Artur (Sue)/Tom III/Rozdział dwudziesty pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 21.
POŻEGNANIA. ―

Niezadługo pożałowałem żem przyobiecał pani de Fersen nie mówić ani jednego słówka o miłości; bo odkąd była w zupełnéj zemną poufałości, wydawała mi się coraz bardziéj zachwycającą, i codziennie bardziéj się czułem w niéj rozkochany.
Wierni naszemu widywaniu się w galeryi, prawie zawsze sami z Ireną, stosunki nasze stały się niezadługo jak najpoufaléj przyjacielskie.
Użyłem jak najzręczniéj mojéj najzupełniejszéj niewiadomości o wszystkiém co się ściągało do polityki, aby ją najzupełniéj usunąć z rozmów naszych. I tym sposobem, stawszy się panem rozmowy, naprowadzałem ją zawsze na tysiące kwestyj, stosujących się do uczuć tkliwych lub namiętności.
Niekiedy, jak gdyby obawiając się dążności tych rozmów, pani de Fersen chciała koniecznie mówić o polityce. Natychmiast wyjeżdżałem z moją niewiadomością, a Księżna wymawiała mi dowcipnie, iż postępuję jak ci rozkochani, którzy zawsze utrzymują iż nielubią polowania, aby mogli pozostać z kobiétami, podczas gdy mężowie pójdą uganiać się po polach.
Skoro przedłużająca się żegluga zawiązała niejakie poufalsze stosunki pomiędzy officerami Rossyjskiemi fregaty; a mną, rozmowa nasza nieraz toczyła się o pani de Fersen, i uderzony zostałem głębokiém uszanowaniem; z jakiém o niéj mówili. — Obmowa — powiadali, — ciągle ją oszczędzała, bądź w Rossyi, bądź w Konstantynopolu, bądź w rozmaitych dworach, na których rezydowała.
Sława niczém nienaruszonéj czystości jest, jak sądzę, ponętą któréj niepodobna się oprzeć szczególniéj gdy się napotka w kobiécie młodéj, pięknéj, dowcipnéj, i umieszczonéj w bardzo znakomitém położeniu; gdyż musi posiadać wielką powagę moralną aby rozbroić zazdrość lub przytępić jéj pociski, i wzbudzić, jak wzbudzała pani de Fersen, ogólne uczucie przychylności i uszanowania.
Porównywając tę miłość którą czułem ku pani de Pënâfiel, z miłością moją ku pani de Fersen, mogłem najlepiéj ocenić urok wspaniały i zniewalający tego złudzenia. Małgorzata była bez wątpienia niegodnie oczernioną, miałem tego oczywiste dowody: lecz jakkolwiek są niedorzecznemi pogłoski które znieważają kobiétę przez nas ukochaną, zawsze jednak na nas czynią przykre wrażenie.
Przypuśćmy nawet że dokażesz przekonać się o ich fałszywości, wyrzucasz wówczas kobiécie która stała się ich ofiarą, że nieposiada prawdziwego ducha swéj cnoty.
Życie Heleny bardzo było czyste, a jednak świat je szarpał. Maja miłość ku niéj dała jedynie powód do tych niecnych pogłosek, a jednakże gdy mnie napadła niesprawiedliwość, oskarżałem ją że nieumiała wznieść się nad podejrzenia.
Prócz wdzięku, dowcipu i piękności pani de Fersen, co nadewszystko przyczyniało się do tego żem ją uwielbiał, powtarzam, że największe na mnie wrażenie uczyniła sława jéj wysokiéj i nieskażonéj cnoty.
Gdy uporczywie trwa w zwalczaniu uporu kobiéty, większa część mężczyzn ożywiona tylko jest wówczas samem zamiłowaniem pasowania się, aniżeli nadzieją, dumnego tryumfu.
Nie takie to uczucia czyniły mnie wytrwałym w miłości ku pani de Fersen, lecz raczéj zaufanie bez granic w czystości jéj serca, szlachetności jéj charakteru; była to pewność że będę ją mógł kochać ze wszystkiemi najczystszemi rozkoszami duszy, nieobawiając się bydź igraszką surowości udanéj lub kłamliwéj wstrzemięźliwości.
Zresztą tak bardzo po prostu stałem się zmysłowym podczas mego pobytu na wyspie Kios, iż czułem niewysłowioną chęć wylania się na wszystkie najwytworniejsze delikatności czystego i wzniosłego uczucia....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Doznająca przeszkód, z powodu wiatrów panujących podczas porównania dnia z nocą, licząc w to długą kwarantannę którą przymuszeni byliśmy odbyć w lazarecie Tulońskim, przeprawa nasza trwała blisko sześć tygodni.
Niesądziłem abym uczynił jaki postęp w przywiązaniu ku mnie pani de Fersen: bo jéj obejście się ze mną stawało się coraz bardziéj szczęrém i przyjacielskiém. Wyznała mi naiwnie że mój dowcip bardzo się jéj podobał, i że miała nadzieję, przez czas swego pobytu w Paryżu, nieraz ciągnąć daléj rozmowy któreśmy prowadzili w galeryi.
Widocznie pani de Fersen uważała mnie jako osobę bez najmniejszéj wagi. Jakkolwiek przykrém było to odkrycie dla mojéj dumy, tak bardzo kochałem Katarzynę, iż myślałem tylko o szczęściu widywania jéj jak można, najczęściéj... powierzając moje nadzieje szczerości mego ku niéj przywiązania....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gdy się skończyła nasza kwarantanna, wylądowaliśmy do Talonu, gdzie pozostaliśmy przez kilka dni aby port zwiedzić.
Pan de Fersen proponował mi, abyśmy się jeszcze nierozstawali ze sobą, i podróżowali razem aż do Paryża.
Przyjąłem.
Kazałem sprowadzić mój powóz, który odesłałem do Marsyllii, gdyśmy wyjeżdżali z Porquerolles, i wyruszyliśmy do Paryża na początku Listopada.
Pani de Fersen jechał w jednéj karecie wraz z żoną, a córka jéj z guwernantką w drugiéj. Ponieważ moja kareta podróżna była podobnież urządzona, i że w niéj tylko wygodnie mogły siedzieć dwie osoby, każdego dnia, gdyśmy się puszczali w drogę po śniadaniu, pan de Fersen prosił mnie abym dotrzymywał towarzystwa jego żonie, podczas gdy wedle swego zwyczaju spał po obiedzie w moim powozie.
Irena, która okazała głębokie zmartwienie na samą myśl rozłączenia się ze mną, zawsze zostawała z nami, i nasze rozmowy, prowadzone niegdyś w galeryi przeciągały się tym sposobem aż do Paryża.
W wigilię naszego tamże przybycia, pragnąłem, mimo obietnicy uczynionej pani de Fersen, spróbować uczynić nowe wyznanie.
Dotąd jak najskrupulatniéj dotrzymałem słowa, gdyż uchybiając mu lękałem się utracić korzyści znajdowania się z nią sam na sam, podczas drogi.
Całą moją nadzieją było stać się dla Katarzyny, przynajmniej jedném z nawyknień jéj myśli, i o tyle zająć lub podbić jéj umysł, aby zwolna nieobecność moja uczuć się jéj dawała.
Sądziłem żem dosięgnął tego celu; kochałem głęboką miłością panią de Fersen, pałałem niewysłowioną chęcią podobania się jéj, i prócz słowa miłość, którego nigdy nie wymawiałem, okazywałem dla niéj całą nadskakującą grzeczność, całą czułość najnamiętniejszego kochanka.
Niewysadzając się bardzo w mojéj rozmowie starałem się jednak mówić Katarzynie tylko o przedmiotach zupełnie dla niéj nowych.
Nie znała ani Paryża, ani Anglii, ani Hiszpanii, które ja znałem doskonale. Starałem się więc zabawić ją mojemi opowiadaniami, obrazami, jakie jéj czyniłem, zwyczajów i obyczajów tych narodów.
Dokazywałem tego prawie zawsze, i postrzegałem że mi się powiodło, po uwadze pełnéj zastanowienia się, z jaką mnie słuchała, po przychylnych zapytaniach, do których dawało powód moje opowiadanie; wtedy pomimowolnie zdradzałem szczęście i radość żem dokazał ją zająć.
Pani de Fersen posiadała nazbyt wiele taktu, aby nie postrzedz mocnego wrażenia, jakie nieprzestawała na mnie czynić, zdawała się też być wdzięczną za moją powściągliwość.
Każdego razu, nadewszystko, gdy znalazłem sposób, nie martwiąc bardzo Ireny, usunąć zastosowania, do których szczególniejsze przywiązanie tego dziecięcia dawało powód co chwila, pani de Fersen dziękowała mi czarowném spojrzeniem.
I tak, jedną z największych przyjemności Ireny było brać rękę moją, i składać ją w ręku swéj matki... potém patrzeć na nas w milczeniu.
Mała ta łaska byłaby dla mnie bardzo milą, gdybym ją był winien tkliwemu wzruszeniu pani de Fersen; lecz nie chcąc ją podchodzić tym sposobem, ile razy Irenie przyszła podobna fantazja, niosłem natychmiast maleńskie jéj paluszki do mych ust, nie dając jéj czasu złożyć mojéj ręki w ręce jéj matki.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W wigilię naszego przyjazdu do Paryża, postanowiłem odważyć się na nowe wyznanie, gdy wypadek dziwny, który powinien mnie był ośmielić do tego kroku, zupełnie przeciwna natchnął mnie myślą.
Niemogłem przeniknąć czy pani de Fersen była zazdrosną, lub nie o przywiązanie swéj córki ku mnie; jeśli niekiedy mówiła mi o niem w sposób bardzo żartobliwy i wesoły, innego znowu razu mówiła o tém ze smutkiem i prawie z goryczą.
Tego dnia, Irena, jadąc tylko sama z nami w powozie, spytała jéj czy będę miał piękny pokój w Paryżu.
Pospieszyłem odpowiedzieć dziecięciu, że będę mieszkał we własnym swoim domu, a nie w domu jéj matki.
Na te słowa, wedle swego zwyczaju, Irena zaczęła w milczeniu płakać.
Pani de Fersen, widząc te łzy, z niechętną niecierpliwością: — Mój Boże!... co się stało temu dziecięciu?.... dla czegóż pana tak kocha?... To rzecz nieznośna.
— Może mnie kocha z tego samego powodu co kochała Iwana, — rzekłem do niéj.
Ponieważ pani de Fersen zdawała się nierozumiéć mnie, wytłumaczyłem jéj wówczas znaczenie jakie do tych słów przywiązuję, wspominając o podaniu samskryckiém.
Pani de Fersen sądziła że żartuję.
Powiedziałem jéj że podanie to znajdowało się w książce napełnionéj przypiskami, pisanemi ręką mego Ojca, i ściągającemi się do jednéj z podróży które odbył do Anglii.
Szczęściem rękopisie ten znajdował się w moim pojeździć, bo niezbyt dawno szukałem jakiegoś objaśnienia w tych przypiskach, chcąc wytłómaczyć pani de Fersen wiekuistość niektórych zwyczajów szkockich.
Na pierwszéj stacyi poszukałem rękopismu i pokazałem go pani de Fersen.
Data jego tak była wyraźną, pismo tak by to dawne, że Katarzyna nie mogła wątpić o jego autentyczności.
Niezapomnę nigdy spojrzenia łzami przyćmionego, które pani de Fersen przez długi czas wlepiła we mnie, opuszczając książkę na kolana...
Doznawała zapewne dziwnego wzruszenia, jakiego ja sam doznałem, gdym zastosował przywiązanie Ireny ku Iwanowi, i śmierć tegoż, do brzmienia tego dziwnego podania.
Osoby mające zginąć śmiercią okrutną umieją przy ciągać ku sobie dzieci i waryatów!...
Irena czuła ku mnie toż samo przywiązanie, które czuła ku Iwanowi... czyż mnie nie mógł taki sam los spotkać, jaki spotkał Iwana?
Aby pojąć zresztą całe zajęcie, jakie to odkrycie wzbudzało w pani de Fersen, wiedziéć należy iż nieraz wyznałem przed nią naiwnie że byłem nadzwyczaj zabobonny, co jest w istocie,.. i prócz tego, obudziłem w niéj niejaki zaród tejże samej słabości, opowiadając jéj wiele szczególniejszych wypadków, które mocne na niéj zrobiły wrażenie.
Wyznaję... zdawało mi się czytać w spojrzeniu pani de Fersen, w jéj wzruszeniu, w jéj pomieszaniu, więcéj niż przyjaźń... więcéj niż wyraz tkliwego żalu.
Upojony nadzieją, już miałem na ustach nowe wyznanie... lecz na szczęście powściągnąłem je, gdyż byłbym popełnił błąd nienagrodzony...
Jeśli uczucia pani de Fersen były prawdziwie tkliwe... niebyłoż niedorzeczném głupstwem z méj strony ostrzegać o tém jéj czujną cnotę, która przytłumiłaby pod nakazującą wolą powinności, ten błachy i pierwszy instynkt miłości która obudzała się w jéj sercu.
Jeśli przeciwnie, zajęcie które pani de Fersen mi okazywała, było tylko poprostu przyjacielskie, zarozumiałe moje mniemanie okryłoby mnie śmiesznością w jéj oczach...
Zwrot jaki niezadługo przybrała rozmowa, sprowadził naturalnie propozycyę którą chciałem uczynić pani de Fersen, dotyczącą zarówno jéj sławy jak i mojéj miłości.
Rozmawialiśmy o Irenie.
— Biedne dziecię, — rzekłem do jéj matki, — jakżeż teraz odzwyczai się od widywania mnie?...
— Lecz zachowa, mam nadzieję dla niéj i dla imnie, to lube przywyknięcie, — odpowiedziała mi Katarzyna, — bo przecie ułożyliśmy sobie, że raz stanąwszy już w Paryżu,... nasze rozmowy galeryowe, jakeśmy je nazywali, zawsze daléj ciągnąć się będą... Położenie pana de Fersen i moje, będąc jak najzupełniéj niezależne na dworze francuzkim, będę tylko zależeć od powinności które sama włożę na siebie, a upewniam pana, że żadne roztargnienie, żądna zabawa, niezdołają mnie przywieść do opuszczenia naszych przyjacielskich i miłych pogadanek codziennych, jeśli tylko, — dodała pani de Fersen z uśmiechem, — jeśli tylko dawni pana przyjaciele zostawią mu dość czasu pomyśléć o nowych... lecz rachuję bardzo na to że jestem cudzoziemką, i na pana uprzejmość zupełnie francuzką, aby cię zmusić zostać moim cicerone, i czynić mi honory Paryża, gdyż nie chcę nic widzieć, nic podziwiać, tylko pod przewodnictwem pana...
Potrzebowałem, wyznać muszę, wielkiéj odwagi, wielkiéj miłości, wielkiego przerażenia hańbiących potwarzy świata: aby zniweczyć przyszłość zachwycającą, którą pani de Fersen marzyła dla nas obojgu.
Po kilku chwilach milczenia: — Pani, — rzekłem do niéj ze smutkiem, ze wzruszeniem głębokiém, — niewątpisz... o mojém pełném uszanowania przywiązaniu ku sobie?
— Co za zapytanie?.. lecz owszem, jak najmocniéj w nie wierzę.... Tak jest.... wierzę w nie... byłabym nieszczęśliwą gdybym w nie niewierzyła.
— No! to pozwól pani przyjacielowi prawdziwemu... przychylnemu... powiedziéć sobie... to, coby powiedział siostrze; a potém, skoro mnie wysłuchasz, niedozwalaj się unieść pierwszemu wrażeniu, gdyż nie bardzo będzie dla mnie korzystném... lecz zastanowienie się dowiedzie pani niezadługo że to, co ci powiem, podyktowane mi było przywiązaniem najprawdziwszym i najniezawodniejszém...
— Lecz mówże pan, mów... proszę cię... przestraszasz mnie.
— Nigdy, aż dotąd, pani, nieznałaś potwarzy; niepowinna była, nie mogła cię doścignąć... Zaufanie to tak wzniosłe w szczytności twego charakteru, w uszanowaniu jakie zawsze wzbudzał niedozwalało ci lękać się obmowy... Jednakże, uderzaj mi pani... gdybym przyjął tę czarowną przyszłość poufałości którą mi proponujesz nienaruszona czystość twych zasad niezdołałaby cię ochronić od zaczepek najbardziéj zdradzieckich.
— Nigdy niepoświęcę moich przyjaciół obawie, sumienie moje jest dla mnie dostateczném, — rzekła do mnie pani de Fersen z odważném niedbaniem kobiéty saméj pewnéj siebie...
— Cóż Pani możesz o tém wiedziéć? — zawołałem czyś walczyła, aby być tak pewną zwycięztwa? Nigdy!... Dotąd, promieniejąca czystość twego życia dostatecznie się broniła... W czémże dałabyś najmniejszy powód do potworzy? Lecz pomyśl Pani że przybyłem z Kios z Panią! z Tulonu do Paryża z Panią! Wiem że jestem osobą nic nieznaczącą; znasz mnie i ani teraz dostatecznie abyś miała wierzyć że przesadzam moję wartość przez nędzną i głupią zarozumiałość. Lecz cóż to świat obchodzi byleby tylko obmawiał?... Czyż nie wie zresztą że obmowa jego daleko ohydniejszego nabędzie rozgłosu; gdy przedmiot występnéj miłości któréj się domyśla mniéj będzie tejże miłości godnym? Będziemy żyli wśród tychże samych towarzystw, Pani, codziennie widywać mnie będą u pani, będą mnie widywać po wielkich przechadzkach wraz z Panią; a Pani sądzisz a Pani żądasz aby zazdrość, aby nienawiść, niepochwyciły téj nieocenionéj sposobności pomszczenia się za twój dowcip, za twą piękność, za wysokie miejsce które zajmujesz tv towarzystwie! a przedewszystkiém za twą świetną cnotę, najkosztowniejszą perłę w twojéj koronie: Lecz Pani nawet niemyśli o tém; wzór naszych okrutnych sędziów powiedział: — Dajcie mi cztery wiersze pisma najuczciwszego człowieka w świecie, a biorę na siebie że będzie powieszony!... Świat, ten drugi sędzia kat, może powiedzieć z równąż pewnością: — Opowiedz mi cztery dni z życia najuczciwszéj kobiéty, a biorę na siebie że ją zniesławię.
Od dawna pani de Fersen patrzała na mnie z podziwieniem, którego pokryć nie mogła; zrazu okazała się prawie urażoną mojém odmówieniem i postrzeżeniami.
Spodziewałem się tego... Jednakże jéj rysy przybrały wyraz daleko uprzejmiejszy; i rzekła do mnie z odcieniem obojętności:
— Niezaprzeczam Panu zapewne znajomości świata... a nadewszystko towarzystwa Paryzkiego, które wiem że jest jak najświetniejsze i jak najniebezpieczniejsze... lecz sądzę że Pan sam przed sobą przesadzasz niebezpieczeństwa, na które można się wśród nich narazić, a nadewszystko wpływ, jakiby obmowa na mnie wywarła.
— A dla czegóż obmowa nie miałaby mieć wpływu na Panię? Czemże dla Pani jestem, abyś późniéj nie miała się wahać choć minutę, poświęcić mnie niezbędnym wymaganiom twéj sławy? Czyż nawet położysz na szalę staranie o własny honor, odpowiedzialność za przyszłość twéj córki, z przyjemnością naszych codziennych rozmów? Nie, bez wątpienia, i będziesz miała słuszność; bo, gdybyś trwała w twoim zamiarze, gdybym był tak podły zachęcać cię do tego, gdyby obmowa dosięgnęła cię, miała byś prawo powiedziéć, mi z pogardą: Mieniłeś się Pan być moim przyjacielem? Kłamałeś... Nadużyłeś mego niezastanowienia się, aby mnie wciągnąć w poufałość, któréj pozory mogą być dla mnie szkodliwe... Nie... już. cię więcéj widzieć nie chcę!... I raz jeszcze powtarzam, że miałaś Pani słuszność. Zresztą, wiesz Pani ile mi potrzeba odwagi, aby ci powiedzieć to, co powiedziałem! aby odmówić to, co mi ofiarujesz?... Pomyśl na to czém jesteś!.. w całéj rozciągłości czém jesteś... a powiedz, czy próżność, czy duma, mniéj poczciwego człowieka jak ja, nie byłyby rozkosznie upojone temi pogłoskami, przed któremi pragnę cię uchronić.. bo nakoniec na cóż się sam narażam, będąc wraz z Panią skompromitowany? na co się narażam? dopomódz światu tłómaczyć, zwiędlić ze zwyczajną swoją złośliwością nasze stosunki, jakkolwiek byłyby najniewinniejsze? Lecz Pani powiadasz, że wtenczas usunęłabyś mnie z przed twego oblicza? i cóż to znaczy? Czy wiesz Pani jakby świat wytłumaczył to zasłużone wygnanie? Powiedziałby że pochodzi z kłótni, która zaszła pomiędzy nami... Jeśli byłby dobrze uprzedzonym dla ciebie.... powiedziałby że to Pani porzucasz mnie dla innego kochanka... jeśli byłby dla ciebie nieprzychylnym, powiedziałby że to ja dla innéj kochanki cię opuszczam.
— Ach Mości Panie, Mości Panie!... — zawołała pani de Fersen składając ręce prawie z przestrachem... — Co za obraz!... Bodajby mógł być nieprawdziwy!...
— Aż nazbyt jest prawdziwy, Pani: gdyby świat był, jak wnoszą domyślającym się i przenikliwym, byłby daleko mniéj niebezpiecznym, gdyż byłby prawdziwym,... ale jest tylko gadatliwym, złym i prostaczo łatwowiernym, co go tak bardzo czyni szkodliwym!.. On, przenikliwy!... Ależ on zanadto śpieszy się potwarzać, aby dać sobie dość czasu być przenikliwym. Czyż ma dość wolnych chwil aby się rozpatrzył w uczuciach które przypuszcza; woli trzymać się powierzchowności i odgadywać pozory, które mu pokazują bez niedowierzania, bo są nieraz niwinne... to dostateczne jest piekielnéj czynności jego zazdrości Ach! wierzaj mi, Pani, gdybym nawet nieposiadał smutnego doświadczenia ludzi i rzeczy, jeszcze instynkt mego przywiązania ku tobie oświeciłby mnie... bo nigdy wiedziéć niebędziesz, jak wszystko, co się Pani dotyczę, jest dla mnie szacowném: w jakąbym wpadł rozpacz gdybym ujrzał przyćmioną tę promienistą oznakę co cię tak jeszcze bardziéj upięknia... Powtarzam ci Pani, sława własnéj matki, własnéj siostry droższą by mi niebyła jak sława twoja, Pani, pomyśl też Pani jakby to było dla mnie okropnie, gdybym dał powód do obmowy, któraby nadwerężyła... ten skarb, o który moja przyjaźń tak bardzo jest zazdrosną... A prócz tego, wyznani Pani jeszcze jednę słabość... Tak! byłoby mi nieznośnie, pomyśleć, że świat mówi ze swém ubliżającém i brutalskiém szyderstwem o tém, co stanowi moje szczęście, co stanowi moję pychę... Tak jest, całém mojém marzeniem byłoby, aby ta poufałość tak zachwycająca, która pozostanie jedném z najuroczniejszych wspomnień mego życia, nieznany była światu, gdyż bezczelne jego wyrazy zwiędliły by jéj czystość... a to marzenie... ja je urzeczywistnię....
— To więc trzeba, — rzekła do mnie pani de Fersen, tonem prawie uroczystym, — to więc trzeba wyrzec się tego, abyśmy się widywali w Paryżu?
— Nie, Pani, nie,... lecz tylko widywać mnie będziesz każdego wieczora w którym przyjmujesz gości, widywać mnie będziesz podobnie jak innych mężczyzn; późniéj, może mi pozwolisz odwiedzać cię kiedy niekiedy z rana...
Pani de Fersen przez długi czas pozostała milcząca i zamyślona, z głową pochyloną na piersi, nagle podniosła ją, twarz jéj była lekko zapłoniona, głos głęboko wzruszony, i rzekła:
— Szlachetne posiadasz serce. Przyjaźń twoja jest surowa, lecz jest wielka, silna i wspaniała... pojmuję powinności które mi nakazuje... będę jéj godną... Od téj chwili, i podała mi rękę, — pozyskałeś szczerą i niczém nienadwerężoną przyjaźń.
Pocałowałem z uszanowaniem jéj rękę.
Prawie z tejże saméj chwili dojechaliśmy do ostatniej stacyi.
Wysiadłem z powozu pani de Fersen, i poszedłem do jéj męża, który spał w moim powozie.
Kochany mój Książę, — rzekłem, — musisz mi wyświadczyć przysługę!...
— Mów, kochany Hrabio.
— Dla przyczyny, która pragnę aby pozostała tajemnicą, chciałbym aby nikt niewiedział iż przybywam z Kios, a tém samém, żem podróżował wraz z Państwem z Tulonu aż do Paryża... Jestem zbyt mało znaczącą osobą, aby kto przez czas drogi, zwrócił uwagę na moje nazwisko. Zatrzymam się na najpierwszéj stacyi, okrążę duży kawał aby przybyć do Fontainebleau, gdzie jakiś czas zabawię; przyjadę tym sposobem w kilka dni po waszém przybyciu.... Tyle tylko ośmielam się żądać jeszec po przyjaźni Pana, abyś przyobiecał przyjąć uprzejmie proźbę jednego z mych przyjaciół, który prosić cię będzie o pozwolenie przedstawienia mnie tobie... gdyż mocno bym żałował, gdyby przerwanemi zostały stosunki tak dla mnie szacowne...
Pan de Fersen, z swoim doskonałym taktem, nieuczynił mi najmniejszego zarzutu, i przyobiecał wszystko, czego tylko chciałem.
Na najbliższej stacyi, uwiadomiłem panię de Fersen, iż na nieszczęście przymuszony jestem opuścić ją, zobowiązując Księcia przytomnego memu pożegnaniu, aby jéj wytłómaezył dla czego jestem pozbawiony przyjemności dalszego z nią podróżowania.
Podała mi rękę, którą ucałowałem.
Potém uściskałem najczuléj Irenę, rzucając na matkę smutne pożegnalne spojrzenie...
Konie zaprzężone były do powozów Księcia; pojechały i sam pozostałem.
Serce moje było rozdarte.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zwolna przekonanie żem szlachetnie postąpił względem pani de Fersen, osłodziło nieco moje myśli.
Poteém pomyślałem, że tym sposobem dowiem się, nienarażając w niczém jéj sławy, czy pani de Fersen czuje ku mnie prawdziwą przyjaźń, a może nawet uczucie daleko czulsze... lub też, czy winien byłem jedynie osamotnieniu, nieczynności lub brakowi wszelkiego porównania, zajęcie jakie ku mnie uczuła...
Jeśli mnie kochała,... ten przymus, ta konieczność niewidywania mnie będą dla niéj uciążliwemi, będę ją może wiele kosztować, a to zmartwienie, ten żal, zdradzą się może tym, lub owym sposobem...
Jeśli przeciwnie byłem tylko dla niéj osobą rozmawiającą dość dowcipnie, która jéj dopomogła do skrócenia długich godzin przeprawy, miałem być, bez żadnéj wątpliwości, poświęcony pogadance przyjemniejszéj niżeli moja, lub najmniejszemu postrzeżeniu, jakie świat w tym względzie uczyni.
Byłto rodzaj odepchnięcia, na którybym się nigdy nienaraził, a któregotym sposobem najpewniéj unikałem.
Bez wątpienia wiele mi pozostawało ucierpieć poznając że uczucie pani de Fersen było tak słabe, iż tak małéj uległo okoliczności; lecz postąpiwszy sobie inaczéj byłbym miał to samo zmartwienie, a wstyd daleko większy.
Zabawiłem tydzień w Fontainebleau, i pojechałem do Paryża.

KONIEC TOMU III


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.