Ojcze barw, białe oko, o smoku ognisty,
Jak w kryształową banię, blaskiem w świat patrzący!
Z ciebie to przed wiekami te formy wytrysły:
Kręgi, sfery świetlane i gwiezdne trójkąty.
Z oddali niepojętej, mądry Polifemie,
Wypłynąłeś nam ślepiem, które się tu jarzy.
W przeźroczach dziwy tworzysz, o wzroku bez twarzy,
Czyniący swą wysoką tęczową alchemję.
Szkieł twych, krystalomanto, cyfr twoich, wróżbito,
Nie zobaczę — aż duchem odpłynę do Ciebie,
I ujrzę zieleń ziemi, w jeden szmaragd zbitą,
I jeden szafir: wszystko, com marzył o niebie.