Anielka pracuje/Do Krzywicy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Do Krzywicy.

Anielka nie napróżno się cieszyła! Gdy nadeszła niedziela i zegar na kościele wybił czwartą godzinę nad ranem, obydwie z babcią wyszły już z domu.
— Szczęśliwej podróży, — życzyła matka, kiwając ku nim z okna.
Potem wszystkie domy wioski zostały gdzieś wdali, a nad głową Anielki połyskiwały tylko gwiazdy. Anielce było lekko i radośnie na sercu, biegła, jakby miała skrzydła u ramion. Babcia miała na głowie nowy jedwabny czepek, a na odświętnej sukni kwiecisty fartuch. W małym koszyczku niosła babcia podarunki: pół kilo kawy i kilo cukru. Takie prezenty zawsze najbardziej radowały krzywickich mieszkańców. Anielka w jednej ręce niosła świeże strucelki, a w drugiej ogromny parasol babci. Tylko w chwilach, gdy droga biegła nieco pod górę, babcia odbierała jej parasol i wspierała się na nim.
Jeszcze nigdy Anielka tak daleko od domu nie była. Gdy na niebie rozwidniło się, Anielka dostrzegła, że góry otaczające jej rodzinną dolinę, daleko już były poza nią. Obok ścieżki, którą szły teraz, płynął wąziutki strumyk. Anielka nie wyobrażała sobie, kiedy wreszcie znajdą się w tej upragnionej Krzywicy. Nagle babcia przystanęła, spotkawszy jakąś pomarszczoną staruszkę.
— Dokąd idziecie? — zapytała.
— Do Borku, do znachora, — odpowiedziała staruszka, — mój stary znowu ma jakieś bóle w plecach. Tym razem strasznie mu to dokucza. Nie wiem, może mu trzeba będzie bańki postawić, bo to podobno dobrze robi.
Babcia skinęła głową potakująco i zażyła szczyptę tabaki.
— A jak to nie pomoże, to spróbujcie pijawki, — poradziła, — kowal w naszej wsi miał też takie bóle, pijawki mu przystawiono i jakby ręką odjął.
Obydwie kobiety kichnęły kilkakrotnie, życzyły sobie nawzajem szczęśliwej podróży i rozstały się.
Babcia weszła wraz z Anielką do lasu. Było tutaj ciemno i panowała martwa cisza. Anielka bała się trochę, ale gdy spojrzała na zupełnie spokojną twarz babci, uspokoiła się także. Babcia czuła się w lesie, jak u siebie w domu. Poczęła pokazywać Anielce rozmaite rośliny i jakieś krzaczki obsypane drobnemi listeczkami, które podobno można było naparzać i otrzymywało się doskonałą herbatę. Jakiś żółty grzyb podniosła babcia z ziemi i poczęła go oglądać, czy jest jadalny. Potem nagle zamilkła i przez dłuższy czas ani słowa nie powiedziała.
Teraz droga biegła na prawo. Na skraju lasu po obydwu stronach znaczyły się już jasnym blaskiem słoneczne promienie. Nad wierzchołkami drzew zawisło pogodne niebo. Gdzieniegdzie tylko lekki wietrzyk poruszał gałązkami drzew i szemrał w głębi lasu, naogół jednak panowała cudowna cisza i tylko kroki babci i Anielki słychać było wśród lasu.
Na otwartej przestrzeni stała przydrożna oberża, którą babcia Anielce wskazała, mówiąc z uśmiechem:
— Jesteśmy już w Wiatrowie, Anielciu. Siadaj tu przy mnie na pieńku, to trochę odpoczniemy.
Babcia wsparła łokcie na kolanach i zawisła wzrokiem w przestrzeni. Anielce się zdawało, że nagle ściany świata odsunęły się gdzieś w dal. Niebo tutaj było jakoś większe, niż we wsi rodzinnej. Istotnie! Anielce jeszcze lżej stało się na sercu. Wpatrywała się w słońce, które chłodniej jakoś świeciło podczas tego jesiennego dnia. Czyż to była rzeczywistość? Anielka rozglądała się dokoła ze zdziwieniem.
— Teraz pójdziemy na lewo, — rzekła babcia.
— I już będziemy w Krzywicy? — zawołała radośnie Anielka.
Babcia zaśmiała się głośno.
— Nie myśl, że tak prędko! Świat jest większy, niż przypuszczasz!
Ruszyły znowu w drogę. Droga biegła wgórę i nadół, poprzez pagórki i maleńkie dolinki. Co kilka minut Anielka pytała:
— Czy już jesteśmy na miejscu?
Ale babcia ciągle przecząco potrząsała głową.
Gdy dotarły do niskiego, brunatnego domku, stojącego przy drodze, babcia zapukała i obydwie z Anielką weszły do obszernej izby, pełnej stołów. Ludzie właśnie siedzieli przy obiedzie. Zrobiono zaraz dla babci i Anielki miejsce, a gospodyni przyniosła jeszcze dwie porcje kiełbasy, smakowicie pachnącej. Na środku stołu stał wielki półmisek kartoflanych placków.
— Jedzcie, bardzo proszę, — zapraszała gospodyni. — Wystarczy dla wszystkich.
Anielce jeszcze nigdy placki tak nie smakowały. Chętnie sięgnęłaby po drugą porcję, ale się jakoś wstydziła. Zanim wyszły z izby, gospodarz poprosił babcię o szczyptę tabaki, potem podali sobie ręce, a gospodyni ucałowała babcię serdecznie.
Więc świat był aż taki duży? Anielka nie mogła tego wszystkiego pojąć. Wobec tego, jak jest daleko do Ameryki?
Nareszcie, nareszcie babcia z Anielką znalazły się w szerokiej, pięknej dolinie, przez którą przepływała wijąca się rzeka.
— To Jasna, — rzekła babcia, poprawiając swój kwiecisty fartuch. — Jesteśmy już blisko Krzywicy. Teraz stąd weźmiemy omnibus pocztowy, który nas zawiezie aż do kaplicy.
Blisko Krzywicy! Anielce to wszystko, co ją otaczało, wydało się jakieś całkiem inne, nowe, nieznane... Nadszedł dyliżans pocztowy. Zatrzymał się. Był żółty, mały i niewygodny. Anielka musiała się wcisnąć między babcię i jakąś inną starą kobietę. Było jej wprawdzie niezbyt wygodnie, mimo to jednak miała wrażenie, że jest w niebie. Naprzeciw niej na wąskiej ławeczce siedzieli dwaj księża w długich czarnych sutannach.
Tra, ta, ta! trąbił pocztyljon. Dzwoneczki zawieszone o chomont koński tak głośno dzwoniły, że zagłuszały rozmowę pasażerów, którym było coraz bardziej gorąco. Wreszcie dyliżans zatrzymał się przy kaplicy. Babcia i Anielka ujrzały oczekującego ich wuja Jaśka, którego twarz rozjaśniona była uśmiechem i który nie mógł się nacieszyć widokiem swych gości. Wuj Jasiek był zupełnie podobny do babci, ale jakże śmiesznie mówił! Wszyscy tutaj mówili tak śpiewająco. I jak zabawnie był ubrany! Anielka nie mogła od niego oderwać wzroku. Nosił pasiaste spodnie, ciemną długą sukmanę i miał szeroki pas, nabijany blaszkami. Anielka nagle przypomniała sobie swe kolczyki, i z przerażeniem sięgnęła do uszu. Były, nie zgubiła ich w drodze. Gdy się uspokoiła poczęła znowu spoglądać na wuja, który rozmawiał z ożywieniem z babcią.
Szli teraz przez wieś szeroką drogą, po obydwu stronach której wznosiły się małe drewniane chałupki.
— Patrzaj, jak słońce jeszcze jasno świeci, — rzekła babcia, przystając nagle.
— Nic dziwnego, wszyscy mówią, że jesteśmy już bliscy królestwa niebieskiego, — zaśmiał się wuj Jasiek.
Teraz szli i szli wąską polną miedzą. Wszędzie pasły się krowy i owce, ze wszystkich domów wychodzili ludzie, pozdrawiając serdecznie wuja Jasia. Babcię też niektórzy poznawali, więc musiała co chwilę przystawać i witać się z sąsiadami. Anielka była już tak zmęczona, że nagle przysiadła na trawie. Wuj Jasiek zaczął się śmiać głośno, bo powieki Anielki poczęły ociężale opadać. Dopiero, gdy się znalazła w chacie wuja Jaśka, ożywiła się znowu i otworzyła szeroko oczy. Co tam tak szemrało i piszczało pod ławką, na której Anielka siedziała? Położyła trzymaną wciąż strucelkę na stole, pochyliła się i zajrzała pod ławkę. Omal nie krzyknęła ze zdziwienia. Pod ławką siedziały kury i kurczęta, cały kurnik był w izbie. Były tam porobione grządki, po których kurczątka wesoło skakały. Wreszcie wujenka weszła do izby boso, w szerokim fartuchu. Anielce znowu zaczęły ciężyć powieki. Pochyliła głowę, wsparła ręce na stole i zasnęła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.