Przejdź do zawartości

Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Kazimierz Władysław Wójcicki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Gloger
Tytuł Kazimierz Władysław Wójcicki
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1903
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Indeks stron
Kazimierz Władysław Wójcicki.
(*1807 — †1879.)
separator poziomy
O

Ojciec Kazimierza, rodem Sandomierzanin, był lekarzem w Warszawie i należał do wydziału sanitarnego w służbie kr. Stanisława Augusta, któremu towarzyszył do Petersburga, gdzie był świadkiem jego śmierci. W r. 1792 pełnił obowiązki lekarskie przy dywizyi Kościuszki i znajdował się w bitwie pod Zieleńcami. Matka, Zofia z Zienkiewiczów, rodem Litwinka, była za młodu «panną respektową» u wojewodziny Mniszchowej, siostry królewskiej. Syn (urodzony d. 3 Marca 1807 r. w Warszawie) zachował do swego zgonu najwyższą dla niej cześć i miłość, przypisując jej wpływowi wszystkie swoje zalety, bo, choć sama nie odebrała wyższego ukształcenia, ale zachęcała go do nauki książkowej, kształcąc jego charakter zdrową radą, zasadami wiary, cnoty i szlachetnego swego serca.

Młody Kazimierz, złożywszy egzamin dojrzałości w szkolach pijarskich, wstąpił na wydział chemiczny w szkole przygotowawczej do Instytutu politechnicznego, poza którą uczęszczał jeszcze na kursa prawa i literatury w uniwersytecie, gdzie dzięki wykładom Osińskiego i Brodzińskiego tak się rozmiłował w literaturze, iż po dwu latach rzucił szkołę techniczną, aby się całkiem zawodowi literackiemu poświęcić.
Tradycye, zaczerpnięte od rodziców i starych kontuszowców, mówiących jezykiem przysłów i przypowieści, opowiadania legionistów, przyjaźń z Tomaszem Święckim, ocieranie się o wybitne postaci mieszczaństwa warszawskiego, stykanie się z ludem wiejskim podczas wakacyi szkolnych, które spędzał rozkosznie w Sławacinku koło Białej Radziwiłłowskiej, gdzie w ostępach puszczy głębokiej ze starymi myśliwcami na ostatnie niedźwiedzie polował, wszystko to razem wzięte — jak powiada Adam Pług wpłynęło — stanowczo na rodzaj i kierunek prac Wójcickiego. W roku 17-ym życia swego miał już obfity zasób spisanych przysłów, klechd, tradycyi i pieśni oraz pełną tekę własnych utworów poetycznych, które, sam najsurowiej osądziwszy, w ogień wrzucił i rymotwórstwa zaniechał.
Konkurs, ogłoszony przez Towarzystwo przyjaciół nauk na rozprawę o zwyczajach, obyczajach, podaniach, pieśniach i przysłowiach ludowych, stanowczo utwierdził Wójcickiego w zawodzie upodobanym. Rozgorzawszy żądzą spróbowania sił swoich na tem polu, póty molestował ukochaną matkę, póki nie przyszła z zasiłkiem pieniężnym i nie pobłogosławiła na wędrówkę po kraju niezbędną dla czerpania z ust ludu materyalów potrzebnych do rozprawy. Puścił się tedy pieszo w mozolną podróż najprzód w strony Bielskie, potem po Mazowszu, w Sandomierskie i Krakowskie.
Obficie zebrane plony w dwu takich podróżach złożyły się na sporą księgę treści konkursowej. Towarzystwo przyjaciół nauk do oceny tej pracy wyznaczyło członków swoich: Rakowieckiego i Brodzińskiego, którzy wydali sąd pochlebny. Pomimo to jednak Wójcicki nie otrzymał nagrody; konkurs bowiem uznany został za niedoszły, gdyż najmniej dwie rozprawy były na to potrzebne, a tu jeden tylko Wójcicki bez współzawodników w szranki wystąpił. Pomimo ten przykry zawód pracował młody Kazimierz z równym zapałem, gromadząc wiadomości do różnych postaci z minionych wieków. Łukasz Gołębiowski w dziele swojem «Lud polski» spożytkował prawie cały materyał, zebrany w rozprawie konkursowej. Ordyniec zaś, który wydawał wówczas «Dziennik Warszawski,» wydrukował z notatek Wójcickiego wiadomości o Szmigielskim, staroście gnieźnieńskim, o Stańczyku i o Janie Grudczyńskim (poczynając od Stycznia 1827 r.) i uzdolnionego 20-letniego młodzieńca zaprosił na stałego współpracownika w dzienniku.
W 1829 i 1830 r. odbył Wójcicki wycieczkę do Krakowa, w Tatry, zwiedził Słowacyę węgierską, Czechy, Morawy, Śląsk austryacki, Serbię i Kroacyę. W r. 1831 osiedlił się na Pokuciu w Galicyi, u krewnych przyjaciela swego, Dominika Magnuszewskiego, Raciborskich, w Załuczu nad Prutem, niedaleko Kołomyi. Tutaj d. 10 Listopada 1832 r. poślubił siostrę Dominika, Annę Magnuszewską, w której sercu i umyśle znalazł wszystko, co tylko żywot ludzki może ubłogosławić. Pług, pisząc o Wójcickim, taki przytacza wyjątek z jego listu: «Wpływ tego anioła dobroci i łagodności, tej prawdziwie świętej niewiasty, zmiękczył mój temperament szorstki i prędki; ona mi uczyniła dom świątynią i rajem, gdzie żyje w całej pełni szczęście rodzinne.» Rok 1833 spędziła młoda para we Lwowie, gdzie Wójcicki zawiązał stosunek bliższej przyjaźni z Augustynem Bielowskim, Józefem i Leszkiem Borkowskimi, Lucyanem Siemieńskim i powieściopisarzem Józefem Dzierzkowskim. Często przybywał do nich ze wsi szwagier Kazimierza, Dominik Magnuszewski na mile pogadanki w kółku serdecznem. Rok ten, spędzony we Lwowie wśród tej wiernej drużyny, związanej jednością myśli i uczuć, Wójcicki do najmilszych wspomnień zaliczał, a ze stosunków tych wykwitła Ziewonia, noworocznik na r. 1833, w którym pod przewodem Bielowskiego i Wój cickiego wystąpił cały zastęp młodych pisarzy z haslean ożywienia obumarłego piśmiennictwa.
Powróciwszy do Warszawy, gdzie go zacny Brodziński ze współczuciem serdecznem powitał, i nie znalazłszy żadnego zajęcia, musiał z żoną i dzieckiem przytulić się pod skrzydła kochających rodziców, zanim przeniósł się do Jachronki nad Narwią, gdzie objął w zarząd cegielnię Banku Polskiego. Później wziął w dzierżawę dobra Górę pod Modlinem i z żarliwem zamiłowaniem oddał się gospodarstwu na roli. Doznawszy jednak ciężkich klęsk wskutek wylewu Wisły i poniósłszy dotkliwe straty na drugiej swojej dzierżawie w Łosiej Wólce, rozstać się musiał z ukochanym zawodem i życiem ziemiańskiem i przeniósł ostatecznie do Warszawy. Tu w r. 1845 Onufry Wyczechowski, dyrektor Komisyi Rządowej Sprawiedliwości, otoczywszy go swoją opieką, zamianował archiwistą głównym i bibliotekarzem Senatu, a następnie dyrektorem drukarni przy tejże Komisyi i powierzył mu redakcyę «Dziennika praw.» Utraciwszy tę posadę w r. 1862 za rządów margrabiego Wielopolskiego, obarczony liczną rodziną, znalazł się w położeniu nader krytycznem. Żywa jednak sympatya, jaką przez pisma swoje w całem społeczeństwie pozyskał, nie dała mu zginąć. Za wpływem obywatelstwa obrany przez właścicieli listów zastawnych prezesem komitetu tychże przy Towarzystwie kredytowem ziemskiem, skutkiem czterokrotnego ponawiania wyboru na urzędzie tym pozostawał do końca swego życia.
Wójcicki należał do najpracowitszych i najpłodniejszych literatów swego czasu. Od czasu najpierwszego wystąpienia swego w Korespondencie r. 1826 do ostatniej chwili życia mnóstwo czasopism piórem swojem zasilał, sam był jednym z założycieli Biblioteki Warszawskiej 1841 r., której w 9 lat potem objął redakcyę i prowadził do zgonu, a która jemu zawdzięczała szczęśliwe przebycie kryzysu w latach 1863-1865. W r. 1845 zredagował Album Warszawskie, w latach 1848-1849 wydawał Album literackie zbiorowe; od roku 1859-1866 był współpracownikiem «Tygodnika Illustrowanego,» a w r. 1865 przyczynił się do założenia «Kłosów», których współredaktorem był następnie do swego zgonu; przez całe dziesięciolecie wydawnictwa 28 tomowej «Encyklopedyi Orgelbranda,» był członkiem komitetu redakcyjnego i wiele artykułów literackich i historycznych do niej dostarczył.
Z dzieł Wójcickiego, ogłoszonych osobno, najpierwszem były Przysłowia narodowe, wydane w r. 1830; po nich ogłosił w ciągu literackiego zawodu swego około 80 tomów i tomików bądź utworów oryginalnych, bądź materyałów historycznych i etnograficznych. Julian Bartoszewicz pisze o Wójcickim, iż był wybitną postacią świata literackiego w Warszawie, młody, żywy i zdolny, lubo znał tylko źródła polskie i więcej instynktem trafiał w serce narodu. Odznaczał się zamiłowaniem ku pamiątkom, ale w rodzaju Święckiego, który się nigdy nie zdobywał na krytykę. Pierwsze większe dzieło Wójcickiego «Przysłowia narodowe» było tak samo, jak śpiewy historyczne Niemcewicza, lubione i poszukiwane, tak samo przejęte duchem miłości ku wszystkiemu, co swoje, ale pomimo to pełne bajek, powiązanych ze wspomnieniami. W r. 1836 wydał Wójcicki 2 tomy «Pieśni ludu Białochrobatów i Mazurów z nad Buga,» potem «Klechdy,» wreszcie ogłosił w 1840 r. «Stare gawędy i obrazy,» dzieło, które zjednało mu wysokie uznanie młodej, rodzącej się literatury warszawskiej. Wójcicki nie miał daru do stworzenia powieści historycznej na większą skalę, czego dowodem są jego «Kurpie,» ale za to okazał się doskonałym gawędziarzem w małych obrazkach, w których pojedyńcze typy przeszłości przenosił żywcem do literatury. W pierwszej chwili typy te były tak miłe i tak przystawały ogółowi do serca, że nie spostrzegano jednostronności jego pióra, której ulegając, wciąż malował tylko postaci rubaszne, i że wybitny charakter polskości mieścił się u niego w hulankach i bijatykach. Wpływ Wójcickiego okazał się w tym kierunku wszechwładnym. Nie tylko bowiem gawędy podobnie jednostronne upowszechniły się w literaturze, ale i w pojęciach młodszego pokolenia obyczaj polski zaczęto sobie wyobrażać z nieodłącznemi cechami rubaszności, opilstwa i zawadjactwa. Miał jednak Wójcicki i rzetelne swoje zasługi: np. dużo czytał starych książek polskich, i w owym czasie nie było nikogo w Warszawie, któryby się mógł z nim porównać w znajomości literatury dawnej czysto polskiej. Młodzież ówczesna z zapałem spotykała po pismach warszawskich artykuły Wójcickiego, a choć często artykuły te były zbiorem sądów dość dowolnych, ale pisane jędrnie i ciepło, zawsze o rzeczach swojskich, ukochanych. Bartoszewicz przypisuje w tem wielką zasługę Wójcickiemu, że, choć nie był należycie ścisłym badaczem naukowym, ale popularyzował, jak nikt przed nim, wśród ogółu rzeczy swojskie, a dwom pokoleniom literatów wskazywał wytrwale pole pracy na niwie ojczystej.

Piszący to wspomnienie był w zakładzie naukowym Leszczyńskiego (w latach 1860 i 1861) uczniem Wójcickiego, który, aczkolwiek miał tylko jedną godzinę w tygodniu i więcej czytał, niż mówił, ale wybierał do czytania tak znamienne rzeczy z piśmiennictwa, a czytał i objaśniał tak poruszająco i tak umiał w młodocianych umysłach rozbudzać cześć dla podniosłych czynów i miłość do pamiątek, iż pamięć tych najmilszych chwil i tej wątłej, szczupłej, o potężnem czole i wielkich wyrazistych oczach jego postaci pozostała głęboko wyryta we wszystkich sercach szlachetniejszych. To też nie bezzasadnie Wincenty Korotyński na półwiekowy jubileusz pracy literackiej Wójcickiego ofiarował mu (r. 1877) napisaną wierszem klechdę, którą w wyjątkach przytaczamy:

..................
— Była księżniczka przenajgładszej twarzy,
Lecz szczęścia biedna nie miała do ludzi.
Raz w czarowniku nienawiść obudzi, —
A więc ją zaklął, i dwór jej, i łany,
Ludzi i trawy na sen nieprzespany...
..................
Przeróżni zewsząd ciągnęli rycerze,
Co senną zbudzić pragnęliby szczerze.
Lecz jednych zmogły pustynne upały,
Drugich rozkosze w pół drogi wstrzymały.
Ale się wreszcie zjawił junak chwacki,
Co przeniósł trudy i ponęt zasadzki,
Strachy rozproszył, i królewski kwiatek
Zbudził na szczęścia długiego zadatek.
Cny Kazimierzu! to Twój żywot cały.
Przeszłości łany odłogiem leżały,
Przeszłości dusza, jak dziewa zaklęta,
Śniła w zabytkach, snem długim ujeta.
Cisza się stała nad krajem grobowa,
Gdy Ty zaklęcia odczyniałeś słowa;
A życie trysło weselem dokoła,
Gdy myśl wskrzeszoną Tyś wiódł do kościoła.


Zygmunt Gloger.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Gloger.