Bezimienna/Tom I/XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

Puzonów nie przestawał śledzić wszystkich kroków tej, na którą był wydał wyrok, że musiała paść ofiarą. W chwili, gdy Helena wychodziła z domu do kościoła księży Kapucynów, jeden z tych stróżów szedł za nią i pobożnie we drzwiach przy zdarzonej zręczności zmówił parę zdrowasiek, podczas gdy się Hela starca rozpytywała. Czystym zyskiem dlań było, że modlitewkę pchnął do Pana Boga i interes razem ziemski na tem nie cierpiał. Z kościoła poszedł za nią ulicą, był świadkiem jak ją lud otoczył, jak się Bacciarelli zadziwił, i za malarzem powoli wrócił na ulicę Bielańską. Zdał więc raport szczegółowy, komu należało, o całej tej wycieczce i ze spokojnem sumieniem poszedł na piwo.
Puzonów, dowiedziawszy się o tem, co zaszło, bardzo był nierad i niespokojny, w istocie objawienie się tej niepospolitej piękności człowiekowi takiemu, jak Bacciarelli, który mógł nadać jej rozgłos, wcale mu było nie na rękę. Malarz nadworny uchodził sam za wielkiego wielbiciela płci pięknej... a, co gorzej, za czynnego pomocnika różnych pokątnych pańskich miłostek. Wmieszanie się jego groziło niebezpiecznymi rywalami i zakłóceniem spokoju.
Puzonów nie życzył sobie walczyć ze współzawodnikami, obawiał się oczów ciekawie zwróconych na dom i kobietę, na jego czynności, przewidywał zawady, trudności a przynajmniej niesnaski. Jakkolwiek nie bardzo wstydliwy, jenerał wolałby był, żeby o tem ludzie nie wiedzieli. Tegoż samego wieczora więc wpadł do starościny, kwaśny, podrażniony, żądając pośpiechu i skarżąc się na wypadki.
Wszedł trochę wcześniej, niż zwykle. Betina spała po obiedzie, przestraszył ją hałaśliwą intradą... przyczynił złego humoru, ale tak był zajęty sobą i swoim interesem, że nawet nie przeprosił protektorki, a nie dawszy jej dobrze się przebudzić, począł od pytań gwałtownych.
— Co się dzieje? Dlaczego ona wychodzi? Czemu starościna nie pilnuje jej, a nie stara się przyśpieszyć rozwiązania?
— Ależ to wymaga czasu! szalony, niecierpliwy człowiecze — odparła, ziewając, Betina — wybyście zawsze radzi jak najprędzej pochwycić, by jak najrychlej porzucić. Z nią otwarcie mówić nie można... trzeba ją powoli przysposabiać... lęka się wszystkiego... a dumna!
— Tak! tymczasem trafi się kto inny i porwie mi ją z przed nosa. A wiesz, starościno, że już zwróciła oczy na siebie... że już Bacciarelli za nią gonił... że będzie plótł po całej Warszawie...
— I wiem i właśnie wam o tem mówić miałam — odezwała się Betina — ale Bacciarelli był u mnie i taką mu dałam odprawę, że więcej nie wróci...
Jenerał chodził, zżymając się, więcej w istocie zajęty i przejęty, niż się starościna spodziewała, radził wynieść się z tego domu, chciał inne najmować mieszkanie i użyć pośrednictwa Betiny a za pretekst zdrowie dziecka... W istocie szło mu o to, by zwróconą na nią uwagę oderwać... Ale starościna, nie mogąc się sama wynieść, nie życzyła sobie translokacyi, aby cała sprawa, której z rąk puszczać nie myślała, jej kierownictwu się nie wyśliznęła. Wszystkie więc plany poszły w niwecz, a jenerał coraz gorzej się rzucał.
Narada, spór, kłótnia prawie trwały dość długo. Jenerał był natarczywy, rozkazujący, gotów na wszelkie ofiary, Betina, w końcu zmiękczona, przyrzekła mu zrobić co tylko będzie mogła, aby rozwiązanie przyśpieszyć.
Ale dnia tego Hela nie przyszła.
Zdrowie Julki pogorszyło się znacznie, posłano po lekarza, a ten przyciśnięty oświadczył otwarcie, iż dziecię, zamknięte w kącie ciasnym, w powietrzu zgniłem wyzdrowieć nie może, że najgłówniejszym dla niej środkiem było słońce, wesele... swoboda... oddech świeży... zdrowy pokarm...
Obie kobiety usłyszały ten wyrok płacząc, z rozpaczą niemal matka, a Hela z trwogą, z wyrzutem sumienia, że ona jedna, poświęcając siebie, zaradzićby temu mogła. Starościna codzień jej to powtarzała.
Po wyjściu lekarza, głucha cisza panowała długo, milczenie przerywane westchnieniami przeciągnęło się do nocy... Hela nie zmrużyła oka w walce z samą sobą, z sercem, z myślami i sumieniem... Naprzemian to przywiązanie do nieznajomego Tadeusza... to obowiązki względem tej, co ją przygarnęła i wychowała — przemagały. Czuła się chwilami występną, upokorzoną. Bez imienia, bez przyszłości, dziecię zaparte i opuszczone, mogłaż inaczej odwdzięczyć się opiekunce, matce za jej starania i miłość, jak zrzekając się szczęścia dla niej?
Łzami stłumionemi opłakawszy krótką nadzieję jakiegokolwiek snu szczęścia, przekonana, iż ten człowiek, o którym starościna codziennie jej mówiła, ożenić się z nią może — postanowiła nareszcie... poświęcić siebie dla Julki, dla matki.
Cały plan tej heroicznej ofiary ułożyła w głowie... i nie usnąwszy na chwilę, rozgorączkowana, czekała tylko dnia białego, aby pójść do starościny...
Postanowiła nie przyznawać się jej do powziętej myśli... ale, jeśliby była nagloną, przystać na wszystko, zapewniając Ksawerowej i Julce los niezawisły.
Ledwie wybiła godzina, w której zwykle chodziła do starościny, Hela pobiegła, wykradłszy się... z oczyma jeszcze pracą i łzami zaczerwienionemi... a z sercem skrwawionem...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.