebianie?
Dość na tem, że mnie w jej imieniu wzywasz.
Idź więc i opasz go sitowiem gładkiem,[551]
A twarz mu obmyj, aby z niej brud wszelki
Zniknął na zawsze; bowiem nie przystoi,
Ażeby z okiem mgłą jaką zasutem
Spotkał pierwszego z rajskich urzędnika.[552]
Owa wysepka, o którą dokoła,
Tam, tam w oddali roztrąca się fala,
Na miękkim ile rodzi to sitowie.
Żadna tam inna życia brać nie może
Roślina liście dająca, lub twarda,
Co z potrąceniem nie chwieje się fali.[553]
Potem już inną macie wracać stroną:
Wschodzące słońce ukaże wam drogę,
Po której lżejszy będzie wstęp na górę.“
I zniknął z oczu... a ja się podniosłem
Milcząc, i stałem tuż przy Wodza boku,
A oczy moje utkwiłem na niego.
On rzecze: „Synu! ruszaj za mną śladem:
Wracajmy nazad, bowiem ta płaszczyzna
Tędy się właśnie ku swym brzegom chyli.“
Zorza już pomrok przesilała ranny,[554]
Co pierzchał przed nią, tak że mogłem zdala
Morskiej topieli rozpoznawać drżenie.
Szliśmy więc z Mistrzem po samotnem błoniu
Podobni temu, który na zgubioną
Drogę powraca, a nim ją odszuka,
Zda mu się ciągle że napróżno błądzi.
Gdyśmy stanęli w miejscu kędy rosa
Ze słońcem walczy, a ukryta w cieniu
Rzednieje zwolna, — Mistrz wyciągnął dłonie
I zlekka obie położył na trawie;
Więc ja, zamiarów jego już świadomy,
Twarz łzami zlaną ku niemu skłoniłem,
I tu dopiero barwa jej wróciła,
Którą mi pierwej tak zaćmiło piekło.
Przyszliśmy potem na wybrzeże dzikie,
Wody którego nie znały żeglarza,
Coby z nich kiedy wycofać się zdołał.
Tu Mistrz opasał mnie, jak ów rozkazał.[555]
O dziwne dziwo! Skoro uszczknął jaką
Poziomą trawkę, w tejże samej chwili
W miejscu zerwanej inna się zrodziła![556]
Słońce już przeszło na kres widnokręgu,
Łuk południowy, którego zawisa
Najwyższym szczytem nad Jerozolimą;
A w przeciwległym wirująca kole
Noc z wód Gangesu wstawała z Wagami,
Co w przesileniu z rąk jej upadają; —
Tam więc, gdzie stałem, lica pięknej zorzy,
Białe i kraśne, podeszłe już w wieku,
Pomarańczową przybierały barwę.[557]
Byliśmy jeszcze na wybrzeżu morza,
Jak ludzie, którzy myśląc o podróży,
Duszą już idą, a ciałem nie ruszą.
W tem, jako w porze, gdy się ranek zbliża,
Mars czerwienieje w gęstej mgły osłonie,[558]
W stronie zachodu nad topielą morza,
Takiem się właśnie wydało mi światło
(Obym je znowu mógł zobaczyć kiedy),
Które po morzu śmigało tak chyżo,
Że ruchom jego żaden lot nie sprosta.
Kiedy na chwilę wzrok mój oderwałem,
Ażebym o nie Mistrza się zapytał.
Jużem je ujrzał większem i jaśniejszem.
Potem się oczom moim ukazało
Po obu stronach nie wiem, coś białego,
I znów stopniowo coś innego dołem...
Jeszcze Mistrz do mnie nie przemówił słowa,
Kiedy już białe zajaśniały skrzydła.
Naonczas, dobrze poznawsze żeglarza,
Zawołał: „Padaj, padaj na kolana!
I ręce składaj! oto aniół Boży:
Takich masz teraz widzieć tu sług Jego.
Gardzi on, widzisz, ludzkiemi przyrządy,
I niechce innych wioseł ani żagli,
Prócz własnych skrzydeł w tak dalekiej drodze.
Patrz, jak ku niebu wytęża je całe,
Powietrze siekąc wieczystemi pióry,
Co nie są zmienne jak śmiertelnych szaty.“
A w miarę tego, jak się ku nam zbliżał
Ów ptak niebieski, jaśniejszym się stawał,
Że oko z bliska wytrzymać nie mogło,
Więc je spuściłem. On tymczasem przybił
Do brzegu z łodzią tak zwinną i lekką,
Że się bynajmniej nie nurzała w wodzie.
U tyłu nawy sternik stał niebieski,
Na licach świętość niosąc wypisaną,
A wewnątrz więcej sta duchów siedziało,
Śpiewając wszyscy razem i w głos jeden,
„Kiedy z Egiptu Izrael wychodził,[559]“
Potem nad nimi krzyż święty naznaczył,
I dalej, co w tym napisano psalmie,
I wszyscy zaraz na brzeg się rzucili,
A on jak przybył, tak odleciał chyżo.
Rzucona przezeń ciżba się zdawała
Obcą w tem miejscu i patrzała w koło
Jak człek, co widzi nowe dla się rzeczy.
Już Koziorożca ze średnicy nieba
Słońce wprawnem spędziło strzałami,
I na wsze strony blask ciskało dzienny,[560]
Kiedy przybysze, wznosząc ku nam czoła,
Rzekli: „Pokażcie, jesteście świadomi,
Drogę, po której wchodzi się na górę.“
Wirgili odrzekł: „Sądzicie zapewne
Że tego miejsca jesteśmy duchami?
Lecz my jesteśmy, jak i wy, wędrowce,
Chwilą przed wami przybyliśmy tutaj,
Lecz inną drogą, tak dziką i trudną,
Że iść na górę igraszką nam będzie.“
Tymczasem duchy, gdy się przeświadczyły.
Z oddechu mego, żem jest jeszcze żywy,
A jak do posła, gdy z rószczką przybywa,
Chciwy nowiny lud ciśnie się mnogi,
I nikt się mieszać do tłumu nie wzbrania,[561]
Podobnież wszystkie te szczęśliwe dusze
Wzrok swój utkwiły we mnie, zapomniawszy,
Że idą aby w piękność się przystroić.
Potem z nich jedna, aby mnie uścisnąć,
Z tak wielką żądzą naprzód się podała,
Że i ja chciałem uczynić toż samo.
O marne cienie, chociaż widne oku;
Trzykroć rękami ją obejmowałem,
I trzykroć ręce na pierś mą wracały!
Zdziwienie pewnie na twarz mi wybiło,
Albowiem cień się uśmiechnąwszy cofnął;
A gdy ja za nim naprzód się pomknąłem,
On słodkim głosem rzekł, abym się wstrzymał.
Poznałem wówczas kim był i prosiłem
Ażeby stanął i pomówił ze mną.[562]
A on mi za to: „Jak kochałem ciebie
W śmiertelnem ciele, tak dziś kocham wolny;
Więc się wstrzymuję. Lecz pocóż tu idziesz?“
O mój Casella! odbywam tę drogę,
Abym powrócił znowu tam zkąd jestem.
Lecz za cóż tyle zwleczono ci czasu?[563]
— „Żadna mi, rzecze, krzywda się nie stała,
Jeśli ten, który kogo chce i kiedy
Zabiera z sobą, już mi kilka razy
Wzbronił przeprawy; wola bowiem jego
Zapewne z woli sprawiedliwej idzie.
Zaiste, oto już od trzech miesięcy,
Bierze on z sobą każdego, ktokolwiek
Chciał wnijść do łodzi z Bogiem pojednany.[564]
I ja więc, który stałem już nad morzem,
Gdzie wody Tybru słonemi się stają,[565]
Byłem przez niego łaskawie przyjęty.
Ku temu ujściu poleciał on znowu;
Tam bowiem ciągle wszyscy się gromadzą;
Którzy nie mają iść do Acherontu.“
A ja mu potem: Jeśli prawo nowe
Nie wzbrania tobie pamiętać i śpiewać
Miłośne pieśni, któremi zazwyczaj
Uspakajałeś wszystkie żądze moje,
Chciejże raz jeszcze pocieszyć mą duszę,
Która tu idąc w zmysłów swoich szacie,
Tyle po drodze doznała strapienia.
— „Miłość, co w mojej odzywa się duszy...[566]“
Począł on śpiewać głosem tyle słodkim,
Że dotąd w piersiach słodycz mi ta dzwoni:
Mistrz, ja i wszyscy, którzyśmy tam byli,
Staliśmy pieśnią tak zadowoleni,
Jakby z nas żaden nie myślał o niczem.
Wszyscyśmy pilnie i chciwie słuchali
Śpiewania jego;... w tem starzec szanowny[567]
Zakrzyczał: „Cóż to, opieszałe duchy!
Co za niedbalstwo? pocóż tu stoicie?
Bieżcie ku górze, byście się pozbyli
Kory, co widok Boga wam zasłania!“
Jako gołębie zgromadzone w polu
Spokojne zboże, lub kąkol zbierają,
Że ani słychać zwykłego gruchania;
A w tem, jeżeli nagle się coś zjawi,
Co je przestraszy, rzucają jedzenie,
Bo inna, większa ogarnia je troska;
Podobnie nowych przybyszów gromada
Śpiew opuściła i ku górze biegła,
Jak ten, co bieży, nie wiedząc gdzie spocznie.
Ucieczka nasza nie mniej była prędka.
Tymczasem, kiedy w tej ucieczce nagłej
Wszystkie się cienie rozbiegły po błoniu,
Dążąc ku górze, gdzie nas rozum pędzi,[568]
Jam do wiernego wrócił towarzysza,
Bo jakże mógłem iść dalej bez niego?
Któżby na górę wydźwignąć mnie zdołał?
Wódz był widocznie sam sobą zgryziony.[569]
O ty, przezacne i czyste sumienie,
Jak ci najmniejszy błąd doskwiera srodze!
Gdy stopy jego zbyły się pospiechu,
Co wszelkiej sprawy powadze uwłacza,
Myśl moja, przedtem zasklepiona w sobie,
Znów żądna wiedzy szerzej się rozwarła,
I znowu oczy zwróciłem ku górze,
Która najwyżej ku niebu się wspina.
Słońce, co za mną pałało czerwone,
Przed mą postacią łamało się cieniem:
Bo byłem tamą dla jego promieni.
Zauważywszy, że tylko przedemną
Ziemia czerniała, lękliwie spojrzałem
Na stronę, myśląc żem był opuszczony.
A Pocieszyciel mój wzburzony rzecze:
Przecz ta niewiara, nie ufasz mi chyba
Że jestem z tobą i że cię prowadzę?
Wieczór jest teraz, gdzie złożono ciało,
W którem mieszkając mógłem cień wydawać.
Z Brunduzy wzięte, dziś jest w Neapolu.[570]
Więc gdy ode mnie nie masz teraz cienia,
Nie dziw się, jak się nie dziwisz niebiosom,
Że swych promieni nie tamują wzajem.
Znosić katusze lodów i płomieni
Istotom takim każe Moc, co sprężyn
Czynności swoich odkryć nam nie raczy.[571]
Głupi, kto marzy, że rozum nasz może
Przebiegać ową przestrzeń nieskończoną,
Co trzy osoby łączy w jednej treści.
Rodzaju ludzki! kontententuj się quia;[572]
Gdybyście bowiem wszystko widzieć mogli,
Radzić nie trzeba byłoby Maryi.[573]
A widzieliśmy bezpłodne pragnienia
Takich, co godni byli ich spełnienia;
Dziś to jest dla nich wiekuistą męką.
O Arystocie mówię i Platonie
I innych wielu...[574]“ I pochylił głowę,
I nic już nie rzekł, i był zasępiony.
Tymczasem u stóp stanęliśmy góry,
I taką stromą znaleźliśmy skałę,
Że próżno chyże mielibyśmy nogi.
Najdziksze i najprzykrzejsze urwisko
Między Lericy a Turbją, to schody
Łatwe i jasne, z temtem w porównaniu.[575]
Wstrzymując kroki, Mistrz do siebie rzecze:
Któżto wie, kędy jest pochyłość taka,
By mógł wejść po niej, kto bez skrzydeł chodzi?“
Tymczasem, póki w dół spuściwszy oczy,
Mistrz badał myśli swoje względem drogi,
A jam dokoła skał rozważał szczyty,
Po lewej stronie tłum duchów się zjawił,
Którzy swe kroki ku nam poruszali
Nieznaczni prawie — tak szli opieszale.
Rzekłem do Mistrza: Podnieś oczy twoje:
Oto przychodzi, kto nam radę poda,
Jeśli sam w sobie znaleźć jej nie możesz.
Spojrzał on na mnie pogodnie i rzecze:
„Ruszajmy ku nim, bo zbyt wolno idą;
A ty, krzep w sobie nadzieję, mój synu.“
Już z tysiąc kroków zrobiliśmy może,
I duchy jeszcze były tak daleko,
Jako na dobry rzut kamienia ręką,
Gdy u skał twardych wysokiego brzegu
Wszystkie się nagle zwarły i skupione
Bez ruchu stały, jak zwyczajnie staje,
Patrząc przed siebie, kto niepewny drogi.
„O zmarli w Bogu! o dusze wybrane:
W imie pokoju, którego, jak mniemam,
Czekacie wszyscy — ozwał się Wirgili —
Powiedzcie, gdzie jest pochyłość, po której
Wstąpim na górę, bo kto doświadczeńszy,
Temu dotkliwiej strata czasu boli.“
Jako owieczki wychodzą z zagrody
Po jednej, po dwie, po trzy, — inne zasię
Lękliwe stoją, pysk utkwiwszy w ziemię,
A potem wszystkie niewiedząc dla czego,
Robią jak pierwsza, a gdy się ta wstrzyma,
Reszta na grzbiet jej zwaliwszy się staje; —
Tak, stanowiący czoło szczęsnej trzódy,
Skromni w swych ruchach, wstydliwi na licu,
Widziałem, jako ku nam się pomknęli.
Gdy przodkujący ujrzeli, że światło
Po mej prawicy łamało się cieniem,
Który ode mnie na skał padał ściany,
Stanęli i wstecz cofnęli się nieco;
A wszyscy inni, którzy szli za nimi,
Nie wiedząc czemu, zrobili toż samo.
„Wyznaję, choć mnie o to nie pytacie,
Że ludzkie ciało widzicie; dla tego
Słoneczne światło po ziemi się łamie.
Niech was to wcale nie dziwi: lecz wiedzcie,
Że nic bez Woli, która z nieba idzie,
Szuka on jakby wdarł się na tę ścianę.“
Tak mówił Mistrz mój, a te dusze zacne,
Znak nam podając odwrócone dłonią,
„Wracajcie, rzekły i idźcie przed nami.“
W tem jedna do mnie: „Ktokolwiek ty jesteś,
Zwróć oczy na mnie, nie przestając kroczyć,
Przypomnij, czyś mnie nie widział tam kiedy?“
Jam się obrócił i spojrzał nań bystro:
Piękny był blondyn, szlachetnej postawy,
Lecz mu brew jednę rozdwoiła blizna.
Gdym się pokornie wymówił, że nigdy
Go nie widziałem, on rzecze: „Patrzajże!“
I ranę wskazał u góry swej piersi.
Potem z uśmiechem: „Manfred jestem, rzecze,[576]
Wnuk Cesarzowej Konstancji, i proszę,
Kiedy ztąd wyjdziesz, pójdź do córki mojej,
Tej rodzicielki nadobnej zaszczytów
Równie Sycylji jak i Aragony,
Objaw jej prawdę, gdy wieść inna kłamie.[577]
Kiedy me ciało dwukrotnie przebito
Śmiertelnym ciosem, z płaczem się udałem
Do Tego, który chętnie nam przebacza.
Straszne zaiste grzechy moje były;
Lecz nieskończonej dobroci ramiona
Wszystkich obejmą, kto się do nich garnie.
Gdyby ów Pasterz, którego z Casenzy
Wyprawił Klemens by polował na mnie,
Dobrze się wczytał był w tę bożą kartę,
Jeszczeby dotąd blizko Benewentu
Kości me były w przedmostowym wale,
Pod wierną strażą ciężkich jego murów.
Dziś słota płócze, wicher je zamiata
Wzdłuż ponad Verde, zewnątrz granic państwa,[578]
Gdzie przy zgaszonych światłach je zniesiono.
Klątwa ich wprawdzie tak nas nie pozbawia
Miłości wiecznej, by wrócić nie mogła,
Gdy źdźbło nadzieji jeszcze się zieleni.[579]
Ale kto krnąbrny wyrokom kościoła
Umiera, choćby się w ostatku kajał,
Zostawać musi zewnątrz tego kraju
Trzydzieści razy dłużej, niż zostawał
W uporze swoim, jeśli wyrok taki
Szczeremi modły nie będzie skrócony.
Rozważ więc, jakie sprawisz mi wesele,
Jeśli mej dobrej Konstancji objawisz
Jak mnie widziałeś i co mnie wstrzymuje;
Bo pomoc ztamtąd wielce czas pomyka.[580]“
Gdy pod wrażeniem rozkoszy, lub bolu,
Co którąkolwiek z władz naszych ogarnie,
Dusza się cała skupi w onej władzy; —
Na inne, zda się, nie baczy już wcale.
Dowód to przeciw błędnemu mniemaniu.
Że w nas nad jedną druga dusza płonie.[581]
A przeto, gdy ktoś słyszy, albo widzi,
Co mocno duszę do siebie przykuwa,
Czas bieży, a człek ani się spostrzega;
Inna jest bowiem władza, która słucha,
Inna, co w duszy nietknięta się chowa:
Ta niby w więzach, tamta zasię wolna.
Dowodnie o tem sam się przeświadczyłem,
Gdym ducha tego słuchał i podziwiał,
Albowiem słońce o pięćdziesiąt stopni
Wzbiło się, a ja anim zauważył
Kiedyśmy przyszli, gdzie dusze w głos jeden,
„Oto jest, czego pytacie,“ krzyknęły. —
Częstokroć wieśniak szerszy otwór grodzi
Wiązeczką ciernia suchego w tej porze,
Gdy winogrona rumienić się poczną,
Niż była ścieżka, po której samotni,
Wódz i ja za nim, poczęliśmy piąć się,
Kiedy nas duchów opuściła rzesza.
Wejść do Sanleo, spuścić się do Noli,
Na Bismantowy szczyt wdrapać się można
Przy nóg pomocy;[582] lecz tu lecieć trzeba:
Lecieć, powiadam, skrzydłami chyżemi,
Piórem gorącej żądzy, wślad za wodzem,
Co mi dodawał światła i nadzieji.
Szliśmy więc w górę rozpadliną skały,
Która nam boki gniotła brzegi swemi,
A grunt pod nami nóg i rąk wymagał.
Gdyśmy stanęli przy ostatnim krańcu
Urwiska tego, na odkrytem błoniu,
Mistrzu mój, rzekłem, jaką pójdziem drogą?
A on mi na to: „Ani kroku na dół,
Aż doświadczony przewodnik się zjawi.“
Szczyt był wysoki nad wzroku potęgę,
A boki stromsze daleko niż linja
Środkiem kompasu od centra idąca.
Byłem znużony i wołać począłem:
Ojcze mój słodki, obróć się i uważ,
Że sam zostanę, jeśli się nie wstrzymasz.
— „Synu mój, odrzekł, ciągnij się aż tutaj,“
I wyżej nieco wydatność mi wskazał,
Która z tej strony otaczała górę.
Słowa te takim bodźcem dla mnie były,
Żem sił dobywał, czołgając się za nim,
Aż w końcu taras uczułem pod stopą.
Siedliśmy oba, zwróceni do wschodu,
Zkąd właśnie tutaj weszliśmy; bo człowiek
Rad zwykle patrzy na przebytą drogę.
Naprzód zwróciłem oczy na niziny,
Potem ku słońcu wzniosłem, i zdumiałem
Że nas raziło blaskiem z lewej strony.[583]
Wieszcz się domyślał mego osłupienia
Na widok wozu światła, co się toczył
Pomiędzy nami i Akwila łożem;
Rzecze więc: „Jeśliby Kastor i Pollux
Towarzyszyli owemu zwierciadłu,
Co tu i owdzie światłem przewodniczy,
Widziałbyś jeszcze bliżej Niedzwiedzicy
Płomieniejące zodijaka koło,
Jeżeli z dawnej swej nie zbacza drogi.
Kiedy chcesz pojąć, jak to się dziać może,
Zagłąb się w sobie i rozważ, iż Syon
I góra Czyśca tak na ziemi stoją,
Że obie poziom wspólny sobie mają
W różnych półkulach; a ztąd, ową drogę,
Po której jeździć nie umiał Faeton,[584]
Ujrzysz idącą tutaj w jedną stronę,
Tam zasię w drugą, — jeśli dosyć jasno
Rzecz tę rozumem swoim objąć zdołasz.“
Mistrzu mój, rzekłem, iście nigdym jeszcze
Nie widział jasno, jak dziś rozpoznaję
Rzecz, w której umysł mój zdał się za słaby.
Owo półkole niebieskiego ruchu,
Co się równikiem zwie w pewnej nauce
I zawsze między słońcem jest a zimą,
Tu — dla przyczyny, którąś mi objawił
Skłania się więcej na północ, tam za się
Żydzi je widzą w stronie letnich skwarów.
Lecz, jeśli łaska, radbym się dowiedział,
Czy nam daleka droga; bo ta góra
Wyżej się wznosi, niż me oczy mogą.
A on mi na to: „Jest to góra taka,
Że zawsze zrazu ciężka, lecz im wyżej
Wstępujesz na nią, tem mniej cię utrudza
A więc gdy tobie zda się tyle łatwą,
Że, wchodząc na nią, będziesz iść tak lekko,
Jak gdybyś łodzią płynął z prądem wody; —
Naonczas będziesz u tej ścieżki kresu:[585]
Tam wypoczynek po trudach cię czeka.
Więcej nie powiem, a com rzekł, to prawda.“ —
W chwili gdy Mistrz mój dokończył swej mowy,
Głos jakiś blizki zabrzmiał: „Może nawet
Zmuszonym będziesz usiąść przedtem jeszcze.“
Na dźwięk ten obaśmy się obrócili,
I w lewo skałę ujrzeliśmy wielką,
Której z nas żaden pierwej nie uważał.
Idziemy ku niej; a tam były duchy,
Które za głazem w cieniu jego stały,
Jak stawać zwykli ludzie opieszali.
Jeden z nich, który zdał mi się znużonym,
Siedział kolana obejmując własne,
I twarz spuściwszy wdół pomiędzy niemi.
— Mistrzu mój słodki, rzekłem, spójrz na tego,
Który się bardziej gnuśnym być wydaje,
Niżby lenistwo siostrzycą mu było.
Naonczas ku nam zwrócił się i spojrzał,
Oczy podnosząc na nas z pod goleni,
I rzekł: „Idź wyżej, ty, coś taki dzielny!“
Poznałem wtedy kim był; a choć jeszcze
Znużenie oddech przyspieszało nieco,
Szedłem ku niemu, a gdym się przybliżył,
On ledwie trochę w górę podniósł głowę,
I rzekł: „Czyś dobrze widział jak tu słońce
Wóz od lewego zatacza ramienia?“
Leniwe ruchy, krótkie słowa jego,
Złożyły usta moje do uśmiechu;
Potem doń rzekłem: Belacqua! już teraz
Nie żal mi ciebie; ale powiedz czemu
Siedzisz w tem miejscu? Czy na przewodnika
Czekasz? czy nałóg owładnął cię dawny?[586]
A on mi: „Bracie! pocóż iść na górę,
Gdy anioł boży, siedzący u bramy,
Do miejsc pokuty dojść mi nie pozwoli?
Potrzeba pierwej by zewnątrz tej bramy
Niebo nademną tyle lat krążyło,
Ile za życia, albowiem do końca
Zbawienne żalu westchnienia zwłóczyłem.
Chyba mnie przedtem wspomoże modlitwa,
Idąca z serca, które w łasce żyje.
Cóż może inna? — nie słucha jej niebo.“ —
Tymczasem, pnąc się na górę przedemną,
Wieszcz wołał: „Chódź już; wszak widzisz że słońce
Już o południk trąca, a u brzegu
Noc stopy swemi przykrywa Marokko.“
Jużem się rozstał był z temi cieniami
I pospieszałem w ślady wodza mego,
Gdy z tyłu za mną, palcem mnie wskazując,
Jeden zawołał: „Patrzcie! wszak to pono
Po lewej stronie tego, co jest niżej,
Promień nie świeci, i chodzi jak żywy.“
Na dźwięk tej mowy obróciłem oczy
I obaczyłem jak duchy z podziwu
Wszystkie patrzały na mnie, tylko na mnie,
I na rozbite mą postacią światło,
— „Czemże to umysł twój tak zaprzątnięty —
Rzecze Mistrz do mnie — że aż zwalniasz kroku?
Cóż cię obchodzić mają szmery owe?
Idź za mną; oni niech sobie gadają.
Bądź niezachwiany jak wieża, co nigdy
Nie ugnie szczytu pod wichrów podmuchem;
Bo człowiek, w którym myśl tryska nad myślą,
Zawsze od siebie cel odsuwa blizki,
Albowiem jedna niweczy moc drugiej.“ —
Cóż mogłem odrzec, jeżeli nie — idę?
Rzekłem to, nieco zapłonąwszy barwą,
Która nam czasem jedna przebaczenie.
Tymczasem, nieco przed nami z ubocza,
Szły jakieś duchy ku nam i śpiewały
Wciąż Miserere, wiersz jeden po drugim.
Gdy się spostrzegły, że ja ciałem mojem
Tamuję przejście promieniom słonecznym,
Śpiew swój zmieniły w O przeciągłe, dzikie.
I dwaj z nich zaraz na spotkanie nasze
Niby w poselstwie, wybiegli, pytając:
„O stanie waszym, chciejcie nas nauczyć.“
A Mistrz mój na to: „Możecie się wrócić
I uwiadomić tych, co was posłali,
Że ciało tego, jest prawdziwem ciałem.
Jeśli się oni, jak mniemam, wstrzymali,
Widząc cień jego, — dość tej odpowiedzi.
Niechże go uczczą, a i on nawzajem
Drogą przysługę okazać im może.[587]“
Nigdym nie widział aby błyskawica
Pruła tak chyżo w pierwszej dobie nocy
Niebios przezrocze, lub chmury sierpniowe,
Kiedy już słońca ubywać poczyna,
Jak ci do swoich wrócili i z niemi
Wszyscy znów razem ku nam się pomknęli,
Jako huf konny zpuszczony z wędzidła.
— „Wielka jest rzesza, co się ku nam tłoczy
Z prośbą do ciebie, rzecze mój Poeta; —
Idź więc, i prośb ich, idąc tylko, słuchaj.“
— „Duszo, co idziesz używać wesela
Spowita w członki, z któremiś zrodzona,
Wstrzymaj krok nieco (nadchodząc wołali):
Spójrz, czy z nas kogo nie widziałeś kiedy,
Ażebyś o nim mógł tam zanieść wieści...
Ach! czemuż idziesz? czemu się nie wstrzymasz?..
Wszyscyśmy śmiercią gwałtowną pomarli,
I w grzechach trwali do ostatniej chwili;
Aż w końcu promień oświecił nas z nieba,
Że przebaczając i żałując szczerze,
Zbyliśmy życia pojednani z Bogiem,
Który nas żądzą widzenia Go trapi.“ —
A ja: Choć pilnie twarze wasze badam,
Niepoznam żadnej, wszakże, jeśli chcecie
Czegoś, co mogę, o duchy szlachetne,
Mówcie, a zrobię; klnę się wam pokojem,
Którego, idąc w ślad takiego Wodza
Z świata do świata, szukam z upragnieniem.
Jeden duch począł: „Każdy, bez zaklęcia,
Chętnie twej łasce zaufać jest gotów,
Byle niemożność nie złamała chęci.[588]
Ja więc, co z tobą przed innymi mówię,
Proszę cię, jeśli kraj obaczysz kiedy
Między Romanją a ziemią Karola,
Chciej się uprzejmą prośbą za mną wstawić,
Aby tam, w Fano, modlono się szczerze,
Bym tu mógł zmazać ciężkie winy moje.
Ztamtąd ja rodem, lecz rany głębokie,
Z których wyciekła krew — podstawa życia
W Antenorydów zadano mi kraju,
Kędy mniemałem być najbezpieczniejszym.
Sprawił to d'Este, co mnie w nienawiści
Większej miał, niźli sprawiedliwość chciała,
Gdybym ucieczkę skierował ku Mirze,[589]
Kiedym ścigany był przy Oriaco,
Dziś jeszcze byłbym tam, gdzie oddychają;
Lecz biegłem w bagna, a w trzcinach i błocie
Splątany, padłem, — i tu obaczyłem
Z żył mych jezioro stojące na ziemi!“
Potem duch drugi: „Oh! gdy się już spełni
Życzenie, któreć na szczyt góry ciągnie, —
Wesprzyj i moje litością uprzejmą.
Jam z Montefeltro; jestem Buonconte.[590]
Joanna o mnie nie troska się wcale,
Ni inni moi; przeto między temi
Zawsze ja chodzę z pochylonem czołem.“
A ja mu: Jakiż wypadek, czy siła,
Tak z Kampaldyńskich wyparła cię błoni,
Że twa mogiła nieznaną została?
— „Ach! — duch odpowie — u stóp Casentino
Przebiega woda, Archiano zwana,
Co w Apeninach, powyżej Eremo,
Początek bierze. Gdzie jej miano ginie,
Uchodząc pieszo i krwawiąc dolinę,
Dobiegłem z gardłem na wylot przebitem.
Tu wzrok się zaćmił; z imieniem Maryi
Skonało słowo; tu wreszcie upadłem...
I ciało tylko zostało na ziemi!
Powiem ci prawdę, — ty ją podaj żywym:
Anioł mnie Boży przyjął, a piekielny
Wołał: ty z nieba! przecz mi go zabierasz?
Za jedną łezkę, co mi go wydziera,
Ty nieśmiertelną część jego unosisz;
Ale ja z drugą sprawię się inaczej!
Wiesz dobrze, jako w powietrzu się zbiera
Wilgotna para, co opada wodą,
Skoro się wzniesie, gdzie ją zimno schwyci.
Zły duch, właściwą naturze swej mocą,[591]
Z rozumem łącząc złą wolę, co szkody
Jedynie szuka, dźwignął mgły i wiatry,
A gdy dzień zniknął, on całą dolinę,
Od Protomagno do gór wielkich pasma,
Nakrył tumanem, w górze zaćmił niebo,
Aż wodą trysło powietrze brzemienne.
Spadł deszcz ulewny; woda, której ziemia
Przyjąć nie mogła, przelała się w jary,
A tam w ogromne wezbrana potoki
Runęła szparko ku królewskiej rzece,[592]
Że ją nic w pędzie powstrzymać nie mogło.
Skrzepłe me ciało Archiano wściekły
Spotkał przy ujściu i cisnął do Arno;
Rozbił na piersiach krzyż, który złożyłem
Z ramion mych, w chwili gdy ból mnie dokonał;
Potem mnie toczył po dnie i po brzegach;
W końcu mnie spowił i nakrył swym mułem.“..
— „Przebóg! gdy będziesz wrócony do świata,
I gdy wypoczniesz po wędrówce długiej
(Trzeci duch do mnie ozwał się po drugim),
Wspomnij też o mnie, która jestem Pia,[593]
Z Sienny rodem, umarłam w Maremmie:
Wie o tem dobrze ten, co zaręczoną
Drogim klejnotem, poślubił mnie sobie.“
Gdy od gry w koście rozchodzą się gracze,
Przegrany, w żalu, zostaje u stołu,
Powtarza rzuty, ucząc się ich smutnie;
A za wygranym całe idzie grono:
Ten go wyprzedza, tamten ciągnie z tyłu
Inny się z boku poleca pamięci;...
Lecz on, nie stając, tych i owych słucha,
Komu da rękę, już się doń nie ciśnie,
I tym sposobem broni się od tłoku...
Tak było ze mną w owym gęstym tłumie:
I tu, i owdzie zwracając się twarzą
I obiecując, wymknąłem się z niego.
Tu był Aretyn, który śmierć odebrał
Z okrutnej ręki Ghinona di Tacco,[594]
I drugi, który polując utonął.[595]
Z wyciągniętymi modlił się rękami
Frydryk Novello,[596] a z nim i Pizańczyk,
Który dał powód dobremu Marzueco
Do wykazania wielkiej mocy ducha.[597]
Tum widział Orso[598] i duszę, co była —
Jak mi to rzekła — rozłączona z ciałem,
Nie za występek, lecz przez złość i zawiść:
Był to Piotr Brosse; a niech dobrze baczy
Pani Brabantu, póki jeszcze żyje,
By za to w gorszym nie uwięzła tłumie.[599]
Gdym się od wszystkich uwolnił już cieni,
Co o modlitwę błagalną prosiły,
By przez nią prędzej świętemi się stały,
Mówić począłem: O ty światło moje!
Wyraźnie, zda się, przeczysz w pewnym wierszu;
By wyrok niebios mogły zmiękczyć modły;[600]
Przecież te dusze o to tylko proszą:
Czyżby nadzieja ich miała być płonną?
Czy możem słowa twe nie dobrze pojął?
A on mi na to: „Pismo moje jasne,
I ich nadzieja nie zawiedzie pewnie
(Jeśli rzecz dobrze zważysz myślą zdrową);
Bo szczytność sądu nie zniża się przeto,
Że tam miłości ogień w jednej chwili
Dopełniał tego, co przez długie lata
Spełniać by musiał ten, kto tu przebywa.
Lecz tam, gdzie zdanie wynurzyłem owe,
Błąd przez modlitwę nie mógł być zmazanym,
Bo dojść do Boga modlitwa nie mogła.[601]
A jednak o tej wątpliwości ważnej
Nie sądź stanowczo, aż ci ją rozwiąże
Ta, której światłość pośrednikiem będzie
Pomiędzy prawdą a rozumem twoim.
Nie wiem czy dobrze pojąłeś? ja mówię
O Beatricze: obaczysz ją wyżej,
Na wierzchu góry, szczęsną, uśmiechniętą.[602]“
Wodzu mój dobry! — rzekłem, idźmy spieszniej,
Bo już nie czuję, jak przedtem, znużenia;
A, patrz, od góry jak się cień już ściele.
— „Jeszcze w dzisiejszym dniu, o ile można,
Będziem iść dalej — Mistrz odpowie na to;
Lecz się inaczej rzecz ma, niż rozumiesz:
Nim na szczyt zdążysz, ujrzysz wracające
To, które teraz za górą się kryje,
Że już nie możesz łamać światła jego.
Lecz, patrz, ta dusza, co tak nieruchoma,
Samotna stoi i ku nam pogląda, —
Ta nam objaśni gdzie najbliższa droga.“
Szliśmy więc ku niej... O Lombardzka duszo,
Jakżeś ty stała dumna i wyniosła,
Ileż w spojrzeniu zacności, powagi!
Nie przemówiła do nas ani słowa,
Tylko patrzała, gdyśmy się zbliżali,
Właśnie jakoby lew spoczywający! —
Mistrz jednak do niej przystąpił i prosił,
By nam wskazała najłatwiejszą ścieżkę,
Lecz na tę prośbę nic mu nieodrzekła,
Tylko pytała o kraj nasz i życie.
Naówczas Wódz mój luby tak zagaił:
„Mantua...“ Nagle ów cień pustelniczy
Porwał się z miejsca i zawołał:
„Mantuańczyku! ja jestem Sordello
Z ziemicy twojej.[603]“... I ściskać się jęli...
O niewolnico, Italijo biedna,
Gospodo balu, nawo bez sternika
W czas burzy wielkiej, już nie ziem królowo,
Jeno siedzibo wszelkiego nierządu!...
Na sam dźwięk słodki miana swego kraju,
Szlachetna dusza pospieszyła rada
Ziomkowi swemu uprzejmość okazać;
A tam, dziś w tobie żyjący nie mogą
Wytrwać bez wojny, i żrą siebie wzajem
Ci, których więzi jeden wał i fossa!
Szukaj, nieszczęsna, w koło swych wybrzeży,
Potem do wnętrza zajrzyj swego łona;
Jest li kąt, co by pokojem się cieszył?
Cóż ztąd, że tobie Justynian wielki
Sporządził uzdę, gdy siodło jest próżne?
Bez niego, iście, mniej byś miała wstydu.[604]
O ludu, któryś winien był pokorny
Puścić Cezara by usiadł na łęku
Gdybyś rozumiał co ci Bóg przeznaczył, —
Patrz jak to zwierze krnąbrnem się dziś stało,
Że je ostroga nie karciła dzielna,
Odkąd swą ręką dotknąłeś się cugli![605]...
Albercie Niemcze,[606] co opuszczasz zwierzę,
Gdy je zrobiono niesfornem i dzikiem,
Ty, coś powinien był wskoczyć na siodło, —
Niech na krew twoją z gwiaździstego nieba
Spadnie sąd prawy, niesłychany, głośny,
Taki, by twego przeraził następcę;
Bo ty i ojciec, chciwością więzieni
Tam, w kraju swoim, przystaliście na to,
By sad cesarstwa został spustoszonym!
Człeku bez pieczy! przyjdź i spojrzyj teraz,
Czy na Montekich i na Kappeletów,
Czy na Monaldich i na Filipesków:...
Jedni już w nędzy, — drudzy w jej nadzieji.[607]
Przyjdź, przyjdź okrutny! spójrz na ucisk wielki
Wiernej twej szlachty, ulecz jej przywary;
Spójrz, jak bezpieczną jest Santafiore.[608]...
Przyjdź i oglądaj, jak Roma twa płacze,
Dzień i noc woła wdowa opuszczona:
O mój Cezarze! przecz nie jesteś ze mną?...
Przyjdź tu i obacz, jak się lud twój kocha;
A gdy cię litość nad nami nie wzruszy,
Przyjdź — niechaj własna zawstydzi cię sława!
Wolnoż mi spytać, o Najwyższy Boże!
Któryś na ziemi za nas ukrzyżowan,
Czy od nas oczy odwróciłeś święte?
Czy w niezbadanej Twych wyroków głębi
Może nam dobro przygotawiasz jakie,
Dla przezorności naszej niedostępne?
Bo ziemie włoskie są tyranów pełne:
Każdy gbur ciemny, byle do stronnictwa
Jakiego dopadł, — staje się Marcellem.[609]
Florencjo moja! tyś cieszyć się winna
Z ustępu, który nie dotyka ciebie,
Dzięki narodu twojego rozwadze.[610]
Inni chowają sprawiedliwość w sercu,
Ale jej strzały dobywać nie spieszą,
By nierozmyślnie nie wymknęła z łuka;
Twój lud — na wierzchu ust ją zawsze nosi.
Inni urzędów publicznych się chronią; —
Twój lud — pochopny, chociaż niepytany,
Wnet się odzywa: ja się podejmuję! —
Ciesz się więc, bowiem zaprawdę, masz z czego,
Ty, coś bogata, masz pokój i radę...
Czy prawdę mówię? — skutek to okaże.
Ateny, Sparta, co w starożytności
Składały prawa i tak były rządne,
Próbkę dobrego życia ledwie dały,
Względnie do ciebie, która tak subtelne
Tworzysz ustawy, że co w Październiku
Sprzędziesz, — niestarczy do pół Listopada!
Ileż to razy, wspomnij, w krótkim czasie,
Zmieniłaś prawa, monetę, urzędy,
Zwyczaje nawet, — odnawiałaś członki!...
Gdy widzisz jasno i dobrze pamiętasz,
Uznasz, że jesteś jak niewiasta chora,
Co nieznajdując spoczynku w pierzynie,
By ulżyć męce, przewraca się ciągle!
Gdy powitania uprzejme, radośne
Trzykroć, czterykroć powtórzone były,
Sordel odstąpił i rzekł: „Kto jesteście?“
— „Pierwej niż ku tej skierowano górze
Dusze, co godne podnieść się do Boga,
Już kości moje pogrzebał Oktawjan.
Wirgili jestem; a nie z innej winy
Straciłem niebo, jeno przez brak wiary.“
Tak odpowiedział wonczas Wódz mój drogi.[611]
Jak ten, co nagle widząc rzecz niezwykłą,
Mocno zdziwiony wierzy i nie wierzy,
I mówi do się: ona!... nie, nie ona!...
Takim był Sordel: spuścił wdół powieki
I ukorzony do Mistrza powrócił,
I ucałował tam, kędy zwyczajnie
Niższy wyższego imać się jest gotów.[612]
— „Chwało Latynów — rzecze — Ty, przez kogo
Potęgę swoją język nasz objawił,
O chlubo wieczna rodzinnego kraju!
Jakaż zasługa, czy łaska to sprawia,
Że cię oglądam?... Jeżelim jest godzien
Słyszeć twe słowa, powiedz, czy przychodzisz
Z piekieł przepastnych i z jakiej dzielnicy?“
— „Przez wszystkie koła królestwa boleści
Przyszedłem ztamtąd — Mistrz odpowie na to,[613]
A idę, mocą niebieską wiedziony.
Nie żem co czynił, jeno żem nie czynił,
Straciłem widok wysokiego Słońca,
Które oglądać tyle jesteś żądny,
A ja niestety zapóźno poznałem.[614]
Jest w piekle miejsce nie męczarnią smętne,
Tylko ciemnością, kędy wyrzekania
Nie jękiem dzwonią, lecz wzdychaniem głuchem.
Tam jestem w gronie niewiniątek małych,
Co zęby śmierci zgryzły je przed czasem,
Nim pierworodnej pozbyły się zmazy.
Tam jestem z tymi, co się nie oblekli
W trzy cnoty święte, lecz wolni od skazy
Poznali inne i wszystkie pełnili.[615]
Ale, gdy możesz i wiesz, wskaż nam, proszę,
Jakbyśmy prędzej mogli dojść do miejsca,
Kędy prawdziwy Czyściec się poczyna.[616]
On rzekł: „Nie mamy miejsca wskazanego;
Wolno mi chodzić do koła i w górę,
A więc, o ile zdążyć tylko mogę,
Jako przewodnik towarzyszyć będę.
Lecz patrz, jak dzień już ku schyłkowi ma się,
A iść na górę nocą niepodobna;
Radzić więc warto o dobrej gospodzie.
Tam, dalej nieco, na prawo są dusze;
Jeśli się zgodzisz, ku nim cię powiodę,
Poznasz je pewnie nie bez przyjemności.“
— „Jakto? Mistrz rzecze, więc ktoby chciał nocą
Wchodzić na górę, wzbronnem by to było?
Czy sam nie w stanie byłby tego zrobić?“
Zacny Sordello palcem kreśląc ziemię,
Odpowie: „Widzisz? jednej takiej linji
Nie przejdziesz nawet po zachodzie słońca.[617]
Chociaż przeszkody dla wejścia na górę
Nie masz tu innej prócz ciemności nocy,
Co wikła wolę w niemożności sidła;
Staćby się mogło, że gdy ciemność padnie,
Znówbyście na dół musieli powracać,
I błądząc w koło, przebiegać wybrzeże,
Póki widnokrąg dzień pod sobą kryje.“
Naonczas Pan mój jakoby zdumiony,
„Prowadź nas — rzecze — tam kędyś powiedział,
Że z przyjemnością zabawić możemy.“
Byliśmy jeszcze w pewnem oddaleniu,
Gdym zauważył wyżłobienie w górze,
Właśnie jak nasze doliny się żłobią.
— „Tam, kędy ziemi zapada się łono —
Duch się odezwał — udamy się razem
I poczekamy przyjścia dnia nowego.“
Między płaszczyzną, a urwiskiem góry,
Kręta nas ścieżka wiodła ku dolinie,
Tam gdzie jej krawędź niknie do połowy,
Złoto i srebro, szkarłat i biel czysta,
Indygu barwa jasna i przejrzysta,
Połysk szmaragdu złamanego świeżo,
Wszystkie te blaski padłyby niemylnie
Przy tej doliny i kwieciu i trawie,
Jak zwykle mniejsze przy większem upada.
Lecz tu natura nietylko barwiła,
Jeszcze z lubości tysiąca zapachów
Nową stworzyła woń nieodgadnioną.
Witaj Królowo! śpiewały tu dusze,[618]
Siedząc dokoła po kwiatach i trawie,
Niewidne wcale na zewnątrz kotliny.
Wtem Mantuańczyk, który nas tu przywiódł,
Rzecze: „Nim słońca resztka się zanurzy,
Nie chciejcie, abym was ku nim prowadził.
Z tej oto skały lepiej rozpoznacie
Ruchy i twarze wszystkich co tam siedzą,
Niżbyście z nimi byli w tym rozdole.
Ten co najwyżej siedzi i ma pozór
Jakby zaniedbał powinności swojej
I co do śpiewu ust nie porusza,
To Rudolf Cesarz: on mógł zgoić rany,
Które dobiły Italję, a teraz
Jużby zapóźno chciał ją dźwignąć inny.[619]
Ten drugi, który pocieszać go zda się,
Panował ziemi, gdzie się woda rodzi,
Którą Mołdawy nurt ku Elbie toczy,
A Elba zasię do morza ją niesie.
Jest to Ottokar, który był w pieluchach
Lepszym niż Wacław syn jego brodaty,
Co czas w rozpuście i próżniactwie trawi.[620]
Ten Małonosek, co zda się naradzać
Z drugim, którego twarz łagodna taka,
Zginął zmykając i hańbiąc lilije.
Patrzcież jak w piersi nieszczęsny się bije![621]
A tamten zasie, obaczcie jak wzdycha
I twarz na dłoni wspiera, jak na łożu;
To świekr i ojciec Francji złej doli:
Znają jej życia zepsucie i brudy,
Ztąd owa boleść, co niemi tak miota!
Ten zaś, co tak barczystym się zdaje
I śpiew swój godzi z tym, męzkiego nosa,
Sznurem cnót wszelkich przepasywał biodra.[622]
I gdyby po nim został na Królestwie
Ów młodzieniaszek, który za nim siedzi,
Przeszłaby dzielność z naczynia w naczynie.[623]
Ale o innych jego spadkobiercach
To się rzec nie da, bo Frydryk i Jakób
Mają królestwa, lecz żaden nie posiadł
Najlepszej cząstki dziedzictwa po ojcu.[624]
Rzadko się zacność człowieka odradza
W gałęziach szczepu, tak chce, Kto ją daje,
Abyśmy o nią zawsze Go błagali.
Słowa me równie tyczą się Nosala,
Jak niemniej tego, Piotra, co z nim śpiewa,
Który żałośnych skarg teraz przyczyną
Jak dla Apulji, tak i dla Prowancji.[625]
Roślina tyle niższa od nasienia,
Ile dziś jeszcze Konstancja może
Chlubić się więcej z męża swego cnoty,
Niż Małgorzata albo Beatricze.[626]
Patrzcie na króla, co był skromnym w życiu,
Samotny siedzi, — to Henryk Angielski:
Ten jest szczęśliwszym w latorośli swojej.[627]
A ten co siedzi niżej między nimi
I w górę patrzy, — to Wilhelm margrabia:
Za jego sprawą Menferrat i Kana
Dziś opłakują wojnę z Aleksandrją.[628]
Była to chwila, co serce żeglarza
Porusza żądzą, rozczula wspomnieniem
Dnia, w którym żegnał swych przyjaciół miłych;
Chwila, gdy w duszy nowego wędrowca
Roznieca miłość głos dzwonka daleki,
Co dzień gasnący opłakiwać zda się;
Kiedym zaniechał słuchania i tylko
Na jednę z dusz tych patrzałem, co stojąc
O posłuchanie upraszała ręką.
Stulone dłonie podniosła i oczy
Utkwiwszy na wschód, zdawała się mówić:
Boże! prócz Ciebie, o nic nie dbam więcej!
Te lucis ante[629] — z ust jej tak pobożnie
Płynął hymn święty, tak słodkiemi dźwięki,
Że od pamięci odchodziłem prawie.
Inne też dusze słodko a pobożnie,
W ślad za nią cały hymn ten powtarzały,
Oczy zwracając ku niebieskim sferom.
O czytelniku! teraz wzrok ku prawdzie
Wytężaj dobrze: zasłona tak wątła,
Że łatwo za nią przedrzeć ci się będzie.[630]
Widziałem potem jak ta rzesza zacna,
Czekając niby na kogoś w milczeniu,
Patrzała w górę korna i pobladła.
I z wysokości, widzę, dwaj Anieli
Zstępują na dół, każdy dzierżąc w ręku
Miecz płomienisty, z końcem odłamanym.
Jak listki świeżo zrodzone, ich szaty
Trącone skrzydeł zielonemi pióry,
Wiejąc za nimi w powietrzu igrały.
Jeden z nich zawisł tuż prawie nad nami,
Drugi się zpuścił na brzeg przeciwległy,
Tak, że dusz rzesza między niemi stała.
Ich głowy jasne dobrze widne były,
Ale po licach próżno błądzi oko,
Jak siła zbytniem wytężeniem słaba.
— „Oba przychodzą z dzielnicy Maryi,
Rzecze Sordello — by dolinę strzegły
Od węża, który niebawem się zjawi.
A ja, nie wiedząc jaką przyjdzie drogą,
Spojrzałem w koło, i drzący ze strachu,
Do wiernych ramion Mistrza się tuliłem.
A Sordel znowu: „Między wielkie cienie
Spuśćmy się teraz i pomówmy z niemi:
Miło im bardzo będzie was oglądać.“
Trzy kroki, zda się, ledwie postąpiłem,
Już byłem w dole, i widzę — cień jeden
Wciąż patrzy na mnie, jakby chciał mnie poznać.
A już powietrze mierzchło, lecz nie tyle,
By między jego a memi oczyma
Nie rozwidniało, co się naprzód kryło.
On ruszył ku mnie, jam ruszył ku niemu...
Sędzio szlachetny![631] jakżem się ucieszył,
Widząc że jesteś nie w występnych tłumie.
Nie szczędząc wzajem żadnych witań pięknych,
Nino zapytał: „Dawnoż to przybyłeś
Do stóp tej góry przez dalekie wody?“
A ja mu na to: Ach! okropne miejsca
Przeszedłem, niż tu stanąłem dziś rano.
Jeszczem pierwszego życia nie postradał,
Choć tą wędrówką nabywam już drugie.
Skoro odpowiedź moją posłyszeli,
Sordel i duch też cofnęli się razem,
Jak ludzie nagłem olśnieni zdziwieniem.
Jeden do Mistrza, a drugi się zwrócił
Ku duszy jakiejś siedzącej i wołał:
„Powstań Konradzie, chodź tu i oglądaj
Co w łasce swojej Bóg uczynić raczył.[632]“
A potem do mnie: „Przez dzięki szczególne,
Coś winien temu, który spraw swych dźwignię
Kryje tak szczelnie, że jest niedościgłą,
Gdy staniesz znowu za wielkiemi wody,
Powiedz Joannie, niech szle za mną modły,
Tam, gdzie niewinnych głos jest wysłuchany.
Nie sądzę, by mnie matka jej kochała,
Kiedy już rąbki odrzuciła białe,
Których nieszczęsna znowu pragnąć będzie.
Przez nią to łatwo zrozumieć, jak długo
Ogień miłości może trwać w kobiecie,
Gdy go nie żywi wzrok lub dotykanie.
Grobu jej przecie tak nie przyozdobi
Żmija, co we tarczy Medjolańskiej siedzi,
Jakby ozdobił mój kogut z Galury.[633]“
Tak mówił duch ten, a na licu jego
Wybiło znamie żarliwości prawej,
Co miarkowana w sercu mu pałała.
Oczy me żądne wciąż biegły ku niebu,
Tam kędy gwiazdy ruch wolniejszy mają,
Jak części koła najbliższe do osi.[634]
Wtem Wódz mój: „Synu! czemu patrzysz w górę?“
A ja mu: Patrzę na te trzy pochodnie,
Od których cały biegun tam goreje.
A on mi na to: „Cztery gwiazdy jasne,
Cośmy dziś rano widzieli, zapadły,
A na ich miejsce te oto wstąpiły.[635]
Gdy Mistrz to mówił, Sordel go ku sobie
Pociągnął, mówiąc: „Oto wróg nasz idzie;“
I palcem wskazał, w którą patrzeć stronę. —
Tam, gdzie doliny wał żaden nie broni,
Wąż się ukazał, może ten sam właśnie,
Co matce Ewie podał owoc gorzki.
Pomiędzy kwieciem i trawą gad chytry
Czołgał się, głowę zawracając czasem
I liżąc grzbiet swój, jak zwierz gdy się gładzi.
Że nie widziałem, powiedzieć nie mogę
Jak się niebieskie zerwały sokoły;
Widziałem tylko, że oba leciały.
Wąż umknął, czując, jak skrzydła zielone
Pruły powietrze; a wnet i Anieli
Do miejsc swych równym powrócili lotem.
Tymczasem cień ów, co na głos Sędziego[636]
Zbliżył się do nas, przez ciąg walki cały,
Wzroku odemnie nieoderwał swego.
— „Oby to światło, które cię prowadzi,
Tyle znalazło wosku w twojej woli,
Ile go trzeba aż do niebios szczytu.[637]“
Duch mówić począł — „Gdy wiesz coś pewnego
O Valdimagra, lub sąsiedniej stronie,
Powiedz, bo kiedyś możnym ja tam byłem.
Miano mi było — Konrad Malaspina,
Nie Starożytny, lecz potomek jego.
Wielką miłością swoich ja kochałem,
Dzisiaj ta miłość tu się doskonali.“
— Nigdy nie byłem ja w waszej krainie —
Odrzekłem na to —, lecz gdzież mieszkać można
W Europie całej, by o niej nie wiedzieć?
Sława, co gniazdo wasze czcią otacza,
Głosi o panach i głosi o kraju;
Więc zna ich każdy, choć tam niebył jeszcze.
I klnę się tobie (jak chcę dojść do szczytu),
Że ród wasz zacny nie pozbył się chwały
Nabytej dobrze i workiem i mieczem;
Obyczaj dawny i skłonność wrodzona
Tak go wywyższa, że choć wódz przewrotny
Świat na manowce prowadzi, — on jeden,
Sam idzie prosto i gardzi złą drogą.
A o mi: „Teraz, idź już; a nim słońce
Siedemkroć wróci do łoża, co Baran
Czterma nogami przykrywa i gniecie,
Uprzejme zdanie, któreś mi wyraził,
Do środka czoła będzie ci przybite
Większemi ćwieki, niźli słowa cudze;
Jeśli wyroków bieg się nie zatrzyma.[638]“
Już nałożnica starego Tytona,
Umknąwszy z objęć kochanka lubego,
Licem bielała na krawędzi wschodu;[639]
A na jej czole jaśniały klejnoty
Złożone w kształty zimnego stworzenia,
Które ogonem uderza człowieka;[640]
I noc, w tem miejscu właśnie gdzieśmy byli,
Wciąż pomykając, zrobiła dwa kroki,
A już na trzecim skrzydła wdół zwiesiła:[641]
Gdy ja dźwigając to com wziął z Adama,
Snem zwyciężony na murawie ległem,
Kędyśmy wszyscy we pięciu siedzieli.[642]
W owej godzinie blizkiej do poranka,
Gdy smutnie kwilić jaskółka poczyna,
Wspomniawszy może dawną boleść swoją;[643]
Gdy dusza nasza, wędrując daleka
Od więzów ciała, myślami nie skuta,
Boską jakoby jest w widzeniach swoich;
Wydało mi się we śnie, że widziałem,
Jak wisząc w niebie orzeł złotopióry
Roztaczał skrzydła i runąć był gotów:
I zdało mi się, że byłem w tem miejscu,
Gdzie Ganimeda została rodzina,
Gdy do najwyższej porwany był rady.[644]
Myślałem w sobie: może po zwyczaju
Na łup tu godzi, i z miejsc innych może
Nie raczy wcale w szponach go unosić.
Potem się zdało, że orzeł po niebie
Zatoczył kręgi, spadł jak grom straszliwy,
Porwał i uniósł mnie aż w ognia sferę.
Tam, zda się, oba płonęliśmy razem,
A urojony ogień tak doskwierał,
Że w końcu sen mój musiał być przerwany.
I nie inaczej pewnie drżał Achilles,
Ze snu ocknięte wodząc w koło oczy
I nie pojmując kędy się znajduje,
Gdy od Chirona porwawszy śpiącego,
Matka w objęciach na Scyros zaniosła,
Zkąd później odejść zmusili go Grecy;[645] —
Jak ja zadrzałem, kiedy z oczu moich
Sen był odleciał, i stałem tak blady,
Jako z przestrachu człek zlodowaciały.
Przy mnie sam tylko stał mój Pocieszyciel;
Słońce już wyżej dwóch godzin się wzbiło,
A twarzą byłem zwrócony do morza.
— „Nie trwóż się rzecze Pan mój i bądź ufny,
Bo w pożądanem już stoimy miejscu;
Nie tamuj tedy, lecz rozwijaj dzielność.
Oto już jesteś u Czyśca granicy:
Patrz, oto wał jest, który go otacza;
Patrz, tam jest wnijście, gdzie w nim przerwa niby,
W chwili gdy zorza przyjście dnia uprzedza
I gdy usnęła dusza twa na kwiatach,
Które stanowią ozdobę doliny, —
Przyszła niewiasta i rzekła: Jam Lucja.[646]
Pozwól mi zabrać tego co usypia,
Ażebym przez to ulżyła mu drogi.
Sordel i reszta dusz zacnych zostali;
Gdy dzień zaświtał, ona cię ujęła
I poszła w górę, a ja za nią w ślady.
Tu cię złożyła, a jej oczy piękne
Wskazały naprzód otwór tego wnijścia,
Potem i ona, i sen znikły razem.“
Jak człek zwątpiały do pewności wraca
I trwoga jego zmienia się w otuchę,
Kiedy mu prawda odsłoni się cała,
Tak jam się zmienił; a gdy Wódz obaczył
Żem jest bez troski, ruszył ku wałowi,
Ja też wślad za nim spieszyłem na górę.
O czytelniku! widzisz jak się wznosi
Treść mej powieści; nie dziwuj się tedy,
Że większą sztuką wpierać śpiew mój będę.
Już do takiego zdążyliśmy miejsca,
Że tam, gdzie przedtem przerwa być się zdała,
Jako szczelina pękniętego muru,
Drzwi obaczyłem: a przed niemi spodem
Były trzy stopnie rozmaitej barwy,
Przy nich odźwierny, który milczał jeszcze.
Gdy coraz szerzej oczy me otwieram,
Widzę — on siedzi na najwyższym stopniu
Z takiem obliczem, że go znieść nie mogłem.
A w ręku trzymał on miecz obnażony,
Z którego na nas tak biły promienie,
Żem często próżno wzrok ku niemu zwracał.
— „Ztamtąd powiedzcie, czego tu żądacie —
Rzecze odźwierny — gdzie straż co was wiedzie?
Baczcie, by przyjście tu wam nie szkodziło!“
A Mistrz odpowie: „Przed chwilą niewiasta
Przybyła z nieba, a świadoma rzeczy,
Rzekła nam: idźcie, — oto drzwi tam macie.“ —
— „Niechże ku dobru krok wasz dalej wiedzie
Ozwie się znowu uprzejmy odźwierny
Zbliżcie się tedy przed nasze tu schody.[647]“
Przyszliśmy: pierwszy stopień był z marmuru
Biały i gładki, a jasny do tyla,
Żem się w nim przejrzał takim, jakim byłem.
Drugi był ciemno-purpurowej barwy
Z nieociosanej, spalonej opoki,
Co wzdłuż i w poprzek potrzaskana była.
Trzeci, co zwierzchu dwa pierwsze przywalał,
Porfirem zdał się być tak pałającym,
Jak krew czerwona, tryskająca z żyły
Na tym ostatnim wspierał obie stopy
Ów Anioł Boży, siedzący na progu,
Co mi się wydał diamentu skałą.
Na te trzy stopnie, żem był dobrej woli,
Wódz mnie wprowadził, mówiąc: „Proś pokornie,
Ażeby raczył zamki ci otworzyć.“
Nabożnie do stóp rzuciłem się świętych,
O zmiłowanie prosząc i otwarcie,
Lecz się potrzykroć pierwej w piersi biłem.
On, końcem miecza, siedm P wypisał
Na czole mojem i rzekł: ,'Obyś rany
Wszystkie te obmył, gdy wnijdziesz do wnętrza![648]“
Popiół, lub ziemia wysuszona skwarem,
Byłyby jednej barwy z jego szatą,
Z pod której właśnie wydobył dwa klucze.[649]
Jeden był złoty, drugi zasię srebrny:
Naprzód więc białym, potem żółtym znowu
Pokręcił we drzwiach, ażem się zradował.[650] —
— „Jak tylko chybna jest jednym z tych kluczy,
Tak że się w zamku nieobraca dobrze,
Już się — rzekł Anioł — wchód ten nie otwiera.
Jeden z nich droższy, — z drugim więcej trzeba,
Nim drzwi otworzy, talentu i sztuki;
Bo ten jest, który węzeł rozwięzuje.
Mam je od Piotra, a ten mi powiedział,
Ażebym raczej zbłądził otwierając,
Niźli trzymając drzwi zamknięte stale,
Byle się ludzie u nóg mych korzyli.[651]“
Potem, popchnąwszy drzwi świętych podwoje,
„Wstępujcie, rzecze, ale was uprzedzam,
Że wracać musi, kto spójrzy za siebie.[652]“
Nie tak ryczała, ani tak zgrzytała
Tarpejska skała, co stała pustkowiem,
Gdy z niej Metellus zacny był porwany,[653]
Jak tu, gdy bramy tej świętej wrzeciądze,
Grubo z dźwięcznego metalu ukute,
Nagle na swoich skrzypnęły zawiasach.
Na pierwszy brzęk ten zwróciłem się baczny
I słyszę, zda się, Te Deum laudamus,
W głosach zmieszanych ze słodkiemi dźwięki.[654]
A to com słyszał, sprawiało mi właśnie
Takie wrażenie, jakiego doznajem,
Kiedy słuchamy śpiewu przy organach:
To słowa słychać, to znowu niesłychać.
Gdyśmy do wnętrza weszli przez próg bramy,
Która tak rzadko otwierać się zwykła,
Z winy złej żądzy, co panując w duszy,
Prostemi każe widzieć ścieżki kręte, —
Po dźwięku czułem, że już ją zamknięto;
Lecz gdybym ku niej odwrócił był oczy,
Jakaż wymówka godna takiej winy?[655]
Szliśmy pod górę rozpadliną skały,
Co tak się wiła z tej i owej strony,
Jak fala, która ucieka i wraca.
— „Tu nam zręczności użyć trochę trzeba —
Wódz się odezwał: — czy to ztąd, czy z owąd,
W głąb' usuniętej trzymajmy się ściany.“
Zwolna więc idąc ostrożnemi kroki,
Nimeśmy z tego wybrnęli wąwozu,
Ubywający księżyc już był zdążył
Do łoża, w którem zwykle głowę składa;
A gdy już wolni doszliśmy do miejsca,
Kędy się góra wstecz do środka garnie,
Ja zmordowany, a oba niepewni
Drogi, na wierzchu płaszczyznyśmy stali,
Bardziej odludnej, niźli szlak w pustyni.
Od brzegu, który ze czczością graniczy,
Do stóp urwiska, co się w górę wznosi,
Trzykroćby, mierząc, legło ciało człeka;
A jak mych oczu mogło sięgać skrzydło,
Zarówno w prawą jak i w lewą stronę,
Taras jednako szerokim się zdawał.
Jeszcześmy po nim niezrobili kroku,
Kiedy spostrzegłem, że wewnętrzna ściana,
Idąca w koło, a stroma do tyla,
Że wejść wprost na nią niepodobna wcale,
Z białego była marmuru, a taką
Rzeźbą ozdobna, że wstydem by spłonął
Nie Polykletes tylko, lecz natura.[656]
Anioł, co zstąpił na ziemię z wyrokiem
Wypłakanego wiekami pokoju,
I rozwarł niebo przez czas długi wzbronne,
W postawie wdzięcznej rzeźbiony na ścianie,
Z taką się prawdą jawił oczom naszym,
Że się niezdawał być obrazem niemym;
Przysiądzby można, że wymawia: Zdrowaś!
Bowiem tuż obok przedstawioną była
Ta, która kluczem najświętszej pokory
Zdrój nam miłości najświętszej otwarła;
A w jej postawie odbiły się wiernie
Wyrazy: Otom służebnica Boża!
Jako na wosku postać się wyciska.
— „Nie więź że myśli na tem jednem miejscu“
Rzecze Mistrz słodki, mając mnie z tej strony,
Po której serce ludzie w piersi noszą.
Przeto pobiegłem wzrokiem i ujrzałem,
Tuż za Mariją, z tego właśnie boku,
Przy którym stał mi ten co mnie prowadził,
Inną historję wypisaną w skale;
A więc wymijam wnet Wirgiliusza,
Aby mi prosto przed oczyma stała.
Tam wyrzeźbione na marmurze były
Wóz i ciągnące świętą arkę byki,
By się nie ważył sprawować urzędu
Ten, na którego nie był on włożony.[657]
Przodem tłum ludzi, podzielony cały
Na siedem chórów, które to sprawiały,
Że dwoje zmysłów moich wciąż mówiły,
Jeden: śpiewają, — drugi: nie śpiewają.[658]
Również o ryte tam kadzideł dymy,
Zwaśnione z sobą nos i oczy moje,
Tak i nie w kolej zdawały się mówić.
Przodkując zasię naczyniu świętemu,
W podskokach pląsał Psalmista pokorny;
A był on więcej i mniej niźli królem.
Tuż naprzeciwko wyrażonem było,
Jak na widowni stojąca pałacu,
Wzgardliwie smutna patrzała Michola.[659]
Z miejsca, gdzie stałem, zruszyłem me stopy,
By spojrzeć bliżej na historję inną,
Co za Micholą na ścianie bielała.
Tu wypisaną była sława szczytna
Monarchy Rzymu, który cnotą wielką
Powodem stał się później Grzegorzowi
Do odniesienia wielkiego zwycięztwa.[660]
Tu o Trajanie Cesarzu jest mowa:
Wdowa, chwytając uzdę jego konia,
W postawie całej łzy i boleść miała;
Do koła niego tłum się ciśnie wielki
I pełno jeźdźców, a nad głową jego
Z wiatrami, zda się, złote orły grały.
Jedna z pomiędzy wszystkich nieszczęśliwa
Zdała się mówić: Pomścij mnie o Panie!
Syn mój zabity, — serce pęka z żalu!
A on odpowie: Czekaj, aż powrócę.
A ona, jako boleścią naglona,
Rzecze: Mój Panie! a jeśli nie wrócisz?
A on jej na to: Ten, co po mnie będzie,
Pomści twą krzywdę. — Ona mu odpowie:
Jakaż zasługa dla Cię z cudzej cnoty,
Gdy własną swoją puszczasz w zapomnienie?
Ciesz się więc — rzecze Cesarz — bo przystoi,
Abym powinność spełnił nim wyruszę:
Tak każe słuszność i wstrzymuje litość!
Ten, dla którego nie masz nic nowego,
Jeden mógł stworzyć tę widzialną mowę,
Dla nas tak nową; — nie ma jej na ziemi! —
Kiedym rozkoszą napawał się wielką,
Pokory takiej rozpatrując wzory,
Tyle nam drogie przez mistrza swojego,
— „Patrz! oto ztamtąd, powolnemi kroki —
Szepnął Poeta — mnogi lud się zbliża,
Który na wyższe skieruje nas stopnie.[661]“
Więc oczy moje, choć pilnie patrzały,
Żądne wszelako rzecz oglądać nową,
Do Wodza mego zwróciły się chyżo.
Nie chciałbym wcale, czytelniku miły,
Abyś dobrego zrzekał się zamiaru,
Kiedy posłyszysz jak tu, z woli Boga,
Dług się wypłaca: na formę katuszy
Nie zważaj wcale, a myśl o następstwie:
Pomyśl i rozważ, że w najgorszym razie,
Wielkiego sądu ona nie przekroczy.
Rzekłem: o Mistrzu! To co widzę niby
Że ku nam dąży, — nie ludzie to, zda się,
I co to? — nie wiem; tak mi wzrok majaczy.
A on mi na to: „Ciężki stan katuszy
Tak ich do ziemi gniecie, że z początku
I ja musiałem wytężać me oczy.
Ale spójrz bacznie i rozprostuj wzrokiem
Tych co się wleką pod tymi głazami; —
Możesz już dojrzeć, jak się oni dręczą.“
Dumni Chrześcjanie! nędznicy nieszczęśni,
Co niedołężni w umysłowym wzroku,
Ufacie tylko wstecznym krokom waszym, —
Czyż nie widzicie żeśmy gąsiennice,
Z których się motyl ma tworzyć niebieski,
Co ma bezbronny lecieć na sąd Boga?
Z czegóż to umysł wasz tak się kokoszy?
Jesteście jako niedoszłe owady, —
Robaki, w swoim zwichnięte rozwoju.
Jak dla dźwigania pułapu, lub dachu,
Miasto filarów, widzimy postacie,
Co kurczą w jedno piersi i kolana,
Złudną swą męką żal prawdziwy budzą
W piersi każdego, kto na nie pogląda; —
Takimi właśnie widziałem tych ludzi,
Kiedym w nich bacznie rozpatrzyć się starał.[662]
Jedni z nich więcej, drudzy mniej skurczeni,
Mniejsze, lub większe dźwigając ciężary;
Lecz najcierpliwszy nawet w swej postawie
Zdał się wyrzekać: znieść nie jestem w stanie!
„Ojcze nasz, który jesteś na niebiesiech,
Nie że w nich kres Twój, lecz że miłość większą
Masz tam wysoko dla swych pierwotworów; —
Niech imie Twoje i potęgę Twoją
Chwali twór wszelki, jako składać dzięki
Przystało twojej najsłodszej miłości.
Przyjdź ku nam pokój królestwa Twojego,
Bo gdy nie znijdzie, my z rozumem naszym,
O własnej mocy, nie przyjdziem do niego.
Jak z woli swojej Aniołowie Twoji,
Piejąc Hozanna, ofiarę Ci czynią,
Tak niechaj czynią i ludzie ze swojej.
Mannę powszednią daj nam dzisiaj Panie,
Bez niej albowiem, na tej puszczy dzikiej,
Wstecz idzie, kto się naprzód iść wysila.
A jak każdemu odpuszczamy krzywdę
Nam wyrządzoną, — odpuść nam łaskawie
I nie chciej patrzyć na zasługi nasze.
I cnotę naszą, co łatwo upada,
Nie racz doświadczać z wrogiem jej odwiecznym,
Lecz zbaw od tego, który ją tak ściga. —
Ostatnią prośbę niesiem, Panie miły,
Już nie za siebie — bo nam nie potrzebna —
Lecz za tych, którzy zostali za nami.[663]“
Tak owe cienie, o szczęśliwą drogę
Razem dla siebie i dla nas proszące,
Pod ciężarami szły takiemi właśnie,
O jakich nieraz marzy się nam we śnie;
A udręczone różnie i znużone,
Wszystkie szły wkoło pierwszego tarasu,
By się oczyścić od ciemności świata. —
Jeśli tam za nas tak się modlą zawsze,
Jak tu się modlić, działać za nich winni
Ci, których wola ma zasadę dobrą?
Bo im się pomoc należy do zmycia
Plam ztąd wniesionych, by lekkie i czyste
Wyniść ztąd mogły pod gwiazdziste koła. —
— „O, niech wam prawda i litość coprędzej
Ulżą ciężaru, abyście na skrzydle
Podnieść się mogli, jak życzycie sobie! —
Wskażcie nam kędy jest najkrótsza droga
Na wyższe stopnie; a gdy jest przejść kilka, —
Powiedzcie które z nich jest najmniej przykre.
Ten bowiem, który ze mną tutaj idzie,
Ciężarem ciała z Adama odziany,
Mimo swej woli, zbyt powolnie kroczy,
Kiedy mu trzeba dźwigać się na górę.“
Ich słowa, które odpowiedzią były
Na te, co wyrzekł ten za kim ja szedłem,
Od kogo wyszły? — niewiadomo było;
Lecz ktoś powiedział: „W prawo po tym brzegu
Idźcie wraz z nami, a znajdziecie przejście,
Przez które wchodzić może człowiek żywy.
I gdyby głaz ten nie był na przeszkodzie,
Co kark mój hardy tak ku ziemi gniecie,
Że chodzić muszę z twarzą w dół spuszczoną,
Rad byłbym spojrzeć na tego, co żywy,
Nazwiska swego objawić nie raczy;
Bym się przekonał, czy go znałem kiedy
I litość wzbudził dla mojej katuszy. —
Jam syn magnata Toskany — Latyńczyk, —
Aldobrandeschi Wilhelm ojcem moim; —
Nie wiem czy kiedy znaliście to imie...
Krew starożytna, piękne przodków czyny
Tak mnie podniosły w dumie, że niepomny
Na wspólną macierz, każdego człowieka
Miałem w pogardzie do takiego stopnia,
Że ztąd śmierć moja: wie o tem Sienna
I każdy człowiek wie w Campagnatico.[664]
Omberto jestem; a nie mnie jednego
Zgubiła pycha, ale wszystkich moich
W niedolę wielką pociągnęła z sobą!
Teraz ten ciężar dźwigać muszę za nią,
Póki się Bogu nie uczyni zadość;
A żem za życia nie dopełnił tego,
Słuszna bym spełnił w tym umarłych świecie!“
Słuchając, czoło zchyliłem ku ziemi,
A jeden z duchów — nie ten który mówił —
Wykręcił głowę pod gniotącym głazem,
Spojrzał i poznał i zwąc po imieniu,
Z trudnością trzymał wzrok utkwiony we mnie,
Który wciąż z nimi szedłem pochylony. —
Ach! rzekłem, czyś ty nie jest Oderisi,
Zaszczyt Aggubio i zaszczyt tej sztuki,
Co się w Paryżu zwie luminowaniem?[665]
— „Bracie! odpowie, wdzięczniej się dziś śmieją
Stronice, które pęzlem swoim zdobi
Franco Bolończyk: przy nim sława cała,
Dla mnie już ledwie cząstka jej została.[666]
Za życia pewnie nie byłbym tak skromny,
Jątrzony wielką żądzą górowania,
Na którą serce wytężałem całe.
Tak wielkiej pychy tu się płaci wina;
A nie tu jeszcze byłbym gdyby nie to,
Że mogąc grzeszyć, do Bogam się zwrócił. —
O marna chwało potęgi człowieka!
Jakże to krótko szczyt się twój zieleni,
Gdy za nią wieki nie idą prostoty.
Pola malarstwa niegdyś Cimabue
Mniemał być panem, — dziś ma poklask Giotto,
Że już tamtego sławę ćmić poczyna.[667]
Tak jeden Gwido odebrał drugiemu
Chwałę języka; a już zrodzon może
Ten, który obu wysadzi ich z gniazda![668]
Rozgłos światowy, wszak to wiatru tchnienie,
Co ztąd i zowąd dowolnie przychodzi
I zmienia imie skoro zmienia stronę.
Czyż za lat tysiąc (a to przeciąg czasu
Krótszy daleko w stosunku z wiecznością,
Niż mgnienie oka w porównaniu z wirem
Najleniwszego na niebiosach koła),
Większą dla tego będzie sława twoja,
Że z ciebie ciało opadnie zgrzybiałe,
Niż gdybyś umarł, mówiąc papa, dzeni?[669]
Ten, co przedemną tak leniwo kroczy, —
Toskana cała brzmiała sławą jego;
Dziś, ledwie o nim pogwarzą w Siennie,
Której był panem, właśnie gdy stłumiono
Wściekłość Florencji, która w owym czasie
Była tak pyszną, jak dziś jest wszeteczną.[670]
Sława tam wasza, — to jak barwa trawy:
Przyjdzie i znika; niszczy ją to właśnie,
Co ją niejrzałą wywołuje z ziemi!“ —
— Te słowa prawdy zbawienną pokorę
Niecą w mem sercu, tłumiąc pychę wielką;
Lecz kto jest, rzekłem, ten o kim mówiłeś?
— „To Provenzano Salvani, odpowie;
A jest tu za to, że zarozumiały,
Całkiem chciał do rąk zagarnąć Siennę.
Od śmierci swojej tak bez wypocznienia
Chodził i chodzi; bo kto nadto ważył,
Taką monetą spłacać dług swój musi.“ —
A ja mu na to: Jeśli duch, co zwleka
Żal i pokutę, aż do życia kresu,
Tam czekać musi i wnijść tu nie może,
Gdy nikt modlitwą nie wesprze go dobrą,
Nim tyle czasu minie, ile przeżył, —
Jakże tamtemu wejść tu przyzwolono?[671]
Cień rzecze: „W czasie największej swej chwały,
On, wstyd fałszywy rzuciwszy na stronę,
Stał dobrowolnie na rynku Sienny,
I by wyzwolić przyjaciela swego
Z więzień Karola, kędy znosił karę,
Na czyn się ważył, co w nim wstrząsał żyły.[672]
Więcej nie powiem: ciemne są me słowa;
Lecz w krótkim czasie współziemianie twoi
Sprawią, że będziesz w stanie je tłumaczyć.[673]
Czyn ten dla niego zniósł owe granice.[674]“
Właśnie jak woły do jarzma wprzężone,
Szedłem ja w porącz z obarczonym duchem,[675]
Póki przyzwalał mój Pedagog luby;
Ale gdy rzekł mi: opuść go i ruszaj,
Bo tu należy żaglem i wiosłami,
Ile sił starczy łódź pomykać swoją;“ —
Wnet, jako człowiek gotowy do drogi,
Rozprostowałem postać, chociaż myśli
Zostały we mnie zbite, przygnębione. —
Ruszyłem z miejsca i spieszyłem chętny
W ślad Mistrza mego (a obaśmy teraz
Lekkości naszej dawali oznaki),[676] —
Gdy on rzekł do mnie: „Zwróć oczy do dołu:
Dobrze ci będzie, dla ulżenia drogi,
Obaczyć jeszcze własnych stóp łożysko.[677]“
Jako na ziemskich grobach, dla pamiątki,
Rytują zwykle czem za życia byli,
Ci co w ich wnętrzu pogrzebani leżą
(Przeto rażeni ostrzem przypomnienia,
Które jedynie litościwych bodzie,
Nieraz musimy zapłakać nad nimi); —
Takie widziałem, jeno udatniejsze,
Bo z większą sztuką rzeźbione obrazy,
Na całej drodze wystającej z góry. —
Widziałem tego, który był stworzony
Więcej szlachetnym, niż stworzenie wszelkie;...
Piorunem spadał z wysokiego nieba![678]
Widziałem, z drugiej strony, Briareusz,
Niebieskim grotem przeszyty i skrzepły
Śmiertelnym chłodem, legł ciężko na ziemi.[679]
Widziałem Tymbra, Marsa i Palladę;
Zbrojni, przy boku ojca, spoglądali
Na wielkoludów rozproszone członki.[680]
Widziałem, u stóp olbrzymiej budowy,
Nemrod spoglądał niby obłąkany
Na dumne ludy w Sennaar zebrane.[681] —
O Niobeo! z jakim bolem w oku,
Widziałem ciebie rzeźbioną na drodze,
Wśród dwakroć siedmiu twych pobitych dzieci.[682]
O Saulu! własnym przebitego mieczem.
Widziałem ciebie na górach Gelboe,
Co później dżdżu już nie znały, ni rosy![683]
O ty Arachno szalona, i ciebie,
Już wpół pająkiem, oglądałem smutną.
Na strzępkach własnej, zgubnej dla cię pracy.[684]
O Roboamie! tu już postać twoja
Nie grozi wcale; owszem, pełen strachu,
Zmykasz na wozie, chociaż nieścigany.[685]
Wystawiał jeszcze twardy pomost drogi,
Jak drogo kazał matce swej Alkmeon
Za nieszczęśliwe przypłacić ozdoby.[686]
Wystawiał, jako w obrębie świątyni,
Synowie wpadli na Sannacheriba
I zabitego tamże porzucili.[687]
Wystawiał dalej rzeź i pastwę dziką
Tamiry, kiedy rzekła do Cyrusa:
Krwi pożądałeś, — krwią ciebie nasycę![688]
Wystawiał, jako Assyryjczykowie
Pierzchli po śmierci Holoferna swego,
I ślad sprawionej w ich szeregach rzezi.[689] —
Widziałem Troję w zgliszczach i ruinie
O Ilionie! jakżeś w tym obrazie
Wyglądał licho w poniżeniu swojem!
Jakimże mistrzem był pęzla i dłóta
Ten, co tak oddał osoby i ruchy,
Że je podziwiać musi umysł wzniosły:
Zmarli, jak zmarli; i żywi, jak żywi!
Ten który widział rzeczywistość samą,
Lepiej odemnie nie widział tych rzeczy,
Gdym po nich stąpał, idąc pochylony. —
Stąpajcież pyszni, z podniesionem czołem,
Synowie Ewy: nie zniżajcie oczu,
Byście złej drogi waszej nie dostrzegli! —
Jużeśmy większą część obeszli góry
I więcej biegu słońca już strwonili,
Niźli rozumiał umysł zaprzątniony,
Gdy ten, co zawsze postępował przodem
Pełen rozwagi, rzekł mi: „Podnieś głowę:
Nie czas już teraz stąpać w zamyśleniu.
Patrz! oto Anioł na spotkanie nasze
Iść już gotowy; patrz, już z dnia posługi
Powraca szósta służebnica jego;[690]
Uszanowaniem przystrój twarz i ruchy,
Aby nas rady wiódł na te wyżyny...
Pomyśl, że taki dzień już nie zaświta.“ —
Nawykłem słyszeć upomnienia Mistrza,
Abym nie tracił czasu; więc w tej rzeczy,
Niezrozumiale nie mógł mówić do mnie.
Piękna istota przyodziana biało
Dążyła ku nam, a na jej obliczu
Poranna gwiazda zajaśniała drząca.
Rozwarła ręce, potem zasię skrzydła
I rzekła: „Chodźcie! są w pobliżu schody,
I łatwy odtąd będzie wstęp na górę.“ —
Wezwania tego rzadko kto usłucha!
Ludzie, stworzeni by wzlatać ku niebu,
Czemuż padacie za lada podmuchem? —
Anioł nas przywiódł, gdzie był wyrąb w skale,
I uderzywszy skrzydłem po mem czole,
Bezpieczną dalej przyrzekał mi drogę.[691]
Jak z prawej strony, gdy wchodzisz na górę,
Kędy się wznosi kościół, co panuje
Pięknie rządzonej, ponad Rubaconte,[692]
Stromą wyniosłość wnijścia przerywają
Schody za owych sporządzone czasów,
Gdy byt rachunek bezpieczny i miara;[693]
Tak, spadający z drugiego zakresu,
Brzeg tu urwistej łagodzi się skały,
Choć. idąc, trzeba trącać o jej boki.
Gdyśmy tam nasze obrócili stopy, —
Błogosławieni są ubodzy duchem
Tak zaśpiewały niewidzialne głosy,
Że nie są w stanie wypowiedzieć słowa.[694]
Jakże te bramy od piekielnych różne!
Tu, wchodzącego spotykają pienia;
Tam zasię idziesz, przez najsroższe jęki! —
Już na te schody wstąpiliśmy święte,
I zdało mi się, żem daleko lżejszy,
Niżelim dawniej czuł się na równinie.
Rzekłem więc: Mistrzu! jakiż ciężar wielki
Zdjęto z mych barków, że idąc na górę,
Żadnego niby nie czuję znużenia? A on:
„Gdy wszystkie P, które zostały
Na czole twojem, choć zatarte prawie,
Znikną ze szczętem, jak z nich jedno teraz, —
Stopy twe, dobrą zwyciężone wolą,
Nietylko czuć już nie będą strudzenia,
Owszem iść w górę rozkoszą im będzie.
Zrobiłem wtenczas, jak ten, który nie wie,
Że idąc niesie rzecz jakąś na głowie,
Aż się domyśli, gdy mu kto znak poda; —
A więc wezwana ręka ku pomocy
Szuka, znajduje i spełnia posługę,
Której nie wstanie były oddać oczy:
I ja, rozwiódłszy palce prawej ręki,
Sześć tylko liter znalazłem na skroni,
I tych co mi Anioł od kluczów był wyciął...
A patrząc na to, Wódz mój się uśmiechnął.
Jużeśmy byli u wierzchu tych schodów,
Gdzie po raz drugi wgłąb' umyka góra,
Na którą idąc oczyszcza się dusza:
Tu również w koło otaczał wyżynę
Taras zupełnie podobny pierwszemu,
Tylko że chyżej łuk się jego zwija.[695]
Nie znać tu żadnej rzeźby, ni obrazu:
Ściana i droga jednostajnie gładkie,
A barwa głazów tak posępno-sina.
— „Jeśli, chcąc pytać o drogę, będziemy
Czekać na kogo, — lękam się — Wieszcz rzecze,
Byśmy zbyt długiej nie doznali zwłoki.“
A potem w słońcu wzrok utkwiwszy pilny,
I prawy bok swój czyniąc środkiem ruchu,
Lewą ku niemu obrócił się stroną.
— „O słodkie światło, w którem zaufany,
Wstępuję — rzecze — na tę drogę nową,
Wiedź nas, jak tutaj wiedzeni być chcemy.
Ty świat ogrzewasz i ty go oświecasz;
Gdy nic w przeciwną nie nagli cię stronę,
Promień twój niech nam zawsze przewodniczy.“
Ile tu u nas za milę się liczy,
Tyleśmy w krótkim przebiegli już czasie,
Bo nas tam chyża pomykała żądza.
A w tem nie wiedząc, poczuliśmy duchy
Lecące ku nam i w uprzejmych słowach
Zapraszające do miłości stołu.[696]
Pierwszy głos, który mijał nas w przelocie,
Wina nie mają, odezwał się głośno,
I wciąż za nami powtarzał te słowa;[697]
A nim zupełnie przestał być słyszanym
Przez oddalenie, inny głos mijając,
„Jam Orest“ krzyknął; — i ten się nie wstrzymał.[698]
— Ojcze mój — rzekłem — jakie są te głosy?...
A kiedym pytał, już przemówił trzeci:
Miłujcie wszystkich, co wam źle czynili.[699]
Wtedy się ozwał Mistrz mój dobrotliwy:
„Zakres ten winę zawiści biczuje,
Więc struny bicza wytęża tu miłość;
Wędzidło zasię inne wyda dźwięki
Które posłyszysz pewnie, jako wnoszę,
Pierwej, nim zdążysz do miejsc przebaczenia.[700]
Lecz utkwij dobrze w szlak powietrzny oczy
A ujrzysz duchy przed nami siedzące,
Każdy z nich siedzi wzdłuż pod ścianą skały.“
Naonczas, lepiej otwierając oczy
Spojrzałem przed się i ujrzałem cienie
W oponach, barwą nieróżnych od głazu.
Kiedyśmy naprzód pomknęli się nieco,
Słyszę głos: „Módl się za nami Marijo,
Michale, Pietrze i wy wszyscy święci!“
Nie sądzę, żeby dziś chodził po ziemi
Człowiek tak twardy, któregoby przedmiot
Jaki'm ja widział nie ubodł współczuciem.
Bo kiedym do nich zbliżył się na tyle,
Że ich postacie rozróżniałem jasno,
Ciężka mi boleść trysnęła przez oczy.
Członki ich gruba włosiennica kryła,
Jeden drugiego plecami podpierał,
A wszystkich razem podpierała góra.
Tak właśnie ślepi, środków pozbawieni,
Żebrząc jałmużny na odpustach siedzą,
A każdy głowę na drugiego chyli,
Aby tem prędzej obudzić w człowieku
Litość, nietylko słów żałośnych dźwiękiem,
Lecz i widokiem nie mniej błagającym.
A jak do ślepych słońce nie dolata,
Również i cieniom o których wspomniałem,
Niebieskie światło udzielać się nie chce;
Bo wszystkich drutem przebita powieka
I tak sposzyta, jak to czynią zwykle
Krogulcom dzikim, gdy są niespokojne.[701]
Idąc, sądziłem, że wyrządzę krzywdę
Patrząc na kogoś nie będąc widzianym;
Przeto do mojej zwróciłem się Rady.
Wiedział on, co ten ruch oznaczał niemy,
Więc nie czekając na moje pytanie,
Rzecze: „Mów do nich krótko, a treściwie.“
Wirgili przy mnie stąpał po tej stronie,
Z której by łatwo w przepaść zlecieć można,
Bo żaden poręcz nie wieńczy tarasu;
Po drugiej stronie te pobożne cienie
Siedziały strasznem dręczone sposzyciem,
Tak że ich twarze zlewały się łzami.
Zwrócony ku nim, począłem: O dusze
Pewne widoku Najwyższego Światła,
Co dziś jedyną żądzy waszej troską. —
Niech Łaska pianę z waszego sumienia
Spędzi najrychlej, aby przez nie potem
Spływała jasno myśli waszych rzeka!
Będzie to dla mnie i miłem i drogiem,
Gdy mi powiecie, czy jest między wami
Dusza Latyńska; a i dla niej może
Z dobrem to będzie, jeżeli ją poznam.
— „O bracie, każda jest obywatelką
Ojczyzny prawej;[702] — chcesz powiedzieć pewnie.
Co by wędrowna w Italiji żyła?“
Taką odpowiedź słyszeć mi się zdało
Nie wiele przodem od miejsca, gdzie stałem;
Więc jeszcze mocniej słyszeć się tam dałem.
Między innemi, ujrzałem, cień jeden
Oczekiwanie wyrażał postawą;
A gdy kto zechce spytać! jak? odpowiem:
Brodę do góry podniósł, jako ślepy.
O duchu, rzekłem, co się tutaj korzysz,
Byś mógł tam wznieść się, jeżeliś ten samy,
Który odpowiedź dałeś mi przed chwilą.
Chciej mi objawić kraj twój albo imie.
— „Jestem z Sienny, rzecze, i z innymi
Brud występnego oczyszczam tu życia,
Łkając do Boga, by się ku nam skłonił.[703]
Nie byłam mądrą, choć mnie Sapia zwano,
A cudza szkoda więcej mnie cieszyła,
Niżeli własne położenie moje.
Abyś nie myślał, że cię zwodzić pragnę,
Słuchaj, czy byłam jak mówię, szaloną...
Już w dół zchodziłam po lat moich łuku,
Kiedy przy Colle współziemianie moi
Zwarli się z wrogiem; ja błagałam Boga
O to, co widać było Jego wolą;
Zbici, do gorzkiej ucieczki zmuszeni
Ziomkowie moi; — ja widząc pogonie,
Uczułam radość z niczem niezrównaną.
Więc twarz ku niebu podnosząc zuchwałą,
Wołałam: teraz nie boję się Ciebie!
Jak ów kos chwilką pogody zwiedziony.[704]
U kresu życie pragnęłam się szczerze
Pojednać z Bogiem; lecz dotąd by może
Pokuta mego nie zmniejszyła długu,
Jeśliby o mnie w modłach swoich świętych
Piotr Pettinagno pamiętać nie raczył,
Co z miłosierdzia mnie się ulitował.[705]
Lecz któż ty jesteś, co zasięgasz wieści
O stanie naszym, a jak mi się zdaje,
Masz oczy wolne, i mówiąc oddychasz?“
— Jeszcze tu oczy będą mi zamknięte,
Lecz na czas krótki, rzekłem, bo niewiele
Wzrokiem zawiści bliźnim zawiniłem;
Więcej daleko dręczy duszę moją,
Strach niżej nieco widzianej katuszy, —
Ciężar jéj zda się, już mi kark przygniata.[706]
A ona: „Któż cię do nas tu wprowadził,
Jeżeli sądzisz, że masz tam powrócić?“
— Ten, co jest ze mną, lecz się nie odzywa.
Żyjący jestem; więc, duchu wybrany,
Powiedz, czy życzysz, abym tam dla ciebie
Odbył pielgrzymkę śmiertlnemi stopy?
— „Ah! to co słyszę, jest rzeczą tak nową —
Duch odpowiedział — że w tem znak jest wielki
Miłości, jaką posiadasz u Boga;
Chciej mnie więc czasem wspomódz modły swemi.
Błagam cię na to, czego najgoręcej
Pragniesz, gdy stąpisz na Toskańską ziemię,
Abyś u krewnych przywrócił mi sławę.
Ujrzysz ich między tym chełpliwym ludem,
Co swe nadzieje składa w Talamone,
Ale ich straci tam daleko więcej,
Niźli szukając podziemnej Diany,
A jeszcze więcej stracą admirali.[707]
„Kto ten, co w koło góry naszej krąży,
Pierwej niżeli śmierć mu lot nadała,
A oczy wolno otwiera i stula?“
— „Kto on? — ja niewiem; wiem że nie jest jeden.
Ty, coś doń bliższy, powitaj go mile
I proś ażeby pomówić chciał z nami.“
Dwa cienie, wzajem ku sobie zchylone,
Tak rozmawiały o mnie z prawej strony;
Potem do góry obróciły twarze,
A jeden do mnie: „O duszo, co jeszcze
Więziona w ciele, wędrujesz ku niebu,
Przez litość, chciej nas pocieszyć i powiedz:
Ktoś ty? zkąd idziesz? bo takie zdziwienie
Sprawiasz nam łaską udzieloną tobie,
Jako rzecz nigdy jeszcze nie widziana.“
A ja mu: Środkiem Toskany przebiega
Rzeczułka, co się rodzi w Falteronie,
A sto mil biegu nie wystarcza dla niej.[708]
Nad jej wodami przywdziałem to ciało.
Kto jestem? mówić napróżnoby było,
Bo imie moje niezbyt jeszcze głośne.
Naonczas odrzekł ten co pierwszy mówił:
„Jeśli myśl twoją przeniknąłem dobrze
Rozumem moim, to mówisz o Arno?“
A drugi na to: „Czemu on zataił
Imie tej rzeki, właśnie jako człowiek,
Który chce mówić o ohydnej rzeczy?“
A cień, co został o to zapytany,
Tak się wywiązał: „Niewiem; lecz się godzi
By zaginęło imie tej doliny.[709]
Bo od początku, kędy góry strome,
Od których został odcięty Peloro,
Tak są wyniosłe, że w niewielu miejscach
Nad tę wysokość jeszcze wybiegają,[710]
Aż do jej końca, kędy wraca morzu
To, co zeń niebios wyssały przestwory.
A z czego rzeki mają wody swoje,[711]
Wszyscy tam cnoty, jak wrogiego węża,
Unikać zwykli, czy skutkiem nieszczęścia
Do miejscowości tej przywiązanego,
Czy też nałogu, co ku złemu pędzi.
Jakoż mieszkańcy tej nędznej doliny
Tak swą naturę zmienili, że zda się,
Jakby ich Cyrce pasała w tej trzódzie,[712]
Wśród brudnych wieprzy, co raczej żołędzi,
Niżli właściwej ludziom karmi godni,
Naprzód ta rzeka lichy nurt swój toczy.[713]
Niżej spotyka małych kundlów gniazdo,
Więcej warczące, niż pozwala siła;
A więc z pogardą pysk od nich odwraca.[714]
Spadając dalej, im więcej nabrzmiewa
Ta nieszczęśliwa i przeklęta rzeka.
Więcej psów widzi, co się zwą wilkami.[715]
W końcu przebiegłszy przez najgłębsze tonie,
Znajduje lisów tyle pełnych zdrady,
Że się podstępnych nie lękają sideł.[716]
Choć mnie kto słucha, mówić nie przestanę;
Z korzyścią owszem będzie to dla niego
Jeżeli w swojej zachowa pamięci
To co duch prawdy przede mną odsłania.[717]
Widzę, na brzegach tej okrutnej rzeki,
Wnuk twój na wilki rozpoczyna łowy,
Siejąc na wszystkie strach i przerażenie.
Żywcem ich mięso sprzedaje, a potem,
Jak przestarzałe zwierzęta zabija;
Wielu z nich życia, — siebie czci pozbawia.
Krwawy wychodzi z nieszczęsnego lasu,
A za lat tysiąc las ten nie powróci
Do pierwotnego zieloności stanu!“
Jako na przyszłych nieszczęść przepowiednię
Słuchającego zasępia się czoło,
Zkądkolwiek godzi nań niebezpieczeństwo; —
Tak ów duch drugi, który pilnie słuchał,
Widziałem, jak się strwożył i zasmucił,
Kiedy tej mowy treść do serca przyjął.
Słowo jednego a postać drugiego
Wzbudziły we mnie chęć poznać ich miano;
Przeto prosiłem i błagałem o nie.
Więc duch, co pierwszy był przemówił do mnie,
Ozwał się: „Chcesz więc, bym ustąpił tobie
W tem, czegoś nie chciał sam uczynić dla mnie?
Lecz skoro Bóg chce, by tak łaska Jego
Jaśniała w tobie, nie poskąpię słowa:
Dowiedz się tedy: — jam Guido del Duca!
Krew moja taką zawiścią pałała,
Że bylem radość czyją był obaczył,
Ujrzałbyś jak mnie zieloność powleka...
Takie dziś żniwo zbieram z siejby mojej!
O rodzie ludzki, przez swe serce składasz
W tych właśnie rzeczach, od których użycia
Wykluczać trzeba wszelkiego wspólnika?...[718]
Oto Rinjeri — oto cześć i chwała
Domu Calboli, z którego już po nim
Nikt spadkobiercą nie jest jego cnoty.
A między Padem i Appeninami,
Morzem i Reno,[719] nietylko ród jego
Dziś ogołocon ze skarbów koniecznych
Do życia prawdy i miłej zabawy;[720]
Bo w tych granicach cała ziemia pełna
Krzewów zjadliwych, które wykorzenić
Próżnoby chciała późniejsza uprawa.
Gdzie dobry Lizio, Arrigo Monardi,
Piotr Trawersaro, Gwido di Carpigna?[721]
O, zbękarciałe Romanji plemię!
Kiedyż w Bononji Fabbro się odrodzi,
Lub Bernard Fosco zakwitnie w Faenzy
Z poziomej trawki latoroślą piękną?...[722]
O Toskańczyku! nie dziw się że płaczę,
Gdy sobie wspomnę Gwidona da Prata,
Hugona d'Azzo, co żył między nami,
I zacne plemię Frydryka Tignoso,
I Annastagich i ród Trawersaro...
Dziś już te domy dziedziców nie mają!...[723]
Płaczę, gdy wspomnę damy i rycerze,
I owe trudy i owe zabawy,
Co w nas nieciły miłość i uprzejmość
Tam, gdzie dziś serca tak są niegodziwe!
O Brettinoro! czemu nie zaginiesz,
Kiedy już gniazdo rozpierzchło się twoje
I tyle innych, by umknąć zmazy?[724]
Bagnacavalo dobrze sobie radzi,
Że się nie krzewi; lecz źle Castrocaro,
A gorzej Conjo, że się jeszcze trudzi
Nad rozpładzaniem znikczemniałych hrabiów.[725]
Dobrze się będą sprawować Pagani,
Skoro ich Demon przepadnie; lecz po nich
Nigdy już czysta nie zostanie sława.[726]
O Ugolino z Fantoli! twe imie
Bezpieczne teraz, bo niemasz nadzieji
By potomkowie blask jego zaćmili!...[727]
Lecz, Toskańczyku, idź już, bo w tej dobie
Milej mi płakać, niżeli rozmawiać,
Tak myśl o kraju serce mi ścisnęła...“
Myśmy wiedzieli, że te dusze drogie
Słyszały chód nasz; przeto choć milczały,
Jużeśmy pewni byli naszej drogi.[728]
Kiedy samotni dążyliśmy dalej,
Nagle, jak piorun spadający z nieba,
Głos zagrzmiał w górze na spotkanie nasze:
„Każdy kto najdzie, zabić mnie powinien![729]“
I znikł, jak gromu rozpływa się brzmienie,
Gdy pocisk jego rozdarł łono chmury.
Gdy słuch nasz po nim odpoczywał nieco,
Wtem drugi wielkim rozległ się łoskotem,
Właśnie, jak gdyby grom po gromie spadał:
„Jestem Aglaura, co stałam się głazem![730]“
Więc, chcąc się ukryć za Wieszcza ramieniem,
Wstecz, a nie naprzód postąpiłem krokiem.
Powietrzną przestrzeń zaległa już cisza,
A Mistrz rzekł do mnie: „Oto uzda twarda,
Co by w granicach winna trzymać człeka;
Lecz was żer nęci, tak, że wróg odwieczny
Właśnie jak wędką ciągnie was ku sobie.[731]
Mała więc korzyść z uzdy i zachęty.
Niebo was wzywa i krążąc wokoło
Wieczną wam krasę ukazuje swoją;
A wasze oczy patrzą tylko w ziemię...
Przeto was chłosta Ten, co wszystko widzi!“
Ile z tej sfery, co igra jak dziecię,
Widzimy zwykle między dnia początkiem
A końcem trzeciej onego godziny,
Tyle zapewne na drodze zachodu
Dla słońca jeszcze zostawało biegu:
Tam już był wieczór, tu północy doba.[732]
W sam środek nosa biły nam promienie,
Bośmy dokoła obeszli już górę
I wprost na zachód dążyliśmy teraz,
A wtem uczułem, że na czoło moje
Większy daleko blask niż pierwej padał,
I osłupiałem na rzecz mi nieznaną;
Więc obie dłonie wzniosłem ponad brwiami
I tym sposobem stworzyłem zasłonę,
Co mnie broniła od zbytniego światła.
Jako od wody, lub szyby zwierciadła,
Promień, w przeciwną odskakując stronę,
Pod tymże stopniem odbija się w górę,
Pod jakim upadł, i w jednakiej mierze
Po obu stronach odbiega od linji,
Spadającego na ziemię kamienia
(Jak doświadczenie wskazuje i sztuka);[733]
Podobnie zda się byłem ja rażony,
Światłem przedemną od czegoś odbitem;
Więc wzrok coprędzej od niego umykał.
Ojcze mój, rzekłem, co za jasność taka,
Że wzroku przed nią skryć dosyć nie mogę,
A która niby ku nam się pomyka?
— „Nie dziw więc wcale, Mistrz odpowie na to:
Że niebios dziatwa jeszcze cię olśniewa:
Jest to posłaniec, który tu przychodzi
Zachęcać dusze do wejścia na górę.
Blizki czas, w którym widzieć takie rzeczy,
Nie trudem, owszem rozkoszą cię będzie,
Ile ją uczuć natura twa zdoła.“
Gdyśmy ze świętym zeszli się aniołem,
On rzekł radośnie: „Wnijdźcie na te schody,
Co są daleko mniej od innych strome.“
Ruszywszy z miejsca, szliśmy już na górę,
Kiedy za nami rozlało się pienie:
„Błogosławieni, co są miłosierni!“
A potem! „Ciesz się, ty który zwyciężasz![734]“
Gdyśmy samotni z Mistrzem szczeblowali,
Myślałem sobie, że w ciągu tej drogi,
Z rozmowy jego korzystać należy;
Więc go się pytam: Co znaczyły słowa
Ducha Romanji, w których napomykał
O wyłączeniu jakiemś i wspólniku?[735]
A Mistrz odpowie: „Poznał jak jest zgubną
Największa jego skaza: więc nie dziwo,
Że za nią gromi, byście mniej płakali.[736]
Ponieważ ktemu żądze swe skłaniacie,
Co dzielić trzeba pomiędzy wspólniki,
Zazdrość w was miechem rozdyma westchnienia;
Lecz gdyby miłość dla najwyższej sfery
Tam, w górę, wasze kierowały chęci,
Pierś wasza próżną byłaby obawy:
Bo tam, im więcej naszem się co zowie,
Tem więcej każdy dobro to posiada,
I większa miłość pała w tej dziedzinie.[737]“
Zaspokojenia więcej teraz łaknę —
Odrzekłem na to — niż gdybym był milczał,
I więcej teraz w duszy mej zwątpienia:
Jak to być może, by skarb rozdzielony
Pomiędzy wielu wzbogacał ich więcej,
Niźli niewielu, gdyby go posiedli?
A Mistrz mój na to: „Że twój umysł zawsze
Do dóbr jedynie ziemskich jest przykuty,
Ze światła prawdy zbierasz ciemność samą.
Niewysłowione, nieskończone dobro,
Co jest nad nami, bieży ku miłości,
Jak płomień słońca ku jasnemu ciału.
W miarę zapału jaki napotyka,
Zwykło się ono udzielać, a przeto
O ile miłość wytęża się sama,
O tyle nad nią rośnie ów skarb wieczny;
A im dusz więcej dąży tam ku niemu,
Tem więcej kochać mogą i kochają,
Wzajem ku sobie miłość odbijając,
Na podobieństwo zwierciadlanej szyby.[738]
Jeśli cię moja nie nasyca mowa,
To Beatricze, którą masz obaczyć,
I tę i wszystkie żądze twe ukoi.
Staraj się tylko, abyś, jak dwie inne,
Pięć pozostałych ran prędzej zagładził:
Goją się one, właśnie kiedy bolą.[739]“
Gdy chciałem odrzec: Tyś mnie zaspokoił,
Widzę, żem stanął w innym już zakresie;
Więc żądne oczy milczeć mi kazały.
Tu mi się zdało, żem był uniesiony
W zachwyt widzenia i że oglądałem
Wewnątrz świątyni ludzi jakichś wiele;
W progu niewiasta, w najsłodszej postawie
Stroskanej matki, przemawiała rzewnie:
„Synu mój! cóżeś tak dla nas uczynił?
Oto żałośni szukaliśmy ciebie,
Ja i twój ojciec.[740]“ — Kiedy ta umilkła,
Pierwsze widzenie znikło mi z przed oczu;
Potem niewiasta inna się zjawiła
Ze łzą na licach, którą boleść sączy,
Gdy ją w człowieku wielka krzywda rodzi,
I tak mówiła: „Jeżeliś pan grodu,
Który jak nazwać spierały się Bogi,
Z którego wszelka wytryska nauka,
O Pizystracie! pomścij się nad ręką,
Co naszą córkę zuchwale objęła!“
A pan ten, zda się, słodko i łagodnie,
Z czołem pogodnem, odpowiedział na to:
„Cóż zrobim temu, który nam źle życzy,
Jeśli potępim tego, co nas kocha?[741]“
Widziałem potem: rozpalony gniewem
Lud kamieniami młodzieńca zabijał,
Wrzeszcząc okrutnie: kamienuj! kamienuj!
A w obec śmierci, co go już zmagała,
Widziałem, młodzian ku ziemi się chylił,
Lecz wciąż drzwi oczu otwierał ku niebu,
I w srogiej walce modlił się do Pana
O przebaczenie dla swych prześladowców,
Z takim wyrazem, który litość budzi.[742]
Gdy dusza moja wróciła już była
Do istniejących na zewnątrz niej rzeczy,
Poznałem wtenczas, że moje marzenia
Nie były fałszem. — Wódz mój widząc dobrze,
Żem był jak człowiek ze snu obudzony,
Rzecze: „Co tobie, że ustać nie możesz?
Uszedłeś jednak więcej niż pół mili,
Zamknąwszy oczy i plącząc nogami,
Jak ten, którego sen lub wino słania.“
— Ojcze mój słodki! jeśli raczysz słuchać,
Powiem ci, rzekłem, co mi się widziało,
Kiedy tak nogi podemną się chwiały.
A on mi na to: „Gdybyś na twarz sobie
Włożył sto masek, najmniejsza myśl twoja
Jeszcze by dla mnie tajemną nie była.
Wszystko coś widział, widziałeś dla tego,
Abyś powodu nie miał się wymawiać.
I serce wodom pokoju otworzył,
Które ze źródła wieczystego płyną.[743]
Jam cię nie pytał: co tobie? jak człowiek,
Patrzący okiem, które nic nie widzi,
Skoro już dusza nie ożywia ciała;
Pytałem, abym sił dodał twym stopom:
Tak trza napędzać gnuśnych, co się lenią
Z wracającego korzystać czuwania.“
Szliśmy, a pilnie patrzali przed siebie,
O ile tylko mogły sięgać oczy,
Blask spotykając wieczornych promieni.
A wtem powoli stał się dym przed nami,
Jako noc ciemny i ku nam się sunął,
Że skryć się przed nim niepodobna było;
Więc nam wzrok odjął i powietrze czyste.
Ciemność piekielna i nocy wyzutej
Z blasku gwiazd wszelkich, pod posępnem niebem,
Kiedy ją czarne nakrywają chmury,
Nigdy mi wzroku nie ćmiła zasłoną
I równie grubą, i w dotknięciu ostrą
Jak dym, co teraz zewsząd nas ogarnął.
Otwarte oczy znosić go nie mogły;
Więc mój towarzysz wierny, a przezorny
Zbliżył się do mnie i podał swe ramię.
Jak ślepy idzie w przewodnika ślady
By się nie zbłąkał, i nie potknął o to,
Co by go zranić, albo zabić mogło;
Szedłem przez brudne i gorzkie powietrze,
Słuchając Wodza, który wciąż powtarzał:
„Strzeż się byś ze mną nie był rozdzielonym.“
Słyszałem głosy, a każdy się zdawał
Modlić o pokój albo zmiłowanie
Baranka, który gładzi grzechy świata:
Baranku Boży! wszystkie poczynały
Jednemi słowy i w nucie jednakiej,
Zupełną przez to wyrażając zgodę.
Mistrzu mój, rzekłem, czy ja duchów słyszę?
A on mi na to; „Dobrześ zauważył;
Oni tu węzeł rozwięzują gniewu.“
— „Ktoś ty, co prujesz dymów naszych kłęby,
A mówisz o nas, jak byś dotąd jeszcze
Przestrzenie czasu na kalendy dzielił?[744]“
Takiemi słowy głos jeden przemówił;
A Mistrz mój do mnie: „Odpowiedz i spytaj,
Czy tędy można będzie wejść na górę.“
Rzekłem: Istoto, która się oczyszczasz,
Ażebyś piękną do Stwórcy wróciła,
Posłyszysz dziwy, jeśli pójdziesz ze mną.
— „Pójdę, odpowie, o ile mi wolno;
A gdy się widzieć dym nam nie pozwoli,
Natomiast słuchu połączy nas władza.“
Naonczas rzekłem: Wstępuję na górę
W powiciu jeszcze, które śmierć rozwiąże,
A przez piekielne zaszedłem tu męki.
Więc gdy mnie tyle Bóg w swej łasce chowa
Że mi pozwała bym dwór widział Jego,
Sposobem wcale dziś nieużywanym;
Nie kryj, lecz powiedz kim przed śmiercią byłeś
I powiedz razem czym na dobrej drodze;
A słowa twoje wskazówką nam będą.
— „Lombardczyk jestem i Markiem się zwałem:[745]
Znałem świat dobrze i kochałem cnotę,
Do której nikt już nie napina łuku.[746]
Idź prosto, jeśli chcesz wstąpić na górę.“
Tak odpowiedział duch i w końcu dodał:
„Proszę cię, kiedy będziesz tam wysoko,
Pomódl się za mnie.“ A ja mu odrzekłem:
Na mą uczciwość zaklinam się tobie,
Że o co prosisz spełnię, lecz mi dusza
Od wątpliwości jednej się rozpęka,
Jeśli jej sobie teraz nie wyjaśnię.
Wątpiłem dawniej, dziś podwójnie wątpię.
Słysząc twe zdanie, i gdy je kojarzę
Z tem co mi indziej powiedzianem było
O rzeczy, którą mam sobie za pewną.[747]
Tak więc, świat cały, jak mi to powiadasz,
Już wyniszczony jest ze wszelkiej cnoty,
A zaś brzemienny i pokryty złością?
Lecz proszę, chciej mi powiedzieć przyczynę,
Abym ją widział i innym pokazał;
Bo ten jej w niebie, ten na ziemi szuka.
Z jękiem boleści cień westchnął głęboko,
A potem rzecze: „Bracie, świat jest ślepy,
I widzę dobrze, że ztamtąd przychodzisz.
Wy tam żyjący przyczynę wszystkiego
Składacie w niebie, właśnie jakby ono
Rządziło wszystkiem z konieczności prawa.[748]
Gdyby tak było, wolna wola wasza
Zupełnie przeto zniszczona by była,
A więc niesłusznie człowiek by odbierał
Radość za dobre, smutek za złe czyny.
Niebo w was tylko nieci poruszenia,
Nie mówię wszystkie, — ale przypuszczając,
Żem to powiedział, — toć wam światło dano,
Abyście mogli poznać złe i dobre,
I wolną wolę, która jeśli znosi
Trud i mozoły w pierwszych walkach z niebem
Karmiona dobrze, wszystko potem łamie.
Wyższej więc mocy i lepszej naturze,
Ulegać macie, jak istoty wolne;
A ta moc wyższa stworzyła w was duszę,
Nad którą niebo nierozciąga władzy.
Więc gdy świat teraz na manowce zchodzi,
W was jest przyczyna, — tam jej szukać trzeba,
I ja dla ciebie chcę ją zbadać wiernie.
Dusza z rąk tego, którzy się nią pieści
W chwili przedbytu, chodzi jako dziewczę,
Co się i płacząc i śmiejąc trzepiota:
Niewinna; żadnej nieświadoma rzeczy,
Prócz, że błogiego będąc dziełem Stwórcy,
Chętnie się zwraca k temu, co ją bawi;
Zrazu do błahych smak uczuwa rzeczy,
A uwiedziona za niemi już goni,
Jeśli przewodnik, lub wędzidło dobre
Miłość jej w inną nie odwrócą stronę.
Trzeba więc było dla nas praw wędzidła
I trzeba króla, któryby rozpoznał
Wieżę przynajmniej prawdziwego grodu.[749]
Prawa istnieją; ale któż dziś rękę
Do nich przykłada? Nikt: bo pasterz trzódy,
Co jej przodkuje, choć może przeżuwa,
Kopyto jednak ma nierozdzielone.[750]
Przeto gmin, widząc, że wódz się ugania
Za temże dobrem, którego sam chciwy,
Rad się niem pasie i innych nie szuka.
Widzisz więc dobrze, że złe przewodnictwo
Przyczyną temu, że świat jest występny,
Nie zaś natura zepsowana wasza.
Zwykle Rzym kiedyś, który świat naprawił,
Miewał dwa słońca, co świeciły równo
I drodze świata, i drodze do Boga.[751]
Ale z nich jedno zagasiło drugie:
Miecz z pastorałem przemocą złączony,
A obu razem chodzić nie przystało,
Bo już się wzajem nie lękają siebie.[752]
Jeśli nie wierzysz, — weź kłos na uwagę;
Bowiem po ziarnie poznaje się trawa.
W kraju zroszonym przez Po i Adygę
Odwaga kiedyś i uprzejmość kwitły,
Nim się zatargi Fryderyka wszczęły;[753]
Dzisiaj bezpiecznie przechodzić tam może
Wszelki, co przedtem wstydziłby się zbliżać,
Albo rozmawiać z uczciwymi ludźmi.
Jeszcze tam wprawdzie są trzej zacni starce,
W których wiek dawny urąga nowemu;
Ale im spieszno, by ich Bóg Wszechmocny
Powołać raczył do lepszego świata.
To Gerard dobry i Konrad Palazzo
I Gwido Castel, który się z francuzka
Lepiej nazywa szczerym Lombardczykiem.[754]
Masz tedy głosic, że nasz Kościół Rzymski,
Dwoiste rządy połączywszy w sobie,
Wpadł w błoto, siebie i swe brzemie skalał.“
Marku mój, rzekłem, rozumujesz dobrze
I dziś pojmuję, przecz synowie Lewi
Od współdziedzictwa wykluczeni byli.[755]
Lecz kto ów Gerard, o którym powiadasz,
Że próbką jeszcze jest wygasłych ludzi
I zdziczałemu wiekowi wyrzutem?
— „Zwodzą mnie twoje, albo kuszą słowa,
Duch odpowiedział; — mówisz po toskańsku,
A o Gerardzie dobrym byś nie wiedział?
Innego miana nieznam ja dla niego,
Chyba od jego wziąłbym córki — Gaji.[756]
Żegnam was! dalej iśc z wami nie mogę:
Patrz, już światełko co przez dymy błyska,
Bieleć poczyna; jest tam tam anioł Boży;
Ja odejść muszę, nim on się ukaże.“
To rzekł, i więcej nie chciał mnie już słuchać.
O czytelniku! jeśli kiedy w Alpach
Mgła cię owiała, przez którą widziałeś
Nie więcej pewnie, niż kret przez swą błonę,
Przypomnij sobie, kiedy już poczyna
Rzednieć jej gęsta i wilgotna para,
Jak przez nią słońca krąg prześwieca słabo,
I niechaj lotna wyobraźnia twoja
Pojmie jak znowu obaczyłem słońce,
Co się już teraz do spoczynku miało.
Tak więc z wiernemi Mistrza mego stopy
Równając chód mój, wyszedłem z obłoku,
Kiedy na dolnych kresach widnokręgu
Promienie światła skonały już były. —
O wyobraźni, która tak człowieka
Unosisz nieraz, że się nie postrzega,
Chociażby wkoło trąb tysiące grzmiały, —
Któż cię podnieca, gdy nie karmią zmysły?
Podnieca światło, co się w niebie tworzy,
Działając z siebie, albo z wyższej woli.
Nagle się stawił w wyobraźni mojej
Rys okrucieństwa tej, co postać swoją
Pragnęła widzieć zamienioną w ptaka,
Który najbardziej lubuje się w śpiewie;[757]
Przeto myśl moja tak się w samej sobie
Zawarła była, że się do jej łona
Niemogła wcisnąć żadna rzecz zewnętrzna.
Potem do wzniosłej fantazji mojej
Spadł obraz tego, który krzyżowany
Wzgardę i dumę zachował w obliczu,
I tak umierał; wkoło niego stali
Z żoną Esterą Ahaswerus wielki
I Mardocheusz sprawiedliwym zwany,
Że był i w mowie i w uczynkach prawy.[758]
Gdy samo przez się to zjawisko prysło,
Jako powietrzna bańka, gdy zabraknie
Wody, pod której osłoną się kryła, —
W widzeniu mojem powstała dziewica,
I łkając wielce, rzekła: „O królowo!
Po cóż być niczem zapragnęłaś w gniewie?
Zabiłaś siebie by nie zgubić córki;
Zgubiłaś jednak Lawiniją swoją:
Jam to jest, matko, która gorzko płaczę
Więcej nad twoim, niż nad innym zgonem.[759]“
Jak sen się zrywa, gdy w zamknięte oczy
Znienacka nowe światło dnia uderzy,
A choć zerwany, miota się nim skona;
Podobnie moje runęły widzenia,
Jak tylko jasność padła na twarz moją
Większa daleko niżli nam zwyczajna.
Zwracam się tedy, chcąc widzieć gdzie jestem,
W tem głos zawołał: „Tu jest wchód na górę;“
To mnie od innych myśli oderwało,
I chęć tak chyżą obudziło we mnie
Obaczyć kto był ten, który przemawiał,
Że nigdyby się ukoić nie dała,
Nimby ze swoim spotkała się celem.
Lecz mi zabrakło siły, jak to bywa,
Kiedy nam słońce gnębi wzroku władzę
I zbytnim blaskiem postać swą zasłania.
— „Jest to duch boski, co bez naszej prośby
Drogę na górę wskazywać nam raczy,
A sam w jasności własnej się ukrywa.
Robi on z nami, jak człek z samym sobą:[760]
Bo kto próśb czeka, widząc nędzę czyją,
Już się złośliwie ku odmowie skłania.
Zgadzajmy tedy krok z wezwaniem szczerem:
Szczeblujmy w górę, nim ciemność zapadnie,
Bo potem iść już nie podobna będzie,
Aż póki dzień nam nie zaświta nowy.“ —
Tak mówił Wódz mój, i obaśmy razem
Ku schodom nasze obrócili stopy.
Skoro na pierwszym stopniu już stanąłem,
Uczułem niby ruch skrzydła w pobliżu...
W twarz mi wionęło i głos jakiś rzecze:
„Błogosławieni, którzy pokój czynią
I gniewu złego w sercu swem nie mają.[761]“
Już tak wysoko wznosił się nad nami
Ostatni promień, za którym noc goni,
Że ze stron wielu zabłysnęły gwiazdy.[762]
Przecz tak omdlewasz, o dzielności moja?
Mówiłem w sobie, bo czułem że władzę
Nóg mych konieczność do spoczynku kłoni.
Byliśmy w miejscu, kędy się już wyżej
Nie wznoszą schody, i bez ruchu stali,
Właśnie jak nawa gdy brzegu dobija.
Zważałem chwilę czy też nie posłyszę
Czegoś nowego w tym zakresie nowym;[763]
Potem, do Mistrza zwracając się, rzekłem:
Ojcze mój słodki, powiedz jaka wina
Gładzi się tutaj? Choć spoczywa stopa,
Niech jednak mowa nie spoczywa twoja.
A on: „Tu miłość dobra się naprawia,
Która powinność zaniedbała swoją:
Tu spieszniej robi zapóźnione wiosło.[764]
Lecz abyś jeszcze jaśniej to zrozumiał
Zwróć myśl twą ku mnie, a zbierzesz niemylnie
Nie jeden owoc dobry z naszej zwłoki.
Wiesz o tem, synu, Mistrz zagaił znowu,
Że ani Stwórca, ani też stworzenie
Nie mogli nigdy istnieć bez miłości
Albo wrodzonej, albo obmyślanej.[765]
Wrodzona miłość nie zbłądziła nigdy;
Lecz druga błądzić może złym przedmiotem,
Albo zbyt wielką lub za małą siłą.[766]
Póki do wyższych dóbr jest skierowana
A w niższych rada miarkuje się sama, —
Zgubnej rozkoszy źródłem być nie może;
Ale jak tylko zwraca się ku złemu,
Lub gdy za dobrem nawet się ugania,
Z większą niż winna, czy z mniejszą pilnością,
Natenczas utwór, przeciw Twórcy działa.[767]
Ztąd pojmiesz łatwo, że miłość jest u was
Nasieniem wszelkiej cnoty i zarazem
Wszelkiej czynności, ściągającej karę.
Że miłość nigdy oczu zwieść nie może
Z dobra przedmiotu swego, a więc każdy
Od nienawiści własnej jest bezpieczny.[768]
Że znowu pojąć niepodobna wcale,
By istność jaka sama z siebie była,
Lub niezależna od pierwszej Istoty;
Więc niepodobna aby tą Istotą
Uczucie jakie nienawidzieć mogło.[769]
Wypada tedy, gdym podzielił dobrze,
Że zło jedyne, które miłujecie,
To zło bliźniego, a w trojaki sposób
Miłość ta w waszej rozradza się glinie.[770]
Ten ma nadzieję wyniesienia siebie
W zgnębieniu bliźnich, i dla tego tylko
Pragnie ich strącić wdół z wielkości szczytu.[771]
Inny się lęka, że ktoś idzie w górę,
Utracić władzę, łaskę, cześć i sławę,
Więc tak się gryzie, że radby go zniżyć,[772]
Zaś inny takim zapala się gniewem
Za krzywdę wszelką, że w umyśle swoim
Zgubę bliźniego chciwy zemsty knuje.[773]
Troistą miłość taką opłakują
Tam, niżej. Teraz chcę byś poznał inną.
Która za dobrem niesfornie ugania.
Każdy niejasne ma pojęcie dobra,
W którem się dusza uspokoić może, —
Każdy go pragnie i osięgnąć dąży.[774]
Lecz jeśli miłość wlecze was leniwa
Do oglądania, lub nabycia jego, —
Po słusznym żalu, w tym oto zakresie,
Za jej lenistwo męka na was czeka:[775]
Jest inne dobro, co szczęścia nie daje,
Bo nie jest szczęściem, nie jest treścią dobrą,
Wszelkich dóbr innych ziarnem i owocem.[776]
Miłość ku temu dobru zbyt wylana
W trzech wyższych kołach jęczy tam nad nami;
O jej troistym zamilczę podziale,
Abyś sam przez się starał się go zbadać.[777]“
Rozumowaniu koniec już położył
Mędrzec wysoki i pilnie mi w oczy
Patrzał, badając czy'm zadowolony;
A ja, pragnieniem nowem podżegany,
Milczałem zewnątrz, a wewnątrz mówiłem:
Może mu ciężą zbytnie me pytania?
Lecz ten prawdziwy ojciec zauważył,
Że chęć lękliwa odkryć się nie śmiała,
I mówiąc, dał mi odwagę mówienia.
Rzekłem więc: Mistrzu! wzrok mój się ożywia
Tak przy twem świetle, że pojmuję jasno,
Co mi twój rozum poda, lub opisze.
Proszę cię tedy, miły, drogi ojcze,
Objaśnij miłość, do której odnosisz
Wszelki czyn dobry i przeciwny jemu.
Zwróć ku mnie, rzecze, przenikliwe oczy
Umysłu twego; — niech ci się odsłoni
Błąd tych, co ślepi przewodniczyć pragną. —
Dusza, stworzona chyżą do kochania,
Wzrusza się wszystkiem, co tylko jest lube,
Skoro je lubość do działania zbudzi.
Ująwszy obraz istniejącej rzeczy,
Pojęcie w waszem rozwija go łonie
Tak, że ku niemu duszę naszą nęci;
A gdy ponęcie dusza się poddaje,
Poddanie takie, jest to miłość właśnie,
Jest to natura, co skutkiem rozkoszy,
Z jestestwem waszem nowy związek tworzy.
A jako ogień wzbija się do góry,
Zgodnie z istotą swoją, co stworzona
Tam się unosić, gdzie dłużej trwać może;[778]
Tak zakochana dusza żądzę ściga,
I w tym duchowym pędzie nie ustaje,
Aż ukochany przedmiot swój posiędzie. —
Jawno ci teraz, jak dalece prawda
Skryta przed ludźmi, którzy zapewniają,
Że wszelka miłość chwalebną jest rzeczą;
Może dla tego, że im zawsze zda się
Treść jej być dobrą; lecz że wosk jest dobry,
Nie przeto jeszcze dobry odcisk każdy.“ —
— Słowa twe, rzekłem, i powolny tobie
Umysł mój, treść już miłości wykryły;
Ale tem większa ciąży mi wątpliwość;
Bo jeśli miłość zewnątrz odbieramy,
I gdy nie innym dusza chodzi torem, —
Nie jest to żadną zasługą z jej strony,
Jeżeli chodzi prosto, albo krzywo. —
A on mi na to: „O ile w tej rzeczy
Rozum nasz widzi, powiedzieć ci mogę;
Co dalej nad to, że to rzecz jest wiary,
Od Beatricze czekać masz jedynie.[779] —
Wszelki żywotny duch, co do materji
Jest i oddzielny, i z nią połączony,[780]
Właściwy jemu przymiot w sobie mieści,
Który nieczynny uczuć się nie daje
I w skutkach tylko wykazać się może,
Jak życie w listkach zielonych rośliny.
Człowiek więc wcale nie wie zkąd pochodzi
Zarówno wiedzy pierwotnej znajomość,
Jak i pierwotnych żądz jego pociągi,
Które są u was, jak u pszczoły skłonność
Robienia miodu; a ta chęć pierwotna
Nie jest pochwały, ni nagany godna.
Że się zaś ku tej wszelka inna garnie,
Jest wam wrodzona władza, która radzić
I stać na progu przyzwolenia winna.[781]
Ona początkiem, zkąd wypływa źródło
Zasługi waszej, w miarę jak uczciwą
Miłość wybiera, niegodną odrzuca.
Ci, którzy myślą zbadali głąb' rzeczy
Ową wrodzoną wolność w was dostrzegli, —
Więc też moralność przekazali światu.
Przypuśćmy nawet że konieczność rodzi
Wszelaką miłość, co się w was zapala; —
Wstrzymać ją zawsze możność nam jest dana:
Tę wolną wolę Beatricze zowie
Cnotą szlachetną: bacz byś to pamiętał,
Jeżeli o niej mówić z tobą pocznie.“ —
Spóźniony księżyc o północy prawie
Wstawał, jak wiadro, rozogniony cały,
I rzadsze widzieć pozwalał nam gwiazdy,
A mknął po niebie przez te właśnie szlaki,
Które rozpala słońce w biegu swoim.
Gdy je Rzymianin widzi spadające
Między Sardynji i Korsyki skały. —
Już cień szlachetny, za którego sprawą
Głośniejsze imie drobnej Pietoli
Niż grodu Mantui, złożył ciężar z siebie,
Który na jego wtłoczyłem był barki,[782]
Więc ja, dowody jasne i zupełne
Mając na wszystkie zapytania moje,
Stałem, jak człowiek, kiedy senny marzy,
Nagle ta senność przerwaną mi była
Przez jakieś duchy, których tłum za nami
I w naszą stronę kierował swe kroki.
A jako Ismen i Azop widziały
Wzdłuż brzegów swoich szalejące hordy,
Gdy Tebańczycy wzywali Bachusa;[783]
Tak w tym zakresie, o ile widziałem,
Czwałując leciał zastęp duchów gnany
I dobrą wolą i miłością prawą.[784]
Po krótkiej chwili, niewstrzymana w biegu,
Ciżba ta wielka była tuż nad nami,
A dwaj z nich przodem ze łzami wołali:
„Skwapliwie biegła na góry Marija;[785]
I Cezar także, by podbić Herdę,
Ścisnął Marsylję i biegł do Hiszpanji.[786]“ —
„Prędzej, ach prędzej! dalsi znów wołali,
Nie traćmy czasu, przez miłość zbyt małą:
Niech żądza dobra Łaskę rozzieleni!“ —
„Dusze, co może ogniem żarliwości
Dziś naprawiacie niedbałość i zwłokę,
Iżeście w dobrem obojętne były, —
Ten co jest żywy (a nie zwodzę pewnie),
Chce iść na górę, skoro słońce błyśnie;
Więc nam powiedzcie gdzie jest przejście blizkie.“
Dobrego Wodza takie były słowa,
A jeden z duchów odpowiedział na nie:
„Idź w ślad za nami, — znajdziesz otwór pewnie.
Biedz naprzód taka napełnia nas żądza,
Że nie możemy stawać; więc nam daruj,
Jeśli rzecz słuszna gburowstwem ci zda się.[787]
Byłem opatem Świętego Zenona,
Kiedy panował Barbarossa dobry,
Którego rządy w Medjolańskim grodzie
Dotąd z boleścią wspominają sobie.[788]
W grobie już prawie jedną stoi nogą
Ten, co na klasztór mój wyrzekać będzie,
Smutny, że kiedyś posiadał w nim władzę;
Bo mu na miejsce prawego pasterza
Narzucił syna, co był źle zrodzony,
Ułomny ciałem, ułomniejszy duchem.[789]“
Nie wiem czy mówił co jeszcze, czy milczał,
Tak już daleko cień odbiegł przed nami;
Lecz to, com słyszał, rad zapamiętałem.
A ten, co w każdej wspierał mnie potrzebie,
Rzekł: „Zwróć się tędy, obacz jak dwaj inni,
Biegąc, lenistwo wyrzutami ćwiczą.[790]“
— „Naród, przed którym rozwarło się morze,
Wymarł (wołali pośledni w tym tłumie),
Pierwej nim Jordan ujrzał syny jego![791]
A ci, co w trudach do końca wyprawy
Z synem Anchiza wytrwać nie umieli,
Podali siebie na życie bez sławy![792]“
Kiedy te cienie były tak daleko,
Że już ich widzieć niepodobna było,
Nowa do łona zapadła mi duma,
Z tej za się różne zrodziły się inne,
A ja, wciąż błądząc od jednej do drugiej,
W końcu zbłąkany zamknąłem powieki...
I tak dumanie w sen się zamieniło.
W owej godzinie, gdy już ciepło dzienne,
Zmożone wpływem ziemi, lub Saturna,
Chłodu księżyca ogrzewać nie w stanie;
Gdy geomanci, przed poranną zorzą,
Widzą wstający wielki las na wschodzie,
Po drodze, co ma niedługo być ciemną;[793] —
Przyśniła mi się kobieta jąkliwa,
Oczy zkoszone, wykrzywione nogi,
Ręce ucięte, twarz jej trupio blada.[794]
Patrzałem na nią; a jak promień słońca
Ożywia członki, chłodem nocy skrzepłe,
Tak wzrok mój naprzód język jej rozwiązał,
Po krótkiej chwili wyprostował całą,
I blade lica rozpromieniał barwą,
Która miłości tak jest pożądaną.[795]
Gdy rozwiązaną została jej mowa,
Śpiewać poczęła tak, że mi niełatwo
Byłoby od niej oderwać uwagę.
— „Jestem, śpiewała, ta Syrena słodka,
Która żeglarzy zwodzę na toń morza, —
Tyle roskoszy czuje kto mnie słucha:
Ja to Ulyssa zawróciłam śpiewem
Z obłędnej drogi; a kto nawykł do mnie,
Rzadko odchodzi, — tak nasycam pełno.“
Jeszcze się tamtej nie zamknęły usta,
Kiedy się inna zjawiła niewiasta,
Święta, a chętna przy mnie ją zawstydzić.[796]
— „Kto ona? powiedz, Wirgili, Wirgili!“
Rzekła surowo; a on się przybliżył,
Oczy utkwiwszy na ową cnotliwą,
Pochwycił tamtę i rozkrył ją z przodu,
Rozdarłszy szaty, i brzuch jej pokazał,
Zkąd smród ziejący ze snu mnie obudził.[797]
Powiodłem okiem; a dobry Wirgili
Rzecze: „Potrzykroć najmniej cię wzywałem!
Wstań, chodź, szukajmy bramy, którą wnijdziesz.“
Wstałem: już wszystkie kręgi świętej góry
Zalał blask dzienny, a wchodzące słońce
Nam wędrującym przyświecało w plecy.
Idąc za Wodzem, niosłem czoło moje,
Jak człowiek, który ciężar myśli dźwiga,
I przeto mostu półłucze udaje.[798]
W tem posłyszałem: „Chodźcie, tu jest przejście,“
Ktoś tak wymówił słodko i łagodnie,
Jak ani słyszeć w tym doczesnym kraju.
Ten co tak mówił, rozwartemi skrzydły;
Niby łabędzia, skierował nas w górę,
Między dwie ściany przepaścistej skały;
Potem, wstrząsnąwszy pióra, na nas wionął,
„Błogosławieni, mówiąc, którzy płaczą,
Albowiem dusze ich pociechę wezmą.[799]“
— „Cóż to, że patrzysz wciąż tylko ku ziemi?“
Tak się odezwał Wódz mój, kiedy Anioł
Maluczko tylko wznosił się nad nami.
— Nowe to, rzekłem, widzenie mnie wprawia
W taką zadumę i tak mnie przykuwa,
Że się oderwać od myśli nie mogę. —
— „Widziałeś, odrzekł, czarodziejkę dawną,
Za której sprawą tam, nad nami płaczą?
Widziałeś jak się od niej człek odrywa.[800]?.
Dość tego: teraz, ziemię potrąć stopą,
I obróć oczy na wab, co przed tobą
Król wiekuisty w wielkich sferach toczy.“
Jak sokół pierwej spojrzy na swe szpony,
Nim na myśliwca głos roztoczy pióra,
Żądzą zdobyczy w przestwory nęcony; —
Tak było ze mną, i tak, ile tylko
Rozbita skała szczeblującym w górę
Dawała przejścia, szedłem aż do miejsca,
Kędy kołować przystało nam znowu.
Gdym się nad piątym wynurzył zakresem,[801]
Ujrzałem duchy, co leżąc na ziemi,
Płakały, twarzą do dołu zwrócone.
„Przylgnęła dusza moja do padołu,[802]“
Zajękły one westchnieniem tak głośnem,
Że ledwie słyszeć można było słowa.
— „Wybrani Boscy, wy, których katusze
I sprawiedliwość, i nadzieje słodzą, —
Chciejcie na wyższe nas skierować stopnie.“ —
— „Jeśliście wolni od męki leżenia,
I chcecie prędzej znaleść drogę swoją, —
Wciąż prawą stroną trzymajcie się brzegu.“ —
Tak Wieszcz zapytał, i tak nieco przodem
Ktoś odpowiedział; więc z tych słów począłem
Utajonego domyślać się mowcy.[803]
Spojrzałem wówczas w oczy mego Pana,
A on uprzejmym przyzwalał mi znakiem,
O co go żądnym upraszałem wzrokiem.
Skoro dowolnie mogłem rządzić sobą,
Wnet się nad ową schyliłem istotą,
Którąm ze słów jej już był zauważył,
I rzekłem: Duchu! ty, którego łzami
Dojrzewa teraz to, bez czego nigdy
Nikt nie jest w stanie powrócić do Boga,[804] —
Zaniechaj nieco twej największej troski:
Powiedz: kim byłeś, dla czego tu wszyscy
Do góry macie obrócone grzbiety,
I chceszli abym cokolwiek dla ciebie
Wybłagał w kraju, zkąd wyszedłem żywy?
— „Dowiesz się, rzecze, czemu plecy nasze
Niebo ku sobie zwraca; ale pierwej,
Wiedz, że następcą Piotra niegdyś byłem.[805]“
Między Siestri, a Chjaveri spada
Piękna rzeczułka, której imie właśnie
Szczytem w nazwisku jest mojego rodu.[806]
Mało co więcej niż w miesiąc poznałem,
Jak straszny ciężar jest wielkiego płaszcza
Temu, kto chciałby ustzedz go od błota:
Piórkiem się wyda wszelkie brzemie inne![807]
Niestety! późne nawrócenie było;
Lecz gdy mnie Rzymskim Pasterzem zrobiono,
Poznałem wówczas to kłamliwe życie:
Serce w niem znaleść pokoju nie zdoła,
Ni wznieść się wyżej można już w tem życiu;
Więc zapłonąłem miłości innego. —
Aż do tej chwili jam był duszą nędzną,
Daleką Boga, łakomstwu oddaną;
Za to, jak widzisz, jestem tu karany.
Tu się łakomstwa odkrywają skutki
W dusz nawróconych oczyszczeniu właśnie: —
Góra ta nie zna okrutniejszej męki. —
Jak wzrok nasz, w ziemskich dobrach zatopiony,
Nigdy się wcale nie wzbijał ku niebu,
Tak sprawiedliwość nurza go tu w ziemi.
A jak łakomstwo tłumiło w nas miłość
Wszelkiego dobra, i za sprawą jego
Stracone były wszystkie nasze czyny:[808] —
Tak sprawiedliwość w więzach tu nas trzyma,
Krępując ściśle i ręce i nogi,
I póty będziem leżeć nieruchomi
Póki spodoba Pan nasz sprawiedliwy.“ —
Ukląkłem przy nim i coś mówić chciałem;
Lecz gdym poczynał, on, jedynie słuchem
Uszanowanie rozpoznawszy moje,
„Dla czego, rzecze, tak się nizko schylasz?“
A ja mu na to: Sumienie to prawe
Mnie o godności waszej napomniało.
— „Bracie! odpowie, wyprostujże nogi:
Powstań i nie błądź; bo ja, ty i inni —
Wszyscyśmy słudzy jedynego władcy.
Jeżeliś kiedy rozumiał wyrazy:
Ani się żenią, w Ewangelji Świętej, —
Łatwo ci pojąć dla czego tak mówię.[809] —
Odejdź już; nie chcę byś zostawał dłużej; —
Przytomność twoja łzom mym niedogodna,
W których dojrzewa to, o czem mówiłeś.[810]
Mam ja tam wnuczkę, imieniem Alagję:
Dobra jest z siebie, byle tylko potem
Ród nasz ją własnym nie zepsuł przykładem.
Jedna mi ona została na świecie![811]“
Wola nie może ze słuszniejszą wolą
Wytrzymać walki; więc wbrew mojej chęci,
Jedynie chęci dogadzając jego,
Niesytą z wody wyciągnąłem gąbkę.[812]
Ruszyłem tedy i Wódz dobry ruszył,
Przez miejsca wolne, wzdłuż skalistych brzegów
Niby po wązkim murze nad blankami;
Bo tłum, co kropla po kropli, przez oczy
Sączył zło, które świat zalega cały,
Zbyt się do krańców zewnętrznych przybliżał.[813]
Bądźże przeklęta, ty wilczyco stara,
Która w bezdennej swej chciwości garniesz
Łup stokroć większy, niż wszelki zwierz inny!
O Niebo! które obrotami swemi
Zmieniasz, jak wnoszą, ziemskich spraw warunki,
Kędyż się zjawi ten, co ją wypędzi?[814]
Szliśmy powolnym i mierzonym krokiem,
A ja wzrok baczny zwracałem na cienie,
Co wyrzekały i łkały żałośnie;
Przypadkiem słyszę: „O Maryo słodka!“
Ktoś z takim jękiem zawołał przed nami,
Jako niewiasta w porodzenia chwili;
I znowu potem: „Byłaś tak ubogą,
Ile możemy wnosić z tej gospody,
W której złożyłaś brzemie swoje święte!“[815]
Następniem słyszał: „O zacny Fabrycy!
Wolałeś raczej ubóstwo przy cnocie,
Niżli bogactwo wielkie przy występku![816]“
Te słowa tyle przyjemne mi były,
Żem pomknął naprzód, chcąc powziąć wiadomość
O duchu, który zdał się je wydawać.
On głosił jeszcze o szczodrobliwości,
Jaką Mikołaj dziewczętom okazał,
Aby ich młodość zachował dla cnoty.[817]
— O duszo, rzekłem, co tak pięknie mówisz
Powiedz, kim byłaś, czemu sama tylko
Te zasłużone powtarzasz pochwały?
Nie będą słowa twoje bez nagrody,
Jeżeli wrócę kończyć drogę krótką
Żywota, który ku swym kresom leci.
— „Powiem ci, odrzekł, że nie ztamtąd czekam
Pomocy jakiej, lecz że tyle łaski
Przed śmiercią jeszcze promienieje w tobie.[818]
Byłem korzeniem niegodnej rośliny,
Co chrześcjański świat zagłusza cały,
Że się zeń rzadko dobry owoc zbiera.
Lecz gdyby mogły Gent, Lugdun i Bruga
Prędkoby nad nią uczyniły zemstę,
Której sam także wzywam z ręki Tego,
Co wszystkie sprawy i widzi i sądzi.[819]
Hugo Kapetem na świecie mnie zwano:
Ze mnie się rodzą Filipy, Ludwiki,
Którzy niedawno Francji królują.
Synem rzeźnika paryzkiego byłem:
Gdy dawnych królów nie stało już wcale,
Oprócz jednego, co wdział suknie szare,
W ręku mem rządu znalazły się wodze
I taka władza z nowego nabytku,
Tak pełno miałem przyjaciół do koła,
Że podniesiono do wdowiej korony
Głowę mojego syna, który stał się
Początkiem dzisiaj uświęconych kości.[820]
Dopóki wielkie Prowancji wiano
Rodu mojego nie zniszczyło wstydu,
Mało on znaczył, lecz też źle nie czynił.[821]
Tu on rozpoczął kłamstwem i przemocą
Grabieże swoje; potem gładząc winę;
Zabrał Gaskonji i Normandji kraje.
Wszedł do Włoch Karol, — i ten, gładząc winę,
Ofiarę sobie z Konradyna zrobił;
W końcu do nieba, również gładząc winę,
Wysłał on duszę Tomasza z Akwinu.[822]
Widzę, jak znowu, w niedalekim czasie,
Inny już Karol z Francji wyciąga,
By lepiej poznać dał siebie i swoich;
Bez broni, z jedną włócznią, którą Judasz
Umiał szermować, a tak nią napiera,
Że brzuch Florencji pęka pod jej ciosem.[823]
Tu on nie ziemie, lecz grzech i wstyd zyska,
Grzech i wstyd, mówię, a o tyle cięższy,
Ile tę plamę lżej on sobie waży.
Inny, co jeńcem z okrętu uchodzi,
Sprzedaje córkę i targ o nią czyni,
Jako korsarze o swe niewolnice![824]
Cóż możesz więcej sprawić, o chciwości,
Gdyś tak do siebie krew moją przykuła,
Że nie dba nawet o swe własne ciało?
By mniej ważyło złe przyszłe i przeszłe,
Widzę — lilije ciągną do Anagni,
I Chrystus więźniem w namiestniku swoim!
Widzę — powtórnie na pośmiech go dadzą,
Widzę znów octu i żółci katusze,
I pośród nowych łotrów go zabiją.
A nowy Piłat, w okrucieństwie swojem,
Niesyty jeszcze, bez wyroków prawnych,
Chciwe swe żądze do Kościoła wnosi.[825]
„Panie mój! kiedyż pocieszonym będę,
I ujrzę zemstę, co w tajnikach skryta,
Gniewu Twojego surowość łagodzi?
„To co mówiłem o Ducha świętego
Oblubienicy jedynej i o co,
Dla objaśnienia, zwróciłeś się ku mnie,
Modlitwom naszem zleconem jest tylko
Póki dzień świeci; lecz gdy noc nastaje,
Przeciwne wcale wydajemy głosy.[826]
Pigmaliona wtenczas wspominamy,
Który przez chciwość swą, nie sytą złota,
Stał się złodziejem, zdrajcą, ojcobójcą.[827]
Głosimy nędzę chciwego Midasa,
Co była skutkiem próśb łakomych jego,
A której zawsze urągać się godzi.[828]
Każdy z nas potem wspomina szaleństwo
Achama, który skradł zdobycz, a za nią
Gniew Jozuego dziś go zda się ściga.[829]
Safirę, dalej, z mężem jej skarżymy,
I podeptanie Heljodora chwalim,
I Polymnestor, zbójca Polidora
W hańbie swej górę obchodzi do koła.[830]
W końcu wołamy: „Powiedz nam Krassusie,
Ty co wiesz dobrze, jaki smak jest złota?[831]
„Mówimy czasem głośniej, albo ciszej,
Z większą lub mniejszą wyrzekając mocą,
Zgodnie z uczuciem, które nas podnieca.
Nie sam więc tylko mówiłem o cnocie,
O której we dnie winniśmy tu głosić;
Lecz się nikt zblizka nie odzywał głośno.[832]“
Jużeśmy tego opuścili ducha,
A, ile możność pozwalała nasza,
Zdążać do końca zdawali się drogi;
Kiedym posłyszał jakby co runęło,
Zadrżała góra, a mnie dreszcz ogarnął,
Jak zwykle tego, który na śmierć idzie.
Nigdy tak pewnie nie wstrząsał się Delos,
Nim go Latona za gniazdo obrała
By w niem porodzić niebios dwoje oczu.[833]
Ze wszech stron potem zabrzmiał okrzyk taki,
Że Mistrz się ku mnie zwrócił i przemówił:
„Nie trwóż się wcale, póki cię prowadzę.“
— „Na wysokościach chwała Ci, o Boże!“
Wołali wszyscy, jak poczułem z miejsca
Blizkiego temu, zkąd się głos rozlegał.[834]
My, nieruchomi, niepewniśmy stali.
Jako pasterze, którzy poraz pierwszy,
Śpiew ten słyszeli, aż ustało drżenie
I uroczyste przebrzmiały już dźwięki.
Znów potem w drogę ruszyliśmy świętą,
Patrząc na cienie, co zaległy ziemię,
Do zwyczajnego wróciwszy już płaczu.
Nigdy mnie jeszcze niewiadomość rzeczy,
(Jeżeli pamięć w tem nie błądzi moja),
Tak nie dręczyła poznania jej żądzą,
Jak w myślach moich czułem, zda się teraz:
Ani w pospiechu zapytać nie śmiałem,
Ani sam przez się coś zrozumieć mogłem;...
Szedłem więc dalej trwożny, zadumany.
Palony owem wrodzonem pragnieniem,
Co się nie gasi, chyba tylko wodą,
O której łaskę błagała u Pana
Samarytanka, i gnany pospiechem[835]
Po zawalonej w ślad za Wodzem, drodze,
Nad sprawiedliwą współbolałem zemstą.
A wtem, jak pisze Łukasz, że się Chrystus,
Powstawszy właśnie z grobowego dołu,
Dwom uczniom swoim ukazał na drodze,[836]
Tak nam się zjawił cień i szedł za nami,
Patrząc na ciżbę leżącą u dołu,
Niepostrzeżony przez nas, aż przemówił;
„O bracia! pokój niech wam Bóg dać raczy!“
Gdyśmy ku niemu zwrócili się nagle,
Mistrz mój stosownym powitał go znakiem,
Potem rzekł: „Oby z pokojem sąd prawy,
Który na wieczne skazał nas wygnanie![837]
W błogosławionych umieścił cię gronie!“
— „Jakto? cień odrzekł (a wciąż szliśmy sporo),
Jeśliście duchy, których Bóg nie raczy
Przyjąć tam wyżej, — któż po Jego schodach[838]
Wiódł was aż tutaj?“ — A Mędrzec mój na to:
„Spojrzyj na znaki, które, mu na czole
Nakreślił Anioł, a obaczysz pewnie,
Że mu z dobrymi królować przystało.[839]
Lecz że ta, która dniem i nocą przędzie,
Kądzieli jeszcze niedoprzędła jego,
Co ją każdemu z nas przyrządza Kloto;[840]
Więc dusza jego, dusz naszych siostrzyca,
Szczeblując w górę, iść nie mogła sama,
Bowiem tak widzieć, jak my, nie jest w stanie.
Przeto z szerokiej piekielnej gardzieli
Wyjść mi kazano, bym wskazał mu drogę,
I tak wskazywać będę mu ją dalej,
O ile tylko starczy wiedza moja.
Lecz, gdy wiesz, powiedz: dla czego przed chwilą,
Tak się wstrząsała góra, i przecz, zda się,
Tak jednogłośnie wszyscy tam wołali
Aż kędy mokre jej ugrzęzły stopy?“
Mistrz tem pytaniem, jak w iglicy ucho,
Trafił w chęć moją; więc nadzieją samą
Już mniej łaknącem było me pragnienie.
Duch mówić począł: „Nie masz nic takiego,
Co by tej świętej ład psowało góry,
Albo się działo nie według zwyczaju.
Miejsce to bowiem, od zmian wszelkich wolne:
Nie z innej one mogą być przyczyny,
Chyba że niebo dopuszcza je samo.
Wyżej nad krótkie o trzech stopniach schody,[841]
Ni tu deszcz pada, ni grad, ani śniegi,
Ni szron, ni rosa; nie widać tu wcale
Ani chmur gęstych, ni obłoków rzadszych,
Ani błyskawic, ni Taumanta córy,
Która tam często okolice zmienia.[842]
Wyziewy suche nie wznoszą się wyżej
Nad szczyt wspomnianych trzech stopni, na którym
Zastępcy Piotra spoczywają stopy.[843]
Niżej tam może bywają wstrząśnienia
Mniej więcej silne, lecz ich tu nie sprawia,
Nie wiem dla czego, wiatr ukryty w ziemi.[844]
Tu bywa drżenie, kiedy dusza jaka
Tak się od grzechów oczyszczona czuje,
Że wstaje, aby wznieść się na wyżyny,
I taki okrzyk towarzyszy drżeniu.
A o czystości świadczy wola sama,
Co niespodzianie ocyka się w duszy,
Gdy zmienić stan swój jest już całkiem wolną,
I takiej woli poddaje się rada;
Przed tem zaś dusza chęć ku temu czuje,
Ale tej chęci sprzeciwia się żądza,
Która z wyroków sprawiedliwych Boga,
Jak niegdyś grzechu, tak męczarni pragnie.[845]
I ja com z górą pięćset lat przeleżał
W takiej boleści,[846] ledwiem teraz uczuł
Wolę do wyższych krain wstąpić wolną,
Owoż dla czego słyszałeś tu drżenie
I okrzyk duchów pobożnych tej góry,
Głoszących chwałę Najwyższego Pana,
Aby je prędzej wysłał na wyżyny.“
Tak mówił duch ten; a że zwykle napój,
Tem dla nas milszy im większe pragnienie,
Więc niewymowną mi przyjemność sprawił.
A mądry Wódz mój: „Widzę ninie jasno
Sieć co was łowi i jak się otwiera,[847]
Czemu drży góra i przecz się cieszycie.
„Teraz kim byłeś, chciej bym się dowiedział,
I niech ze słów twych wyrozumiem dobrze,
Dla czegoś tyle przeleżał tu wieków?“
— „Kiedy z pomocą Najwyższego Pana,
Pomścił się Tytus ran, z których wyciekła
Krew przez Judasza zdrajcę zaprzedana,
Żyłem na ziemi (tak duch odpowiedział),
Z mianem najwięcej zaszczytnem i trwałem,
Już dosyć sławny, lecz bez wiary jeszcze.[848]
Tak słodką była głosu mego władza,
Że Tuluzczyka wezwała mnie Roma,
Kędym zasłużył zdobić mirtem skronie.[849]
Ludzie tam dotąd zwą mnie Staciuszem:
Śpiewałem Teby, potem Achillesa,
Lecz padłem w drodze, pod drugim ciężarem.[850]
Źródłem zapału, który mnie zagrzewał
Były to iskry boskiego płomienia,
Który tysiące zatlił innych ogni:
O Eneidzie mówię, co mi matką
I karmicielką w poezyi była;
Bez niej bym jednej nie ważył był drachmy.
I gdybym żyć mógł, kiedy żył Wirgili,
Rok jeszcze, więcej niż mi należało,
Chętniebym przystał spędzić w tem wygnaniu.“
Mistrz na te słowa obrócił się ku mnie
Z twarzą, co milcząc, milcz mówiła jasno;
Ale nie wszystko może siła woli,
Bo łzy i uśmiech idą bezpośrednio
Za tem uczuciem, z którego się rodzą,
Więc w ludziach szczerych nie słuchają woli.
Jam się uśmiechnął, jak ten co znak daje,...
Cień umilkł zaraz i spojrzał mi w oczy,
W których się dusza najjaśniej odbija,
I rzekł: „Bodajbyś z pożytkiem dokonał
Wielkiej swej pracy! Lecz powiedz, dla czego
Po twarzy twojej przemknął błysk uśmiechu?“
Jestem więc w kluby z obu stron ujęty:
Ten milczeć każe, ten mówić zaklina...
Wzdycham... lecz przecież jestem zrozumiany.
— „Mów, rzecze Mistrz mój, i nie miej obawy:
Mów i opowiedz, o co tak usilnie
Pyta on ciebie.“ Więc się odezwałem:
Dziwi cię może, starożytny duchu,
Żem się uśmiechnął; lecz chcę, aby jeszcze
Większe zdziwienie ogarnęło ciebie:
Ten, który wzrok mój wiedzie na wyżyny,
Jest ów Wirgili, z któregoś zaczerpnął
Zdolność opiewać i ludzi i bogi.
Jeśli ci inna przyczyna się zdała
Uśmiechu mego, miejże ją za mylną;
Były nią słowa, któreś wyrzekł o nim.
Już cień się zchylał, chcąc uścisnąć stopy
Mistrza mojego; lecz ten go powstrzymał,
Mówiąc: Mój bracie, nie czyń tego wcale,
Boś i ty cień jest i cień tylko widzisz.“
A on, powstając: „Pomnijże jak wielką
Miłością pałam ku twojej osobie,
Gdy zapomniawszy o nicestwie naszem,
Chciałem cień objąć, jak istotne ciało.“
Już Anioł Boży pozostał za nami,
Który na szóste skierował nas koło,
Zmazawszy jeden znak na mojem czole;
Błogosławieni, rzekł nam, którzy pragną
Sprawiedliwości, i na słowie pragną,
Nie rzekłszy więcej, zakończył swą mowę.[851]
Czując się lżejszym niż w innych wąwozach,
Bez trudu w górę dźwigałem się chyżo
Śladem idących przodem rączych cieni,[852]
A w tem Wirgili: „Zatlona przez cnotę,
Miłość niemylnie wnet roznieca inną,
Byle jej płomień zewnątrz się objawił;
Od czasu przeto kiedy do nas zstąpił
W przedsień piekielną Juwenalis sławny
I przywiązanie oznajmił mi twoje,
Taką dla ciebie życzliwośc powziąłem,
Że nigdy większej nie jesteśmy w stanie
Czuś dla osoby przez nas niewidzianej;
Więc mi te schody będą z tobą krótkie.[853]
Lecz wybacz, jeśli mi zbyteczna śmiałość
Wędzidło zwalnia i chciej teraz ze mną,
Jako przyjaciel pomówić i powiedz:
Jak w łonie twojem miejsce znaleść mogło
Skąpstwo tuż obok wielkiego rozumu,
Któregoś pełen był staraniem własnem?“
Słowa te naprzód uśmiech wywołały
Na twarz Stacjusza, potem odpowiedział:
„W mowie twej drogi znak miłości widzę.
Zaprawdę, często zdarzają się rzeczy,
Które wątpieniu mylny powód dają,
Bowiem prawdziwie skryte są przyczyny,
Po twem pytaniu, widzę żeś osądził
(Zapewne z koła, kędym się znajdował),
Że i ja skąpcem w tamtem życiu byłem;
Lecz wiedz, że skąpstwo aż nazbyt dalekiem
Ode mnie było, i ten zbytek właśnie
Karanym tu był przez miesięcy krocie![854]
I gdyby nie to, żem błąd swój naprawił,
Kiedym zrozumiał, co przeciw naturze
Ludzkiej wyrzekasz, niby rozjątrzony:
Kędyż to ludzkiej nie wiedziesz ty chuci,
Złota przeklęta żądzo![855] jabym pewnie,
Kołując, smutnych czuł potyczek razy.[856]
Wtenczas pojąłem, że ręka, wydając,
Zanadto może skrzydła swe rozwijać;[857]
Więc żałowałem tej winy, jak innych.
Iluż to wstanie pozbawionych włosa,
Przez niewiadomość, że ten grzech za życia
Pokuta gładzi, lub w ostatniej chwili.[858]
A wiedz, że wina, która wbrew przeciwną
Sprzeczność stanowi z jakimkolwiek grzechem,
Razem z nim musi trawić tu moc swoją;
Jeśli więc z tymi, którzy skąpstwa płaczą
Byłem ja tutaj, oczyszczając siebie, —
Spotkało to mnie za przeciwną wadę.“ —
— „Lecz kiedy srogie opiewałeś wojny,
Podwójną smutku Jokasty przyczynę
(Ozwał się śpiewak bukolicznych wierszy),
Z tego co Klio przez ciebie tam głosi,
Wnoszę, żeś jeszcze nie hołdował wierze,
Bez której dobre uczynki nie starczą.[859]
Jeśli tak? jakiż świecznik, albo słońce
Ciemność przed tobą rozjaśniły tyle,
Że później żagle skierowałeś swoje
W ślady za łodzią świętego Rybaka?[860]“.
A on mu na to: „Tyś do grot Parnasu
Wiódł mnie, ażebym pił ze źródeł jego,
I tyś mi drogę wyjaśnił do Boga.
Zrobiłeś właśnie jak ten który nocą
Idzie i światło poza sobą niesie,
A choć sam z niego nie korzysta wcale,
Oświeca innych, którzy za nim idą,
Kiedyś powiedział: Świat nastaje nowy:
Sprawiedliwości wiek powraca dawny
I już nam z nieba nowe zchodzi plemie.[861]
Więc i poetą, i chrześcjaninem
Przez ciebiem został; lecz byś lepiej dojrzał
Rysów obrazu, który nakreśliłem, —
Własną ci jeszcze ubarwię go ręką.
Już świat był cały przesiękły nauką
Prawdziwej wiary, którą rozsiewali
Żarliwi państwa wiecznego posłańcy,
I słowo twoje tylko co wspomniane
Z opowiadaniem zgadzało się nowem;
Więc mi we zwyczaj weszło ich nawiedzać
Wkrótce mi tyle świętymi się zdali,
Że gdy Domicjan wszczął prześladowanie,
Jękom ich moje łzy towarzyszyły.[862]
Niosłem im pomoc, dopóki mnie stało,
A ich zwyczaje poznawszy cnotliwe,
Wzgardziłem wkońcu wszelkie sekty inne
I chrzest przyjąłem, pierwej niż pieśń moja
Przywiodła Greków nad Tebańskie rzeki.[863]
Ale przez bojaźń, udając pogaństwo,
Długom ukrytym był chrześcianinem:
Za tę oziębłość z górą cztery wieki
Krążyć musiałem po czwartym obwodzie.[864] —
Ty, coś mi wieka uchylił, pod którem
Krył się, jak mówię, ów skarb tyle drogi,
(Że nam szczeblować długo jeszcze trzeba),
Jeśli wiesz, powiedz: gdzie nasz starożytny
Terencjusz, Plautus, Ceciljus i Varro:
Powiedz mi, proszę, czy są potępieni
I W jakiej oni dręczą się dzielnicy?[865]“
— „Oni, Perseusz, ja i wielu innych,
Wódz mój odpowie, jesteśmy z tym Grekiem,
Którego Muzy karmiły najdłużej,
W pierwszym ciemnego więzienia obwodzie,
I rozmawiamy często o tej górze,
Co dotąd chowa karmicielki nasze.
Tam jest Eurypid, Symonid, Agaton,
Anakreontes i z nim inni Grecy,
Co niegdyś laurem zdobili swe czoło.[866]
Tam, z opiewanych przez ciebie postaci,
Jest Antygona, Argja, Deifila,
I zawsze smutna, jak dawniej, Ismena,
Deidamia ze swemi siostrami,
Tireziasza córa i Tetyda,
I ta, co źródło Langii wskazała,[867]“
Już oba wieszcze zamilkli i znowu
Bacznem do koła spoglądali okiem,
Minąwszy ściany wąwozu i schody,
I już dnia cztery służebnice pierwsze
Zostały wtyle, piąta dyszel wozu
Płomieniejący kierowała w górę,[868]
Gdy Wódz przemówił: „Sądzę że nam trzeba
Górę, jak zwykle, obchodzić dokoła.“
Zwyczaj więc teraz był dla nas wskazówką.
I mniej niepewni ruszyliśmy w drogę,
Zacnego ducha wziąwszy przyzwolenie.[869]
Oni szli przodem, a ja wślad za nimi,
Samiutki, pilnie rozmów ich słuchając,
Co mi poezji objaśniały ducha;
Lecz wkrótce słodkie umilkły rozprawy,
Gdyśmy wśród drogi napotkali drzewo
Wonnym i słodkim okryte owocem.
Jak jodła zwęża gałęzie stopniowo
Im wyżej rośnie, tak nawspak to drzewo
Wdół je zwężało, aby, jako wnoszę,
Nikt się na wyższe nie dostał konary.
Od strony, która zamykała drogę.
Z wysokiej skały płyn tryskając jasny
Po liściu drzewa rozlewał się w dole.
Gdy się ku niemu zbliżyli Poeci,
Z gęstwy zieleni głos jakiś zawołał:[870]
„Pokarmu tego nie zakosztujecie:“
A potem; „Więcej myślała Marija
O wspaniałości i zacności godów,
Niż o swych ustach, co się za was modlą.[871]
Dawnym Rzymiankom za napój jedyny
Służyła woda. Daniel pokarmem
Wzgardził, lecz za to zyskał wiedzę wielką.[872]
W pierwotnym wieku, pięknym jako złoto,
Głodnemu żołędź zdawała się smaczną,
A pragnącemu ruczaje nektarem.
Miód i szarańcza pożywieniem były,
Którem na puszczy karmił się Jan Chrzciciel,
I stał się przeto tak sławnym i wielkim
Jak Ewangelja wykłada wam jasno.[873]“
Gdy oczy moje wciskałem ciekawie
Między zielone liście, jak zwykł czynić
Kto za ptaszkami goniąc życie trawi, —
Ten, który dla mnie był więcej niż ojcem,
„Chodź synu, rzecze, bo czas wyznaczony
Winien być z większą korzyścią użyty.“
Więc wzrok i nie mniej chyże kroki moje
Zwracam ku Mędrcom, którzy tak mówili,
Żem szedł za nimi bez wszelkiego trudu.
W tem posłyszałem: Usta moje, Panie!
Ktoś tak i śpiewał, i płakał zarazem,
Że zbudził we mnie i rozkosz, i boleść.[874]
— Cóż to ja słyszę, rzekłem, Ojcze miły?
A on mi na to: „Cienie, które może
Swej powinności węzeł rozwiązują.[875]“
Jak pielgrzymowie, idą zamyśleni,
Gdy w drodze ludzi nieznanych dogonią,
Nie stają wcale, ku nim się zwracają;
Tak, skorszym ruchem dążąca za nami,
Szła dusz milcząca i pobożna rzesza
I pilnie na nas, mijając, patrzała.
Każdej z nich oczy ciemne, w głąb' zapadłe,
Twarz blada, z ciała wyzuta dotyla,
Że skóra kości przybierała rysy.
Nie sądzę żeby na Erizychtonie
Tak do ostatka z głodu wyschła skóra,
Kiedy go nawet najwięcej się straszył.[876]
Mówiłem w myśli: takim był zapewne
Lud nieszczęśliwy Jeruzalem tracąc,
Kiedy Marija żarła dziecię własne.[877]
Jamy ich oczu były jak pierścienie,
Z których już drogie wyjęto kamienie.[878]
Kto w twarzach ludzi nawykł czytać omo,
Niemylnie M tu rozpoznałby łatwo![879]
Któżby mógł sądzić, nie wiedząc dla czego,
Że woń owocu i zdrojowej wody,
Budząc pragnienie, takie skutki sprawia?
Właśniem się dziwił dusz tych wygłodzeniu,
Bo skrytą jeszcze była mi przyczyna
Ich wycieńczenia i nędznej powłoki; —
A w tem cień jeden oczy na mnie zwrócił
I pilnie patrzał z głębokości czaszki,
Potem zawołał: „Jakaż dla mnie łaska!“
Nigdybym pewnie nie poznał go z twarzy,
Lecz mi się w jego objawiło głosie,
Co pod zewnętrzną postacią się kryło.
Od tej iskierki zapłonęła w pełni
Znajomość dawna tej zmienionej twarzy,
I Forezego oblicze wspomniałem.[880] —
— „O nie uważaj, duch począł błagając,
Na suchą krostę i bezbarwność skóry,
Ani też ciała brak zupełny we mnie,
Lecz mi o stanie swoim prawdę powiedz,
I kto są dusze, co ci towarzyszą:
Nie chciej mi swojej odmawiać biesiady.“
— Twarz twoja, rzekłem, nad którą płakałem
Kiedym ją widział pozbawioną życia.
Nie mniejszą teraz boleść i łzy budzi,
Kiedy ją widzę dotyla zmienioną.
Na Boga! co was tak obdziera z ciała?
Nie każ mi mówić, póki się dziwuję;
Bo źle ten mówi, kto chęć inną żywi.
A on mi na to: „Z wiecznego wyroku
Moc jakaś zchodzi na wodę i drzewo
Któreś już minął — i to mnie wycieńcza.
Cała ta rzesza, która płacząc śpiewa,
Że swej gardzieli hołdowała zbytnie,
Tu się uświęca głodem i pragnieniem.
Żądzę jedzenia i picia roznieca
Woń tryskająca z owocu i wody,
Co po zieleni rozpływa się w dole.
A nie raz jeden wznawia się ta męka,
Gdy obchodzimy przestrzeń tę w około;...
Męka — a rzec bym powinien osłoda;
Bo nas ku drzewu wiedzie owa żądza,
Co Chrystusowi rzec kazała Eli,
Gdy nas radośny krwią wyzwalał swoją.[881]“ —
A ja odrzekłem: Foreze, od czasu
Jak świat na lepsze zamieniłeś życie,
I pięciu jeszcze lat nie upłynęło; —
Jeżeli możność grzeszenia dla ciebie
Znikła już pierwej, niż nastała chwila
Błogiej boleści, co nas jedna z Bogiem,
Jakżeś tu zaszedł? Sądziłem że jeszcze
Znajdę cię pewnie tam w obrębach dolnych,
Kędy czas czasem nadgradza się równym.[882]
A on mi na to: „Jeżeli tak wcześnie
Pić mi jest dano słodką gorycz męki,
Łzy to mej Nelli sprawiły obfite:
Jej to westchnienia i pobożne modły
Już mnie wyrwały z miejsc oczekiwania
I uwolniły od zakresów innych.[883]
Biedna ma wdowa, którą tak kochałem,
O tyle milszą i droższą jest Bogu,
Im samotniejszą jest w uczynkach dobrych,
Bo i Sardyńskiej Barbagji kobiety
Większym się nawet zalecają wstydem,
Niż tej Barbagji, kędym ją zostawił.[884]
O miły bracie! cóż ci mam powiedzieć?
Już mi czas przyszły przed oczyma stoi,
Lecz dlań dzisiejszy niezbyt dawnym będzie,
Kiedy wzbronionem będzie z kazalnicy
Chodzić bezczelnym Florencji paniom,
Szyję i piersi okazując nagie.
Kiedyż potrzebne były Barbarzynkom,
Lub Saracenkom, by się okrywały,
Czy to duchowne, czy inne przepisy?
Lecz gdyby wiedzieć mogły bezwstydnice
Co dla nich niebo zgotowało chyże,
Jużby do wycia otwierały usta!
Bo gdy niezwodzi mnie przewidywanie,
Smutek je najdzie, nim puch przyodzieje
Jagody dziecka, które teraz jeszcze
Piosenką luli pociesza się łatwo.[885]
O bracie! teraz nie kryj się przedemną:
Spójrz, nie ja tylko, lecz ta rzesza cała
Patrzy, gdzie słońca blask zaćmiłeś sobą.“
Więc ja mu na to: Jeżeli przypomnisz
Jakim ty ze mną, a ja z tobą byłem, —
Dziś jeszcze ciężkiem będzie to wspomnienie.[886]
Z takiego życia, idący przedemną
Zwrócił mnie ongi, gdy wchodziła w pełni
Siostra tej gwiazdy (i wskazałem słońce).[887]
Przez noc głęboką istotnie umarłych
On mnie prowadził w tem istotnem ciele,
Które w ślad za nim nieodstępnie dąży.[888]
Potem radami pokrzepiany jego,
Aż tu, kołując, wdarłem się na górę,
Co was naprawia, których świat wykrzywił,
Mówił on że mi towarzyszyć będzie
Póki nie stanę, gdzie jest Beatricze;
Tam już bez niego zostać będę musiał,
Jest to Wirgili, który mi tak mówił
(I palcem Wieszcza wskazałem); ten drugi, —
To cień, z przyczyny którego niedawno
Królestwo wasze we wszech zrębach swoich
Wstrzęsło się, z łona puszczając go swego.
Rozmowa chodu, ani chód rozmowy
Nieopóźniały, owszem, rozmawiając,
Szliśmy jak okręt dobrym wiatrem gnany.
A cienie, niby podwakroć umarłe,
Przez jamy oczu zdziwienie wydały,
Gdy we mnie życia rozpoznały znaki.
Ja, ciągnąc dalej rzecz poczętą, rzekłem:
Cudzej on pewnie dogadzając chęci
Powolniej kroczy, niżby sobie życzył.[889]
Lecz, gdy wiesz, powiedz: kędy jest Piccarda?[890]
Pomiędzy tłumem, co tak na mnie patrzy,
Widzę li kogo godnego uwagi? —
— „Siostra ma, która, nie umiem powiedzieć,
Czy więcej piękna, czy też dobrą była,
Już na Olympie koroną się cieszy.[891]“
To rzekłszy dodał: „Nie wzbrania się tutaj
Zwać po imieniu, ponieważ do szczętu
Głód podobieństwo zniszczył naszych twarzy,
Oto jest — mówił — Buonagiunta z Lukki[892]
(I wskazał palcem); ten, co dalej za nim
Z twarzą nad inne udręczoną chodzi,
W ramionach swoich dzierżył Kościół Święty,
Rodem był z Turu, dziś opłaca głodem
Warzone w winie węgorze Bolseny.[893]“
Wielu też innych z koleji mi wskazał,
A każdy, zda się, był zadowolony
I niedojrzałem w nich wyrazu smutku.
Widziałem z głodu żuł próżnię zębami
Ubaldyn Pilla i ten Bonifacy,
Co pastorałem pasał rzesze liczne.[894]
Markiza'm widział, który niegdyś w Forli
Pijać miał pole mniej oschłą gardzielą,
A przecież nigdy nie czuł się być sytym.[895]
A jak ten, który rozpatrując w tłumie,
Jednego potem nad innych przekłada,
Tak ja wybrałem tego co był z Lukki,
Bo on mnie poznać chciał zda się najwięcej.
On mruknął: imie nieznanej Dżentukki
Słyszeć się dało tam, gdzie go najmocniej
Sprawiedliwości dojmowały rany,
Które tak z ciała obdzierają duchy.[896]
— O duszo, rzekłem, co tak zdasz się żądną
Rozmawiać ze mną, spraw bym cię zrozumiał,
I mnie i siebie zaspokój swą mową.
— „Już się kobieta, odrzekł, narodziła,
Lecz jeszcze zasłon niewieścich nie nosi,
Przez którą w mieście mem podobasz sobie,
Jakkolwiek jemu ten i ów przygania.[897]
Z tą przepowiednią odejdziesz; a jeśli
W obłęd cię moje wprawiło mruczenie,
To rzeczywistość później ci wyjaśni.
Lecz chciej powiedzieć, czy widzę przed sobą
Tego co na świat wydał rymy nowe:
O Panie, które miłość pojmujecie?[898]“
A ja mu na to: Jestem ten, co kiedy
Miłość tchnie na mnie i jak we mnie mówi,
Uważam pilnie i spisuję wiernie. —
— „Bracie, odpowie, widzę teraz więzy,
Które Gwitona, mnie i Notarjusza
Trzymały zewsze zdala od słodyczy
Nowego stylu, o jakim dziś słyszę.[899]
Widzę ja dobrze, jako pióra wasze
Dyktującego trzymają się ściśle,
A to się naszym nietrafiało nigdy;[900]
A im kto wyżej wznieść się usiłował,
Stylu od stylu nieodróżniał wcale.“
I zamilkł, jako człek zaspokojony. —
Jak ptaki, które zimują nad Nilem,
Częstokroć w gęste gromadzą się chmury,
A potem chyżo odlatują sznurem;
Tak dusz gromada, która tutaj była,
Lekka i żądzą, i swem wychudzeniem,
Krok przyspieszała, twarz ku nam zwracając.
A jako człowiek podróżą znużony,
Puszczając naprzód swoich towarzyszy,
Zwalnia krok, piersi folgując zdyszanej;
Tak świętą rzeszę wypuszczając przodem,
Foreze ztyłu szedł ze mną i mówił:
„Kiedyż cię znowu obaczę, mój bracie?“
— Nie wiem, odrzekłem, jak żyć będę długo,
Ale mój powrót nie tak będzie prędki,
By mnie w tym kraju chęć niepoprzedziła.
Albowiem miejsce kędy mi żyć dano,
Z dnia na dzień więcej z dobra się wyzuwa
I do smutnego upadku się kłoni.[901]
— „Idźże w pokoju, odrzecze, bo widzę
Jak tego, na kim największa jest wina,
Zwierz u ogona wlecze ku dolinie,
Kędy już nie masz grzechów odpuszczenia.
Za każdym krokiem zwierz chyżej pomyka,
Wciąż pęd swój wzmaga, w końcu go uderza
I trup ohydnie rozbity porzuca.
Niedługo będą wirować te koła
(I spojrzał w niebo), gdy ci się wyjaśni
To czego jaśniej wysłowić nie mogę.[902]
Żegnam cię teraz, bo czas nam jest drogi
W tem tu królestwie; zanadto go tracę
Kiedy narówni postępuję z tobą.“ —
Jak nieraz bywa, że z jazdy szeregów
Rycerz się naprzód czwałując pomyka,
Aby mieć zaszczyt pierwszego spotkania;
Tak cień sporszemi odszedł od nas stopy,
A jam wśród drogi został z tymi dwoma,
Co byli światu wielkiemi mistrzami.[903]
A gdy przed nami był już tak daleko,
Że ledwo za nim mogłem śledzić okiem,
Jak pierwej myślą za jego słowami;[904]
Innej jabłoni, owocem ciężarne
Jędrne gałęzie ujrzałem w pobliżu,
Bo właśnie w tamtę zwróciłem się stronę.
Pod nią tłum duchów ręce wznosił w górę
I coś ku liściom, nie wiem, wykrzykiwał,
Właśnie jak dzieci puste, a łakome,
Gdy kogoś proszą, ten nie odpowiada,
Lecz by tem więcej zaostrzyć ich chęci
Niekryjąc, przedmiot żądz wysoko trzyma.
Tłum się oddalił, doznawszy zawodu,
A myśmy przyszli ku wielkiemu drzewu,
Które łez tyle i modłów odrzuca.
— „Mijajcie, lecz się nie zbliżajcie wcale!
Wyżej jest drzewo, którego owocu
Zakosztowała uwiedziona Ewa,
A krzew ten szczepem jest tamtego drzewa!“
Z pomiędzy liści ktoś wyrzekł te słowa;
Więc ja, Wirgili i Staciusz razem
Poszliśmy dalej wzdłuż wyniosłej ściany.
„Wspomnijcie, wołał głos, na tych przeklętych,
Poczętych z chmury, którzy się opiwszy
Podwójną piersią walczyli z Tezejem;[905]
I na Hebreów, którzy miękkość swoją
Zdradzili w piciu, tak że ich Gedeon
Towarzyszami nie chciał mieć swoimi,
Gdy z gór się zpuszczał na Madijanitów,[906]“
Tak o występkach żarłoctwa słuchając
I o ich nędznych skutkach, szliśmy dalej,
Tuląc się ciągle do jednego brzegu;
Potem zaś wolną, lecz samotną drogą
Uszliśmy z tysiąc, albo więcej kroków,
Każdy myślący i w rozmysłach cały. —
— „Przecz tak idziecie we trzech zamyśleni?“
Głos zabrzmiał nagle, więc ja się wzdrygnąłem,
Jak przestraszone, a lękliwe zwierzę.
Podniosłem głowę, chcąc widzieć kto mówił:
Nigdym nie widział ni szkła, ni metali
Co by tak w piecu błyszczały czerwono,
Jak obaczyłem kogoś, który mówił:
Jeżeli macie chęć wstąpić na górę, —
Tu wam należy zawracać, bo tędy
Przechodzić musi, kto szuka pokoju.“
Sam widok jego pozbawił mnie wzroku;
Więc wstecz wracając za mistrzami szedłem,
Jak ten co idzie, kędy go słuch wiedzie.[907]
A jako zorzy zwiastujący przyjście
Majowy wietrzyk porusza się wonny,
Cały nasiękły i trawą i kwieciem;
Podobny wietrzyk musnął mi po czole
I czułem dobrze poruszenie skrzydła,
Co mi wionęło ambrozji tchnieniem.
I posłyszałem głos: „Błogosławieni,
W których tak Łaska promienieje Boża,
Że miłość jadła w piersi ich nie dymi
Zbyteczną żądzą, i dla tego zawsze
Łakną li tylko ile słuszność każe.[908]
Była godzina, której należało
Bez żadnej zwłoki szczeblować na górę,
Bo ustąpiły kręgu południka
Słońce dla Byka, Noc dla Skorpiona.[909]
Więc jako człowiek, który się nie wstrzyma
Cokolwiek spotka, lecz kroczy swą drogą,
Kiedy potrzeby bodziec go dojmuje,
Tak i my w otwór wstąpiliśmy skały,
Jeden za drugim, wązkość bowiem schodów
Dzieli koniecznie tych, co po nich idą.
A jak bocianek, gdy mu latać chce się,
Podnosi skrzydła i spuszcza je znowu,
Bo rzucić gniazdo jeszcze się nie waży;
Tak chęć zapytać nieciła się we mnie
I gasła znowu, aż w końcu przybrałem
Wyraz człowieka, co mówić zamierza.
Słodki mój ojciec, nie zważając na to
Że szliśmy szybko, rzekł: „Puszczaj łuk mowy,
Coś go już napiął po żelezce same.“
A więc bezpieczny otworzyłem usta
I tak począłem: Jak tu zchudnąć można,
Kiedy potrzeba pokarmu nie bodzie?
— „Gdybyś, odrzecze, wspomniał Meleagra,
Co niszczał w miarę jak znikała głównia, —
Rzecz by ta dla cię nie była tak ciemną.[910]
I gdybyś zważył, że gdy przed zwierciadłem
Mknie postać twoja, wnet przemknie i w szybie,
Co zda się trudnem, łatwem by się zdało.[911]
Lecz abyś w żądzy swojej się ukoił,
Oto jest Stacjusz, — wzywam go i proszę,
Aby lekarzem był na twoje rany.“ —
— „Jeśli przy tobie — Staciusz odpowie —
Widoki wieczne objaśniać mu będę,
Wybacz, bo tobie oprzeć się nie mogę.“
A potem do mnie: „Jeśli moje słowa
Myśl twoja, synu, przyjmie i zachowa, —
Światło z nich padnie na pytanie twoje.
Krew doskonała, której nie wypiją
Spragnione żyły i która zostaje.
Jak zbywające pokarmy od stołu,
Nabiera w sercu kształtującej mocy
Na wszelkie członki, jak ta, co przez żyły
Sącząc się, w członki zamienia się same.
Raz jeszcze w sercu przetrawiona zchodzi
Tam, gdzie przystojniej zamilczeć, niż wyrzec,
I na krew innej istoty kroplami
Spada w naczynie naturą wskazane.
Tu się jednoczą; lecz jedna z nich skłonna
Znosić wrażenia, druga działa czynnie,
Z doskonałego płynie bowiem źródła.
Skoro ostatnia z pierwszą się połączy,
Najpierwej działać poczyna stężeniem,
A potem zsiadłe ożywia już ciało
Moc czynna w duszę zamienia się taką
Jak u rośliny, lecz o tyle różną,
Że ta jest w drodze, tamta już u brzegu;[912]
Później tak działa, że się rusza, czuje,
Jak polip morski, i kształcić poczyna
Te właśnie władze, których jest nasieniem.[913]
To się rozszerza, to rozdłuża, synu,
Moc, która z serca rodzica wychodzi,
Kędy natura o wszech członkach radzi.
Jak ze zwierzęcia staje się człowiekiem, —
Nie widzisz jeszcze; a to punkt jest taki,
Co w błąd wprowadził mędrszego od ciebie;
W nauce bowiem rozróżnia on swojej
Rozum możebny od duszy, dla tego
Że właściwego nie dojrzał organu.[914]
Otwórz więc serce przychodzącej prawdzie
I wiedz, że skoro u ludzkiego płodu
Mózgowa tkanka jest już wykończona,
Najwyższy Twórca zwraca się radośny
Ku arcydziełu natury i ducha
Tchnie w nie nowego, a ten pełen siły,
Wszystko cokolwiek znajdzie tam czynnego
Z treścią swą łączy, i staje się wonczas
Dusza jedyna, która sama w sobie
Żyje i czuje, i kołuje wiecznie.[915]
Lecz by me słowa mniej ciebie dziwiły,
Uważ, jak słońca żar staje się winem,
Gdy z winorośli połączy się sokiem —
A gdy Lachezie przędzy już nie stanie,
Dusza się z więzów wyswobadza ciała,
Unosząc z sobą treść ludzką i boską.[916]
Władze zmysłowe naonczas niemieją,
Natomiast pamięć i rozum, i wola
Bystrzej daleko niż pierwej działają.
Niezwłocznie potem dusza sama przez się
Spada cudownie na jednym z dwu brzegów,
I tu dopiero drogę swą poznaje.[917]
A skoro przestrzeń miejsca ją ogarnie,
Moc z niej kształcąca promienieje w koło,
Jak w żywych członkach i w tej samej mierze.
A jak powietrze, gdy przesiękłe deszczem,
Skutkiem odbicia słonecznych promieni,
Rozmaitemi barwami się krasi;
Tak i powietrze, które ją otoczy,
Przybiera kształty jakie w niem niezbędnie
Dusza wytłoczy, kiedy w niem zamieszka.[918]
A jako płomyk leci ognia śladem,
Gdziekolwiek z miejsca na miejsce przechodzi;
Tak nowa postać za duchem pomyka.
Że ztąd zewnętrzny dusza pozór bierze,
Więc zwie się cieniem, i wyrabia w sobie
Wszelakie zmysły, aż do wzroku władzy.
Przeto się śmiejem, przeto rozmawiamy,
Przeto łzy lejem i wzdychamy ciężko,
Jak słyszeć mogłeś obchodząc tę górę.
A jaka żądza, lub czucie nas bodzie,
Taką postawę cień przybierać musi,...
I oto twego zdziwienia przyczyna.“ —
Do miejsc ostatniej zdążywszy katuszy,[919]
Jużeśmy krok nasz zawrócili wprawo
I już nas inna ogarnęła troska.
Z urwiska góry buchały płomienie,
Od brzegu zasię wiatr powiewał w górę,
Co je odpychał i oddalał ciągle.
Więc po jednemu iść nam było trzeba
Stroną otwartą, a jam był w obawie
Tu spłonąć w ognju, a tam spaść do dołu.
Wódz mówił do mnie: „W miejscu tem przystoi
Abyś na wodzy krótko trzymał oczy,
Bo błądzić możesz za lada powodem.“ —
— „O najwyższego miłosierdzia Boże![920]“
Śpiew posłyszałem w łonie wielkiej spieki:
Niemniej mnie piekła żądza spojrzeć w stronę.
Ujrzałem cienie idące w płomieniu;
Więc wzrok co chwila dzieląc, spoglądałem
To na ich kroki, to na stopy moje. —
Gdy słowa hymnu przebrzmiały ostatnie,
„Ja nie znam męża,“ wykrzyknęły cienie,[921]
I znów poczęły hymn cichemi tony;
A gdy skończyły, zakrzyknęły znowu:
„Dyana z gaju wygnała Helice,
Gdy ta Wenery jad uczuła w sobie.[922]“
Potem śpiewały, potem zasię znowu
Głosiły mężów i niewiast, co były
Czyste, jak każe małżeństwo i cnota.
I tryb im taki starczy, jako wnoszę;
Dopóki w ogniu palić się tu będą:
W takiej to trosce i w męczarni takiej
Ma się zabliźnić ostatnia ich rana.[923]
Gdy tak idziemy jeden tuż przy drugim
Ponad krawędzią, Wódz powtarzał często:
„Baczność! korzystaj z ostrzeżenia mego,“ —
Słońce mi w prawe uderzało ramie,
I promieniejąc, na zachodzie całym
Błękit już w białą przemieniało barwę.[924]
A płomień zasię czerwieńszym się stawał
Od cienia mego; przeto mnogie duchy,
Idąc, na znak ten zwracały uwagę.
Z tego powodu rozmowa się wszczęła
Między cieniami, i mówić poczęły:
„Ten się nie zdaje być ułudnem ciałem.“ —
Potem niektóre ku mnie się pomknęły
O ile mogły, zawsze jednak bacząc
Nie wyjść tam, gdzieby ogień je nie palił.
— „O ty, co może kroczysz za innymi,
Nie żeś leniwy, ale przez szacunek,
Chciej odpowiedzieć mnie, który pragnieniem
I ogniem gorę, — a nie mnie jednemu
Odpowiedź twoja wielce pożądana;
Wszyscy jej pragną, więcej niż Indyjczyk,
Lub Etyopczyk strugi chłodnej wody.
Czem się to dzieje, powiedz, że dla słońca
Ścianą ty jesteś, jakbyś dotąd jeszcze
Nie wpadał w sieci przez śmierć zastawione?“
Tak jeden z duchów przemówił, i byłbym
Odkrył się zaraz, gdyby baczność moja
Nowem zjawiskiem zajętą nie była;
Albowiem środkiem palącej się drogi
Szła dusz gromada pierwszej na spotkanie,
Więc krok wstrzymując, spoglądałem na nią,
Widziałem — cienie z obu stron spieszyły,
Nie stając, wzajem ucałować siebie,
I rade były tym chwilowym godom.
Tak mrówki w czarnych szeregów pochodzie
Pyszczkami z sobą stykają się wzajem.
Badając może o drogę i losy.
Skoro przyjazne skończą się witania
Nim w dalszą drogę ruszą jednym krokiem,
W zawody oba wykrzykują tłumy;
Nowoprzybyły — „Sodoma! Gomora!“
A drugi zasię krzyczy: „Pazifae
W kłamanej krowy ukryła się ciele,
By zwabić byka lubieżnością swoją.[925]“
A jak żórawie, jedne odlatują
Do gór Ryfejskich, a ku piaskom drugie,
Te stroniąc mrozu, tamte zasię słońca,[926]
Tak duchów rzesze w różne idą strony,
Płacząc, dawniejszy hymn zawodzi każda[927]
I wykrzykuje, co dla niej przystało.[928]
A cienie, które pierwej mnie prosiły,
Znowu, jak przed tem, zbliżyły się ku mnie,
I chęć słuchania wyrażały w twarzy.
Ja, co podwakroć żądzę ich widziałem,
Rzekłem: O dusze, które kiedykolwiek
Jesteście pewne dostąpić pokoju,
Członki me w tamtym nie zostały świecie,
Ni w zieloności, ni w dojrzałym stanie:
Ze krwią tu jestem i z kościami razem,
Idę, ażebym pozbył się ślepoty.
Jest tam wysoko Pani, która łaskę
Zjednała dla mnie, że w tym waszym świecie
Śmiertelne ciało dźwigać mi jest dano.
Oby już prędko ukojoną była
Wasza największa troska: oby niebo
Najrozleglejsze, a miłości pełne,
W gospodzie swojej przytułek wam dało![929]
Lecz - bym to później mógł na kartach spisać
Powiedzcie, kto wy? jaka jest ta rzesza,
Co za waszemi odchodzi plecami? —
Jako się góral miesza osłupiały,
Wchodząc do miasta, dziki, nieświadomy,
I patrząc wkoło, niemieje z podziwu;
Tak właśnie każdy wyglądał z tych cieni.
Lecz skoro tylko zbyły się zdumienia,
Które się prędko w sercach wyższych koi,
Ten, co nas pierwszy zagadnął był, rzecze;
„Błogosławionyś, który w kraju naszym
Na lepsze życie doświadczenie zbierasz!
Dusze, co z nami nie idą, zgrzeszyły
Tem, za co Cezar, w dzień tryumfu swego,
Słyszał jak w oczy królową go zwano;[930]
Przeto odchodzą urągając sobie
Z krzykiem Sodoma! jak sam to słyszałeś,
I płonąc wstydem, skwar ognia wzmagają,
Naszą zaś winą był grzech obupłciowy;
Lecz że ludzkiego nie strzegliśmy prawa,
I jak zwierzęta hołdowali chuci;
A więc na własną hańbę, gdy odchodzim,
Głosimy imie tej co się zbestwiła
W drzewie, któremu kształt bestyi dano.[931]
Znasz tedy czyny i występki nasze;
Lecz gdybyś poznać chciał nas po imieniu,
Nie czas jest mówić i nie byłbym w stanie.
O sobie jednak chęci twej dogodzę:
Jam Gwiniczelli, a tu się oczyszczam,
Bo już przed zgonem za grzechy bolałem.[932]
Co dwaj synowie czuli, gdy ujrzeli
Matkę swą, w smutnej dla Lykurga dobie,[933]
To ja uczułem, acz nie w takim stopniu,
Kiedym posłyszał jak nazwał sam siebie
Ten, co był ojcem mnie i lepszym wielu,
Którzy miłośne kiedykolwiek rymy
Układać zwykli słodkie i powabne.[934]
I zamyślony, nie słysząc, nie mówiąc,
Długo tak szedłem, wciąż patrząc na niego,
Lecz się do ognia nie zbliżałem więcej.
Kiedym się jego nasycił widokiem,
Cały się chętnie na usługi jego
Ofiarowałem, pod zaklęciem takiem,
Któremu każdy wierzyć jest zmuszony.
A on mi na to; „Com od ciebie słyszał,
Tak mi się jasno i mocno wraziło,
Że tego Lete nie zaćmi, ni schłonie.[935]
Lecz jeśliś prawdę zaprzysiągł mi słowy,
Powiedz, dla czego w spojrzeniu i mowie
Okazać pragniesz, żem dla ciebie drogi?“
A ja: Bo póki nowożytna mowa
Trwać ma, — atrament drogim nawet będzie,
Którym kreśliłeś wdzięczne rymy twoje.[936]
— „O bracie, rzecze, ten którego palcem
Wskazuję tobie (i przed nami ducha
Jednego wskazał), lepszym był daleko
Mistrzem ode mnie w macierzyńskiej mowie.[937]
W rymach miłośnych i w romansów prozie
Prześcignął wszystkich; a głupi niech wierzą,
Że nad nim jakiś Linuczyn góruje.[938]
Na rozgłos oni, więcej niż na prawdę
Zwracają baczność; więc stanowią zdanie,
Nie słysząc głosu sztuki, lub rozumu.
Tak wielu z dawnych, z ust do ust podając,
Wartość jedynie uznali Gwitona,
Aż go większości sąd pokonał słuszny.[939]
Teraz, ponieważ masz przywilej wielki,
Że ci do tego wolno iść klasztoru,
Którego Chrystus sam jest przełożonym, —
Zmów tam Ojcze nasz za mnie, ile z niego
Potrzeba jeszcze dla nas w tym tu świecie,
Kędy już grzeszyć niemożemy wcale,[940]“
Potem, chcąc miejsca ustąpić innemu,
Co był tuż za nim, znikł on w ognia łonie,
Jak ryba w wodzie, gdy się na dno nurza. —
Ku wskazanemu postąpiwszy nieco,
Rzekłem, że pragnąc poznać imie jego,
Wdzięczne mu w sercu zgotowałem miejsce.
Więc on otwarcie tak mówić rozpoczął:
„Tyle mi prośba podoba się twoja,
Że się ukrywać nie chcę, ani mogę.
Arnoldo jestem: płacząc i śpiewając
Idę; ze smutkiem szał rozważam przeszły,
I wesół widzę spodziewane gody.
W imie potęgi, która cię prowadzi
Na szczyt tej góry, bez ognia i chłodu,
Pamiętaj, proszę, ulżyj mej boleści![941]“
I skrył się w ogniu, który je oczyszcza.
Słońce tak właśnie stało w owej chwili,
Jako gdy ciska pierwsze swe promienie
Tam gdzie krew swoją twórca jego przelał,
Gdy Ebro spada pod zenitem Wagi,
I kiedy nurty Gangesu rozpala
Skwar południowy; — więc dzień już odchodził,
Gdy się nam Anioł ukazał radośny.[942]
Stał zewnątrz ognia na brzegu i śpiewał:
„Błogosławieni są czystego serca!“
Głosem daleko dźwięczniejszym niż nasze;[943]
A potem do nas, gdyśmy się zbliżyli,
Rzecze: „Niewolno iść dalej nikomu,
O dusze święte, jeśli kogo pierwej
Nie ugryzł ogień; wnidźcie więc do niego
I na głos ztamtąd nie bądźcie głuchymi.[944]“
Gdym to posłyszał, stanąłem jak człowiek,
Którego żywcem w dół grobowy kładą.
Twarz na złożone wyciągnąłem dłonie,
I patrząc w ogień, żywom wyobrażał
Jak w nim gorzały widziane już ciała,
Dobrzy Wodzowie ku mnie się zwrócili,
A Mędrzec do mnie ozwał się: „Mój synu!
Męka tu jeno, lecz nie śmierć być może...
Przypomnij sobie, przypomnij!.. jeżeli
Na Geryonie wiózłem cię bezpiecznie,
Czegóż nie zrobię, będąc bliżej Boga?[945]
Bądź, synu pewnym, że jeślibyś nawet
Tysiąc lat w łonie zostawał płomienia,
Jednego on cię nie pozbawi włoska,
Jeżeli może sądzisz, że cię zwodzę,
Zbliż się do ognia i zrób doświadczenie,
Ręką weń kładąc połę twojej szaty.
Odrzuć więc teraz, odrzuć bojaźń wszelką:
Zwróć się i tędy idź dalej bezpieczny.“
A ja bez ruchu, wbrew sumieniu, stałem!
Gdy mnie w uporze nieruchomym widział,
Zmieszany nieco, Wódz przemówił do mnie:
„Zważ tylko, synu, że pomiędzy tobą
A Beatricze jedna ta jest tama.“ —
Jak na dźwięk: Tisbe! Pyram przed skonaniem
Rozwarł powieki i raz spojrzał na nią,
W chwili gdy morwa się zarumieniła;[946]
Tak jam się zwrócił do mądrego Wodza,
Zmiękły w oporze, gdym posłyszał imie,
Które w mej duszy wiecznem źródłem tryska.
Pochwiawszy głową, on rzecze: „Więc jakże!
Zostaniem tutaj?“ i tak się uśmiechnął
Jak do dzieciny jabłkiem zwyciężonej.
Potem do ognia wstąpił on przede mną,
Prosząc Stacjusza, który w ciągu drogi
Dzielił nas pierwej, by iść za mną raczył.
Gdym wszedł do ognia, szukając ochłody,
Do szkła wrzącego rzuciłbym się pewnie; —
Taki niezmierny upał tu doskwierał.
Słodki mój Ojciec, dodając otuchy,
O Beatricze wciąż idąc rozprawiał:
„Już, mówił, oczy jej zdaje się widzę.“
Po tamtej stronie głos wyśpiewujący
Wiódł nas, a baczni tylko na dźwięk jego,
Wyszliśmy z ognia, gdzie był wstęp na górę.
„Błogosławieni ojca mego, chodźcie!“
We wnętrzu takiej jasności zabrzmiało,
Że spojrzeć na nią nie mogłem olśniony.[947]
„Słońce odchodzi i wieczór się zbliża,
Głos mówił dalej; — nie wstrzymujcie kroków,
Spieszcie, nim zachód zupełnie zczernieje.“ —
Wgórę przez skałę wprost pięła się ścieżka
Ku onej stronie, kędy ja przed sobą
Gasiłem płomień znużonego słońca.[948]
Ledwieśmy kilka przestąpili szczebli,
Po cieniu, który rozpływał się wkoło,
I ja, i mądrzy poczuli Wodzowie,
Że już za nami zapadało słońce.
A nim niezmierne krańce widnokręgu
Wszystkie się jedną przyodziały barwą,
I nocy wszędy rozlały się cienie,
Każdy z nas łoże ze stopnia uczynił;
Bo własność góry odjęła nam nagle
Moc szczeblowania, raczej niż ochotę. —
Jak kozy, pierwej niźli się napasą,
Swawolne, chyże, skaczą po gór szczytach,
A potem w cieniu, gdy słońce doskwiera,
Żują swój pokarm potulne i ciche,
Kiedy nad niemi, oparty na kiju,
Spoczynku strzegąc, czujny pasterz stoi.
I jako owczarz, co zewnątrz gospody
Wkoło uśpionej noc przepędza trzody,
Bacząc by zwierz ją nie rozproszył dziki;
Tacyśmy byli wszyscy trzej w tej dobie
Ja, jako koza, oni, jak pasterze,
Z obu stron w groty uwięzieni ściany. —
Mało tu nieba widzieć można było,
A jednak na niem widziałem dokładnie
Większe niż zwykle i jaśniejsze gwiazdy.
Gdy się wpatruję i rozmyślam o nich,
Sen mnie ogarnął — ów sen, który często,
Nim rzecz się stanie, już ma o niej wieści.
W chwili, jak mniemam, gdy gwiazda Cytery,[949]
Co wiecznie ogniem miłości goreje,
Od wschodu pierwszy szle promień ku górze,
Mnie się wydało we śnie że oglądam
Młodą i piękną niewiastę na błoniu —
Szła biorąc kwiaty i nucąc mówiła:
„Niechaj, ktokolwiek o me imie spyta,
Wie żem jest Lia, a ręce me piękne
Zwracam dokoła, wijąc wieniec sobie:
Tu się ozdabiam, abym sobie samej
Przed mem zwierciadłem podobać się mogła.
Lecz siostra Rachel od swojego nigdy
Ani odchodzi, i dzień cały siedzi:
Piękne swe oczy zawsze widzieć żąda,
Jak ja rękami zdobić siebie pragnę.
Tak ją patrzanie, mnie czyn zaspakaja.[950]“
W blasku przedświtu, który dla wędrowców
Tem wdzięczniej wschodzi, im bliżej od domu,
Wracając z drogi, gospodą stanęli,
Zewsząd już nocy ciemności pierzchnęły
I sen mój z niemi; więc powstałem rączo,
Widząc że wielcy już powstali Mistrze.
— „Słodki ten owoc, którego śmiertelni
Po tylu drzewach usilnie szukają,
Dziś głodu twego zaspokoi żądzę.[951]“
Te były słowa, któremi Wirgili
Przemówił do mnie; a dar żaden nigdy
Nie mógł mi równej przyjemności sprawić.
Przeto się we mnie tak wzmagała żądza
Stanąć u szczytu, że za każdym krokiem
Czułem jak skrzydła rosły mi do lotu.
Jak tylko całe przebiegliśmy schody
I na najwyższym stanęli już stopniu,
Wirgili, we mnie wzrok utkwiwszy, rzecze:
„Już ogień wieczny i ogień doczesny
Widziałeś, synu, i zdążyłeś w kraje,
Gdzie już sam przez się nic widzieć nie mogę.[952]
Wiódłem cię tutaj rozumem i sztuką;
Teraz za wodza wezmij wolę własną,
Wyszedłeś bowiem z dróg stromych i ciasnych.
Patrz! oto słońce na twem czole błyska;
Patrz! oto trawa i kwiaty, i krzewy,
Które ta ziemia rodzi sama z siebie.
Nim piękne oczy zjawią się radośne,
Co iść do ciebie zmusiły mnie łzami,
Możesz się tutaj przechadzać, lub siedzieć.[953]
Nie czekaj więcej słów mych, ani znaków;
Wola twa wolna i zdrowa, i prawa; —
Błędem by było nie iść za jej radą.
Więc, na znak tego żeś sam sobie panem,
Wkładam na ciebie mitrę i koronę.[954]“
Żądny już wewnątrz obejrzeć i wkoło
Las boski, gęsty, zielonością żywy,
Co dla mych oczu dzień łagodził nowy,
Brzeg opuściłem, nie czekając dłużej,
I zwolna, zwolna kroczyłem przez błonie
Po ziemi, która zewsząd tchnęła wonie.
Łagodny powiew, nieznający zmiany,
Nie z większą siłą uderzał mi w czoło,
Z jakąby wietrzyk dotykał najlżejszy.
Posłuszne jemu, drzew gałęzie drzące
Wszystkie ku onej kłoniły się stronie,
Gdzie góra święta pierwsze rzuca cienie;[955]
Nie przeto jednak od pionowej linji
Tak odchodziły, aby na ich szczytach
Ptaszęta zabaw swych zaprzestać miały,
Owszem z rozkoszą, śpiewając, witały
Pierwsze dnia chwile, ukryte wśród liści,
Które ich pieśni wtórowały szmerem
Podobnym temu, jaki po konarach,
Na brzegu Chiassi przelatuje borem,
Gdy Eol na świat wypuszczał Sirokko,[956]
Już tak daleko w las ten starożytny
Powolne kroki zaniosły mnie były,
Żem nie mógł dojrzeć miejsca kędy wszedłem,
Kiedy mi dalszą zatamował drogę
Strumień, co trawę rosnącą na brzegu
Nachylał wlewo drobną falą swoją.
Wszystkie najczystsze na tym świecie wody
Męty by w sobie zawierać się zdały
W stosunku do tej, która nic nie tai,
Chociaż tak ciemna płynie w cieniu wiecznym,
Co nigdy słońcu, ani księżycowi
Promieni tutaj ciskać nie dozwala. —
Wstrzymałem stopy, a oczy'm przeprawił
Po za rzeczułkę, abym mógł podziwiać
Najświeższych kwiatów rozmaitość wielką.
A jako nagle przedmiot się nam jawi,
Co swą dziwnością myśl oddala wszelką,
Tak mi się jakaś zjawiła niewiasta,
Która samotna szła nucąc po drodze
I z kwiatów kwiaty wybierała sobie,
Któremi cała pstrzyła się jej droga.[957] —
— O piękna Pani — przemówiłem do niej —
Która w promieniach miłości się grzejesz,
Jeżeli wierzyć mam oblicza rysom,
Które zazwyczaj są świadkami serca,
Chciej ku tej rzecze na tyle się zbliżyć,
Ażebym śpiew twój rozumieć był w stanie.
Widok twój we mnie budzi przypomnienie
Miejsca i jaką była Prozepina
Kiedy nieszczęsna matka ją straciła,
A ona zasię wiosny swojej kwiecie.[958]
Jak tanecznica, ślizgając po ziemi
I ledwie drobną przebierając stopą,
Zwraca się w tańcu, podobnie się ona,
Muskając kraśne i złociste kwiaty,
Zwróciła ku mnie, właśnie jak dziewica
Która wdół skromne opuszcza powieki.
I prośbie mojej uczyniła zadość
Tak się zbliżając, że już śpiew jej miły
Dochodził do mnie w zrozumiałej treści.
Skoro stanęła w miejscu, kędy trawę
Pięknej rzeczułki oblewają fale,
Udarowała mnie wzniesieniem oczu.
Nie sądzę aby pod rzęsą Wenery
Jaśniał blask taki, gdy wbrew zwyczajowi,
Przez syna swego ugodzoną była.[959]
Śmiała się, stojąc na przeciwnym brzegu
I siła kwiatów zbierając rękami,
Co je bez nasion błoga rzuca ziemia.
O trzy nas kroki rozdzielała rzeka;
Ale Hellespont, który Xerxes dumny
Przebywać musiał, który i dziś jeszcze
Dla wszelkiej pychy ludzkiej jest wędzidłem,
Tak nienawistym nie był Leandrowi,
Gdy między Sestos i Abydos pływał,
Jak mnie ta rzeka, że się nie rozwarła.[960]
— „Jesteście nowoprzybyli i może
Uśmiech mój, rzecze, w miejscu tem wybranem
Na pierwsze gniazdo dla ludzkiej natury,
Zdziwienie u was i wątpliwość budzi?
Lecz Delectasti psalm rozlewa światło,
Które zamglony umysł wasz objaśni.[961] —
Ty, coś mnie prosił i co idziesz przodem,
Powiedz, czy chciałbyś jeszcze co posłyszeć;
Bom pospieszyła aby ile trzeba
Na twe pytania odpowiedzieć zadość.“
— Woda, odrzekłem, i szum tego lasu
Z nowonabytą walczą we mnie wiarą
W rzeczy, o której przed chwilą słyszałem
Inaczej wcale niźli ją tu widzę.[962]
Więc ona na to; „Jak to, co cię dziwi,
Z przyczyny swojej rodzi się, — opowiem
I mgłę rozproszę, która cię zaślepia.
Najwyższe dobro, które w sobie samem
Podoba, dobrym stworzyło człowieka,
I na zadatek wiecznego pokoju,
Oddało jemu miejsca tego skarby.
Z własnej on winy niedługo tu bawił:
Z własnej on winy na łzy i strapienia
Zmienił śmiech zacny i zabawy miłe.
Aby człowieka nietrapiły wcale
Zamieszki, jakie sprawiają wyziewy,
Które tam z ziemi i wody się wznoszą,
A ile mogą wślad za ciepłem gonią,
Góra ta w niebo pnie się tak wysoko,
Wolna już od nich, kędy się zamyka.[963]
Owóż, ponieważ powietrze tu całe
Krąży dokoła z pierwszym niebios sklepem,
Jeśli krąg z żadnej nie zerwany strony;
A więc i na tej również wysokości,
Która się w żywem powietrzu rozlega,
Ruch ten w las gęsty uderza i dzwoni.[964]
A potrącone drzewo tyle może,
Że swą własnością powietrze nasyca,
A ono, krążąc, rozsiewa ją wkoło.
Tamta więc ziemia, o ile jest godną,
Czy sama przez się, czy przez niebo swoje,
W łonie swem zaraz poczyna i rodzi
Różnych własności rozmaite krzewy.
Dziwnem więc by się nie zdało nikomu
Ktoby to słyszał, że się tam wykluwa
Roślina jaka bez jawnego siewu;
Masz bowiem wiedzieć, że ta ziemia święta
Pełna ziarn wszelkich i zawiera w sobie
Owoce, jakich tam nie wolno zbierać.[965]
Woda, co widzisz, nie sączy się z żyły
Przez oziębione żywionej wyziewy,
Jak strumień, który opada i wzbiera;
Lecz z niezmiernego i stałego źródła,
Które przybiera z woli Bożej tyle,
Ile podwójnem wylewa korytem,
Z tej strony spływa, mając własność taką,
Że człowiek pamięć grzechu w niej utraca;
Ztamtej mu wraca pamięć dobrych czynów
Tu zwie się Lete, tam zasię Eunoe;
Ale jej własność nie pierwej podziała,
Aż człek obojej zakosztuje strugi.[966]
Smak tego zdroju jest nad wszelkie inne!
Choć twe pragnienie dość już może syte,
Jakkolwiek dalszych nie odkrywam rzeczy,
Z łaski ci jeszcze dodam jedno słowo,
Sądząc że niemniej miłem tobie będzie,
Choć się nad zakres przyrzeczeń rozwiodę.
Ci, co wiek złoty i stan jego błogi
W starożytności śpiewali, ci może
Marzyli o tem miejscu na Parnassie.
Tu żył niewinny szczep ludzkiego rodu;
Tu wiosna wieczna; tutaj owoc wszelki;
Oto jest nektar przez wszystkich sławiony,“ —
Ku wieszczom wonczas zwróciłem się moim,
I uważałem że oba z uśmiechem
Ostatnie ono wysłuchali zdanie;
Potem ku pięknej twarz zwróciłem Pani.
Ona, śpiewając jak rozmiłowana,
Na zakończenie słów swoich dodała:
„Szczęśliwi, których zakryte są grzechy.[967]“
A jako nimfy, które w cieniu leśnym
Samotnie błądzą, te unikać rade,
A tamte zasię żądne ujrzeć słońce;
Tak ona przeciw prądowi potoku
Ruszyła brzegiem, a ja z nią narówni
Drobne jej kroki drobną'm śledził stopą.
Sta kroków pewnie nie uszliśmy razem,
Gdy oba równo skręciły się brzegi,
Że ku wschodowi zwróciłem się znowu.[968]
Niedługa jeszcze była nasza droga,
Gdy Pani, ku mnie zwracając się cała,
Rzekła: „Moj bracie! uważaj i słuchaj!“
W tem po wszech krańcach niezmiernego lasu
Przemknął blask nagły, więc myślałem sobie:
Może to błyska? Lecz że błyskawica
Znika, jak przyszła, ten zasię przeciwnie,
Im dalej, coraz to żywiej połyska;
Pytam więc w myśli; cóż to jest takiego? —
A w tem melodja przeleciała słodka
W powietrzu lśniącem.... Żarliwością zdjęty,
Gromiłem w duszy mej zuchwałość Ewy,
Że tam, gdzie ziemia i niebo słuchały,
Jedna niewiasta, zaledwie stworzona,
Zasłony żadnej ścierpieć nie umiała,
Pod którą gdyby zostawała korna,
Ja bym rozkoszy tych niewysłowionych
I wcześniej zaznał i dłużej kosztował.
Gdy śród pierwocin wiecznego wesela
Stawiałem kroki, wahając się cały,
A nowych jeszcze spragniony rozkoszy; —
Przed nami, spodem zielonych konarów,
Powietrze ogniem zapłonęło całe,
A w dźwięku słodkim śpiew już rozpoznałem.
Dziewice święte! jeśli dla was kiedy
Znosiłem głody, chłody i niewczasy, —
Błagać zapłaty dziś konieczność nagli.
Niech Helikonu zdrój się dla mnie się leje.
Niech mi Uranja z chórem swym pomoże
Trudne dla myśli w rym układać rzeczy![969] —
Niedługo, skutkiem za wielkiej przestrzeni,
Która nas od nich oddzielała jeszcze,
Siedem drzew złotych w złudzeniu ujrzałem.
Ale gdy ku nim zbliżyłem się tyle,
Że przedmiot wspólny, co zmysły uwodził,
Nic przez odległość z kształtów swych nie tracił,
Władza, co rozum z rozwagą jednoczy,
Poznać mi dała, że to są świeczniki,
A w śpiewu głosach słyszałem Hozanna!
Piękny ów przyrząd połyskał zwysoka
Jaśniej daleko niźli księżyc w pełni,
W połowie nocy na pogodnem niebie.[970]
Pełen zdziwienia zwróciłem się tedy
Ku Wirgilemu; ale Mistrz mój dobry
Odrzekł mi nie mniej zdumionem spojrzeniem.[971]
Więc wzrok na wielkie znów obracam rzeczy,
Co tak powolnie ku nam się zbliżały,
Że prędzej od nich szła by panna młoda.[972]
W tem woła Pani: „Czemu z taką żądzą
Spoglądasz tylko na te światła żywe,
A niechcesz widzieć co za niemi idzie?“
Ujrzałem wtenczas ludzi, co za niemi,
Jak za wodzami, szli odziani w bieli,
A białość taka nieznana na ziemi!
Wlewo ode mnie połyskała woda,
I jak zwierciadło, kiedym w nią spoglądał,
Wiernie bok lewy odbijała ku mnie, —
Gdy na mym brzegu stanąłem już w miejscu,
Gdzie od nich rzeka dzieliła mnie tylko,
By lepiej widzieć, kroki me wstrzymałem,
I oglądałem: przodem szły płomyki,
Kraśne w powietrzu zostawując ślady,
Niby proporce na wiatr rozpuszczone.[973]
W górze więc siedm smug znaczyło niebo,
Wszystkie barw takich, z jakich zwykle tworzy
Słońce łuk tęczy, Delja obręcz swoją.[974]
Owe sztandary ciągnęły się wtyle
Dalej niż oczy sięgać były w stanie;
A pierwsze, jako wnoszę, od ostatnich
O dziesięć kroków oddalone były.[975]
Pod takiem pięknem przykryciem, jak mówię,
Dwudziestu czterech starców szło parami
W wieńcach z lilii i wszyscy śpiewali:
„Błogosławionaś ty między córkami
Ojca Adama i niech wiecznie będzie
Błogosławiona wdzięków twoich krasa![976]“
Gdy naprzeciwko mnie na drugim brzegu
I kwiaty kraśne i zielone trawy
Wolne już były od wybranych grona,
Jak w niebie gwiazda wślad za gwiazdą idzie,
Tak czworo zwierząt kroczyło za nami,
Wszystkie zielonem liściem uwieńczone
I każde sześcią skrzydeł upierzone;
Pierze ócz pełne, a oczy Argusa
Byłyby takie, gdyby jeszcze żyły.[977]
Rymów na opis ich trwonić nie będę,
O Czytelniku, bo wydatek inny
Troszczy mnie; przeto szczodrym być nie mogę.
W Ezechjelu czytaj, co opiewa,
Jako je widział od lodów krainy
Dążące w wichrze, ogniu i obłokach;
A jakie znajdziesz je na kartach jego,
Takie tu były; jeno co do pierza,
Jan, zgodny ze mną, różni się od niego.[978]
Przestrzeń pomiędzy czterma zwierzętami
Wóz tryumfalny dwókolny mieściła,
Co karkiem gryfa ciągniony pomykał.
Gryf oba skrzydła wytężając w górę
Pomiędzy średnią a trzema i trzema
Smugami, wszystkie przecinał bez szkody.[979]
Tak szły wysoko że nie widać było.
Członki miał złote, tam kędy był ptakiem,
A inne białe, upstrzone czerwienią.[980]
Nie tylko Romy tak pięknym rydwanem
Wódz Afrykański, ni August nie bawił,
Lecz obok tego lichym by się wydał
Sam rydwan słońca, co zbłąkany zgorzał
Na prośbę ziemi modlącej, gdy Jowisz
W skrytościach sądu chciał być sprawiedliwym.[981]
Od prawej osi, pląsające wkoło
Szły trzy niewiasty: jedna tak czerwona,
Że w ogniu ledwie poznaną by była;
A druga taka, jakoby jej ciało
I kości właśnie ze szmaragdu były:
Trzecia się zdała świeżo spadłym śniegiem.
I naprzemiany biała, to czerwona
Rej zda się wiodły, a śpiewem ostatniej
Krok się ich rządził to wolny, to chyży.[982]
Od lewej strony pląsały wesoło
Cztery niewiasty w szkarłat przyodziane,
Idąc w tem śladem jednej z grona swego,
Która na czole miała troje oczu.[983]
Za opisanym tym orszakiem całym,
Dwóch starców różnych odzieżą ujrzałem,
Lecz równie zacnej i godnej postawy.
Jeden się zdawał być uczniem wielkiego
Hippokratesa, którego natura
Dla istot sobie najmilszych stworzyła;
Drugi przeciwną okazywał troskę
Mieczem błyszczącym, a ostrym dotyla,
Że zpoza rzeczki przejmował mnie strachem.[984]
Dalej znów czetrech mężów oglądałem
Skromnej postawy; w końcu za wszystkimi
Widziałem starca, który szedł samotny,
Śpiący, a w twarzy myśl jaśniała bystra.[985]
Siedmiu ostatnich przyodziani byli
Podobnie mężom pierwszego zastępu,
Jeno ich czoła nie w wieńcach z lilii,
Lecz z róż i innych kraśnych kwiatów były:
Przysiądzby można w pewnem oddaleniu
Że nad ich brwiami płomienie gorzały.[986]
Gdy wprost przede mnie rydwan się zatoczył,
Grom dał się słyszeć; a jak gdyby dalszy
Pochód wzbroniono, krok swój duchy zacne
Z przodkującemi wstrzymały sztandary.[987]
Gdy ten siedmiogwiazd najpierwszego nieba,
Co nigdy nie znał wschodu, ni zachodu,
Ani mgły innej, prócz grzechu zasłony,
I co każdemu na powinność jego
Wskazywał tutaj, jak ów niższy temu,
Który do portu zdążając steruje.
Wstrzymał się w miejscu,[988] — prawdomowne grono,
Które szło pierwej między nim a gryfem,
Teraz do wozu zwróciło się całe,
Jako do swego ukojenia źródła.[989]
Jeden z nich, piejąc jak posłaniec nieba,
Trzykroć zawołał (za nim wszyscy inni):
Oblubienico! przybywaj z Libanu![990]
Jak na dźwięk trąby ostatecznej chyżo
Powstaną z grobów swych błogosławieni,
Piejąc radośnie odzyskanym głosem,
Podobnie na głos poważnego starca,
Stu urzędników i posłów wieczności
Powstało razem na rydwanie boskim.
„Błogosławionyś ty, który przychodzisz,[991]“
Wołali wszyscy; a na wóz i wkoło
Rzucając kwiaty, znów zasię wołali:
„Sypcie lilije pełnemi garściami![992]“
Widziałem nieraz, kiedy, dnieć poczyna,
Wchodnia część nieba różaną się barwą
Reszta zaś pięknym błękitem się krasi,
I lice słońca wyziera przyćmione,
A skutkiem pary, która je łagodzi,
Oko czas długi widok jego znosi; —
Podobnie w łonie onej kwiatów chmury,
Co z rąk anielskich wzbijała się w górę
I w środek wozu i zewnątrz spadała,
W wieńcu oliwnym po białej zasłonie,
W zielonym płaszczu, zjawiła się Pani,
Barwą żywego płomienia odziana.[993]
I duch mój, który już od tyla czasu,
Drżący ze strachu i zdumienia razem,
Jej obecnością nie był przygnębionym, —
Chociaż oczyma nic więcej nie widział,
Skutkiem tajemnej władzy, co z niej wiała,
Uczuł już dawniej potęgę miłości.[994] —
Zaledwie oczy ugodziła moje
Wielka ta cnota, która mnie przebodła
Pierwej niżeli z dzieciństwa wyszedłem,[995] —
Z takiem uczuciem zwróciłem się wlewo,
Z jakiem dziecina ku swej matce bieży,
Gdy smutku dozna, lub gdy ją strach goni,
Chcąc Wirgilemu powiedzieć: krwi kropli
Nie masz w mych żyłach, któraby nie drżała!
Poznaję ślady dawnego płomienia![996]
Ale Wirgili już był nas opuścił...
Wirgili, ojciec najsłodszy, któremu
Oddałem siebie dla zbawienia mego![997]...
Nawet stracony przez prarodzicielkę
Skarb nie był w stanie utulić mnie w żalu,
I oczyszczone rosą me jagody
Znów od gorzkiego poczerniały łkania![998]
„Dante! o nie płacz, że odszedł Wirgili,
Nie płacz zawcześnie; bo przystało tobie
Płakać, gdy inny miecz ugodzi ciebie.[999]“
Jak ów admirał, co wprzód i wtył chodzi,
Bacząc na ludzi, którzy obsługują
Inne okręty, i głosem ich swoim
Do sprawowania dobrego zagrzewa, —
Taką, na lewej rydwanu krawędzi
(Kiedym się zwrócił na dźwięk mego miana,
Które konieczność zapisać tu każe),
Ujrzałem Panią, co już pod zasłoną
Anielskich mi się ukazała godów,
Jak z za potoku oczy słała ku mnie.
Chociaż zasłona spadająca z czoła,
Liściem Minerwy otoczona gęsto,
Niedozwalała dojrzeć ją wyraźnie,
Jednak, z postawą królewsko-wyniosłą,
Mówiła dalej, jak ten który chowa
Na zakończenie najgorętsze słowa,
„Spójrz na mnie! jam jest, jam jest Beatricze!..
Jakżeś to raczył wstąpić na tę górę?...
Czyż nie wiedziałeś że tu szczęście mieszka?“
Oczy me spadły wdół na jasną strugę,...
Lecz gdym się przejrzał, zwiodłem je na trawę,
Taki wstyd ciężki obarczył mi czoło. —
Jak matka zda się surową synowi,
Taką się właśnie wydała mi ona;
Gorzki jest bowiem smak litości cierpkiej!...
Umilkła — a w tem śpiewają Anieli:
„W Tobie ja, Panie, złożyłem nadzieje,“
Nie idąc dalej jak do „stopy moje.[1000]“
Jak w żywym borze, na Italji grzbiecie,
Śnieg, tchnieniem wiatrów słowackich zakrzepły,
Lodowacieje, potem roztopiony
Sam w siebie wsiąka, jak tylko nań wionie
Od ziemi, w której braknie czasem cienia,
Właśnie jak świeca od ognia topnieje;[1001]
Tak pozbawiony łez i westchnień stałem,
Nim posłyszałem śpiew tych, których głosy
Zawsze brzmią zgodnie ze sfer wiecznych brzmieniem.
Ale gdy w słodkich dźwiękach rozpoznałem
Litość nade mną, większą niżby rzekli:
Niewiasto! czemu gnębisz go tak srodze?
Lód, który ściął się wkoło serca mego,
Tchnieniem i wodą stał się, i z mej piersi
Z bolem się wylał przez usta i oczy. —
Nieporuszona na wspomnionej stronie[1002]
Rydwanu, ona zwróciła się potem
Ku litościwym istotom w te słowa:
„Wy tak czuwacie w dnia wiecznego blasku,
Że noc przed wami i sen nie ukryje
Na drogach świata najmniejszego kroku;
Więc ma odpowiedź więcej ma na pieczy
By ją zrozumiał ten, który tam płacze,
A boleść jego równą była winie.[1003] —
Nie tylko wpływem wielkich sfer obrotu,
Co wszelkie ziarno gdzie cel jego wiodą,
Wedle własności gwiazd towarzyszących, —
Ale przez wielką łask bożych szczodrotę,
Których deszcz spada z mgły tak podniesionej,
Że do niej wzrok nasz zbliżyć się nie może, —
Takich przymiotów był on w życiu nowem,
Że w nimby wszelkie nawyknienie prawe
Cudowne było okazało skutki.[1004]
Lecz rola gorszą i dzikszą się staje,
Im więcej dzielnej, ziemnej treści miała,
Gdy złe jest ziarno i braknie uprawy!...
Czas jakiś licem wspierałam go mojem,
I młodocianne ukazując oczy
Wiodłam go z sobą torem prawej drogi,
Lecz skoro tylko stanęłam na progu
Drugiego wieku i zmieniłam życie, —
On mnie odbieżał i oddał się innym.[1005]...
Gdy się od ciała wyniosłam do ducha,
Gdy krasa moja i cnota urosła, —
Stałam się jemu mniej drogą i wdzięczną!
Zwrócił on kroki swe na drogę mylną,
Goniąc za szczęścia złudnemi obrazy,
Które obietnic nie ziszczają żadnych.
Na nic się zdało, że mu wybłagałam
Natchnienia, że go starałam się niemi,
We śnie i różnie, przywołać ku sobie.
Mało dbał o nie i tak upadł nizko,
Że wszelkie środki ku zbawieniu jego
Już wyczerpałam, — został jeden tylko —
Stan zatraconych pokazać mu ludów.
Dla tegom progi zmarłych nawiedziła
I z płaczem niosła prośby me ku temu,
Który go na te wprowadził wyżyny.[1006] —
Złamanym byłby wielki wyrok Boga,
Gdyby kto Letę przebył i skosztował
Wód jej, jeżeli niezłożył opłaty
Żalem, co hojne łzy wylewać każe.[1007]“
— „O ty, co stoisz tam za rzeką świętą
(Mówić poczęła znowu bez odwłoki,
Zwracając ku mnie bodziec swojej mocy,
Która już w cięciu ostrą mi się zdała),[1008]
Mów, mów, czy prawda? oskarżenie takie
Winieneś własnem utwierdzić wyznaniem.“ —
Władze me w takiem pomieszaniu były,
Że głos, zaledwie wydany, już zniknął,
Pierwej niżeli z ust wymknąć się zdołał.
Czekała chwilę, potem rzekła znowu:
„Przecz myślisz? powiedz; bo pamiątek smutnych
Jeszcze ta woda nie zniszczyła w tobie.“
Strach i zmieszanie razem połączone
Z ust mi wydarły tak dotyla słabe,
Że wzrok je chyba ułowić by zdołał.
Jak w ręcznej kuszy, gdy zbyt wytężona,
Pęka zarazem i łuk jej, i strzała,
A grot mniej wartki dobiega do celu;
Tak ja, złamany tem brzemieniem ciężkiem,
Wybuchłem łzami i westchnień potokiem,
I głos mi zamarł u swojego wyjścia.
Więc ona do mnie: „Gdy moje zapały
Wiodły cię, abyś umiłował dobro,
Nad które nic już nie jest pożądanem,[1009]
Jakież zawady, jakie więzy potem
Spotkałeś, abyś wyzuł się z nadzieji
Iść dalej naprzód po wskazanej drodze?
Jakież słodycze, czy korzyści jakie
Na czole innych zajaśniały tobie,
Abyś im ciągle miał zachodzić w drogę?“
Gorzkie z mej piersi dobywszy westchnienie,
Zaledwiem znalazł głos do odpowiedzi,
A ustom ciężko wyrazić ją było;
Z płaczem wyrzekłem: Ach, doczesne rzeczy
Złudną lubością zwróciły mnie k'sobie,
Jak tylko twoje oblicze się skryło.
A ona: „Czybyś milczał, czy zaprzeczał
Temu coś wyznał, niemniej by twa wina
Wiadomą była; — zna ją taki sędzia!...
Lecz gdy z ust własnych zaskarżenie grzechu
Wychodzi, zwyczaj jest na dworze naszym,
Że przeciw ostrzu toczydło się zwraca.[1010]
Wszakże, większego żebyś doznał wstydu
Za błędy swoje, i byś w innym razie
Stalszym był, wabne słuchając syreny, —
Odłóż na stronę ziarno łez i słuchaj:
Posłyszysz, jak me pogrzebione ciało
Winno cię było wieść przeciwną drogą. —
Nigdy natura ze sztuką złączona
Rozkoszy takiej ci nie objawiła,
Jak piękne członki, które mnie więziły,
A które dziś już w proch się rozsypały.
Jeśli więc moja śmierć odjęła tobie
Rozkosz najwyższą, jakaż rzecz śmiertelna
Żądzę twą mogła pociągnąć ku sobie?
Za pierwszym rzeczy zwodniczych postrzałem
Powinien byłbyś podnieść się ku niebu,
W ślad za mną, która już nie byłam taką.
Nie należało nadół spuszczać pióra
I nowych czekać ran z oczu dziewczyny,
Lub innej równie znikomej próżności.[1011]
Nowotny ptaszek czeka aż nań strzelą
Dwa, lub trzy razy; lecz przed okiem tego
Co porósł w pierze, próżno sieć rozkładać,
Próżno nań z łuka ostre puszczać strzały.“
Właśnie jak dzieci wstydem oniemiałe,
Z okiem ku ziemi, stoją i słuchają,
Uznają winę i żałują za nią;
Tak i ja stałem, a ona mi rzecze:
„Jeśli bolejesz, słuchając, — wznieś brodę,
A patrząc, większej doznasz ty boleści.“
Z mniejszym oporem wyrwany z korzeniem
Pada dąb silny, kiedy weń uderzy
Wicher z północy, lub od ziemi Jaoba,[1012]
Niż ja na rozkaz jej podniosłem głowę,
I dobrze czułem jad przymówki ostrej,
Gdy mówiąc do mnie, twarz nazwała brodą.[1013]
Gdym podjął czoło, oko wnet postrzegło,
Że już istoty najpierwej stworzone
Przestały były wkoło sypać kwiaty;[1014]
I niedość jeszcze pewne me źrenice
Widziały jednak, jako Beatricze
Zwrócona twarzą ku zwierzowi stała,
Który jest jeden w dwoistej naturze.[1015]
Choć pod zasłoną, za zieloną rzeką,
Przecież się zdało, że daleko więcej
Dziś przewyższyła dawną piękność swoją,
Niż kiedyś piękność innych na tej ziemi.
Pokrzywa żalu piekła mnie tak srodze,
Że ze wszech rzeczy, ta która najwięcej
Miłość ku sobie pociągnęła moją,
Najwięcej mi się nienawistną stała;[1016]
A serce taka ubodła zgryzota,
Żem padł zemdlony... co się ze mną działo,
Wie ta najlepiej, która to sprawiła. —
Kiedy zewnętrzne odzyskałem władze,
Widzę — nade mną tuż stoi niewiasta,
Którą już pierwej spotkałem samotną,
I woła na mnie: „Trzymaj się mnie, trzymaj!“
Potem do rzeki wciągnęła po szyję,
Wlokąc za sobą, a sama po wodzie
Mknęła leciuchno jak czółenko tkackie.[1017]
Gdy do szczęsnego zbliżyłem się brzegu,
„Okrop mnie, Panie!“ tak zabrzmiało słodko,
Że wspomnieć nawet dziś nie jestem w stanie,
Nie żebym jeszcze miał to opisywać.[1018]
Piękna niewiasta rozwarła ramiona,
I głowę moją ująwszy, do wody
Tak zanurzyła, żem się musiał napić.
Potem podjęła i w tanecznem kole
Czterech piękności stawiła zlanego,
Z których mnie każda okryła ramieniem.[1019] —
— „My tutaj Nimfy, a na niebie gwiazdy:[1020]
Nim Beatricze zstąpiła na ziemię,
Nas wyznaczono na jej służebnice.
Zaprowadzimy ciebie przed jej oczy;
Ale trzy siostry, co są ztamtej strony
I głębiej widzą, niech ci wzrok zaostrzą,
Abyś jej oka zniósł radośne światło.[1021]
Tak one piejąc, mówiły, a potem
Przed pierś mnie gryfa przywiodły, gdzie twarzą
Zwrócona ku nam Beatricze stała,
I rzekły znowu: „Nieoszczędzaj wzroku:
Przed szmaragdami stawiłyśmy ciebie,
Zkąd miłość na cię ciskała już groty.“
Tysiąc gorętszych od płomienia żądzy
Przykuły oczy me do jasnych oczu,
Które na gryfie niewzruszone tkwiły.
A jako słoćce w zwierciadlanej szybie,
Tak zwierz dwoisty w tych oczach promieniał
Raz tę, raz inną postać objawując. —
O czytelniku! pomyśl, czym się dziwił,
Widząc że przedmiot stał nieporuszony,
A w swem odbiciu ciągle się tak mienił.[1022]
Kiedy zdumienia i radości pełna
Dusza się moja tą żywiła karmią,
Co razem syci i łaknienie budzi,
Z najwyższych rzędów trzy niewiasty inne
(Jak to świadczyły postawa i ruchy),
Pomknęły tańcząc, przy anielskiej śpiewce.
— „Zwróć, Beatricze, zwróć twe oczy święte
(Brzmiała ich piosnka), na wiernego sługę,
Co tyle drogi odbył by cię widzieć.
Racz z łaski swojej łaskę nam okazać:
Odsłoń dla niego usta, aby poznał
Drugą twą piękność, którą przed nim kryjesz.[1023]“
O, ty światłości wiekuistej blasku!
Gdzież jest ten, który pod Parnasu cieniem
Wybladł i który pił ze zdrojów jego,
A czyjby umysł nie czuł się zgnębionym,
Siląc się oddać jakim byłeś wtedy,
Kiedy się w jasnem odkryłeś przezroczu,
Kędy cię niebios harmonja ocienia?[1024]
Tak oczy moje wytężone pilnie
Dziesięcioletnie gasiły pragnienie,
Że wszystkie inne zmysły me zamarły,
A ztąd i zowąd odgrodzone ścianą
O nic nie dbały, tak je uśmiech święty
Dawnemi sidły przyciągał do siebie.[1025]
W tem gwałtem wzrok mój został odwrócony
Ku lewej stronie przez one boginie,
Bom słyszał jasno głos ich: „nadto pilnie.[1026]“
Stan, w jaki oczy bywają wprawione,
Gdy je blask słońca tylko co uderzył,
Na czas niejaki pozbawił mnie wzroku;
Lecz, skoro z blaskiem obył się on słabym
(Słabym, powiadam w porównaniu z wielkim,
Co mnie od niego oderwano siłą),
Ujrzałem wonczas, że już zastęp chwały
Zawrócił w prawo, a idącym w twarze
Świeciło słońce i siedem płomieni.[1027]
Jak hufiec zbrojny, gdy uchodząc zguby,
Pod puklerzami wkoło swej chorągwi
Zwija się pierwej, nim szyk cały zmieni;
Podobnie wojsko niebieskiego państwa
Idące przodem, przeciągnęło całe,
Nim przednie wozu zwróciło się drzewo.[1028]
Potem niewiasty do kół powróciły,[1029]
A gryf poruszył brzemie swoje święte,
Choć żadne piórko na nim ani drgnęło.
Piękna niewiasta, co mnie wiodła brodem,
I ja, i Stacjusz, szliśmy wślad za kołem,
Które w zawrocie mniejszy łuk znaczyło.[1030]
Idąc wspaniałym, dziś bezludnym lasem,
(Z winy tej, która uwierzyła w węża),
Anielskim krok nasz mierzyliśmy śpiewem.
Może potrzykroć wypuszczona strzała
Przebiega przestrzeń, jakąśmy przbyli,
Kiedy zstąpiła na dół Beatricze.
W tem słyszę — wszyscy szemrają; „Adamie!“
Potem do koła otoczyli drzewo
Z liści i kwiatów całkiem obnażone.[1031]
Gałęzie jego, co im wyżej w górę,
Tem się koroną rozlegają szerszą,
Przez Indiany nawet by w ich lasach
Za swą wysokość podziwiane były.
— „Błogosławiony jesteś ty, o gryfie,
Że nie rozdzierasz dziobem tego drzewa,
Słodkiego smaku, bowiem żywot inny
W srogiej boleści tarzał się od niego.[1032]“ —
Tak wkoło drzewa krzepkiego wołano;
A zwierz dwurodny odpowiedział na to:
„Tak się nasienie wszelkiej prawdy chowa![1033]“
I ku dyszlowi zwracając się znowu,
Do stóp wdowiego przyciągnął go drzewa
I to co z niego przy niem pozostawił.[1034]
Jak nasze drzewa, kiedy światło wielkie
Pada zmieszane z tem, które promieni
Wślad Ryb niebieskich, nabrzmiewają treścią,
Potem z nich każde odnawia się w barwie
Właściwej sobie, pierwej niźli słońce
Pod inną gwiazdą sprzęże swe rumaki;[1035]
Tak, mniej niż róży, więcej niż fiołka
Spłonąwszy barwą, odżyło to drzewo,
Które przed chwilą obnażone stało.[1036]
Nigdym nie słyszał, ani też na ziemi
Śpiewają kiedy hymn podobny temu,
Jakim naonczas ozwała się rzesza;
A całej pieśni znieść nie byłem w stanie.
Gdybym był zdolny wyrazić jak niegdyś,
Słuchając powieść o Syrinksie młodej,
Snem były zdjęte bezlitośne oczy,
Co czujność swoją przypłaciły drogo, —
Jak malarz, który ze wzoru maluje,
Skreśliłbym obraz jak zasnąłem wtedy.[1037]
Lecz niech kto zechce maluje uśpienie;
A więc przechodzę do chwili ocknienia
I mówię, że mi rozdarł snu zasłonę
Blask i wołanie jakieś: „Wstań! co robisz?“
Jak Piotr i Jakób, i Jan, gdy ujrzeli
Kwiecie jabłoni, która swym owocem
Aniołów nawet obudza łaknienie
I nieustanne w niebie sprawia gody,
Złamani trwogą, ocknęli się znowu
Na słowo, które sny łamało głębsze,
I obaczyli zmniejszonem swe grono,
Bo już i Mojżesz i Eliasz znikli,
A szatę Mistrza swego przemienioną; —
Tak jam się ocknął, a nade mną stała
Ta litościwa, która kroki moje
Wiodła niedawno z biegiem świętej rzeki.[1038] —
Pełen zwątpienia — gdzież jest Beatricze?
Rzekłem; a ona: „Patrz, oto tam siedzi
Pod nowem liściem, na korzeniach drzewa;
Patrz, jakie grono otacza ją wkoło,
Gdy inni, z pieśnią słodszą i wznioślejszą,
W górę ku niebu wślad za gryfem dążą.“ —
Nie wiem czy jeszcze dalej co mówiła,
Bo już mi w oczach była ta, przez którą
Głuchy na wszelkie inne rzeczy byłem.
Na ziemi prawdy siedziała tam sama,
Jak straż u tego postawiona wozu,
Który dwuistny zwierz wiązał u drzewa.[1039]
Siedem nimf wieńcem zamknęły ją wkoło,
Trzymając w ręku światła, co bezpieczne
Od Akwilona i Austra podmuchów.[1040] —
„Nie długo będziesz przybyszem w tym lesie:
Ze mną ty będziesz w nieskończone wieki
Obywatelem tej niebieskiej Romy,
Której sam Chrystus jest obywatelem.[1041]
A więc dla dobra zepsutego świata,
Wpatruj się w rydwan, a gdy ztąd powrócisz,
To, coś tu widział, spisz na kartach księgi.“
Tak Beatricze przemówiła do mnie,
A ja się korząc u stóp jej rozkazów,
I myśl i oczy zwróciłem gdzie chciała.[1042]
Nigdy tak szparko z łona gęstej chmury
Nie spada ogień, w chwili gdy na ziemię
Z najdalszych kończyn wyleją się deszcze,
Jak tam, widziałem, runął ptak Jowisza
Skróź gęstwę drzewa, zdźierając zeń korę,
Zbijając świeże i liście i kwiaty.
I z całej mocy na rydwan uderzył,
Który się ugiął, jak okręt wśród burzy,
Gdy ztąd i zowąd bałwany go tłuką.[1043]
Widziałem potem — do kolebki wozu
Tryumfalnego wskoczył lis wychudły,
Co nigdy, zda się, nie znał dobrej strawy.
Lecz za bezecne zgromiwszy go winy,
Zmusiła Pani moja do ucieczki,
Na jaką tylko stać kości bez ciała.[1044] —
Widziałem później — orzeł z tejże strony,
Zkąd pierwej godził, spadł do wnętrza wozu
I wnet je pierzem okrywszy odleciał.
A jako z serca ściśnionego żalem,
Głos taki wyszedł z wysokości nieba:
„O łodzi moja! zły jest twój ładunek![1045]“ —
Potem, jakoby rozwarła się się ziemia
Między kołami i smok się wynurzył
Co przez wóz w górę uderzył ogonem;
A jako osa kiedy żądło cofa,
Tak on cofając ogon jadowity,
Wyrwał kęs spodu i wijąc się zmykał.[1046] —
Jak żyzna ziemia odziewa się darnią,
Tak reszta wozu okryła się pierzem,
Co je tu w czystym i dobrym zamiarze
Zniesiono może: prędzej niż westchnienie
Wymknąć się zdoła przez otwarte usta,
Już się niem dyszel i koła okryły.[1047]
Przeistoczona tak budowa święta
Z różnych swych części wynurzyła głowy:
Trzy z nich na dyszlu, a po rogach cztery:
Pierwsze z nich były rogate, jak byki,
Zaś inne jeden róg miały na czole...
Potwór, jakiego nie widziano nigdy![1048] —
Ufna, jak twierdza na wyniosłej górze,
Na nim rozpustna wszetecznica siadła,
Chyże dokoła puszczając źrenice.[1049]
A jakby strzegąc by mu jej nie wzięto.
Olbrzym, widziałem, stanął u jej boku,
I całowali się czasem oboje.
Ale gdy błędne, pożądliwe oczy
Zwróciła na mnie, ten jej gach okrutny
Chłostać ją począł od stóp aż do głowy,
I podejrzliwy a jątrzony gniewem,
Odwiązał potwór i w las go pociągnął,
Który mnie wkrótce jak tarczą zasłonił
Od wszetecznicy i nowego zwierza.[1050]
„Boże! poganie naszli Twe dziedzictwo!“
To trzy, to cztery niewiasty naprzemian,
Łkając, poczęły śpiewać psalm ten rzewny;
A Beatricze, wzdychając żałośna,
Słuchała blada, że o mało więcej
Zmienioną była u krzyża Marija.[1051]
Ale gdy po tych dziewicach z koleji
Przemówić mogła, powstała na nogi,
I ogniem cała zapłonąwszy, rzekła;
„Maluczko, siostry, już mnie nie ujrzycie;
Maluczko zasię, a znów mnie ujrzycie.[1052]“ —
Potem je wszystkie siedm stawiąc przed sobą,
A mnie, i Panię, i mędrca, co jeszcze
Zostawał z nami, znakiem szląc za siebie,[1053]
Ruszyła z miejsca. — Nie wiem czy dziesiąty
Krok już na ziemi postawiła była,
Gdy mi oczyma ugodziła w oczy,
I ze spokojnem rzekła mi obliczem;
„Idź spieszniej, abyś słyszeć mnie był wstanie,
Jeżeli z tobą mówić mi wypadnie.“
Kiedym się do niej zbliżył jak przystało,
Rzekła mi: „Bracie: czemu idąc ze mną,
Żadnego nie śmiesz zadać mi pytania?“ —
Jak się to zdarza ludziom, którzy zbytniem
Uszanowaniem dla zwierzchników zdjęci,
Że, mówiąc do nich, nie wstanie są głosu
Wydać przez zęby, — tak stało się ze mną;
Więc urwanemi ozwałem się dźwięki:
Pani! znasz dobrze i potrzebę moją,
I to, co dla niej najlepiej przystało.
A ona do mnie: „Chcę byś od tej chwili
Pozbył się wszelkiej obawy i wstydu,
Abyś jak senny nie przemawiał więcej. —
Wiedz, że naczynie, które wąż zdruzgotał,
Było, a nie jest; ale winowajca
Niech będzie pewnym, że się zemsta Boga
Żadnej polewki nie ulęknie wcale.[1054]
Nie zawsze orzeł bezpotomnym będzie.
Co pierzem okrył rydwan, który przeto
Potworem stał się, a potem zdobyczą.[1055]
Bo widzę jasno i dla tego głoszę,
Blizkie już gwiazdy, co nam czas przywiodą
Wolny od wszelkiej zawady i tamy;
W którym to czasie Pięćset Pięć i Dziesięć,
Posłaniec Boga, zabije zbrodnicę
Oraz olbrzyma, co z nią razem grzeszy.[1056] —
Może ma powieść, ciemna jak Temidy
Lub Sfinxa mowa, nie przekona ciebie,
I umysł, równie jak tamta, zamroczy;
Ale wypadki Najadami będą,
Które rozwiążą tę zagadkę trudną,
Bez wszelkiej szkody dla trzódy i zboża.[1057]
Zważaj me słowa; a jak je podaję,
Tak ty je odnieś i podaj żyjącym —
Życiem, co tylko jest do śmierci drogą.
Pamiętaj, kiedy spisywać je będziesz,
Abyś nie skrywał w jakim stanie drzewo
Widziałeś tutaj dwakroć rozburzone.[1058]
Ktokolwiek łamie je, albo odziera,
Bluźnierstwem czynu ten obraża Boga,
Bo je dla siebie tylko stworzył świętem.
Za ukąszenie jego, pierwsza dusza
Lat pięć tysięcy i więcej w katuszy
I upragnieniu wyglądała Tego,
Który na sobie poniósł zbrodni karę.[1059]
Śpi chyba duch twój, jeśli nie pojmuje,
Że dla szczególnej przyczyny to drzewo
Tak jest wyniosłe, rozrosłe u szczytu.
I gdyby płoche myśli twe nie były
Wodami Elsy dla umysłu twego,[1060]
A twoje w myślach tych upodobanie
Nie było dla cię, czem dla morwy Pyram;[1061]
Jużbyś, jedynie z tych okoliczności,
Poznał moralnie sprawiedliwość Boga,
Że drzewa tego dotykać zakazał.
Lecz że twój umysł skamieniałym widzę
I zaczernionym ciemną grzechu barwą,
Tak że cię światło mowy mej olśniewa,
Chcę więc ażebyś zachował ją w sercu,
Choć nie spisaną, to w obrazu rysach,
Jak, na pamiątkę odbytej podróży,
Pielgrzym, wracając, palmą kij obwija.“ —
— Jak wosk (odrzekłem), niezmienną przechowa
Pieczęć odbitą, tak na mózgu moim
Cała twa mowa odbiła się wiernie.
Ale, przecz słowo pożądane twoje
Tak nad mym wzrokiem wysoko ulata;
Że im usilniej dosięgnąć go pragnie.
Tem coraz w dalszej gubi je przestrzeni?
— „Ażebyś (rzekła), poznał jakiej szkoły
Wyznawcą byłeś; abyś widział jasno
O ile zdolną jest nauka wasza
Pojąć me słowo; abyś się przekonał,
Że droga wasza jest od bożej drogi
Tak oddalona, jak od ziemi niebo,
Które najwyżej szybkie toczy koła.[1062]“ —
— Nie przypominam (odrzekłem jej na to),
Abym się kiedy od ciebie oddalał,
Ani mnie za to sumienie me gryzie. —
— Jeżeli tego przypomnieć nie możesz
(Z uśmiechem rzekła), to pamiętaj przecie,
Że już Letejskiej napiłeś się wody.
A jako z dymu o ogniu wnosimy,
Tak zapomnienie twe dowodzi jasno
Winy, czem innem zajętej, twej woli. —
Lecz od tej chwili wszystkie słowa moje
Nagie już będą, o ile przystało
Przed tępym twoim odsłaniać je wzrokiem.“ —
Słońce jaśniejsze i wolniejszym krokiem
Już przemierzało koło południka,
Który ze zmianą widoków się zmienia,
Gdy siedem niewiast wstrzymały się razem,
Kędy cień gasnął, jaki ścielą Alpy
Z konarów ciemnych i zielonych liści
Ponad chłodnemi strugami potoków,
Właśnie jak przednia straż się zatrzymuje,
Kiedy rzecz nową napotka w pochodzie.
Przed niemi, zda się, Tygr i Eufrat widzę
Z jednej krynicy płyną i powolnie,
Jak przyjaciele, rozstają się z sobą. —
— O światło, rzekłem, o ludzkości chwało!
Co to za woda, która się wymyka
Z jednego źródła, a na dwoje dzieli?
Na taką prośbę rzekła: „Proś Matyldy,
Niech ci to powie.“ A nadobna Pani,
Jak ten co chciałby oczyścić się z winy,
Odrzekła; „Jużem mówiła mu o tem
I innych rzeczach; i Letejskie wody
Słów moich pewnie wymazać nie mogły.[1063]“ —
A Beatricze: „Może troska większa,
Która tak często pamięci pozbawia,
Umysłu jego zaćmiła źrenice.
Lecz patrzaj: oto Eunoe tam płynie; —
Wiedź go ku niemu i zwyczajem swoim
Orzeźwij jego obumarłą dzielność.“ —
Jak się uprzejma nie wymawia dusza,
Lecz z woli cudzej czyni wolę swoją,
Skoro się tamta nazewnątrz objawi;
Tak piękna Pani, wziąwszy mnie za rękę,
Ruszyła z miejsca, a do Staciusza
Z niewieścim wdziękiem „idź i ty z nim“, rzekła.
O czytelniku! gdybym przestrzeń większą
Miał do pisania, piał bym napój słodki,
Który by nigdy nie mógł mnie nasycić,
Lecz że już wszystkie zapisałem karty,
Którem przeznaczył na to drogie pienie,
Wędzidło sztuki iść dalej zabrania. —
Wyszedłem z onej przenajświętszej wody
Tak odrodzony, jak rośliny nowe
W nowo rozpukłych listkach odnowione,
Czysty i chętny wznosić się pod gwiazdy.[1064]
ŚPIÉW TRZECI.
Idąc za Ptolemeuszem, Dante uważa ziemię jako środek nieruchomy, w koło którego wirują koncentrycznie, coraz większej objętości, a tem samem coraz chyższego pędu, sfery: Księżyca, czyli ognia, Merkurego, Wenery, Słońca; Marsa, Jowisza, sfera gwiazd stałych i Primum mobile (czyli Pierwsze Rucho Kochanowskiego); a wszystko razem ogarnia niebo Empirejskie nieruchome — przybytek Boga. — Unoszony mocą, która toczy koła niebieskie i coraz wzmagającym się blaskiem oczu Beatricze, Poeta kolejno wznosi się z jednej sfery na drugą, aż pod niebo empirejskie, kędy mu zabłysło oblicze Wszechmocnego.
Blask chwały Tego, co wszystko porusza,
Przenika wszechświat; lecz w jednej dzielnicy
Jaśnieje mocniej, w drugiej zasię słabiej.
Byłem ja w niebie, które światła Jego
Najwięcej chłonie, i widziałem rzeczy,
Których, ktokolwiek z tej wyżyny schodzi,
Powiadać ludziom nie umie, nie może.
Albowiem duch nasz, kiedy się przybliża
Do żądz swych celu, tak się w nim zatapia,
Że wstecz się cofać pamięcią nie zdoła.
Wszakże, o ile myśl ma była w stanie,
Uzbierać skarbów w tem królestwie świętem,
Będzie to ninie treścią mojej pieśni.
O dobry Febie! w tej ostatniej pracy,
Zrób mnie naczyniem mocy twojej pełnem,
Jakiem wymagasz aby się stał każdy,
Któremu dać masz laur swój ukochany.
Dotąd mi starczył jeden szczyt Parnasu;
Lecz dzisiaj obu potrzebować będę,
Kiedy mam wstąpić w te ostatnie szranki.[1065]
Wnijdź do mej piersi i natchnij mnie sobą,
Jakim sam byłeś, kiedy Marsijasza
Wydobywałeś z członków jego pochwy.[1066]
O mocy boska, jeśli mnie na tyle
Obdarzysz sobą, bym wyryte w głowie
Objawił państwa świętego zarysy;
Naonczas liściem miłego ci drzewa
Przyjdę się wieńczyć, bo mnie tej nagrody
I przedmiot pieśni i ty zrobisz godnym.
Tak rzadko, ojcze, uszczknąć się dziś zdarza
Gałąź na tryumf wieszcza lub cezara,
(Wstyd to i wina złych człowieka żądzy),
Że to by winno Delfickiemu Bóstwu
Sprawiać wesele, jeżeli kto w sobie
Pragnienie budzi Penejskiej zieleni.[1067]
Za małą iskrą wielki płomień dąży:
Może ktoś po mnie, w udatniejszej mowie,
Wybłaga Cyrry odpowiedź przychylną.[1068]
Dla śmiertelników w różnej świta bramie
Kaganiec świata; ale gdzie trzy krzyże
Wiążą się w jedno ze czterma kręgami,
W lepszych gwiazd gronie i raźniej wychodzi,
Przeto wosk ziemi na swe podobieństwo
Udatniej kształci i pieczęcią znaczy.[1069]
Przez tę więc bramę, tam już ranek prawie
A tu był wieczór, i półkula tamta
Już całkiem białą, ta zaś była czarną,
Gdym zauważył, że się Beatricze
Zwróciła w lewo i patrzała w słońce —
A nigdy orzeł tak nie patrzał bystro.
A jak się zwykle z pierwszego promienia
Dobywa drugi i w górę odstrzela,
Jak pielgrzym chęcią naglony powrotu;
Tak jej postawa, która mi przez oczy
Wlała się w duszę, wnet stała się moją,
I w słońcu oczy me utkwiłem pilnie,
Więcej niżeli to nam jest zwyczajne.[1070]
Wieleć tam wolno, co się władzom naszym
Niegodzi tutaj; a to miejsca sprawą,
Które stworzono dla ludzkiego rodu.
Niedługo wprawdzie blask znosiłem jego;
Lecz nie tak krótko, bym nie zauważył,
Że się iskrzyło w koło jak żelazo
Kiedy się z ognia wydobywa wrzące.
Nagle dzień, zda się, dniem rozbłysnął nowym,
Właśnie, jak gdyby ten co wszystko może
Niebiosa drugiem przyozdobił słońcem.
Z okiem utkwionem w wiekuiste koła
Stała Beatrix, a źrenice moje,
Wróciwszy z wyżyn, utkwiły się na niej,
I na jej widok uczułem się takim,
Jakim był Glaukus, gdy skosztował ziela,
Co go z morskiemi zespoliło bogi.[1071]
Przeistoczenie boskie niepodobna
Wyrazić słowach; niech więc przykład starczy
Jeżeli komu łaska Boża zdarzy
Sprawdzić to kiedy doświadczeniem własnem.
Miłości boska, która rządzisz niebem,
Ty, coś mnie tutaj wzniosła światłem swojem,
Jakim stworzyłaś mnie w ostatniej chwili.[1072]
Gdy wiekuiście ku Tobie spragnione,
Niebieskie kręgi baczność mą zwróciły,
Harmonją, którą obmyślasz i godzisz;[1073]
Ujrzałem — płonął taki obszar nieba
W płomieniach słońca, że deszcze i rzeki
Nigdy się w szersze nie zlały jezioro.
Niezwykłość dźwięków i ta jasność wielka
Zatliły we mnie ich przyczyny żądzę,
Że nigdy ostrza jej nie czułem tyle.
Więc ona, która tak widziała we mnie,
Jak ja sam w sobie, nim zapytać śmiałem,
Pragnąc ukoić duch mój poruszony,
Otwarła usta i rzekła: „Sam sobie
Zaciemniasz umysł wyobraźnią mylną,
Tak, że nie widzisz, co byś widział pewnie,
Gdybyś był w stanie otrząść się z ułudy.
Nie jesteś przecie, jak mniemasz na ziemi:
Piorun, uchodząc ze swojej siedziby,
Nie mknie tak chyżo, jak ty, co tam wracasz.“
Jeżelim zbył się pierwszej wątpliwości
Przez jej króciuchne, uśmiechnięte słowa,
Tem bardziej w nowej wikłałem się sidła.
Rzekłem więc: Otom z wielkiego zdziwienia
Rad już wypoczął, lecz się dziwię znowu
Jak się ja wznoszę nad te lekkie ciała?[1074]
A na to ona, westchnąwszy litośnie,
Zwróciła na mnie oczy swe z wyrazem
Matki patrzącej na syna w gorączce,
I tak poczęła: „Wszystkie rzeczy z sobą
Porządek wiąże, co jest właśnie formą,
Przez którą świat jest podobieństwem Boga.[1075]
Stworzenia wyższe ślad w tem upatrują
Przedwiecznej mocy, co sama jest celem,
Ustanowienia wspomnionego prawa.
Wszystkie jestestwa, różnem przeznaczeniem
Bliższe lub dalsze od początku swego,
Kłonić się muszą do tego porządku.
Dla tego każde przez instynkt wrodzony
Po niezmierzonym oceanie bytu,
Dąży koniecznie do różnej przystani.
On to unosi ogień do księżyca;
On to porusza śmiertelników serca;
On ziemię ściska i w całość jednoczy.
Nietylko w twory z rozumu wyzute
Łuk ten zwykł godzić, ale i w istoty,
Co miłość mają i rozumu władzę.[1076]
Opatrzność, która ład urządza taki,
Światłem swem daje wieczny spokój niebu,
Pod którem inne najskorsze wiruje.[1077]
Owoż ku niemu nas teraz unosi,
Jako do miejsca nam przeznaczonego,
Moc tej cięciwy, która strzały swojé,
Kieruje zwykle do błogiego celu.[1078]
Wprawdzie — jak często widzieć się to zdarza,
Że forma z myślą mistrza się nie godzi,
Bo na odpowiedź materja jest głucha;
Tak też istota, choć tamtędy gnana,
Jeżeli możność zbaczania posiada,
Nieraz od tego uchyla się biegu,
Ilekroć tylko pęd jej początkowy
Zwodnicza roskosz nawróci ku ziemi:
Tak ogień z chmury na dół spadać może.[1079]
Nie masz się tedy dziwić, jako mniemam,
Wznoszeniu swemu, równie jak i temu
Że potok z góry do stóp jej upada.
Byłoby dziwnem, gdybyś uwolniony
Od wszelkich zawad, zasiadł tam na dole,
Jakby do ziemi przylgnął ogień żywy.[1080]“
Potem znów oczy zwróciła ku niebu.
O wy, co żądzą słuchania wiedzeni,
W malutkiej łodzi płynęliście dotąd
W ślad żeglującej ze śpiewem mej nawy
Wracajcie raczej ku rodzinnym brzegom,
Na toń nie ważcie, bo tracąc mnie z oczu,
Może zbłąkani zostaniecie sami.
Wpływam na nigdy nie żeglowne wody:
Minerwa dmucha, Apollo mnie wiedzie,
A Niedźwiedzicę dziewięć muz wskazuje.[1081]
Wy zaś nieliczni, coście wyciągali
Szyję zawczasu po ten chleb anielski,
Który tu żywi a nie syci nigdy,
Na głębie morza możecie bezpiecznie
Puszczać wasz okręt, strzegąc brózdy mojej,
Którą wnet gładzi wracająca fala.[1082]
Ale zdziwienia, jakiego doznacie,
Bohaterowie nawet nie doznali
Sławni ze swojej do Kolchos wyprawy,
Kiedy Jazona ujrzeli oraczem.[1083]
Wieczne, współ z nami stworzone pragnienie
Boskiego państwa wznosiło nas chyżo,
Równie jak chyży bieg widzicie nieba.
Beatrix w górę, ja patrzałem na nią,
I może w czasie, w jakim grot złożony,
Wymknąwszy z łuka, dolata do celu,
Jużem się ujrzał w miejscu, gdzie rzecz dziwna
Gwałtem zwróciła oczy me ku sobie.
A przeto ona, przed którą się żadna
Nie wstanie była ukryć troska moja,
Zwrócona ku mnie piękna i radośna,
Rzekła mi! „Podnieś wdzięczną myśl do Boga,
Który już z pierwszą zespolił nas gwiazdą.[1084]“
Mnie się zdawało, że nas obłok kryje
Świecący, gęsty, zsiadły, wygładzony,
Jak brylant słońca promieniem rażony.
I wiekuista perła nas przyjęła
Do łona swego, właśnie tak jak woda,
Przyjmuje promień słońca zjednoczona.
Jeślim był ciałem (choć rzecz niepojęta,
Jak jedna miara drugą mieścić może,
Co być powinno, skoro jedno ciało
Wślizga się w drugie) — jakże by nas winna
Doskwierać żądza oglądania bytu,
W którym Bóg z naszą łączy się naturą.
Bo tam ujrzymy, co bez dowodzenia
Dzierżym przez wiarę, a to samo przez się
Nam się odsłoni, jak pierwotna prawda,
W którą człek wierzy. Po chwili odrzekłem:
O Pani moja! sercem najkorniejszem,
O ilem zdolny, składam dzięki Temu,
Który z marnego oddalił mnie świata.
Lecz chciej powiedzieć: jakie na tem ciele
Znaki są ciemne, które tam na ziemi
Powód bajania o Kaimie dają?[1085]
Ona się nieco uśmiechnąwszy rzekła:
„Jeżeli błądzi śmiertelników zdanie
Skoro klucz zmysłów nie otwiera czego,
Toć teraz ciebie razić nie powinny
Strzały zdziwienia, gdy widzisz że rozum
Krótkie ma skrzydła, lecąc zmysłów śladem.[1086]
Powiedz mi przecie, co sam myślisz o tem?“
— Sądzę, odrzekłem, że owe odmiany
Skutkiem być muszą ciał rzadkich i zsiadłych.[1087]
A ona: — „Jeśli przysłuchasz się dobrze
Rozumowaniu które przeciwstawię,
Obaczysz pewnie, że mniemanie twoje
Głęboko bardzo pogrążone w błędzie.
Ósma tam sfera mnóstwem ogni płonie;
W nich widzieć można różnolice blaski
Co do ilości i jakości światła.[1088]
Gdyby to rzadkość i zsiadłość sprawiały,
Wnieść by wypadło, że w tych wszystkich ciałach
Jedna jest siła, jeno im nadana.
W mniejszej, lub większej, lub jednakiej mierze.
Lecz różne siły winny być owocem
Pierwiastków formy; te zaś sądem twoim,
Oprócz jednego, zniszczone by były.[1089]
A nadto, gdyby rzadkie jakieś ciało
Przyczyną było plam, o które pytasz;
Albo miejscami nawskróź ten planeta,
Musiał by treści swej być pozbawionym;
Albo, jak w ciele tłuszcz przeplata chudość;
Tak onby zmieniał karty swojej księgi.[1090]
Lecz pierwsze jawnie by się okazało
W zaćmieniu słońca; bowiem promień światła
Takby przeświecał przez księżyca tarczę,
Jak wprowadzony w inne rzadkie ciało.
Tak przecież nie jest; obaczmy więc drugie;
A jeśli również i drugie obalę,
Zdanie twe całkiem okaże się błędnem.
Jeżeli promień słońca nie przenika
Rzadkiego ciała, — granica być musi,
Za który zsiadłość nie puszcza go dalej;
Wstecz więc odstrzela, właśnie, tak jak barwa
Powraca ku nam, gdy ją szkło odbija,
Które za sobą kryje ołów ciężki.[1091]
Lecz powiesz może, że promień dla tego
Tu się ciemniejszym niż indziej wydaje,
Że go odbija dno cofnięte dalej?
Z tego zarzutu wyzwolić się możesz
Przez doświadczenie, które jest krynicą
Zkąd płynąć zwykły sztuk waszych strumienie.[1092]
Weź trzy zwierciadła; oddal dwa od siebie
W jednakiej mierze, trzecie odsuń dalej;
Między dwa pierwsze zwróć potem swe oczy,
A za plecami każ postawić światło,
Któreby wszystkie trzy zatliwszy razem,
Odbite przez nie wracało ku tobie:
A chociaż światło widziane z daleka
Mniej jest rozległe, zauważysz przecie,
Że jak przystało, równym blaskiem świeci.[1093]
Teraz — jak ciepłym rażony promieniem
Przedmiot ze śniegu obnażony leży,
Zbywszy się barwy uprzedniej i chłodu,
Tak i twój umysł, wyzwolony z błędu,
Pragnę oświecić światłem tak jaskrawem,
Że ci swym blaskiem zamigota w oczy.
We wnętrzu nieba boskiego pokoju
Kołuje ciało, w którego przyrodzie
Treść jest złożona zawartych w niem rzeczy.[1094]
Następnie niebo, co gwiazd tylą świeci,
Treść tę rozlicznym udziela istotom,
Różnym od niego; a przez nie objętym.[1095]
Inne znów znów kręgi, w sposób rozmaity,
Różne jestestwa, które w sobie mieszczą,
Kierują ku ich zarodom i kresom...
Tak więc, jak widzisz, te organa świata,
Szczeblami zchodząc, moc swą biorą z góry
I na dół w kolej oddziałują czynnie.
Patrz na mnie pilnie: jak ja po tej drodze
Zdążam ku prawdzie, której pragniesz tyle,
Obyś tak później sam strzegł tego szlaku.
Ruch i własności onych kręgów świętych
Z błogosławionych płynąć muszą dźwigni,
Jak dzieło młota od kowala idzie.[1096]
Niebo, co gwiazdy zdobią je tak mnogie,
Głębokiej myśli, która w krąg je toczy,
Przybiera obraz, pieczęcią się staje;[1097]
A jako dusza na rozliczne członki,
Zastosowane do własności różnych,
Tam w prochu waszym, niewidomie spływa;
Podobnie dobroć swoją rozmnożoną
Najwyższa Mądrość zlewa na gwiazd krocie,
Kołując sama na jedności swojej.
Różne przymioty różny związek tworzą
Z drugiemi ciały, które ożywiają,
Łącząc się z niemi, jako życie z wami.
A że przymioty w naturze radośnej
Początek biorą, przeto zlane z ciałem,
Świecą, jak w żywej źrenicy wesele.
Od niej to idzie świateł rozmaitość,
Nie zaś od rzadkich ciał, ani też zsiadłych:
Ona jest formy pierwiastkiem, co tworzy,
Wedle dobroci swej, ciemność i jasność.“
Słońce, co niegdyś miłością pierś moją
Paliło, teraz, dowodząc i przecząc,
Widok mi pięknej odsłoniło prawdy.[1098]
Chcąc przeto wyznać, żem był poprawiony
I w zdaniu pewny, o ile przystało,
Podniosłem czoło, abym mógł przemówić.
A w tem widzenie mi się ukazało,
Co mnie tak mocno przykuło do siebie,
Że o wyznaniu zapomniałem wcale.
Jako w krysztale jasnym i przejrzystym
Albo też w czystej i spokojnej wodzie,
Nie dość głębokiej by dno było ciemne,
Obraz nasz tak się znikomy odbija,
Że perła nawet od białego czoła
Mniej nam wyraźnie nie uderza w oczy;
Podobne temu, a żądne rozmowy,
Ujrzałem lica; przeto w błąd popadłem
Przeciwny temu, a żądne rozmowy,
Przeciwny temu, co miłość rozniecił
Między człowiekiem i krynicy wodą.[1099]
Skorom je zajrzał, sądząc że przedemną
Odzwierciedlone obrazy, zwróciłem
Oczy za siebie, abym mógł obaczyć
Czyje by były, lecz nic nie widziałem;
Przetom je znowu odwrócił ku światłu
Mej przewodniczki słodkiej, której oczy
Płonęły ogniem świętego uśmiechu.
— „Nie dziw się, rzekła, jeśli się uśmiecham.
Nad twą dziecinną myślą, bo uważam
Że stopa twoja, nie jest pewna prawdy,
Jeno, jak zwykle, w obłęd cię prowadzi.
Widzisz przed sobą istoty prawdziwe,
Za niespełniony ślub tu osadzone.
Mów tedy z niemi, a słuchaj i wierzaj;
Bo światło prawdy, które je tu żywi,
Nie da im wcale cofnąć się od niego.“
Więc ja do cienia, co się zdał najwięcej
Żądnym rozmowy, zwracając się, rzekłem,
Jak człowiek zbytnim zmieszany pospiechem:
„O duszo szczęsna, która tu w promieniach
Wiecznego życia, zażywasz słodyczy,
Jakiej nie pojmie, kto jej nie skosztował,
Łaską to będzie, jeżeli mi powiesz
O twem nazwisku i o losie waszym.
Z uśmiechem w oczach, odrzekła mi spiesznie:
„Przed chęcią prawą miłosierdzie nasze
Drzwi nie zamyka, zarówno jak Tego,
Co chce mieć cały dwór podobny Jemu.[1100]
Byłam na świecie siostrą zakonnicą,
I gdy się myślą dobrze wpatrzysz we mnie
Większa mnie piękność nie skryje przed tobą:
Poznasz mnie owszem, że jestem Piccarda,
Która w szczęśliwych umieszczona gronie,
Szczęśliwa jestem w najleniwszej sferze.[1101]
Uczucia nasze; co są podżegane
Miłością Ducha Świętego jedynie,
W danym przez niego zakonie się cieszą;
A los ten, który tak nizkim się zdaje,
Za to nam dany, żeśmy zaniedbali
Ślubów i w pewnym złamali je względnie.“
A ja jej na to: W licach waszych cudnych
Jaśnieje teraz niewiem coś boskiego,
Co wasz dawniejszy obraz całkiem zmienia,
Dla tego wspomnieć nie mogłem na razie;
Lecz słowa twoje w pomoc mi przychodzą,
I łacniej rysy rozpoznaję wasze.
Lecz wy, co tutaj szczęśliwe jesteście,
Powiedz, czy miejsca wyższego pragniecie,
Kędy i widzieć więcejbyście mogły,
I więcej siebie miłowały wzajem?[1102]
Więc ona, wespół z innemi cieniami
Naprzód się nieco uśmiechnęła, potem
Tak mi odrzekła radośna, jak gdyby
Płonęła pierwszym miłości płomieniem.
— „Bracie mój! wolą naszę tu śmierza
Moc tej miłości, co każe jedynie
Żądać co mamy i nie pragnąć więcej.
Gdybyśmy wyższych pożądały stopni,
Chęć nasza sprzeczną byłaby tej woli,
Która w tem miejscu byt nam wyznaczyła.
Ale w tych sferach rzecz to niepodobna,
Jeżeli dobrze rozważysz naturę
Miłości, w której żyć niezbędnie musim;
Bo koniecznością jest błogiego bytu,
Abyśmy w boskiej przebywały woli,
Aby się w jedno zlały wole nasze.
Więc że w Królestwie tem na różnych stopniach
Mieścić się musim, miłem to jest równie
Całemu państwu i razem Królowi,
Którego wola chęci nasze garnie.
W Jego to woli jest nasz spokój błogi:
Ona jest morzem, do którego dąży,
Co stwarza ona i tworzy natura.“
Jasnem mi wtedy stało się, że w niebie
Wszędzie raj jeden, chociaż nie jednako
Łaska tu dobra Najwyższego spływa.
Lecz jak potrawa czasem jedna syci
A drugiej przecie zostaje pragnienie,
Więc człek tej prosi, za tamtę dziękuje;
Tak jam to słowem wyrażał i znaki,
Pragnąc się od niej dowiedzieć o płótnie,
Którego czółnkiem nie dotkała końca.[1103]
— „Żywot bez skazy i zasługa wielka
(Rzekła mi), w wyższym umieściły niebie
Tę, według czyjej reguły na świecie
Zakonną suknię i zasłonę noszą!
By aż do śmierci czuwać i zasypiać
Z tym oblubieńcem, co ślub przyjmie każdy,
Skoro go miłość z chęcią Jego godzi.[1104]
Dzieweczką, świata odbiegłam w jej ślady,
I ślubowałam, wdziawszy jej sukienkę,
Że pójdę drogą siostr jej zgromadzenia.
Później mnie ludzie, nawykli do złego
Więcej niżeli do uczynków dobrych,
Gwałtem z lubego porwali klasztora...
I Bóg wie, jakie było potem życie!
Również ta druga jasność, która tobie
Wprawo odemnie jawi się, i która
Blaskiem się całej sfery naszej pali,
Co mówię, w myśli stosuje do siebie:
I ona była mniszką — i z jej czoła
Zdarto zasłonę święconego rąbka.
Lecz choć przemocą wrócono ją światu,
Wbrew chęci własnej, wbrew zwyczajom dobrym,
To z serca jednak nie zdjęła zasłony.
Jasność to wielkiej Konstancji, która
Z drugiego wichru Szwabskiego poczęła
Trzeci — ostatnią ich rodu potęgę.[1105]“
To powiedziawszy śpiewać rozpoczęła
Zdrowaś Marya, i śpiewając znikła,
Jak niknie ciężar pod głęboką wodą.
Oczy me, które wciąż ścigały za nią,
O ile mogły, kiedy ją straciły.
Na przedmiot większej zwróciły się żądzy,
I w Beatricze całkiem się utkwiły;
Lecz ona taki blask cisnęła na mnie,
Że wzrok na razie znieść go nie był w stanie;
Pytać ją przeto mniej pochopny byłem.
Pomiędzy dwiema i oddalonemi,
I nęcącemi równie potrawami,
Pierwejby z głodu umarł człowiek wolny,
Nimby z nich jednę na zęby położył.
Tak między dwoma żarłocznemi wilki
Stałoby jagnię, równym drzące strachem;
Tak stałby ogar w obec dwóch danieli.
Jeślim więc milczał, w równej party mierze
Wątpliwościami, że tak być musiało —
Ani się za to ganię, ani chwalę.
Milczałem, lecz się malowało w twarzy
Pragnienie moje, a z niem i pytanie
Goręcej biło, niżby mogło w słowie.
Jak zrobił Daniel, Nebukadnezara
Hamując wściekłość, przez którą niesłusznie
Okrutnym stał się, tak i Beatricze
Zrobiła teraz, przemawiając do mnie:[1106]
„Widzę ja dobrze, jak dwoista żądza
Szarpie cię, przeto, uwięziona w sobie,
Troska twa wyjrzeć na zewnątrz nie może
Tak rozumujesz: Jeśli nie ustaje
We mnie chęć dobra, za cóż przemoc obca
Zmniejszać by miała mej zasługi miarę?
I to ci jeszcze wątpienia przyczyną,
Że dusze, zgodnie ze zdaniem Platona,
Ku gwiazdom swoim powracać się zdają.
Owoż pytania, które w równej mierze
Gniotą chęć twoją; naprzód więc pomówię
O tem, co w sobie jad największy mieści.[1107]
Seraf, najgłębiej zatopiony w Bogu,
Samuel, Mojżesz, ani z Janów który,
Ani też sama Marija — powiadam —
Nie w innem niebie siedzenia swe mają.
Jak duchy, coć się jawiły przed chwilą;
Ani w swym bycie różnią się lat liczbą.[1108]
Wszystkie ozdobą są pierwszego koła,[1109]
A rozmaicie słodkiem jest ich życie,
Bo mniej lub więcej, czują tchnienie wieczne.
Tu ci się one objawiły duchy,
Nie że ta sfera jest im wyznaczona,
Lecz by świadczyły o mniej wzniosłem niebie.[1110]
Tak do waszego ducha mówić trzeba,
Bo on od zmysłów uczy się jedynie,
Co potem myśli swej uznaje godnem.
Dla tego Pismo, folgujące gwoli
Zdolnościom waszym, i ręce, i nogi
Przyznaje Bogu, a myśli inaczej.
Tak też i Kościół święty nam maluje,
W ludzkiej postaci Michała świętego
I Gabryela, równie jak i tego,
Który przywrócił zdrowie Tobjaszowi.[1111]
To, co Tymeusz o duszach tam prawi,
Nie jest podobnem temu, co tu widzisz;
Bo co on mówi, to zda się i czuje.[1112]
Mówi, że dusza do swej gwiazdy wraca,
Sądząc, że ona ztamtąd się wydziela,
Kiedy natura obdarza nią ciało.
Może też inna myśl w tem zdaniu świeci,
Niż jest słów brzmienie, i może nie trzeba
Wyśmiewać wcale doniosłości jego.
Jeśli rozumie, że ku onym sferom
Cześć i nagana wpływu wracać winny,
Może łuk jego w cząstkę prawdy godzi.[1113]
Już źle pojęta ta zasada zwiodła
Świat cały prawie, że do ubóstwienia
Doszedł Jowisza, Marsa, Merkurego.[1114]
Druga wątpliwość, która cię podnieca.
Mniejszy jad chowa, bo złość jej odemnie
Zwodzić gdzieś w stronę nie w stanie jest ciebie
Że sprawiedliwość nasza w oczach ludzi
Nie słuszną zda się, rzecz to jest do wiary,
Nie zaś kacerskiej zdrożności i złości.[1115]
Przejrzeć tę prawdę, a więc, wedle tego
Jak sobie życzysz, uczynię ci zadość.
Jeśli jest gwałtem, gdy ten co go cierpi
Zmuszającemu niczem nie współdziała,
Toć nim wymawiać dusz tych nie podobna;
Bo wola, jeśli nie chce, nie zagasa,
Owszem tak czyni, jak natura ognia,
Choćby gwałt tysiąc wykręcał go razy.
Jeśli więc wola, mało albo wiele
Ustępstwa czyni, — hołduje przemocy.
Tak właśnie owe uczyniły dusze,
Mogąc do miejsca świętego powrócić.[1116]
Gdyby ich wola tak niezłomną była,
Jak ta, co niegdyś Wawrzyńca na kracie
Utrzymywała, i co Muciusza
Srogim dla własnej uczyniła ręki;
Ona je nazad, gdy już były wolne,
Pchnęłaby w drogę, z której je porwano.
Lecz zbyt jest rzadką wola taka stała.[1117]
Te słowa moje, jeżeliś je przyjął
Jakbyś powinien, niszczą twój argument,
Któryby ciebie dręczył nie raz jeszcze.
Lecz oto nowy poprzed oczy twoje
Wąwóz ci staje, z którego sam przez się
Nie wybrniesz, — pierwej doznałbyś znużenia.
Otom za pewnik myśli twej podała,
Że dusza święta kłamać nie jest w stanie,
Bo zawsze blizka jest najpierwszej prawdy.[1118]
Potem zaś mogłeś słyszeć od Piccardy,
Że dla zasłony Konstancja stałą
Chowała miłość; więc zdawać się może,
Że ona niby w sprzeczności jest ze mną.[1119]
Często się zdarza, bracie mój, że człowiek,
Mimo swej chęci, by umknąć od zguby,
Czyni to, czego czynić nie przystoi.
Tak, uproszony przez Ojca Alkmeon
Własną swą matkę zabił i uchybić
Nie chcąc miłości, bezbożnym się zrobił.[1120]
Tu rozważ sobie, że wola z przemocą
Łączyć się mogą, a od nich idące
Wybaczonemi nie mogą być winy.[1121]
Wola bezwzględna na zło nie przyzwala,
Ale przyzwala, o ile się lęka
Wpaść w udręczenie większe przez odmowę.
Tak więc Piccarda, głosząc to, rozumie
Wolę bezwzlędną, — ja rozumiem inną;
I obie prawdę mówimy zarówno.“
Tak strumień świętej przelewał się wody,
Ze źródła wszelkiej wypływając prawdy,
I tak niósł pokój wszystkim żądzom moim.
— Oblubienico przedwiecznego Pana,
Boska niewiasto — rzekłem — której słowo
Tak mnie zabawia i ogrzewa razem,
Że coraz więcej władze me ożywia,
Uczucie moje nie jest tak głębokie,
Abym za łaskę dziękował ci godnie;
Niech Ten, co widzi i może, zapłaci.
Widzę ja dobrze, ze nasz rozum nigdy
Nie będzie sytym, gdy go nie oświeci
Prawda, za którą innej być nie może.
W niej on spoczywa, jak zwierz w legowisku,
Skoro ją pojmał; a pojmać ją może;
Inaczej bowiem byłaby daremną
Wszelka chęć nasza. Jednak u stóp prawdy,
Z niej, jak latorośl, wątpienie się krzewi,
I jej naturą gnani wciąż musimy
Piąć się do szczytu, z wyżyn na wyżyny.
To mnie zachęca i to mnie ośmiela
Z uszanowaniem pytać ciebie, Pani,
O inną prawdę, dotąd dla mnie ciemną.
Chcę wiedzieć, można li złamanym ślubom
Uczynić zadość przez uczynki dobre,
Które na waszej ważyłyby szali?[1122]
Tu Beatricze oczami pełnemi
Iskier miłości, oczami boskiemi,
Spojrzała na mnie tak, że zwyciężony,
Jam się odwrócił i jak obłąkany,
Ze spuszczonemi w dół oczyma stałem.
„Jeśli blask rzucam w miłości zapale,
Większy niż widzieć można go na ziemi,
Taki że siłę twych oczu przemaga,
Nie dziw się wcale, bowiem to wynika
Z doskonałego widzenia, co przedmiot
Objąwszy chyżo, pomyka z nim dalej.[1123]
Widzę ja dobrze jak w umyśle twoim
Już promienieje światło wiekuiste,
Co, raz widziane nieci miłość wieczną.[1124]
Jeśli rzecz inna miłość waszą nęci,
Nic w tem, jak tylko że się w niej odświeca
Tego to światła ślad nierozpoznany.
Chcesz wiedzieć, czy się tak wypłacić można
Innym uczynkiem za ślub niespełniony,
By dusza była bezpieczna od sporu?...[1125]
(Tak Beatricze śpiew ten rozpoczęła,
I jak ten, który nie zrywa swej mowy,
Ciągnęła dalej tę rozprawę świętą).
„Największy z darów, jaki w swej szczodrocie
Bóg stworzyć raczył, najodpowiedniejszy
Dobroci Jego, i który najwyżej
Ceni sam Stwórca, — jest to wolność woli:
Dar, którym wszystkie, lecz tylko rozumne
Istoty były i są obdarzone.
Jeśli wnioskować będziesz z tej zasady,
Pojmiesz naonczas wielką wagę ślubu,
Skoro nań z tobą razem Bóg pozwala.
Bo gdy umowa staje między Bogiem
A między człekiem, — w ofierze się składa
Dar tu wspomniany, i to dobrowolnie.
Cóż tedy w zamian możnaby dać było?
Jeślić się zdaje, że możesz uczciwie
Używać tego coś w ofierze złożył,
Toby znaczyło, jakbyś chciał dokonać
Uczynek dobry źle nabytą rzeczą.
Owoż punkt główny masz już ustalony;
Ale że Kościół, zwalnia czasem śluby,
Co sprzeczném zda się z prawdą ci odkrytą,
Musisz więc jeszcze posiedzieć u stołu,
Albowiem pokarm twardy, któryś przyjął,
Abyś go strawił, wymaga pomocy.[1126]
Otwórz więc umysł, a co ci objawię,
Zamknij w nim wiernie, boć to nie nauka,
Pojąć rzecz jakąś, lecz jej nie zatrzymać.
Dwie rzeczy zawsze istotę ofiary
Stanowić winny: jedną jest rzecz sama,
Którą składamy; drugą jest umowa.
Ostatnia nigdy nie maże się wcale,
Chyba że była dotrzymaną wiernie,
O niej to wyżej mówiłam tak ściśle.
Ztąd koniecznością u Hebreów było
Składać ofiary, chociaż z nich niektóre,
Jak musisz wiedzieć, zmieniać było wolno.[1127]
Tamta zaś, jako materja ci znana,
Może być taką, że nie będzie winy,
Jeśli na inną zechcesz ją zamienić.[1128]
Lecz samowolnie niechaj nikt nie zmienia
Brzemie swych barków, dopóki się klucze,
Biały i żółty nie obrócą w zamku.[1129]
I wierz mi, głupią jest zamiana wszelka,
Gdy zaniechana rzecz w nowopodjętej,
Jak cztery w sześciu zawrzeć się nie może.[1130]
Więc skoro wartość rzeczy tyle waży,
Że wszelką szalę w dół za sobą ciągnie,
Innym ją kosztem spłacić nie podobna.
Śmiertelni! ślubu nie miejcie za fraszkę:
Bądźcie mu wierni, lecz nie czyńcie ślepo,
Jak Jefte pierwszą składając daninę.
Raczej bym winien powiedzieć: źlem zrobił,
Niż zrobić gorzej dopełniając ślubu.[1131]
Również szalonym uznasz i wielkiego
Hellenów wodza, za którego sprawą
Opłakiwała piękne lica swoje
Ifigenija, a nad nią płakali
Mądrzy i głupi, słysząc o czci takiej.[1132]
O chrześcijanie! bądźcie poważniejsi
W postępkach waszych: nie bądźcie jak piórko
Co z wiatrem leci, i nie myślcie sobie,
Że byle jaka obmyje was woda.
Macie i stary i nowy Testament,
Macie Pasterza, który was prowadzi, —
To wam powinno starczyć dla zbawienia.
Jeśli zła żądza nie tak na was woła,
Bądźcie jak ludzie, nie jak owce głupie,
By między wami żyd was nie wyśmiewał.[1133]
Nie róbcie jako jagnię, co opuszcza
Matki swej mleko i dla swej uciechy
Tłucze się z sobą swawolne i płoche.“
Tak Beatricze rzekła mi, jak piszę,
I pełna żądzy zwróciła się potem
Tam kędy żywszym świat jaśnieje blaskiem;[1134]
A jej milczenie, jej zmienione lica
Milczeć kazały żądnej myśli mojej,
Co już pytania nasuwało nowe.
Jak strzała, która pierwej w cel ugodzi,
Niż się cięciwa uspokoi drząca,
Tak do drugiego królestwaśmy wbiegli.[1135]
Pani ma taką pałała radością,
Że sam planeta żywiej płonąć począł.
A jeśli gwiazda, mieniąc się, zaśmiała,
Cóż było ze mną, który od natury,
Pod każdym względem tak wraźliwy jestem?
Jako w sadzawce czystej i spokojnej
Ryby ku temu ściągają się rade,
Co się im zdaje być rzuconym żerem,
Podobnie ku nam, widziałem, ciągnęło,
Tysiąc jasności, — w każdej słychać było:
„Oto jest, kto nam miłości przysporzy.[1136]“
W każdej z nich, w miarę jak się przybliżała,
Pełną wesela widać było duszę,
We świetnym blasku, który z niej wychodził.
O czytelniku! pomyśl, jak dręczący,
Brak większej wiedzy, uczułbyś ty w sobie,
Jeślibym dalej nie pomknął, com począł,
I sam obaczysz, jak pragnąłem mocno,
Skoro się moim objawiły oczom,
Posłyszeć od nich o ich przeznaczeniu.
„O ty, dla szczęścia zrodzony człowieku,
Któremu Łaska przyzwoliła Boga
Oglądać trony wiekuistej chwały,
Nim z wojujących wystąpiłeś szyków,[1137]
Pałamy światłem, które się rozlega
Po całem niebie; przeto jeśli o nas
Chcesz się oświecić — stanie ci się zadość.[1138]“
To mi rzekł jeden z tych pobożnych duchów;
A Beatricze dodała te słowa:
„Mów, mów bezpiecznie, i wierz im jak Bogom.“
— Widzę ja dobrze, jak się kryjesz w łonie
Własnego światła i szlesz go przez oczy;
Przeto się iskrzy, kiedy się uśmiechasz.
Lecz nie wiem ktoś jest i dla czego mieszkasz,
O duszo zacna, na tym stopniu sfery,
Który śmiertelnych zasłania się oku
Światłem promieni innego planety.[1139]
Tom rzekł zwrócony ku onej jasności,
Która najpierwej przemówiła do mnie;
Więc jeszcze jaśniej niż dotąd spłonęła.
A jako słońce, co w zbytecznym blasku
Samo się kryje, kiedy ciepło jego
Zniszczy mgły gęstej łagodzące wpływy;
Tak skutkiem większej radości, się skryła
Ta postać święta we własnym promieniu
I w nim się całkiem zamknąwszy, odrzekła
Tak, jak następna pieśń moja wyśpiewa.
— „Kiedy Konstantyn nawstecz biegu nieba
Zawrócił orła, co z niem razem leciał,
Za starożytnym wodzem, który porwał
Lawinję piękną, — sto i sto lat przeszło —
Siedział ptak Boży na Europy krańcu,
W pobliżu gór tych, zkąd swój lot rozpoczął.
Tam rządził światem w cieniu piór swych świętych,
I tak zrąk do rąk, przez koleje zmienne,
W końcu na mojej zatrzymał się dłoni.[1140]
Byłem Cezarem, — Justynian jestem.
Z woli Najwyższej Miłości, co dzisiaj
W sercu mem czuję, z ustaw usunąłem
Wszystko, com uznał próżnem i zbytecznem.[1141]
Nim na tę sprawę baczność mą zwróciłem,
Nie w dwie, lecz w jednę Chrystusa naturę
Wierzyłem, z takiej zadowolnion wiary;
Ale, najwyższym będący Pasterzem,
Agapit święty — ten mnie słowem swojem
Nawrócił potem do prawdziwej wiary.[1142]
Wierzyłem jemu; — dziś to, co on mówił,
Widzę tak jasno, jak ty widzieć możesz
W każdej sprzeczności fałsz i prawdę szczerą.
Skoro z Kościołem iść począłem zgodnie,
Bóg mi w swej łasce natchnął pracę wielką,
Której też chętnie oddałem się cały.
Belizarowi memu poleciłem
Oręż sprawować; a prawica Boża
Tyle go wspierać raczyła, że znakiem
Było to jawnym, iż wypocząć miałem.[1143] —
Owoż na pierwsze zapytanie twoje
Kończę odpowiedź; ale jej natura
Zmusza mnie jeszcze uczynić dodatek,
Abyś mógł dojrzeć, jaką słuszność mają,
Gdy wbrew znakowi najświętszemu idą,
I ci, co sobie przywłaszczyć go pragną,
I ci, co jemu przeciwić się ważą.[1144] —
Patrz, jaka cnota godnym go zrobiła
Poszanowania, od chwili gdy Pallas
Zginął, ażeby państwo mu przekazał.[1145]
Wiesz, że on w Albie lat przebywał trzysta,
I więcej nawet, aż dopóki w końcu
Trzej z trzema walkę stoczyli zeń wielką.[1146]
Wiesz, co on zdziałał, od krzywdy Sabinek
Po gwałt Lukrecji, w czasy królów siedmiu,
Wkoło sąsiednie podbijając ludy.[1147]
Wiesz co on zdziałał, przez Rzymiany dzielne
Niesiony przeciw Brenna i Pyrrusa,
I przeciw innych królów i związkowych.
A ztąd Torquatus i Kwinciusz, który
Od zaniedbanej przezwan był czupryny,
Ztąd Deciusze i Fabiuszowie
Zyskali sławę, którą chętnie wielbię.[1148] —
On to Arabów w proch podeptał pychę,
Którzy przebyli Annibala śladem
Alpejskie skały, zkąd zbiegasz, o Padzie![1149]
Pod nim, młodzieńce, Scypjon i Pompejusz
Tryumfowali; a było to zgubą
Dla wzgórza, koło któregoś się zrodził.[1150] —
Potem, gdy blizko był czas, w którym Niebo
Chciało urządzić świat na wzór swój jasny,
Za wolą Romy, Cezar go był ujął;
A co on zdziałał od Waru do Renu,
To oglądały Izera, Saona,
Sekwana także, i dolina każda,
Które Rodanu wypełniają brzegi.[1151]
A czyny jego, gdy wyszedł z Rawenny
I gdy przesadził Rubikonu wody,[1152]
Taki lot miały, że język i pióro
Zdążyć w ślad za nim nie byłyby wstanie.
Naprzód swe szyki ku Hiszpanji zwrócił,
Potem w Durazzo przybiegł i Farsalji
Taki cios zadał, że aż Nil gorący
Uczuł jej boleść. Antandrę odwiedził
I brzeg Simois, zkąd wyszedł przed wieki,
I miejsce, kędy Hektor legł potężny.
Potem na zgubę pomknął Ptolomeja
I ztąd na Jubę spadł jak błyskawica;
Potem zawrócił na wasz zachód znowu,
Kędy zasłyszał Pompejańskie trąby.[1153] —
Co pod następnie noszącym go zdziałał,
To szczeka w piekle Brutus z Kassiuszem,
Nad tem bolały Modena, Perugia,
Płakała także Kleopatra smutna,
Która, uchodząc przed nim, śmierć przyjęła
Nagłą i straszną od zjadliwej żmije.
Z nim to on zabiegł aż na brzeg czerwony,
Z nim nadał światu pokój tak szeroki,
Że Janusową zamknięto świątynię.[1154] —
Ale cokolwiek znak, o którym mówię,
I pierwej zdziałał i miał potem zdziałać
W podległem jemu doczesnem królestwie,
Drobnem i ciemnem na pozór się staje,
Kiedy spojrzymy oczyma jasnemi,
Z uczuciem czystem, na to, czem z koleji
Stał się on w ręku trzeciego Cezara;
Bo Sprawiedliwość, która mnie natchnęła,
W ręku tem chwałę nadała mu taką,
Że się miał pomścić jej świętego gniewu.[1155]
Podziwiaj jednak co ci teraz powiem:
Później z Tytusem biegł on pomścić krzywdę,
Co pomstą była za grzech starożytny.[1156]
A gdy Lombardzkie gryzły Kościół zęby,
Karol go Wielki wsparł pomocą swoją,
Zwyciężca wrogów pod skrzydłami orła.[1157]
Teraz więc o tych, com ich wyżej skarżył,
I o ich winach, które są przyczyną
Wszystkich bied waszych, możesz sądzić śmiało:
Ten powszechnemu godłu przeciwstawi
Lilije żółte, — ten przywłaszcza sobie,
Że trudno dojrzeć kto z nich więcej błądzi.[1158]
Niech Gibellini pod innym sztandarem
Podstępy knują; bo złe ztamtym chodzi,
Kto sprawiedliwość od niego oddziela.
Niech też go nowy Karol nie obala
Z Gwelfami swemi, a szponów się lęka,
Co lwa sroższego potargały grzywę.[1159]
Nie raz synowie już opłakiwali
Winę rodzica, i niech nikt nie sądzi,
Że Bóg swe godło na lilije zmieni.[1160]
Małą tę gwiazdę zdobią duchy zacne,
Które się o to ubiegały czynnie,
Aby cześć po nich została i sława.
A jeśli chęci nasze tak obłędnie
Tam się unoszą, więc przystało równie
Aby promienie miłości prawdziwej
Tu się mniej raźnie wznosiły do góry.[1161]
Lecz jest w tem cząstka naszego wesela,
Że mierząc nasze zasługi z nadgrodą,
Ani ją mniejszą znajdujem ni większą.
Tym to sposobem Sprawiedliwość Boża
Tak w nas łagodzi żądzę, że się nigdy
Zwichnąć nie może ku zdrożności żadnej.[1162]
Z różnych się dźwięków słodkie tworzy pienie:
Tak różne stopnie naszego żywota
W sferach tych słodką harmoniję tworzą.
W tej perle jasność Romea jaśnieje,
Którego czyny i wielkie, i piękne
Źle nadgrodzono. Ale Prowansalom,
Którzy działali niegdyś przeciw niemu,
Dziś nie wesoło; bo złą chodzi drogą,
Kto czyjeś cnoty i uczynki dobre
Uważa sobie za krzywdę i zgubę. —
Cztery miał córki, a wszystkie królowe,
Rajmund Berlinger, któremu to sprawił
Romeo — pielgrzym i człowiek pokorny.
Zdradnemi potem wiedziony namowy,
Rajmund od niego żądał sprawozdania,
A Sprawiedliwy mąż ten mu wykazał,
Za każde dziesięć, siedem i pięć groszy...
I odszedł potem stary i ubogi;
A gdyby wiedział świat, jak mężnem sercem
Żebrał na życie po kawałku chleba. —
Chwali go bardzo, a chwaliłby więcej.[1163]“
„Hozanna! Boże zastępów najwiętszy,
Który jasnością opromieniasz swoją
Szczęśliwe światła w tych królestwach wiecznych[1164]“
Tak, do swojego zwracając się koła,
Widziałem, owa śpiewała istota,
Na którą światło podwójnie się zlewa.[1165]
I wszystkie za nią rozpoczęły znowu
Taniec swój święty, i jak iskry mknące,
Skryły się dla mnie w nagłem oddaleniu. —
Zwątpiały, stałem i mówiłem w sobie:
Powiedz, mówiłem, powiedz to swej Pani,
Co twe pragnienie gasi kroplą słodką...
Ale szacunek, który mnie całego
Opanowuje dla B i dla ICZE,
Schylił mi czoło, jak w chwili uśpienia.[1166] —
Beatrix moja i mówić poczęła,
Nie długo w takim cierpiała mnie stanie
Takim uśmiechem promieniejąc ku mnie,
Że człek by w ogniu szczęśliwym się uczuł.
— „Według mojego niemylnego zdania,
Przyszło mi na myśl: jak to pomsta słuszna
Równie by słusznie karaną być miała?[1167]
Lecz oto zaraz myśl rozwiążę twoją;
A słuchaj pilnie, bowiem słowa moje
Zasadę wielką przyniosą ci w darze. —
Że znosić nie chciał korzystnego jemu
Wędzidła woli, człowiek niezrodzony,
Gubiąc się, zgubił plemie swoje całe.[1168]
Przeto ród ludzki, gnuśny, niedołężny,
Przez długie wieki leżał w błędzie wielkim.
Aż spodobało się Bożemu Słowu
Zstąpić na ziemię, kędy w swej osobie
Naturę, która od swojego Stwórcy
Odbiegła była, zjednoczyło z sobą
Czynem jedynie swej miłości wiecznej.[1169] —
Zwróć całą baczność na to co ci mówię:
Owa natura ze Stwórcą złączona,
Jak ją stworzono, dobrą, czystą była;
Lecz sama — z raju została wygnaną,
Bo z drogi prawdy i życia zboczyła.
Więc, gdy na krzyżu poniesioną karę
Z naturą, którą Chrystus na się przyjął,
Mierzyć będziemy, — przyznamy że nigdy
Tak sprawiedliwie nie dojęła żadna.
Lecz też bezprawną żadna tak nie była,
Wzgląd na osobę mając, co cierpiała,
I co na siebie naturę tę wzięła.
Tak to czyn jeden różne wydał skutki;
Śmierć bowiem jedna równie była miłą
Bogu i Żydom: przez nią ziemia drzała
I niebios przez nią rozwarły się bramy.
Nie trudno teraz pojmować ci będzie,
Jeśli ktoś powie, że ta pomsta słuszna
Pomszczoną była przez sąd sprawiedliwy. —
Lecz oto z myśli przechodząc do myśli
Rozum twój widzę węzłem zaciśnięty;
Z którego żądnie uwolnić się pragnie.
Mówisz sam w sobie: rozumiem co słyszę;
Ale mi tajno, czemu Bóg jedynie
Ten wybrał sposób naszego zbawienia.
Wyrok ten, bracie, grobową pomroką
Oczom każdego zakryty na wieki,
Czyj duch nie dorósł w miłości płomieniu.
Lecz, że w ten przedmiot wpatrując się wiele,
Widzicie mało, powiem ci dla czego
Za najgodniejszy ten sposób uznano. —
Niebieska dobroć, która precz odrzuca
Wszelaką zawiść, płonąc tak się iskrzy,
Że wieczne piękno roztacza dokoła.[1170]
Co bezpośrednio sączy się z jej treści,
To nie ma końca; bo gdy ona pieczęć
Położy na czem, — odcisk się nie zmienia.
Co bezpośrednio z tej dobroci płynie,
Całkiem jest wolne, bowiem nie ulega
Działaniu nowych i podrzędnych wpływów.
A im rzecz jaka podobniejsza do mej,
Tem dla niej milsza; bo ten zapał święty,
Który rzecz każdą opromienia z góry,
W najpodobniejszej najgoręcej płonie. —
Wszelkie te dary przywilej stanowią
Ludzkiej natury; — gdy jednego braknie,
Już spadać musi ze swej szlachetności.[1171]
Sam tylko grzech ją wolności pozbawia
I podobieństwa najwyższemu dobru,
Bo się zamało światłem jego bieli.
I już nie wróci do godności swojej,
Jeżeli próżni grzechu nie zapełni
Słuszną męczarnią za swą chuć występną. —
Natura wasza, gdy zgrzeszyła cała
W nasieniu swojem, — od pewnych zaszczytów,
Jak i od raju, odsuniętą była;[1172]
A, jeśli rzecz tę rozważysz subtelnie,
Nie mogła żądną ratować się drogą,
Nie przebywając jednego z dwu brodów:
Albo jedynie Bóg przez łaskę swoją
Miał jej odpuścić, albo też sam człowiek
Za głupstwo swoje zapłacić by musiał. —
Utkwij wzrok teraz w otchłań myśli wiecznej,
O ile możesz, trzymając się pilnie
Mojego słowa. Człowiek w swych granicach,
Zadośćuczynić nigdy nie był w stanie;
Bo nie mógł tyle poniżyć się kornie
W swem posłuszeństwie, ile niegdyś pragnął
Wynieść się w górę przez nieposłuszeństwo.
Owoż dla czego człowiek był wykluczon
Sam od możności zadośćuczynienia.
Przystało tedy aby Bóg człowieka
Postawił znowu w pełni jego życia
Jedną z dróg swoich, albo też obiema.[1173]
Ale że dzieło o tyle jest milszem
Twórcy swojemu, o ile wyraźniej
Objawia dobroć serca, z której idzie;
Więc dobroć boska, która świat ten znaczy,
Wszystkiemi drogi działać była rada
By was z upadku podźwignęła w górę. —
Między dniem pierwszym i ostatnią nocą,
Czyli to jednym, czy drugim sposobem,
Żadna tak wielka i wspaniała sprawa
Ani się stała, ani stać się może.
Bo Bóg hojniejszym był, oddając siebie,
Ażeby człowiek dźwignąć się był wstanie,
Niż gdyby sam był odpuścił mu winę.
Wszystkie by środki przed sprawiedliwością
Za szczupłe były, jeśliby Syn Boży
Aż do wcielenia się nie upokorzył.
Teraz, by wszelką chęć twą zaspokoić,
Wracam niektóre objaśnić ci rzeczy,
Byś je podobnie jak ja sama widział.
Mówisz: wszak widzę, że powietrze, woda,
Ogień i ziemia, i ich połączenia
Psują się wszystkie i nie długo trwają;
A przecież były tworami te rzeczy.
Jeśli więc prawda, com tu powiedziała,
Być by powinny wolne od zepsucia. —
Bracie! Anieli i kraina czysta,
W której ty jesteś — o nich to prawdziwie
Powiedzieć można, że były stworzone,
Jak są istotnie, w ich jestestwie całem.
Ale żywioły, które tu nazwałeś,
I wszelkie rzeczy, które się z nich tworzą,
Z mocy stworzonej początek swój biorą.
Stworzoną była ich materja sama,
Stworzoną była kształtująca władza
Złożona w gwiazdach, co wkoło nich krążą.
Duszę zwierzęcia i duszę rośliny
Z przysposobionej dobywają miazgi
Ruch i promienie onych świateł świętych;
Lecz naszą duszę tchnie nam bezpośrednio
Łaska najwyższa i taką w niej miłość
Nieci ku sobie, że jej wiecznie pragnie. —
Ztąd też o waszem możesz zmartwychwstaniu
Wnioskować wiernie, jeżeli rozważysz,
Jak ludzkie ciało utworzone w chwili,
Kiedy praojców oboje stwarzano.“
Świat niegdyś w zgubnem wierzył zaślepieniu,
Że piękna Wenus, w epicyklu trzecim
Wirując, miłość promieni szaloną.[1174]
Dla tego właśnie ludy starożytne
W odwiecznym błędzie, nie tylko ją czciły,
Niosąc ofiary i błagalne modły;
Lecz też Kupida czciły i Dionę,
Tę jako matkę, tamtego jak syna,
Co siedział, mówią, na Dydony łonie.[1175]
I od tej, która pieśń tę rozpoczyna,
Nazwali gwiazdę, co na nią miłośnie
Spoziera słońce od brwi, lub warkocza.[1176]
Jam się niepostrzegł, że wstępuję na nią;
Lecz że w niej byłem — miałem dowód jasny
W pani mej, którąm piękniejszą obaczył.[1177]
A jak w płomieniu iskrę widzieć można,
I jako w głosie głos odróżnia ucho,
Gdy ten brzmi stale, a drugi faluje;
Tak jam w tem świetle inne widział blaski,
Krążące skorszym i wolniejszym ruchem,
Zgodnie, jak mniemam, z ich widzeniem wiecznem.[1178]
Od chłodnej chmury, jawnie lub niejawnie,
Nigdy tak chyże nie zbiegały wichry,
By leniwemi nie zdały się temu,
Ktoby oglądał one światła boskie,
Co mknęły ku nam, opuściwszy koło
Poczęte w górnych Serafów dziedzinie.[1179]
Wślad za pierwszemi, co się objawiły,
Brzmiało Hozanna, tak że zawsze potem
Pałałem żądzą posłyszeć je znowu.
Potem z nich jedno zbliżyło się ku nam
I tak poczęło: „Wszyscy pospieszamy
Gwoli twej chęci, byś miał z nas wesele.[1180]
Jednakim ruchem, z jednakiem pragnieniem,
W niebieskich książąt wirujemy kole,
O których jeszcze mówiłeś na świecie:
Wy, co ruch myślą nadajecie swoją
Trzeciemu niebu... Ale tak jesteśmy
Miłości pełne, że dla twej pociechy
Chwila spoczynku nie mniej miłą będzie.[1181]“
Gdy ku mej pani ze czcią podniesione
Oczy me przez nią zachwycone były
I upewnione, zwróciły się potem
Na światło, które tak mi się uprzejmie
Ofiarowało, i — powiedz, kto jesteś?
Wyrzekłem mocno poruszonym głosem. —
Ileż się większem i jaśniejszem stało
Nowem weselem, przez które się wzmogło
Wesele jego, kiedym doń przemówił!
Stawszy się takiem, rzekło mi: „Zakrótko
Świat mnie posiadał; gdybym żył był dłużej,
Wiele by złego, co będzie nie było.[1182] —
Radość to moja przed tobą mnie kryje,
Promieniąc wkoło, zasłania mnie ona,
Jak to żyjątko jedwabiem spowite. —
Bardzoś mnie kochał, i miałeś też za co;
Bo gdybym żył tam, byłbym ci okazał
Więcej daleko niż liść mej miłości.[1183] —
Lewy brzeg ziemi, który obmywają
Wody Rodanu ze Sorgą zmieszane,
Czekał mnie, jako pana, w danym czasie.[1184]
Również Auzonji róg, na którym siedzą
Grody Gaety, Baru i Krotony,
Zkąd Trent i Werde do morza się leją.[1185]
Już na mem czole jaśniała korona
Ziemi zroszonej nurtami Dunaju,
Kiedy teutońskie opuszcza on brzegi.[1186]
Piękna Trinakrja, która mgłą odziana
Między Peloro leży a Pachino
Ponad zatoką, co ją Eurus tłucze
Najtęższym ciosem — nie przez Tyfeusza,
Jeno przez siarki rodzimej wyziewy —
Jeszczeby dotąd królów swych czekała,
Którychbym radził z Rudolfa, Karola,
Gdyby złe rządy, które zawsze trapią
Ludy poddane, nie dały podniety
Palermitanom wołać: zabij! zabij![1187]
I gdyby brat mój przewidzieć był w stanie,
Jużby unikał katalońskiej nędzy,
Pełnej chciwości, by go nie zgubiła,[1188]
Zaiste bowiem baczyć mu potrzeba
Samemu, albo przez kogoś innego,
Aby do jego przeciążonej łodzi
Nie był włożony ciężar jeszcze nowy.[1189]
Z natury szczodrej skąpą urodzona,
Natura jego sług by wymagała,
Którzyby złota nie kładli do skrzyni.[1190]“ —
— Ponieważ sądzę, że tę radość wzniosłą,
Którą twe słowa leją we mnie, Panie,
Sam widzisz tamże, kędy i ja widzę —
Gdzie wszelkie dobro kończy się i wszczyna;
Więc mi jest milszą i tembardziej drogą,
Gdy ją dostrzegasz, wpatrując się w Boga.
Ty, co wesela sprawiłeś mi tyle,
Chciej mnie objaśnić; bowiem słowa twoje
Wątpić mi każą, jak to ze słodkiego
Nasienie gorzkie wyrodzić się może?[1191]
Tak ja do niego, a on mi odpowie:
„Jeżeli jedną prawdę ci wykażę,
Wnet oczy twoje obrócą się na to,
Do czego teraz zwrócone masz plecy.[1192]
„Najwyższe dobro, co królestwo całe,
Po którem stąpasz, porusza i syci,
W swej opatrzności potęgę stanowi
Ciał tych olbrzymich, a nie tylko sama
Natura rzeczy obmyślaną była
W myśli przezornej, przez się doskonałej,
Ale też razem bezpieczne ich trwanie.
A więc, co z tego wymyka się łuka,
Do przewidzianej musi trafiać mety,
Jak wymierzona w cel uderza strzała;[1193]
Inaczej niebo po którem wędrujesz,
Takie jedynie płodziłoby dzieła,
Coby nie sztuką, lecz zniszczeniem były.
To być nie może, jeżeli rozumy,
Które tym gwiadom ruch nadają ciągły,
Nie są ułomne, jeśli nie ułomny
Rozum najwyższy, który byłby takim,
Gdyby je stworzył mniej doskonałemi.[1194]
Chceszli bym prawdę tę wyłożył jaśniej?“ —
— Wcale nie, rzekłem; widzę bowiem dobrze
Niepodobieństwo ażeby natura,
W tem co konieczne, niedołężną była.
A on mi znowu: „Powiedz mi: na ziemi,
Czy człowiekowi gorzejby z tem było,
Jeśli by nie był on obywatelem?[1195]“
— Tak, i nie szukam dowodu, odrzekłem. —
— „Mógłżeby być nim, jeśli by tam ludzie
Nie żyli różnie w powołaniach różnych?
Nie, jeśli mistrz nasz dobrze o tem pisze.[1196]“
Tak rozumując i stanąwszy na tem,
Wnioskował w końcu: „A więc rozmaite
Muszą być także i spraw waszych źródła:[1197]
Dla tego jeden rodzi się Solonem,
Drugi Xerxesem, ten Melchisedekiem,
A inny zasię tym co stracił syna,
Gdy ten na skrzydłach w powietrzu ulatał.[1198]
Ale natura wirująca w koło,
Która pieczęcią wosk śmiertelny znaczy,
Chociaż powinność swoją pełni dobrze,
Miejsca od miejsca nie odróżnia wcale.[1199]
Dla tego Ezaw, w nasieniu już samem,
Tak od Jakóba odbiega daleko;
Dla tego Kwiryn z ojca tak nizkiego
Rodzi się, że go przyznano Marsowi.[1200] —
Jednym zapewne szłaby zawsze torem
Wślad za rodzącą natura zrodzona,
Gdyby myśl boska w tem nie przemagała.[1201]
Owoż przed tobą, co za tobą było.
Lecz abyś widział, że mi jesteś miłym,
Jeszcze cię jednym uzbroję wywodem:
Natura zawsze da plon nieudolny,
Jeśli Fortuna sprzyjać jej nie będzie,
Jak wszelkie ziarno na obcej mu glebie.
I gdyby świat wasz baczył na podstawę,
Którą natura położyła sama,
Idąc w ślad za nią, dobrych miałby ludzi.
Lecz wy, pędzicie gwałtem do zakonu
Tego, co zrodzon aby miecz przypasał,
A kaznodzieję wiedziecie na króla...
Owoż dla czego tak zbaczacie z drogi.“
Gdy mi twój Karól, Klemencjo piękna,
Rzęcz tę wyjaśnił, powiadał o zdradach,
Których potomstwo jego doznać miało;
Lecz „milcz“ powiedział, „i niech lata płyną,“ —
Więc nic innego objawić nie mogę,
Chyba to tylko, że w ślad waszej krzywdy
Łzy najsłuszniejsze przyjść koniecznie muszą.[1202]
A już się dusza tej jasności świętej
Miała ku słońcu, które ją napełnia,
Jako ku dobru, co wszystkiemu starczy.[1203] —
O uwiedzione, płoche i bezbożne
Dusze, co serce odwracacie wasze
Od tego dobra goniąc za marnością!...
W tem inna jasność ku mnie się podała,
I roniąc blaski, chęć swoją życzliwą
Przypodobania mi się objawiła.
Utkwione we mnie oczy Beatricze
Lały, jak dawniej, we mnie pewność drogą
Jej przyzwolenia na życzenia moje. —
— O duchu błogi, rzekłem, chciej natychmiast
Zadość mej chęci uczynić i dowiedź,
Że myśl ma w tobie odbijać się może,[1204] —
A na to jasność, dotąd mi nieznana,
Z łona tej głębi, gdzie przed tem śpiewała,
Mówić poczęła, jak ten co się cieszy,
Kiedy uczynek dobry spełnić może.
— „W tej części ziemi Italskiej skażonej,
Co się rozlega pomiędzy Rialto,
A między Brenty i Pjawy źródłami,
Wznosi się wzgórze nie bardzo wysokie,
Z którego niegdyś zstąpiła pochodnia,
Co kraj zniszczeniem napełniła wielkiem.
Z jednego szczepu jam z nią urodzona:
Kunizą niegdyś na świecie mnie zwano:
A w tem tu niebie jaśnieję dla tego,
Że mnie tej gwiazdy zwyciężyło światło.
Lecz sama sobie, wesoło, bez troski,
Wybaczam losu mojego przyczynę;
Co może dziwnem wydać się dla gminu.[1205] —
Ten oto drogi, jaśniejący klejnot
Naszego nieba, najbliższy ode mnie,
Wielką po sobie zostawił tam sławę:
Nim ona umrze, rok niniejszy setny
Pięćkroć powróci. Uważ więc jak człowiek
Winien się wznosić, aby pierwsze życie
Drugie po sobie zostawiło trwalsze.[1206]
Lecz nie tak myśli motłoch teraźniejszy,
Między Adygą i Tagliamento,
A chociaż bity, jeszcze się nie kaja.[1207]
Ale czas blizko, kiedy Paduanie,
Krnąbrni w pełnieniu powinności swojej,
U stóp Wiczency zmienią bagna wody.[1208]
A kędy Silus łączy się z Cagnano,
Włada i z głową podniesioną chodzi,
Ten, dla którego sidła już gotują.[1209]
I Feltro także opłakiwać będzie
Zbrodnię pasterza bezbożnego swego,
Zbrodnię ohydną, za jaką nikt jeszcze
Nie wchodził nawet do więzienia Malty.[1210]
Kadź by to była zanadto obszerna,
Coby zmieściła wszystką krew ferrarską,
A ten by pewnie znużonym się uczuł
Ktoby ją zechciał uncjami zważyć, —
Krew, którą wydał ksiądz ten tak uprzejmy,
Aby stronnictwa godnym się okazał.
Zaiste, zgodne będą takie dary
Z obyczajami zepsutego kraju![1211] —
Są tam zwierciadła (wy je zwiecie trony),
Z których Bóg — Sędzia ku nam się odbija;
Więc nam słusznemi zdają się te słowa.[1212]“ —
Na tem zamilkła i zdała się inną
Zajęta sprawą, wróciwszy do miejsca,
Które uprzednio miała w swojem kole. —
W tem inna radość, którą już poznałem,
Taką jasnością w oczach mi zabłysła,
Jak rubin, gdy w nim słońce się odbije. —
Tam w niebie radość blaskiem się objawia.
Jak tu uśmiechem; ale tam głęboko,
Gdy się duch smuci, mroczy się cień jego.[1213] —
— Bóg widzi wszystko, a spojrzenie twoje,
O duchu błogi, tak się w Nim zatapia,
Że nie masz, rzekłem, żadnego życzenia,
Coby przed tobą zataić się mogło.
Przecz tedy głos twój, co zachwyca niebo,
Łącznie ze śpiewem tych pobożnych ogni,
Co sześcią skrzydeł zasłaniają siebie,
Zadość uczynić żądzy mej nie raczy?
Ja bym nie czekał na pytanie twoje,
Jeślibym w tobie widział, jak ty we mnie.[1214] —
Naonczas temi duch ozwał się słowy:
„Największy rozdół, w który się wlewają
Odmęty morza wieńczącego ziemię,
Wstecz biegu słońca idzie tak daleko,
Między pasmami różnolitych brzegów,
Że się horyzont południkiem staje.[1215] —
Na tej doliny mieszkałem wybrzeżu
Pomiędzy Ebro, a strugami Makry,
Co krótkim biegiem oddziela Toskanią
Od Genueńskiej sąsiedniej krainy.[1216]
Pod jednym prawie wschodem i zachodem
Leży Buggea i kraj gdziem się rodził,
Który krwią swoją zagrzał portu wody.[1217]
Fulkiem nazywał mnie lud, który dobrze
Imie znał moje; a dzisiaj to niebo
Ja tak przenikam, jak mnie dawniej ono.
Bo póki włosom przystało to moim,
Większym ode mnie ogniem nie pałała
Córa Belusa, kiedy znieważała
Pamięć i Krezy, i Sycheja razem;
Ni Rodopejska Fillis, oszukana
Przez Demofonta; ni Alcydes dzielny,
Kiedy Iolę zamknął w sercu swojem.[1218]
Nie przeto jednak dręczymy się żalem,
Lecz się weselim; a nie grzechem naszym,
Który nam tutaj na myśl nie przychodzi,
Jeno opatrzną, ład czyniącą mocą:
Tu oglądamy sztukę, która zdobi
Dzieła tak wielkie; tu poznajem dobro,
Przez które wyższy świat na niższy działa. —
Lecz abyś odszedł całkiem ukojony
W żądzach, co na tej zrodziły się sferze,
Przystało, abym ciągnął jeszcze dalej.
Chcesz wiedzieć kto się w tem zawiera świetle,
Które tuż obok połyska tak żywo,
Jak promień słońca w strudze jasnej wody?
Wiedz, że w niem Rahab pokój swój nalazła,
I że tu z naszem połączona gronem,
Jaśnieje w sfery tej najwyższych szczeblach.
Pierwej niżeli inna jaka dusza,
Z tryumfalnego Chrystusa orszaku,
Ona wzniesioną była na to niebo,
Gdzie się cień kończy od waszego świata.
Przystało bowiem aby ją zostawił
Na jakiem niebie, jako znak zwycięztwa,
Które odniosły obie Jego dłonie;
Bo ona pierwej Jozuego chwale
Przychylną była na tej ziemi świętej;
Co mało pamięć obchodzi Papieża.[1219]
Twój to gród, który nasadzon przez tego,
Co się najpierwszy od Stwórcy odwrócił
I czyja zawiść łez tylu przyczyną,
Ów kwiat przeklęty płodzi i rozrzuca,
Który obłąkał owce i jagnięta,
Albowiem wilkiem pasterza uczynił.[1220]
Dla niego teraz w zaniedbaniu leżą
I Ewangelja, i Doktorzy wielcy,
Jeno się pilnie w Dekretaljach ćwiczą,
Czego ślad widny na maryginesach.
Tem są zajęci Papież, Kardynali:
Myśl ich nie bieży ku Nazaretowi,
Kędy swe skrzydła Gabriel rozwinął.[1221]
Lecz już niedługo Watykan i inne
Miejsca przedniejsze starożytnej Romy,
Które cmentarzem wojowników były,
Co pod przewództwem szły świętego Piotra,
Od cudzołożcy uwolnione będą.[1222]...“
Patrząc na Syna swojego z Miłością,
Którą wieczyście tchną ku sobie wzajem,
Niewysławiona, Najwyższa Potęga,
Gdziekolwiek myślą sięgniesz, albo okiem,
Taki ład wniosła, że kto się weń wpatrzy,
Nie może sobie w nim nie zasmakować.[1223]
Za mną więc wzrok swój podnieś, czytelniku,
Ku wyższym sferom, i utkwij na miejscu,
Kędy ruch z ruchem potyka się innym;[1224]
I ztąd na sztukę zapatruj się Mistrza,
Który ją tyle ukochał sam w sobie,
Że od niej oka nie odwraca nigdy.
Patrz jak ztąd koło wydziela się wskośne,
Które na sobie niesie planet szyki,
Wzywającemu zadość czyniąc światu.
I gdyby droga ich nie była krzywą,
Nie jedna własność marniałaby w niebie,
I moc by wszelka zamarła na ziemi.[1225]
A gdyby z prostej wybaczała linji
Mmniej, albo więcej. — już porządek świata
W górze i w dole zostałby zwichniony.
O czytelniku! siedź że na swej ławie,
To czegom dotknął, obmyślając pilnie,
Gdy chcesz radości doznać bez znużenia.
Dałem ci pokarm, - żyw się sam nim teraz;
Bo całą moją baczność na się zwraca
Przedmiot, którego pisarzem się stałem. —
Największy między sługami natury,
Co świat niebieską piętnuje potęgą,
I co nam światłem czas wymierza swojem,
Z wyżej wspomnianym znakiem połączony
Spiralnym ruchem ku miejscu się toczył,
Zkąd się najwcześniej ukazuje zawsze.
I ja z nim byłem; lecz że się tam wzniosłem,
Anim się postrzegł, podobnie jak człowiek
Ani postrzeże gdy myśl pierwsza błyśnie.[1226]
Była to bowiem Beatricze moja,
Która wciąż wyżej niosła mnie tak chyżo,
Że ruch jej w czasu nie znaczył przestrzeni.
O, jakże jasnem musiało być w sobie,
Co mi się w słońcu, do któregom wstąpił,
Nie barwą, jeno światłem objawiło![1227]
Choćbym na pomoc wzywał geniuszu,
Sztuki i wprawy, tak bym nie wysłowił,
Aby to sobie mógł ktoś wyobrazić.
Lecz można wierzyć i żądać obaczyć...
Nie dziw też, jeśli wyobraźnia nasza
Nadto poziomą jest dla wyżyn takich;
Bo poza słońce wzrok nie sięgał nigdy.
Taką tu była ta czeladka czwarta,
Którą najwyższy Ojciec zawsze syci,
Dając oglądać jak ze swego łona
Tchnie Miłość wieczną i poczyna Syna.[1228] —
W tem Beatricze: „Składaj, składaj dzięki
Aniołów słońcu, które łaską swoją
Ku widomemu podnieść cię raczyło.[1229]“
O! nigdy serce śmiertelne nie było
Do nabożeństwa tak usposobione
I woli Boga oddać się tak skore,
Jak ja się stałem, takie słysząc słowa...
I tak w Nim miłość utopiłem całą,
Że się Beatrix w zapomnieniu ćmiła!
Jednak ją wcale to nie obrażało:
Śmiała się owszem, tak że blask jej oczu
Uśmiechających myśl moją skupioną
Na wieloliczne rozdzielił przedmioty.
Ujrzałem żywe i przemagające
Blaski, co wkoło nas krążyły wieńcem;
A głos ich milszy, niż świecące lica.
Nieraz podobnie widzim opasaną
Córę Latony, jeżeli jej wieńca
Przędzę zatrzyma powietrze brzemienne.[1230] —
Na niebios dworze, zkąd powracam właśnie,
Wiele klejnotów jest drogich i pięknych,
Których z królestwa wynosić nie wolno,
I śpiew tych świateł w ich liczbie się mieści.
Więc kto na skrzydłach wznieść się tam nie może,
Niech nowin ztamtąd od niemego czeka.[1231]
Kiedy, śpiewając, te płonące słońca
Trzykroć wokoło nas się obróciły,
Jak gwiazdy blizkie do biegunów stałych, —
Wydały mi się jako te niewiasty,
Co tanecznego nie rzucając koła,
Stają w milczeniu i słuchają pilnie,
Dopóki nowa nie zabrzmi im nuta.
I słyszę w jednem ozwał się głos taki:
„Ponieważ promień łaski, który nieci
Miłość prawdziwą i w miłości rośnie,
Spotęgowany tak jaśnieje w tobie,
Że cię prowadzi po tych szczeblach rajskich,
Zkąd nikt nie schodzi, ktoby wrócić nie miał;
Więc ktoby twemu odmówił pragnieniu
Wina swej czary, ten by nie był wolny,
Jak woda, która nie pędzi do morza.[1232] —
Chcesz wiedzieć jakiem zdobi się tu kwieciem
Wieniec z rozkoszą patrzący dokoła
Na piękną Panią, która w tobie krzepi
Siły konieczne w podróży do nieba? —
Jam był owieczką owej trzody świętej,
Którą Dominik prowadzi po drodze,
Kędy się tuczy ten kto nie próżnuje.
Ten zaś najbliższy do mnie z prawej strony,
Bratem i mistrzem byt moim: to Albert
Kolońskim zwany; — ja — Tomasz z Akwinu.[1233]
Jeśli o innych pragniesz się dowiedzieć,
Słów moich śladem niech się wzrok twój toczy,
Wkoło ten święty przebiegając wieniec.
Ten oto połysk rodzi się z uśmiechu
Ust Graciana, który obu sądom
Przyszedł na pomoc, czem Raj zjednał sobie.[1234]
Ten inny za nim, który chór nasz zdobi.
Był owym Piotrem, co jak wdowa biedna,
Skarb swój w ofierze oddał Kościołowi.[1235]
To piękne światło, wśród nas najpiękniejsze,
Z takiej miłości wionie, że świat cały
Pała pragnieniem powziąć o niem wieści:
W niem jest duch wielki, wiedzą tak głęboką
Uposażony, że gdy prawda prawdą,
Do takiej wiedzy nie podniósł się drugi.[1236]
Tuż za niem widzisz światło tej pochodni,
Która aniołów naturę i sprawy,
Mieszkając w ciele, przenikła do głębi.[1237]
W dalszem malutkiem świetle się uśmiecha
Obrońca sławnych chrześciańskich czasów,
Z czyjej nauki korzystał Augustyn.[1238]
Teraz, jeżeli od światła do światła.
Wślad pochwał moich, dążysz okiem ducha, —
Poznać z koleji musisz pragnąć ósme.
W niem oglądaniem Najwyższego Dobra
Cieszy się wiecznie owa dusza święta,
Która każdemu, co rad słów jej słucha,
Wykrywa na jaw, jak ten świat zwodniczy.
Ciało z którego gwałtem ją wygnano,
W Cieldauro leży; ale ona,
Po dniach męczeństwa i wygnania swego,
Spokój niebieski zyskała tu sobie.[1239]
Patrz, dalej nieco płomienieje wrzący
Duch Izydora, Bedy i Ryszarda,
Co w rozmyślaniach więcej był niż człekiem.[1240]
To, od którego wzrok twój wraca ku mnie,
jest światłem ducha, co w poważnych dumach,
Śmierć nazbyt późną mniemał być dla siebie:
To wiekuista jasność Sigiera,
Co przy słomianej nauczał ulicy
Syllogizmując, i odkrywał prawdy,
Które powszechną obudzały zawiść.[1241]“ —
W tem, jak w zegarze, który nas przyzywa,
W chwili gdy boska małżonka się budzi
By rannym śpiewem małżonka powitać,
I tem dla siebie zjednać miłość Jego, —
Koła się kręcą i do pędu naglą,
Dzwoniąc tak słodko, że duch orzeźwiony
Miłością Boga nabrzmiewa i rośnie;[1242] —
Podobniem widział, wirując, pomknęło
Koło to świetne, w kolej roniąc głosy
Takiej harmonji i takiej słodyczy,
Jaka tam chyba słyszaną być może,
Kędy jest radość i wesele wieczne.
O nierozsądne śmiertelnych zabiegi!
Jakże ułomne są te syllogizmy,
Co skrzydła wasze zniżają ku ziemi!..,
Ten gonił prawo, a ten aforyzmy,[1243]
Ten usiłował żyć w kapłańskim stanie;
Ten chciał panować siłą i sofizmy,
Ten kradł, ten sprawą publiczną się biedził,
Ten zaś w rozkoszach zatapiał się ciała,
Ten próżnowaniu oddawał się cały, —
Gdy ja, od wszelkich spraw podobnych wolny,
Z Beatrix moją wzniosłem się ku niebu,
Kędy tak chlubnie zostałem przyjęty. —
Gdy każdy z duchów powrócił do miejsca,
Na którem pierwej znajdował się w kole, —
Stanął, jakoby świeca na świeczniku;
A w łonie światła, co już przemawiało,
I czystem jeszcze zajaśniało blaskiem,
Słyszałem, duch się odezwał z uśmiechem:[1244]
„Jak się od jego zapalam promienia,
Tak też w przedwieczne wpatrując się światło,
Przyczynę myśli twoich rozpoznaję:[1245]
Wątpisz i pragniesz, abym słowa moje,
Gdym rzekł przed chwilą: kędy się ten tuczy
I te, gdzie mówię: nie podniósł się drugi,
Tak ci wyłożył jasno i obszernie,
By się zniżyły do pojęcia twego;
Ale tu dobrze rozróżniać należy.[1246] —
Opatrzność, światem rządząca tą myślą,
Co, nim do głębi przeniknąć ją zdoła,
Pierwej śmiertelny wzrok złamany pada, —
Chcąc by ufniejsza i wierniejsza Jemu
Oblubienica szła ku małżonkowi,
Który ją w wielkim okrzyku boleści
Poślubił sobie krwią swoją najświętszą,
Ku jej pomocy dwóch książąt posłała.
Ażeby byli jej przewodnikami.
Jeden z nich ogniem seraficznym płonął,
Drugi mądrością swoją, był na ziemi
Wiernym cherubów jasności odbiciem.
O jednym powiem; bo któregokolwiek
Obrałbym sobie, — jednego z nich sławiąc,
Toż i o drugim powiedzieć bym musiał,
W jeden cel bowiem godziły ich czyny.[1247] —
Między Tupino i wodą, co zbiega
Ze wzgórza, które wybrał Ubald święty,
Zyzna pochyłość z gór wysokich spada,
Kędy Perugja od Słonecznej bramy
Chłód i skwar czuje, a za górą płaczą
Pod ciężkiem jarzmem Gualdo i Nocera.
Gdzie ta pochyłość mniej stromą się staje,
Nowe się światu narodziło słońce,
Jak nasze nieraz z wód Gangesu wstaje.[1248]
Niechże, kto o tem miejscu opowiada,
Nie mówi Assyż, bo rzekł by za mało,
Lecz niech właściwie nazywa je Wschodem.[1249]
Jeszcze od niego niezbyt oddalonem
Było, gdy ziemia doznawać poczęła
Otuchy pewnej z jego wielkiej cnoty;
Bo już młodzieńcem wojnę z ojcem toczył
Za tę niewiastę, której nikt ochotnie,
Równie jak śmierci, drzwi swych nie otwiera.[1250]
A kiedy w obec duchownego sądu
I wobec ojca sam się z nią połączył, —
Z dnia na dzień potem miłował ją mocnej.[1251]
Ona zaś, wdowa po małżonku pierwszym,
Tysiąc i sto lat przeczekała zgórą,
Aż się ten zjawił, wzgardzona, nieznana;
A nikt ją inny nie wezwał na gody.[1252]
Cóż ztąd, że ktoś mógł słyszeć, że bezpieczną
Przy Amyklasie znalazł ją głos tego,
Który postrachem był całego świata?[1253]
Cóż, że tak była mężną i stateczną,
Że gdy Marija stała u stóp krzyża,
Ona, z Chrystusem razem, nań wstąpiła?[1254]
Lecz abym dalej nie był nazbyt ciemnym,
Więc kochankami w mej niezwięzłej mowie
Franciszka odtąd znać masz i Ubóstwo.
Święta ich zgoda, i wesołe lica,
Dziwna ich miłość i wejrzenie słodkie
Świętych rozmyślań powodem się stały.
Naprzód więc Bernard rozzuł się wielebny
I biegł, szukając błogiego spokoju,
A biegąc, jeszcze leniwym się mniemał.[1255]
Skarbie prawdziwy! bogactwo nieznane!...
Wślad za małżonkiem rozzuł się też Idzy,
Rozzuł Sylwester, — tak małżonka miła!
Dalej więc potem szedł ten mistrz i ojciec
Z małżonką swoją i w gronie rodziny,
Którą już skromny opasywał sznurek.[1256]
Nie zniżał oczu przez nikczemność serca,
Że się urodził synem Bernardone
I że miał pozór dziwnie godny wzgardy;
Owszem, z królewską oznajmił godnością
Innocentemu zamiar swój surowy
I zyskał pierwszą pieczęć dla zakonu.[1257]
Potem, gdy rzesza uboga wciąż rosła,
Pod wodzą tego, czyj żywot przedziwny
W niebieskiej chwale śpiewać by przystało, —
Z natchnienia Ducha wiecznego, Honorjusz
Drugiej korony przyozdobił wieńcem
Arcypasterza tego wolę świętą.[1258]
Później, gdy żądzą męczeństwa wiedziony,
W obec dumnego Sułtana, żarliwie
Głosił Chrystusa i wyznawców Jego,
Ale znalazłszy lud niejrzałym jeszcze
Do nawrócenia, a nie chcąc napróżno
Żyć w bezczynności, udał się z powrotem
Zbierać owoce na Italskiej niwie, —
Pomiędzy Tybrem i Arno na skale,
Przyjął ostatnią pieczęć od Chrystusa,
Którą na członkach nosił przez dwa lata.[1259]
Gdy się nakoniec spodobało Temu,
Który na takie dobro go przeznaczył,
Wznieść go wysoko po nadgrodę wielką,
Co ją zasłużył swem upokorzeniem, —
Braci swej, jako spadkobiercom prawym,
Polecił wonczas małżonkę najdroższą,
I kazał by ją miłowali wiernie.
A gdy z jej łona uchodząc, przeczysta
Dusza wracała do królestwa swego,
Nie chciała innych mar dla swego ciała.[1260]
Pomyśl więc teraz, jakim że być musiał
Ten, co był godnym jego towarzyszem,
Kiedy Piotrową sterował z nim łodzią
Po morskich toniach do wytkniętej mety!
Tym towarzyszem był nasz Patryarcha;
A więc kto za nim idzie, jak rozkazał,
Dobrym towarem swój ładuje statek.[1261]
Lecz trzóda jego łakomą się stała
Nowej żywności, tak że się koniecznie
Rozpierzchać musi po czaharach różnych;
A owce jego, im dalej od niego
Odchodzą błędne, tem częściej wracają
Z próżnem wymieniem do owczarni swojej.
Są, które zguby lękając się garną
Ku pasterzowi; ale tak ich mało,
Że mało sukna starczy na kaptury.[1262]
Jeżeli słowa moje nie są ciemne,
Jeżeliś słuchał pilnie i z uwagą,
Jeśli, com mówił, przypominasz sobie, —
Żądzy twej w części już stanie się zadość;
Bo ujrzysz drzewo, zkąd drzazgi się sypią;
Pojmie Rzemiennik co znaczą te słowa:
Kędy się tuczy ten kto nie próżnuje.[1263]“
Skoro już płomień ów błogosławiony
Ostatnie słowo wymawiając rzucił,
Znów koło święte wirować poczęło,
Ale nim pierwszy obrót zakończyło,
Inne je koło w obwód swój zamknęło,
Godząc ruch z ruchem i śpiew z jego śpiewem,
Śpiew co nad nasze muzy i syreny
Tak się wynosi w tych organach wdzięcznych.
Jak bezpośrednia jasność nad odbitą.[1264]
Jak się po lekkim zginają obłoku
Dwa równoległe, jednobarwne łuki,
Gdy swej służebnej rozkazuje Juno,
A z wewnętrznego zewnętrzny się rodzi
(Właśnie jak mowa owej nimfy błędnej,
Co ją strawiła miłość, tak jak słońce
Mgły ranne trawi), i ludzie ztąd wróżą,
Przymierze Boga rozważając z Noem,
Że ziemi więcej nie zaleją wody; —
Podobnie owe róże nieśmiertelne
Dwoistym wieńcem obwiły nas wkoło,
I tak zewnętrzny z wewnętrznym się godził.[1265]
Gdy razem z tańcem uroczystość cała
Śpiewów i wzajem rzucanych płomieni
Przez one światła miłe i radośne
Dowolnie w jednej wstrzymały się chwili,
(Właśnie jak oczy, posłuszne tej woli,
Co je porusza, razem się zamykać
I razem także podnosić się muszą), —
W łonie jednego ze świateł nowotnych
Głos się oznajmił, a ja się zwracając
Ku miejscu jego, podobny się stałem
Iglicy gdy się do bieguna zwraca,
I tak się ozwał: „Miłość, co mnie krasi,
O drugim wodzu pomówić mi każe,
Który przyczyną jest że i o moim
Tutaj z pochwałą wspominają taką.[1266]
Gdzie jeden, słuszna by tam był i drugi,
Bo jak o jedno niegdyś boj