Przejdź do zawartości

Błękitny pasek

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor anonimowy
Tytuł Błękitny pasek
Podtytuł Baśń norweska
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 11
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1931
Druk Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Elwira Korotyńska
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA.



BŁĘKITNY PASEK
Baśń norweska
Z oryginału przetłumaczył
EL-KOR
z ilustracjami.


WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
W WARSZAWIE.
Druk. Sikora, Warszawa





Drogą ku lasowi szła stara żebraczka. Towarzyszył jej kilkunastoletni chłopak, niosący za nią worek z uproszoną jałmużną.
Chłopiec blady był i wątły, na szlachetnej twarzyczce rysował się ból jakiś i jakby wstyd, że żebrać jest przymuszony.
Nikogo nie miał na świecie. Ta, którą zwał matką, nie była w rzeczywistości nawet jego krewną.
Znalazła go leżącego pod kościołem, wychowała i oto teraz ma pomoc.
Chłopiec szedł z pośpiechem, gdy naraz nachylił się nad czemś i chciał podnieść.
Ale stara krzyknęła nań surowo, żeby niczego z ziemi nie podnosił, bo może być zaczarowane i iść mu dalej kazała.
Ale chłopcu stał wciąż przed oczyma śliczny pasek błękitny, który zdobyć chociażby podstępem postanowił.
Kiedy więc żebraczka usiadła na pniu przydrożnym, on udał, że idzie szukać orzechów, a w rzeczywistości poszedł w stronę leżącego paska, podniósł go i włożył na siebie.
Wnet uczuł przypływ niezwykłej siły i zdawało mu się, że krew inna płynęła w jego ciele.
Wrócił do starej, nie mówiąc nic o swej zdobyczy i poprowadził ku domowi. Ale zmrok zapadł, straszno było w lesie do którego zdążali i stara chciała ułożyć się do snu na murawie.
Chłopiec jednak wszedł na wysoką górę, a zobaczywszy stamtąd zdala jaśniejące światełko, powiedział, że zaprowadzi żebraczkę do tego domostwa, a spać jej nie pozwoli na drodze.
Wziąwszy worek do jednej ręki, drugą opasując staruszkę, zaprowadził ją przed olbrzymi gmach, oświetlony rzęsiście.
Wszedłszy za wrota, ujrzał siedzącego w izbie olbrzyma. Chciał się cofnąć, ale ten już go spostrzegł.
Stanąwszy więc na progu izby powitał:
— Dobry wieczór, dziaduniu!
— Coo? Od lat trzydziestu siedzę w tym domu, i nikt mnie nie odwiedził i w ten sposób nie witał...
Chłopiec usiadł spokojnie przy stole i zaczął z nim rozmawiać.
— A gdzież twoja matka? — spytał olbrzym — zobacz, gdzie się usadowiła i przyprowadź.
Znalazłszy żebraczkę omdlałą z przerażenia, ocucił ją i do izby przywiódł.
Stara ukryła się w kącie, bojąc się spojrzeć na wielkoluda, ale ten zachowywał się bardzo uprzejmie, pozwolił im przenocować, poczem upiekł całego wołu i postawił na stole, żeby się posilili.
Goście najedli się i napili wina, potem spać poszli, olbrzym zaś, zjadłszy wołu ułożył się w pobliżu staruszki, i w końcu odezwał się do niej szeptem:
— Nam dwojgu byłoby tu zupełnie dobrze, jeśliby nie ten chłopak.
— Trzeba się go pozbyć, — odrzekła stara — czy masz na to jaki sposób?

— Zabiorę go ze sobą do lasu i zrzucę nań ogromną skałę — rzekł olbrzym.
Wszystko to słyszał chłopiec. Nazajutrz zabrał olbrzym ogromny oskard i haki żelazne i spytał chłopca, czy nie zechciałby iść z nim do lasu i ze skały kilka kamieni z nim strącić?
Zgodził się na to i poszedł. W jakieś pół godziny po przyjściu do lasu olbrzym zaproponował mu, żeby zaszedł z tyłu skały i zobaczył, czy niema tam gładkich kamieni.
Gdy ten stanął za skałą, rzucił nań ogromnym kamieniem, ale chłopiec złapał jak piłkę i odrzucił głaz z łatwością. Gdy zaś olbrzym stanął zamierzając sprobować szczęścia po raz drugi, chłopak złapał głaz i rzucił nim tak celnie w wielkoluda, że złamał mu nogę.
Jęcząc, powlókł się do domu i w łóżku się położył. Przeleżawszy kilka godzin, uczuł się znów silnym i zdrowym i zaczął znów z żebraczką rozmowę, jakby zgładzić chłopaka z tej ziemi.
Uradzili, że rozszarpią go lwy, które olbrzym ma w swoim ogrodzie, a które spuści z łańcuchów, gdy chłopiec będzie do ogrodu wysłany.
Słyszał to chłopiec i gdy wysłał go olbrzym, poszedł śmiało i pierwszego lwa, który się nań rzucił, porwał i o drzewo roztrzaskał.
Reszta lwów przerażona siłą chłopca, usunęła się na bok i z szacunkiem patrzała na niezwykłego siłacza.
Znowu olbrzym, położywszy się do snu, zaczął się ze staruchą naradzać.
— Wiem co zrobię, — rzekł. — Mam dwóch braci bardzo silnych. W ogrodzie ich rośnie taka jabłoń, której owoc ma moc usypiającą.
Kto zje z niej jabłko, śpi przez trzy dni bez przerwy.
Bracia moi rozszarpią wtedy śmiałka na strzępy.
Poślę go tam, a będziemy wtedy napewno uwolnieni od niego. Chłopiec słyszał to wszystko i gdy nazajutrz żebraczka udała bardzo chorą i zażądała usypiającego jabłka, poszedł po nie bez trwogi. Lwy wyruszyły też za nim. Jak tylko chłopiec zjadł parę przepysznych jabłek, wpadł w sen głęboki i spał przez trzy dni i trzy noce bez przerwy.
W tym czasie przyszli dwaj bracia olbrzyma, mieli oni wygląd bardzo dziwny — pół człowieka i pół konia składało się na ich postać krwiożerczą.
Chcieli rozszarpać chłopca, ale lwy rzuciły się na nich i zagryzły.

Wychodząc z ogrodu spotkał młodzieniec bardzo piękną pannę, która opowiedziała mu, że jest księżniczką z Arabji, porwaną przez dwóch braci-potworów, i że pragnęłaby odejść z nim razem z tego przeklętego zamku.
Zabrali dużo bogactw i odjechali z posiadłości olbrzymów. Ona do rodziców, on do swej przybranej matki, aby zawieść jej jabłko.
Zastał oboje przy najlepszym zdrowiu, wielce zdziwionych jego powrotem.
Piękny zamek, który tak niedawno opuścił, stał mu wciąż przed oczyma i namawiać począł żebraczkę i olbrzyma, że by z nim pojechali.
Wtedy stara, zbliżywszy się do chłopca zapytała, skąd posiada tak wielką siłę.
Chłopiec pokazał jej swój pasek, który moc dał mu olbrzyma. Tymczasem żebraczka złapała go za ręce, wyrwała pasek i chciała go zabić.
— Za lekka to śmierć dla niego! — zawołał olbrzym. Wydrzeć mu oczy i utopić!
Wtedy wypalili mu oczy i wrzucili do morza. Ale lwy wyratowały go i ułożywszy pod drzewem, przynosiły mu pożywienie.
Razu pewnego, jeden z lwów zauważył ślepego zająca. Szedł za nim i jakżeż wielkie było jego zdziwienie, gdy baczył, że zając, zjadłszy jedną trawkę naraz wzrok odzyskał.
Natychmiast urwał tą trawkę i dał oślepionemu młodzieńcowi, który wzrok zaraz odzyskał.
Pierwszem jego dziełem było iść do chaty olbrzyma i zabrać wiszący w kuchni pas czarodziejski.
Daremnie stara prosiła, żeby jej zwrócił. Poszedł do olbrzyma i oślepiwszy go utopił, poczem wrócił do swego zamku i zaczął tęsknić straszliwie za księżniczką.
Nie mogąc żyć bez niej, postanowił jechać do niej, do Arabji.
Naładowawszy darami okręty, pojechał w nieznane strony. W jakiś czas potem przybył do ojczyzny swej narzeczonej i na każdym kroku widział radość i słyszał radosne okrzyki z powodu powrócenia księżniczki.
Ale nie było pięknej panny w pałacu.
Ojciec tak był w niej rozkochany i o nią zazdrosny, że trzymał ją w zamkniętym domeczku, zdala od swego pałacu, Starającym się o jej rękę powiedział, że ten ją otrzyma, kto znajdzie ją pomimo ukrycia.

Chodząc w bliskości pałacu zauważy młodzian niedźwiedziarza.
Prowadził on niedźwiedzia do pałacu, chcąc zabawić dwór jego sztukami.
Kupiwszy od niego zwierzę, polecił kapitanowi wziąć na uzdę i wieczorem wejść do pałacu. Przedstawiwszy różne pocieszne sztuczki, chcieli wyjść i powrócić do siebie, ale król prosił, żeby na noc u niego pozostali. Gdy wybiła północ, król ujął niedźwiedzia za uzdę i zaprowadził na wysepkę, gdzie mieszkała jego córka.
Tutaj zostawił zwierzę, widząc, że jest łagodne i ulegając prośbom swej córki, która go o to prosiła.
Zaledwie król wyszedł od księżniczki, stanął niedźwiedź na dwie nogi i poprosił, żeby mu zdjęła głowę.
Był to bowiem znany nam młodzieniec, który kazał obedrzeć niedźwiedzia ze skóry, wszedł w nią i udawał doskonale to dzikie, a jednocześnie tak łagodne zwierzę.
Księżniczka ucieszyła się bardzo, ujrzawszy swego ukochanego i rozmawiali przez noc całą o swych różnych przygodach i przejściach.
Rano przyszedł król, zabrał niedźwiedzia i oddał go kapitanowi. Gdy już byli za miastem, zdjął młodzian ze siebie swą skórę, poszedł do krawca, ustroił się w najbogatsze suknie i przyjechał na dwór królewski prosić króla o rękę nadobnej księżniczki.
Ale król odrzekł mu na to:
— Dużo starało się o nią, ale ten tylko otrzyma ją za żonę, kto odnajdzie miejsce jej zamieszkania. W dwadzieścia cztery godzin masz ją odnaleźć, albo zginiesz!
W zamku była właśnie huczna zabawa.
Bawiono się i tańczono wesoło, młodzian też ogólną podzielał radość.
Kiedy już wybiła dwunasta, rzekł król do młodzieńca.
— Żałuję cię z całego serca, napewno życie postradasz!
— Odkąd jestem na świecie, nie bałem się nigdy niczego! — odrzekł młody człowiek — mam jeszcze dosyć czasu do szukania.
Gdy pozostała jeszcze godzina, zabrał król lampę i wyszli na poszukiwanie wysepki, na której mieszkała córka królewska. Młodzieniec szedł wciąż drogą, którą prowadził go zeszłej nocy król, jako niedźwiedzia.
Dochodził już do domu, gdy naraz król powiedział:
— Już minął termin, dasz głowę!
— O, nie, jeszcze całych pięć minut! — odpowiedział młodzieniec.
Gdy doszedł do drzwi, król starał się go jeszcze zatrzymać.
— Nie mam klucza, — rzekł do niego z tryumfem — nie dostaniesz się więc do mej córki.
— Nie potrzebny mi jest klucz! — zawołał młodzian i uderzywszy kolanem rozwalił żelazne podwoje...
Na progu stanęła uszczęśliwiona księżniczka, oznajmiając królowi, że jest to jej wybawca i narzeczony.
Nie mógł król odmawiać młodzieńcowi, który oswobodził jego córkę. Wyprawił więc huczne i bardzo wspaniałe wesele.
I tak z chłopca włóczącego się z żebraczką stał się następcą tronu w Arabji i ukochanym mężem księżniczki.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: anonimowy i tłumacza: Elwira Korotyńska.