Bezimienna/Tom I/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Ksawerową miała (jakeśmy mówili) przyrodnią siostrę w Warszawie, o lat kilkanaście od siebie młodszą, z którą od bardzo dawna zerwała była wszelkie stosunki — nie bez powodu.
Urodzona z jednego ojca, ale z matki cudzoziemki, córki Włocha, cukiernika królewskiego Resanti, napół Włoszka, pół Polka, Betina została wychowana wcale inaczej, niż siostra... Znały się z sobą mało, potem nie widywały wcale. Ulubienica dziadka, który wiek spędził na zamku, a potem w cukierni, założonej pod Krakowską bramą, nadzwyczaj piękna, żywa, dowcipna, rozpieszczona od pieluch — Berta, doszedłszy ledwie lat piętnastu, już była sławną w Warszawie. Przepowiadano jej różne losy, łatwo było odgadnąć, że bezkarnie nie wyjdzie z tego piekła, jakiem była społeczność ówczesna. Stało się, jak prorokowano: padła ofiarą bogatego panicza, który ją wykradł, uwiózł, potem osadził w Warszawie, chlubiąc się zdobyczą, a w lat parę porzucił.
Ten pierwszy krok w życiu naturalnie o całej jej przyszłości stanowił. Dziad byłby może przebaczył wnuczce, ale ze zgryzoty zmarł właśnie w tym czasie, ojca śmierć poprzedziła jeszcze, tak, że Betina pozostała sama na Bożym świecie, młoda, piękna, płocha, zepsuta dwuletniem życiem zbytkownem i rozpustnem z człowiekiem, który między swymi uchodził za najoryginalniej rozpasanego szaleńca. O taką sławę nie było naówczas łatwo.
Miała ona z tych czasów najrozliczniejsze stosunki, najświetniejsze znajomości, bo wojewodzic przyjmował męskie towarzystwo wieczorami u Betiny. W domu jej bywały pierwsze ilustracye z epoki na tych wykwintnych kolacyach, których moda przyszła z Francyi.
Betina już wówczas podobała się niejednemu, goniono za nią, odbierała listy płomieniste, oświadczenia najtkliwsze, najkłamliwsze obietnice.
Zalotna, próżna, bawiła się, nie bardzo opędzając się wielbicielom. Ale szczerze po swojemu przywiązana była do lekkomyślnego człowieka, którego pokochała najpierwej... chociaż on widział w niej tylko ładną a kosztowną zabawkę. Betina wierną mu została do końca: Łudziła się, że to jej przywiązanie zmienić go, ustalić, zmiękczyć potrafi... ale rozpusta nie ma serca. Miłość jej prawdziwa rozbiła się o swawolę, o płochość człowieka wyziębłego, nie wierzącego w kobietę, naigrawającego się z uczuć, któremu już ciężyły te więzy, bo je chciał i zamierzał co najprędzej potargać. Brakło mu pozoru, ale w ostatku samo znużenie i kaprys wystarczyły.
Opuszczona nagle Betina przekonała się, że została uwiedzioną niegodnie, chłodno, a miłość, w którą wierzyła, była tylko namiętności i próżności mieszaniną... chwila rozpaczy spaliła w niej resztki młodzieńczych uczuć poczciwych i wiary społecznej.
Z tej rozpaczy rzuciła się z goryczą, z ironią w życie najrozpasańsze... ażeby dowieść temu człowiekowi, że i ona go nie kochała, że łzy nie uroni po nim. Sama z sobą płakała gorzko, ale wśród ludzi udawała doskonale namiętną, sceptyczną, roztrzepaną bachantkę.
Zwykłe to przejście w kobietach nietylko Betinie podobnych, ale daleko od niej wyższych duchem, wykształceniem i stanem. Katastrofy serdeczne kończą się klasztorem lub płochością... Gdy kobieta przestaje wierzyć w serce, w przywiązanie człowieka... szuka pociechy w szałach, w upojeniu... i jest — na wieki zgubioną... Opuszcza ją wstyd, gaśnie uczucie — zostaje czczość, która się zapełnia tem, co nigdy nasycić nie potrafi... szałem... A gdy szał nie uspokaja... gdy czarnym kirem pokryje się życie bez nadziei i bez jutra — naówczas rodzi się szyderska obojętność i chłód, który mówi sobie:
— Wszystko... zawodzi! rzucajmy człowiekiem, jak zabawką... nie wart jest więcej.
Betina porzucona tak w swym pięknym apartamencie na Krakowskiem, pozostała w nim z całym zbytkiem, który ją otaczał... Otworzyła salon... rozpromieniała humorem, elegancyą, ironią, usiłowała młodzież przyciągnąć do siebie — rzuciła się na fale najburzliwszej egzystencyi — ale u progu zaraz tego nowego życia bez nadziei, bez jutra, spostrzegła wielką zmianę w ludziach... kochanka wojewodzica była wielbioną, niemal szanowaną — porzucona przez niego, wolna, straciła część znaczną tego uroku, który ją otaczał...
Spadła o szczebel niżej; wczoraj była jeszcze Mademoiselle Betina, nazajutrz... la Betina. Z dość trafnym instynktem i bystrym umysłem poznała wprędce, iż się trzeba było pogodzić z tem położeniem, lub starać zdobyć świetniejsze. Zawrzała gniewem, wściekłością niemal, ale piękne jej czoło wypogodzone nie pokazało po sobie tego, co krwawo przeszyło piersi... Spojrzała w zwierciadło, przekonała się, że młodość kwitła na licu, poprzysięgła zemstę i uśmiechnęła się tylko. Życie pochwyciło ją i uniosło...
Przysięga została zapomniana wprędce, ale, jak pieczęć gorąca, zostało po niej piętno niewidome, które się odbijało wszędzie i zawsze, w jej przywiązaniu, nienawiści, w przyjaźni i obojętności. Już nikogo kochać nie mogła, a każdy się jej zdawał nieprzyjacielem; obchodziła się z ludźmi, czując w nich tylko zajadłych wrogów, przeciw którym każdy oręż był dobry. — Z tym chłodem i przewrotnością, która jej pewną wyższość dawała, Betina potrafiła sobie wyrobić stanowisko odrębne w ówczesnem zakulisowem społeczeństwie warszawskiem.
Wszystkie pamiętniki owej epoki, wszyscy podróżni, którzy w ostatnich latach XVIII wieku zwiedzali Warszawę, wzmiankują jako o rysie charakterystycznym owego zepsucia i o tym tłumie kobiet dwuznacznych, niewidzialnych urzędowi, skrytych gdzieś w głębinach miasta, o których imieniu nikt w towarzystwie nie wspominał, do znajomości się ich nie przyznawał — a jednak w ich salonikach wytwornych najwybrańsze towarzystwo owego czasu znaczną część życia spędzało.
Inflantczyk ów (Schulze), który zostawił po sobie tak na nieszczęście żywy wizerunek Warszawy ostatniego dziesiątka wieku, rozwodzi się nad tą klasą kobiet, które zwyczaj i moda narzucały nawet ludziom poważnym, starcom bez namiętności i serca, skazanym na malowane kochanki.
Część znaczna Krakowskiego przedmieścia zajęta była przez te panie, których twarze i imiona znała cała stolica, przyjaciół mówiono sobie po cichu, a intrygi poboczne na dworze jako zabawkę podawano. Stopniowanie było wielkie... począwszy od tych, co świetnie za mąż wychodziły — potem aż do tych, co okryte różem i muszkami, więdniejąc, spadały aż w błoto uliczne... Tężyzna ówczesna starała się o najpiękniejsze konie i najładniejsze twarzyczki, a że książę Józef dawał ton młodzieży, Tepperowie młodzi musieli kupować taranty i sprowadzać maseczki choćby z Paryża... Arystokracya bankierska nie chciała ustępować szlacheckiej... rujnowano się moralnie i materjalnie na wyprzódki — kto prędzej. A gdy kto wywrócił w przepaść koziołka, stojący na jej brzegu śmiali się do rozpuku...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.