Album kandydatek do stanu małżeńskiego/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł Album kandydatek do stanu małżeńskiego
Podtytuł z notat starego kawalera
Wydawca Wydawnictwo „Harapa“
Data wyd. 1877
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VI.


Posażna jedynaczka.




Już widzę łaskawy czytelniku, jak po przeczytaniu tych kilku rozdziałów, oblicze twoje przedłużyło się i skrzywiło z niezadowolenia. Gotów jesteś posądzić mnie o tendencyjne odstraszanie cię od małżeństwa przez wystawianie samych ujemnych i wadliwych okazów. — To prawda, że się nie entuzyjazmuję — zostawiam to poetom, którzy, jak paryzkie modniarki, mają talent ubierania ludzkich ułomności w powabne formy i z lada kucharki umieją zrobić anioła o eterycznych wdziękach. Ja wolę przedstawić wam rzecz bez illuzyi, nawet trochę gorzéj jak jest w istocie, boć małżeństwo jest zawsze rodzajem kupna, jeżeli więc ktoś niechce się oszukać, musi bacznie oglądać, czy rzecz, którą kupuje nie używana, nie poplamiona albo też nie farbowana. — Ależ my nie chcemy kupować starzyzny — powie nie jeden — pokaż nam panny prosto z igły, bogate, przecież takie być muszą.
Owszem są. — Oto panna Jadwiga — okaz w najlepszym gatunku posażnéj jedynaczki, nie owéj z komedyi Fredry, ale rzeczywistéj jedynaczki — nie mającéj ani brata, ani krzywéj łopatki, ani wprawianych zębów. Ba, może brzydka jak nieszczęście? — I to nie. Panna Jadwiga jest wcale niczego sobie panna, nie efektowna piękność, ale kształtnych rysów, trochę wątła i filgranowa, co stanowi nawet pewien wdzięk u niéj, ma oczy fiołkowe, piękną wyprawę i wioskę nieobdłużoną. — Ale panna Jadwiga ma jeden błąd, jedną wadę wielką — jest jedynaczką. Zaleta jest zarazem jéj wadą, bo jako jedynaczka przyzwyczaiła się aby ją pieszczono, ulegano najmniéjszym jéj kaprysom, zachcenia jéj stawały się rozkazem, któremu posłuszni byli rodzice, służący, profesorowie, bony, guwernantki, znajomi. Wątła kompleksyja nie pozwalała obchodzić się z nią ostro, doktorowie zakazywali męczyć ją naukami, rodzice próbowali dziecinę zabawić i rozerwać na wszystkie możliwe sposoby. Papa znosił cukierki, mama zabawki i jednemi i drugiemi przesycili dziewczynkę tak, że nie było sposobu potem zabawić ją. — Najkosztowniejsze zabawki po obejrzeniu ich, a czasem i przedtem rzucała na ziemię i nudziła się. — Rodzice wysilali się na coraz nowe pomysły, by dogodzić swojéj jedynaczce i wszystko napróżno. — Wreszcie nadeszła pora, gdy panna już przestała bawić się lalkami, a natomiast nią zajmowano się jak lalką, strojono, obwożono po balach, koncertach, nawet z porady doktorów pojechano z nią do Francenzbadu i Ostendy. — Po drodze zwiedzała wszystkie stolice Europy, pokazano jéj wszystko, co było godnem widzenia, aż wyczerpano cały program nowości i niespodzianek — jedynaczka zaczęła się znowu nudzić śmiertelnie. — Znalazł się zawsze jakiś usłużny przyjaciel lub daleka krewna, którzy zaproponowali rodzicom, wydać pannę za mąż i sprowadzano jéj dla rozrywki różne okazy konkurentów. — Panna każdego obejrzała, jak niegdyś zabawki dziecinne i rzucała pod stół, przepraszam, nie tak było, tylko odwracała się z grymasem, który konkurentowi odbierał wszelką nadzieję i ziewała. — Nareszcie zjawił się jeden o jedwabnym, czarnym wąsiku, mlecznych policzkach i porcelanowych oczach, który czy przez skromność, czy przez wyrachowanie nie pchał się do panny, trzymał się na uboczu, i traktował ją dość chłodno. — To było dla niéj prawdziwą niespodzianką; pan August był dla niéj nowością i napierała się gwałtem, aby jéj dano tę zabawkę. Trudność dostania obudziła w niéj jeszcze większą chęć, która jéj się wydawała miłością i pan August dostał pannę i wieś nieobdłużoną. — Szczęśliwy! — Prawda? — Tak, rzeczywiście, był szczęśliwym przez całe dwa tygodnie tj. dopóki rozkapryszona jedynaczka nie nabawiła się nim do woli. Był to przeciąg czasu dla niéj bardzo długi, bo nigdy żadnem cackiem tak długo się nie bawiła. W końcu jednak przesyciła się tem, jak wszystkiem; ale że męża nie można było darować dzieciom stróża, jak lalkę, ani utrącić nos, wyłupić oczy jak pajacowi i wyrzucić na strych, więc znudzona jedynaczka poczęła się czuć nieszczęśliwą ze swem bawidełkiem, które ją już bawić przestało. — Chciała mieć z niego drugiego Wiernusia, coby aportował, służył, odgadywał jéj myśli. — Przyzwyczajona bowiem była do tego, że wszyscy koło niéj, nie wyjmując rodziców pełnili funkcyje takich Wiernusiów. — Pan młody jakoś niechciał być Wiernusiem, a nawet kilka razy dość ostro odpowiedział na kapryśne zachcenia żony, nazwał ją samolubem, że nie umie kochać nic i nikogo prócz siebie i kilka jeszcze takich morałów jéj nagadał, które lubo były nowością dla rozpieszczonéj jedynaczki, ale nowość taka nie rozbawiła ją jakoś, tylko oburzyła. — Zaczęła płakać i to tak głośno, że mama w trzecim pokoju usłyszała i przybiegła przestraszona. Za mamą przybiegł tatko z na pół ogoloną brodą, za tatką stara rezydentka panna Pelagija, za tą stary Jakób z kredensu, i Magdusia z kuchni z omączonemi rękami i Wiernuś nawet — i wszystko to tłoczyło się do płaczącéj, dopytywało o przyczynę łez, — a gdy przyczyna została wiadomą oburzenie przeciw panu młodemu nie miało granic; nazwano go człowiekiem bez serca, bez wychowania, bez sumienia i odtąd pan August w opinii wszystkich domowników wyszedł na tyrana. — Jadwiga przybrała minę męczonéj ofiary, służba patrzała na niego z wymownym wyrzutem, mama wzdychała po kątach tak mocno, że nie mógł nie słyszeć tego, a papa unikał go. — Pan August nie mógł długo wyżyć w takiéj atmosferze; trzeba było albo uciec, albo wynaleźć jaki modus vivendi. Ze względu na opiniją ludzką i własną przyszłość, obrał to ostatnie, przeprosił żonę za chwilowe uniesienie się, zbyt ostre wyrazy i starał się na innéj drodze znaleźć przystęp do jéj względów i serca. — Probował ją zjednać sobie różnemi miłemi niespodziankami i wymyślał dla niéj różnego rodzaju przyjemności, zabawy, ale biedak nie wiedział o tem że rodzice już go dawno uprzedzili w tym względzie, że dla jedynaczki żadna zabawa nie była nowością. Bale, koncerta, przejażdżki do wód, stroje, eleganckie umeblowanie salonu — wszystkiego tego miała już po uszy, i dlatego każde usiłowanie męża w tym względzie przyjmowała litośnem ruszaniem ramion i lekceważącym uśmiechem. — Nic nie zdołało wyjaśnić znudzonéj twarzy. — Wszystkie wysiłki męża były próżne. Aż wreszcie stracił cierpliwość i znowu przyszło do sceny małżeńskiej. Tym razem opozycyja stająca w obronie uciemiężonéj poczęła jawniéj się manifestować przeciw panu Augustowi. Służba odważała się nie słuchać jego rozkazów, papa zrobił mu kilka ostrych przycinków, mama nie ograniczała się na wzdychaniu po kątach, ale wyjeżdżała ze swą boleścią do sąsiadów, do kuzynek — i niebawem poczęły się zjeżdżać ciocie, wujenki, przyjaciółki, które nad nieszczęśliwą zaczęły kiwać głowami, a mężowi zatrute rzucały spojrzenia. — Znalazł się nawet jakiś śmiały stryjaszek, który mu zrobił uwagę, że z kobietą, któréj on całe swoje szczęście i egzystencyją zawdzięcza, inaczéj obchodzić się należy, że rodzina nie może spokojnie patrzeć na takie jego postępowanie z istotą delikatną i wykształconą i w razie gdyby podobne sceny powtarzać się miały, musiałaby pomyśleć o separacyi.
No i powiedz kochany czytelniku, co byś robił na miejscu pana Augusta? Panu Augustowi żal się zrobiło — wygodnego łóżka, smacznego obiadu, konia do przejażdżki, kabryjoletu, hawańskich cygar — położył uszy po sobie i dał z siebie zrobić Wiernusia a przywiązania którego nie znalazł w domu, szuka po za domem podobno u żony swego oficyjalisty, czy sąsiada. — Ale nie każdy ma tak strawny żołądek, jak pan August i dlatego radzę ci, szanowny czytelniku, dobrze się namyśleć i rozpatrzyć, zanim zdecydujesz się na taką posażną jedynaczkę, — bo bądź pewny, że na dziesięć dziewięć znajdzie się takich, jak panna Jadwiga rozpieszczonych, rozgrymaszonych, znudzonych, z pretensyjami, których zaspokoić nie będziesz w stanie, choćbyś się na głowie postawił. — Bo nie tylko pannę będziesz miał obowiązek zadawalniać, ale i papę i mamę, którzy wszystkie marzenia i nadzieje, jakie zwykle rodzice mają o swych dzieciach, skupili w swym jedynym klejnociku. Będziesz musiał rywalizować wiecznie z ideałami, jakie sobie w szarych godzinach tworzyli przy kominku starzy dla swéj jedynaczki; a jeżeli ich nie zadowolnisz to będziesz musiał całe życie patrzeć na skrzywione, miny, słuchać pokątnych westchnień i płaczów, narzekań przed sąsiadkami, przykrych docinków, zamiast nektaru będziesz pił kwasy domowe, których smaku nie zneutralizujesz ani pilznerem ani węgrzynem, na który chyłkiem będziesz się wykradał z domu, aby odpocząć trochę i wytchnąć od szczęścia małżeńskiego.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.