Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Onufry Kopczyński
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Onufry Kopczyński |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1901 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom pierwszy |
Indeks stron |
W tym samym czasie, gdy Stanisław Konarski, wielki reformator społeczny, pragnąc pod zrysowany gmach Rzplitej rzucić podwaliny bezpieczeństwa i ładu, wydawał tom III Voluminów legum, jednoczcśnie przyszedł na świat Onufry Kopczyński, jeden z przyszłych zaszczytów zgromadzenia kks. Pijarów i prawodawca języka ojczystego. Urodził się w dniu 30 listopada 1735 r. w Wielkopolsce, powiecie gnieźnieńskim, we wsi Czerniewo, dziś zamienionej na Schwarzenau, a położonej nad Wrześnią. O jego latach dziecięcych i miejscowości, w której początkowe nauki pobierał, nie podaje żadnych wiadomości ks. Szymon Bielski, Pijar, jego biograf (ob. Vita et scripta quorundam e congregatione clericorum scholarum piarum, Vars., 1812); to pewna, że w r. (752, mając lat 17, wstąpił w Podolińcu, na Śpiżu, do Zgromadzenia kks. Pijarów, a więc w chwili, gdy Konarski, uzyskawszy od papieża Benedykta XIV zatwierdzenie wiekopomnych Ordinationes, czyli ustawy, obejmującej zasady długoobmyślanej i przygotowywanej reformy szkolnej, wprowadzał naród na drogę europejskiej nauki i zadawał śmiertelny cios metodzie jezuickiej, która przez półtora blizko wieku mrokiem nad umysłami ciążyła.
Reforma ta, mająca na celu przygotowanie młodzieży świeckiej do życia publicznego i przystosowania jej do pojęć ucywilizowanego zachodu, niemniejszy kładła nacisk na gruntowne wykształcenie alumnów, których wyższe uzdolnienie powoływało na jej naukowych kierowników w przyszłości. Więc i Kopczyński, po ukończeniu nauk świeckich i teologicznych głównie odtąd w kierunku dydaktycznym działalność swą rozwija. Jakoż przez długi szereg lat widzimy go na stanowisku nauczyciela w różnych miejscowościach przy szkołach pijarskich, jak w Radomiu i Piotrkowie, gdzie wykłada literaturę rzymską, jak w Rzeszowie i Złoczowie, gdzie alumnów uczy wymowy.
Wielki też reformator nie myślał Kopczyńskiego na prowincyi marnować, lecz chcąc w założonem przez siebie w stolicy Collegium nobiliunm co najwybitniejsze siły naukowe zgromadzić, zmierzył wysłać go za granicę dla dalszego kształcenia. Tylko środki, jakimi rozporządzało Zgromadzenie, nie zawsze starczyły na umieszczanie młodych alumnów w Kolegium Nazarejskiem w Rzymie lub innych naukowych europejskich zakładach. Przecież Konarski umiał i tym brakom zaradzić: idąc za przykładem Jezuitów, korzystał z wyjazdów za granicę paniąt polskich, do których potrzebowano ochmistrzów i taką właśnie sposobność nadarzył mu wyjazd młodego Antoniego Wisłockiego, by przy nim w tym charakterze Kopczyńskiego umieścić. Czyim był on synem, nie mogliśmy się dobadać. To pewna, że ród Wisłockich, osiadły w ziemi Przemyskiej, pieczętował się herbem Sas i miał w tym czasie dwóch przedstawicieli: Eliasza i Tomasza. Pierwszy był stolnikiem Żytomierskim, drugi podsędkiem Bracławskim: ojcem więc jego mógł być jeden lub drugi, ale tego nie można twierdzić stanowczo. Cokolwiekbądź przyszły prawodawca języka, spędziwszy z nim lat kilka w Wiedniu, Paryżu, oraz innych ogniskach nauk, miał sposobność pogłębienia swej wiedzy i zdobycia szerszego na sprawy wychowania poglądu. To też po powrocie do kraju, naucza już nie na prowincyi, lecz w stolicy, w Collegium nobilium, gdzie wkrótce przez wykłady wymowy zwraca na siebie uwagę co najświatlejszych mężów w narodzie. Konarski bowiem, pragnąc przekonać ogół o zbawiennych skutkach zaprowadzonej w szkołach pijarskich reformy, a obok tego wykazać wyższość przyjętej w nauczaniu metody od sposobu, jakiego się w niem jezuici trzymali, urządzał z końcem każdego roku szkolnego egzamina publiczne, na których, wobec najpierwszych dostojników koronnych, a nierzadko nawet i króla, zarówno wychowańcy kolegium, jak i naukowi ich przewodnicy dawali o swem uzdolnieniu świadectwo. Zwyczaj ten utrzymał się i po zgonie Konarskiego, który na rok 1773 przypada. Otóż, na takich popisach Kopczyński przez swą naukę i zdolności pedagogiczne wrażał się trwale w pamięć osób położonych wysoko. Prócz tego porządkował bibliotekę pijarską i w książnicy Załuskich spełniał obowiązki pomocnika bibliotekarza głównego, którym był Jan Daniel Janocki. Tym sposobem znalazł możność gruntownego poznania pisarzów polskich zarówno co do treści, jak języka, któremu, idąc za wrodzonym popędem, długie lata mozolnych studyów poświęcił. Wkrótce też powołanym został do napisania dzieła, przez które zasłynął w narodzie i wdzięczną po sobie pamięć najdalszym pokoleniom przekazał.
Wiadomo, iż czego St. Konarski w zakresie kolegiów pijarskich dokonał, to Komisya Edukacyjna, z odpowiedniemi zmianami rozszerzała na kraj cały. To też wraz z utworzeniem szkół wojewódzkich, wydziałowych i podwydziałowych i poddanie ich jednemu kierunkowi, okazała się gwałtowna potrzeba dostarczenia podręczników w języku ojczystym do wykładu różnych przedmiotów. W tym celu w d. 7 marca 1775 r. utworzone przy Komisyi Towarzystwo do ksiąg elementarnych, zajęło się oceną i wydawaniem dzieł tego rodzaju, odpowiadających wymaganiom najnowszej dydaktyki. Do napisania więc Gramatyki polskiej i łacińskiej na wniosek członka Komisyi Edukacyjnej, Ignacego Potockiego, pisarza W. Ks. Lit., wybrany został Kopczyński. Jak zaś gorliwie zajął się jej opracowaniem, widzimy stąd, że już w d. 2 października 1778 r. uznaną została wraz z Przypisami, jako podręcznik na klasę I, II i III.
Tu jednę winniśmy zrobić uwagę. W przekonaniu ogółu Kopczyński uchodzi za pierwszego, bez poprzedników, gramatyka polskiego. Tak przecież nie jest. Zasługa bowiem w zapoczątkowaniu należy się innym: naprzód nieznanemu autorowi, który jeszcze w roku 1542 wydał w Krakowie Institutiones grammaticaè idiomate polonico et germanico illulstrae, t. j. Prawidła gramatyczne, objaśniające mowę polską i niemiecką; następnie: Franciszkowi Mesgnien (Menińskiemu) z Lotaryngii, który w r. 1649 dla użytku cudzoziemców napisał po łacinie gramatykę polską, obejmującą etymologię i składnię; wreszcie: Walentemu Szylarskiemu, który w r. 1770 wydał we Lwowie Gramatykę języka polskiego.
Kopczyński przeto był czwartym z rzędu mowy ojczystej badaczem.
Czegóż na tem polu dokonał? By wyjaśnić należycie jego zasługi, przedewszystkiem powiedzmy, że już w szkołach pijarskich, zreformowanych przez Konarskiego, uczono języka polskiego, ale wspólnie z łaciną. Dopiero Komisya Edukacyjna uznała go za przedmiot samoistny, oddzielny. Kopczyński jednak zanadto zżył się z metodą pijarską, by, jak Szylarski, mógł traktować gramatykę języka ojczystego niezależnie od łacińskiej. Wychodząc wszakże z tej samej zasady, iż język polski powinien być podstawą nauki obcych języków, odstępuje nieco od metody swego Zgromadzenia i, robiąc krok naprzód, powiada: «W gramatyce, dla Polaków pisanej, pierwsze ma miejsce polszczyzna, a drugie łacina, ponieważ pospolicie potrzebniejsza jest wiadomość (sic) ojczystego, niźli cudzoziemskiego języka: a reguły niepoznane wprzód na ojczystym języku jako znajomszym, nie mogą być i łatwo i dokładnie poznane na cudzoziemskim.» (Przypisy do Gram., na kI. I, str. 8—9). Stąd i wzorce odmian polskich w jego Gramatyce stoją przed łacińskiemi.
Kopczyński wszakże idzie dalej od Szylarskiego, bo gdy według tego, nauka gramatyki języka polskiego ma ułatwiać «pojęcie obcych języków, jako łacińskiego, francuskiego, niemieckiego, włoskiego i t. d.», Kopczyński uważa gramatykę za jedno z pierwszych ogniw całego łańcucha nauk, dopatrując najściślejszego jej związku z logiką i wymową. «Żeby myśl, jako dusza mowy, zgadzała się z rzeczami, które sobie człowiek maluje w głowie: dzieło to jest logiki; żeby słowa, jako ciało owy, zgadzały się z myślą wewnętrzną i onę jak najjaśniej malowały, dzieło to jest gramatyki; żeby myślami w słowach zamkniętemi oświecać rozumy ludzkie i pociągać ich wołą do spraw użytecznych społeczności — dzieło to jest wymowy» (tamże, II).
Nadto Kopczyński uznaje dwa główne fundamenta gramatyki: naprzód, ogólną naturę ludzką, następnie zwyczaj pospolity w każdym narodzie. W pierwszej tkwią własności, stanowiące podwalinę wspólną wszystkich języków, w czem wypowiada jakby niejasne przeczucie potrzeby gramatyki porównawczej; drugi narzuca prawa każdej pojedyńczej mowie. Poza zwyczaj narodowy nie idzie też Kopczyński, a wskazówką nieomylną w tym względzie są dla niego pisarze dawni. Tylko nie wnika jeszcze w organizm języka, który swe funkcye opiera na przemianie dzwięków, wzajemnie oddziaływających na siebie. To dopiero po nim uzasadni Józef Mroziński (pierwsze zasady gramatyki języka polskiego, 1822 r.). Źródłosłów jedynie pojmuje, jako wyraz pierwotny, od którego tworzą się inne, pochodne i w odmianie imion widzi go w przypadku pierwszym, gdy rzeczywiście występuje dopiero w dopełniaczu. Słowa, na wzór łaciny, dzieli na cztery konjugacye według cechowych samogłosek: a, e, i, y, nie podejrzewając nawet, że w czasie teraźniejszym i przyszłym dokonanym trzy składowe części odróżniać także należy: temat, spójkę i zakończenie, które, nie jak u niego w sposób mechaniczny, lecz z tematem organicznie się łączą. Więc też według niego mową rządzą nie prawa, lecz prawidła. Prawa występują dopiero później, z wprowadzeniem nauki języka na drogę porównawczą, z wystąpieniem Dobrowskiego, Boppa, Schleichera, Mikłosicza. u nas Cegielskiego, Małeckiego, Franciszka Malinowskiego i innych. Ale Kopczyński ze względu na zasadę wypowiedzianą przez siebie, iż jedynie zwyczaj narodowy jest panem i sędzią mowy, sam się jej sprzeniewierza i narzuca samowolnie językowi prawa, których on nie znał w przeszłości. Tak, gdy do jego czasów, zgodnie z naturą innych języków słowiańskich, wszyscy pisarze w przypadku 6 przymiotników męskich i nijakich używali formy jednostajnej: z dobrym ojcem, z dobrym dzieckiem, z dobrymi ojcami, z dobrymi dziećmi; w 7-ym zaś bez różnicy oba rodzaje kończyli na em, on, wbrew ich powadze, uświęconej wiekami, wyróżnił rodz< e, a po m ie....zał przypadki i pisać zalecił w przypadku 6 — z dobrym ojcem, z dobrém dzieckiem, z dobrymi ojcami, z dobrémi dziećmi; w przypadku zaś 7 — w dobrym ojcu, w dobrém dziecku, gdyż to według niego miało nadawać mowie wyższy stopień jasności. Już jednak ta okoliczność, że w rodzaju nijakim, w obu przypadkach zaleca e kreskować, czyli w wymawianiu nadawać mu brzmienie pochylone, dowodzi, iż czuł, że się rozmija ze zwyczajem ustalonym powszechnie. Również do czasu jego wystąpienia imiesłów zaprzeszły powszechnie utrzymuje się w formie: splótszy, padszy, zbiegszy i t. d. Tymczasem Kopczyński, mniemając, że imiesłów ten formuje się od osoby 3-ciej czasu przeszłego, kończącego się na ł, wprowadził do swej gramatyki formy: splótłszy, spadłszy, zbiegłszy, które pierwej nikomu nie były znane.
Jeżeli jednak te zmiany sprzeciwiały się powszechnie przyjętemu zwyczajowi i powadze wszystkich pisarzów, to jakże je Towarzystwo do ksiąg elementarnych mogło uznawać, a Komisya Edukacyjna swą powagą zatwierdzać?
Pytanie to zapewne każdemu się nasunie.
Ale nie zapominajmy, że koniec wieku XVIII to epoka reform, racyonalizmu i burzenia wszystkiego, co się nie nadawało do miary pojęć ówczesnych. Co tylko można było uzasadnić logicznie, to uważano za prawdę. Że zaś Kopczyński wprowadzone przez siebie zmiany usprawiedliwiał koniecznością ze względu na jasność mowy, więc je uznano za objaw głęboko w istotę języka sięgającego rozumu, a jego samego poczytano za prawodawcę mowy ojczystej. Gdy zaś wielu z nauczycieli nie chciało tych nowości, jako niezgodnych z dotychczasowem użyciem, zaprowadzać po szkołach, Komisya zagroziła im dymisyą i przez wizytatorów surową nad nimi rozciągnęła kontrolę, by w nauce gramatyki jak najściślej trzymali się prawideł przez Kopczyńskiego wskazanych. Nic też dziwnego, że gdy kilka pokoleń wykształcono na jego gramatyce, nowość stała się z kolei zwyczajem narodowym i że dziś ludzie wzruszają ramionami na usiłowania nowszych gramatyków, by do form, używanych przed Kopczyńskim, powrócić.
Takie są obok wielu innych, które tu pomijamy, ujemne strony jego gramatyki. Zaznaczając je wszakże, nie mamy na celu zaprzeczać mu istotnych. zasług, położonych względem uprawy ojczystego języka. Są one bowiem wielkie. Już to samo, że swą gramatyką obudził w swoim czasie w młodzieży umiłowanie mowy ojczystej, daje mu prawo do naszej wdzięczności. Ale on zdziałał coś więcej jeszcze, co i dla nas ma niepożyte znaczenie, a tą spuścizną, którą się dotąd po nim dzielimy, to terminologia, jakby intuicyjnie odczuta, zgodna z duchem i naturą języka. By się o tem przekonać, dość go porównać z Szylarskim. Ten ostatni wprawdzie nie zajmuje się gramatyką łacińską, ale natomiast swą terminologię bierze żywcem z gramatyki łacińskiej i tylko ją nieudolnie na język polski przekłada. Znajdujemy więc w jego gramatyce: imię, zaimek, słowo zupełnie jak u Kopczyńskiego; ale już z częściami mowy nieodmiennemi nie umie sobie radzić. Jakoż participium tłomaczy dosłownie uczestnictwem, adverbiu przysłowiem, conjunctio przez łączenie, praepositio przekładanie; na oddanie zaś terminu interjectio nie może znaleźć odpowiedniego wyrazu. Tymczasem Kopczyński, nazywając te części mowy: imiesłów, przysłówek, spójnik, przyimek i wykrzyknik, nietylko nowymi wyrazami język wzbogacił, ale i w każdym z nich zawarł istotne tych części mowy znaczenie. Również Szylarskiego rodzaj męski, niewieści i ani męski, ani niewieści, oddaje krótko: męski, żeński i nijaki. To samo co do liczb: pojedyńczą i wielką (!) przez pojedyńczą i mnogą. Jeszcze większe dziwolągi w gramatyce Szylarskiego występują co do nazw przypadków. Są to znowu przekłady denominacyi przypadków łacińskich. A więc: mianujący, rodzący, dawający, oskarżający, wzywający, nazywający (?) i opowiadający (?) — dodajmy, że dwa ostatnie, najzupełniej chybione. Kopczyński, nic chcąc popaść w tak niewolniczą zależność, nie sili się nawet na wyszukiwanie nazw przypadków, ale poprostu oznacza je liczebnikiem porządkowym: przypadek pierwszy, drugi, trzeci i t. d., ale określając każdego z nich znaczenie (Gr. na kl. III, 43—44), potrzebuje zrobić tylko krok jeden naprzód, by im nadać przyjęte dziś nazwy. Tak według niego przypadek 2-gi «jest dopełnieniem, jakiejś rzeczy,» a więc dopełniaczem; 3-ci «wystawia rzecz w tym stanie, ile jest celem, czyli końcem czego,» więc celownikiem; 4-ty «wystawia rzecz w takim stanie biernym, ile ją kto czyni,» zatem biernikiem; 5-ty «wystawia rzecz, ile się na nią woła,» a więc wołaczem; 6-ty «wystawia rzecz w stanie, ile jest narzędziem,» przeto narzędnikiem. Z tych określeń skorzystali późniejsi i dorobiwszy nazwy, na przypadek 1-y: mianownik, na co już natrafiał Szylarski, oraz na 7-my miejscownik, nazawsze ustalili terminologię przypadków. Niemniej Kopczyński nazwanie stopni uprościł. Szylarski używa omówień: ani podwyższający, ani poniżający; trochę podwyższający; nadewszystko podwyższający (superlativus). Kopczyński zaś wyraża to krótko: stopień równy, wyższy i najwyższy.
Wogóle wszystkie termina, jakich dziś używamy, oraz wiele określeń, powtarzanych stereotypowo przez późniejszych gramatyków, są Kopczyńskiego wytworem.
Niepospolite też zasługi, położone względem języka, zjednały mu nietylko uznanie Komisyi Edukacyjnej, lecz i króla, który go medalem złotym, z napisem Merentibus patriae zaszczycił. Odtąd jego gramatyka niemal rok rocznie w nowej ukazywała się edycyi. W r. 1796 było ich już jedenaście. Kopczyński jednak nie poprzestał na Gramatyce dla szkół narodowych, lecz nadto w r. 1785 wydał jej Układ, w którym, opierając się już nie na powadze gramatyki łacińskiej, lecz na naturze mowy ludzkiej i logice, starał się właściwości języka ojczystego ze strony filozoficznej wyjaśnić. Rozumie się, że Układ gramatyki, wobec dzisiejszego językoznawstwa, ma już tylko historyczne znaczenie.
Niemniej znakomitą pracą Kopczyńskiego była Nauka czytania i pisania, pomieszczona w Elementarzu własnym Komisyi Edukacyjnej dla szkół parafialnych (Warsz. 1784, 1830. Kraków, 1785, 1792, 1810. Wilno, 1799, 1808, 1820, 1830). Elementarz był pracą zbiorową, w której, oprócz Kopczyńskiego, wzięli udział: Grzegórz Piramowicz (Nauka moralna) i Andrzej Gawroński (Arytmetyka). Za tę pracę Komisya wyznaczyła autorom 1200 złp. nagrody. Kopczyński rozpoczyna naukę od pisania i to od liter mniejszych. Wypisuje na tablicy wyraz, znany dzieciom, np. oyciec i ten rozkłada na pojedyńcze głoski, wypisując je pod sobą w kierunku pionowym. Następnie porównywa litery małe z pisanemi wielkiemi, a w końcu jedne i drugie z drukowanemi, poczem przechodzi do wymawiania ich pojedyńczo, z góry na dół, przeciwnie, wreszcie na wyrywki. Dopiero po zaznajomieniu dzieci z pojedyńczymi dźwiękami, układał litery w sylaby, wypisując je znowu jedne pod drugiemi. Gdyby bez zgłoskowania od razu był do czytania przystąpił, byłby o lat wiele wyprzedził Niemców, chlubiących się ową metodą głoskową (Lautlehre-Methode). Bez względu na ten brak, skutki zastosowania Elementarza były tak uderzające, iż prymas, Michał Poniatowski, obecny na egzaminie i zdumiony szybkimi postępami uczniów, uważał za właściwe zawiadomić o tem króla, i do tego stopnia go zaciekawił, iż ten zawezwał Kopczyńskiego do Łazienek z piętnastoma nieumiejącymi czytać chłopcami i przez dwie godziny z wielkiem zajęciem przysłuchiwał się jego wykładom.
W roku 1786 Kopczyński wydał: «Naukę chrześciańską i obyczajową.» Nic była to pierwsza praca w tym kierunku podjęta. Wiek bowiem filozoficzny rozprawami o moralności zastępował dzisiejsze katechizmy dogmatyczne. Czy z większą dla społeczeństwa korzyścią? Rostrzygnięcie tej kwestyi należy do historyi. Oprócz tych prac tak pożytecznych dła kraju, Kopczyński układał nadto wiersze łacińskie, ale utwory te, lubo pisane poprawną łaciną, nie mogą chwały Kopczyńskiemu przysporzyć.
Z tej spokojnej kolei, jaką dotąd życie jego kroczyło, wytrąciły go wypadki 1794 r. Jak Kołłątaj w Ołomuńcu, tak on na rozkaz z Wiednia uwięziony był w Nikolsburgu. Następnie przez lat 5 przymusowo przebywał w Morawii i Czechach, gdzie czas swego internowania przeznaczył na naukę pobratymczego języka. Dopiero około r. 1800 za staraniem ks. Czartoryskiego i wpływem cesarza Aleksandra I, powrócił do Warszawy, zostającej pod panowaniem Prusaków. Tu właśnie trafił na chwilę nowo-budzącego się życia umysłowego, gdy zawiązane Towarzystwo Przyjaciół Nauk rozpoczynało prace, mające na celu przekazanie potomnym dziejów i skarbów języka ojczystego. Gdy różnych uzdolnień pisarze rozbierali pomiędzy siebie opracowanie pojedyńczych panowań, by przerwaną na wieku XIV Historyę Naruszewicza ukończyć, do ułożenia słownika powołany został Samuel Bogumił Linde, jedyny z członków Towarzystwa, który istotnie rzeczy wielkiej dokonał. Przecież zasługa w tem nie jemu wyłącznie się należy. W znacznej bowiem mierze spływa ona i na Kopczyńskiego. Już bowiem, układając Gramatykę dla szkół narodowych, odczuwał potrzebę takiego dzieła, rozbierał zalety Knapskiego i innych leksykografów, wykazywał ich braki i niejednokrotnie zasady ich opracowania podawał (ob. Przypisy do gr. na kl. I, str. 217—220; na kl. II, 5—6; na kl. III, 107, 247—249). Teraz więc, gdy został czynnym członkiem Towarzystwa, nie mógł obojętnie odnosić się do rozpoczętej pracy Lindego i jako gruntowny znawca języka udzielał mu rad i wskazówek zarówno co do metody opracowywania pojedyńczych wyrazów, jak i całego planu słownika.
Zarówno charakter, jak i niepospolita nauka, zwróciły nań w końcu uwagę rządu pruskiego, który go w r. 1804 do wykładu w Liceum Nauki chrześciańskiej powołał. Kopczyński jednak tych obowiązków nie przyjął; natomiast zgodził się na urząd efora, czyli wizytatora szkół i na tem stanowisku mógł się dowodnie przekonać, jak wykłady niektórych przedmiotów prowadzone w języku niemieckim, wpływały pod względem składniowym na każenie mowy ojczystej. To dało mu pochop do napisania rozprawy «O duchu języka polskiego», którą drukiem w tym samym roku ogłosił.
Z ustanowieniem Ks. Warszawskiego nowe pole otworzyło się dla działalności uczonego pisarza. Stanisław Potocki, stanąwszy na czele Izby Edukacyjnej, która miała dawną Komisyę zastąpić, powołał Kopczyńskiego do jej składu; Zgromadzenie zaś kks. Pijarów obrało go swym prowincyałem. Tak więc w 72 roku życia podejmował różnorodne prace, a obok nich, nie ustając w gorliwości szerzenia zasad mowy ojczystej znajdował jeszcze dość czasu do napisania podręcznika, który pod tytułem: «Essai de grammaire polonaise, pratique et raisonée pour les Français», Napoleonowi w r. 1807 poświęcił. Ale właśnie, jeżeli kiedy, to z ustaleniem się wszechwładztwa Francuzów nad Wisłą poważne niebezpieczeństwo zaczęło mowie polskiej zagrażać. Teraz już nietylko w domach magnackich, lecz i po dworach szlacheckich nawet mniej zamożnych, na gwałt dzieci francuzczyzny uczono. Kopczyński też troskliwy o poprawność i czystość mowy, tem więcej teraz przez pisma i żywe słowo starał się jej skażeniu zapobiedz. Tak w r. 1807 ogłosił drukiem: «Naukę o dobrem piśmie», a w następnym: «O poprawie błędów w ustnej i pisanej mowie polskiej.» Nie tracił z oczu i moralnych interesów narodu. W r. 1806 wydał: «Prawidła przystojności i obyczajności.» Ostatniem jego pismem drukowanem za życia był «Memoryał,» podany w roku 1814 na kongres wiedeński, w którym w sprawie Polski przemawiał. Prawie zaś do ostatniego tchnienia opracowywał nowe wydanie gramatyki polskiej, przeznaczonej do użytku narodu. To też wdzięczni ziomkowie za tyle trudów, dla dobra oświaty podjętych, z inicyatywy Stanisława Potockiego, uczcili go medalem złotym, który mu wręczono w r. 1816 na ogólnem zgromadzeniu Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Przy jego zaś uroczystem oddaniu, Kazimierz Brodziński, będący jeszcze na dorobku poetyckiej swej sławy, wypowiedział prześliczny wiersz, który pomiędzy drobniejszymi jego utworami do najgłębiej pomyślanych należy. (Ob. Pisma K. Brodź., wydanie J. I. Kraszewskiego, Poznań, 1872, t. I, 201). W kilka miesięcy potem, mając lat 82, Kopczyński W d. 14 lutego 1817 r. pełne chwały życie zakończył. Pozostała po nim w rękopisie «Gramatyka języka polskiego,» w tymże samym roku wydana, przez długi czas była powagą w rzeczach poprawności i czystości języka. Również Gramatyka dla szkół rządowych pojawiała się w licznych przedrukach, dopóki jej z użycia nie wyparły Gramatyki: Józefa Muczkowskiego, Tomasza Kurhanowicza, oraz Teodozego Sierocińskiego, rozwinięte według zasad przez jenerała Mrozińskiego wskazanych. Bez względu wszakże na zmieniające się systemy gramatyki, wprowadzona przezeń terminologia, zwłaszcza w Morfologii, dotąd pozostała bez zmiany; trafne zaś uwagi dydaktycznej natury, w trzech tomach Przypisów do Gramatyki dla szkół narodowych zawarte, dziś jeszcze przez nauczycieli mogą być odczytywane z korzyścią.
Wogóle, była to postać wielce popularna w Warszawie i powszechnym otoczona szacunkiem. Znała go nawet ulica. Nieraz bowiem opłacał chłopców, roznoszących obwarzanki na drążkach, by nie przeinaczali na obarzanki tej nazwy.
Późniejsze pokolenia wzniosły mu tablicę pamiątkową w kościele po-pijarskim w Warszawie; w Piotrkowie zaś w korytarzu po-pijarskiego domu, będącego dziś własnością miejscowego gimnazyum, przechowywano jego wizerunek odrobiony na płótnie olejnemi farbami. Co się z nim jednak stało? Nie wiemy.