Przejdź do zawartości

„Dziady” i dzieciństwo

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Julian Tuwim
Tytuł „Dziady” i dzieciństwo
Pochodzenie Wiadomości Literackie 1925, nr 3
Redaktor Mieczysław Jerzy Grydzewski
Wydawca Mieczysław Jerzy Grydzewski
Data wyd. 1925
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Juljan Tuwim
„Dziady“ i dzieciństwo
Irce poświęcam.[1]

Wspomnienie o książkach z przed lat dwudziestu i dwudziestu pięciu (wierzyć mi się nie chce, że mam ich już trzydzieści) — to przedewszystkiem kolor okładki. Najdawniejsza maleńka książeczka była w ciemno-szarej płóciennej oprawie — „Romeo i Julja“. Mogło to zresztą być tak samo dobrze Pismo Święte lub tablice logarytmów, gdyż książka służyła tylko do wściekłego bazgrania po niej: cztero czy pięcioletni, z długiemi jasno-złotemi włosami, siedziałem, pamiętam, na progu małej kuchenki i smarowałem ołówkiem zawadjackie wykrętasy, floresy i błyskawicowe zygzaki. Po wielu latach odnalazłem tę książeczkę w jakiejś czarnej walizie — dzieje czułej miłości dwojga kochanków porysowane były nielitościwym ołówkiem namiętnego brzdąca. Bazgrołami skorupka za młodu nasiąkła i teraz całą parą trąca.
Książek dziecinnych miałem zawsze mnóstwo. Był w domu „Przyjaciel Dzieci“ i „Moje Pisemko“, były czerwone kwadratowe książki „Przyjaciela“, co miesiąc tom (nie czytaliście „Walka z lasu“?, „Braci“, „Człowieka leśnego“?, „Virtuti militari“?), była cała bibljoteczka, rekrutująca się z „prezentów“ — na grzbiecie każdego woluminu przylepiona biała karteczka z koślawym numerem. Więc: „Robinson szwajcarski“ (ciemno-zielona), „I ja już czytam“ (z szarym chłopcem na okładce), „Młody wygnaniec“ (jedzie konno przez las), „Historja Polski w 24 obrazkach“ (śmiech mnie bierze na wspomnienie tych pstrokatych rycin), „Szerszeniowie“ (bez oprawy; boska, prześliczna historja — może mi ją kto przyśle? będę wdzięczny nieskończenie!), „Ogniem i mieczem“ (z wielkim kleksem na froncie), „Mali, pogromca wężów“ (nigdy tego nie przeczytałem, gdyż według mego zdania powinno być: „Mały pogromca wężów“), „Z biegiem Wisły i Noteci“ (niebieska; była w niej taka piosenka: „A skądżeś ty? Z Jaworowa! A czyjaś ty? Kowalowa!“) — dużo było w domu książek dziecinnych, ale najbardziej nęciło mnie szperanie śród książek dla dorosłych. Śród nich zaś faworytami były: „Nowele i obrazki“ Prusa (kilka tomików w czerwonej farbującej oprawie; płakałem nad „Anielką“), „Komedje jednoaktowe“ Gawalewicza (także farbowały, ale na niebiesko; „Świdrzykowska jedzie“ — cóż to był za śmiech!) i cztery czarne, jakby żałobne, tomy: „Poezje Adama Mickiewicza“.
Pana Tadeusza“ uważałem wtedy za utwór błahy i słaby: przedewszystkiem można było tę historję krócej opisać, po wtóre wobec „Walka z lasu“, „Szerszeniów“ i „Świdrzykowskiej“ był poprostu niczem. A jeżeli o poezję chodzi (t. zn. o rymy), to taka pani Jadwiga Chrząszczewska albo pan Władysław Karoli („Warszawa w pieśni“ w „Przyjacielu Dzieci“) lepiej pisali. Co tu wiele gadać? „Zaranie“ Teresy Jadwigi i Umińskiego „Przygody biednego chłopca w pięciu częściach świata“ biły „Pana Tadeusza“ pod każdym względem. Poco mi te jego rymy? Wszystko to nieprawda, wymyślone — i jeszcze jakaś „Emigracja Jacek“.
I „Dziady“ są wymyślone. I „Dziady“ to też nieprawda. Ale coś mnie do nich ciągnęło.
— Mamusiu, co to wszystko razem znaczy?
— Dowiesz się, jak będziesz starszy. To jeszcze za trudne dla ciebie.
Wykręty dorosłych. Mam już dziesięć lat, książka napisana po polsku — dlaczego nie mogę jej zrozumieć? Dlaczego tyle razy zaczynam czytać, rzucam i znowu do tych „Dziadów“ wracam? Tyle zagadek! tyle dziwnych rzeczy!
Ach, jak smutno i dziwnie nad tą tajemniczą książką!...
Najpierw dziewica coś mówi. Potem jakiś myśliwy, potem upiór. Upiór to taki co z grobu wyszedł. W dużej księdze z obrazkami („Moderne Kunst“) także jest upiór: białe widmo, krążące nad mogiłą. Boję się tego. Straszne to, jak krokodyl z atlasu „Życie zwierząt“. Ale jeszcze straszniej w tej kaplicy. Śpiewają, wołają, zaklinają — znowu widma, zjawy ducha i dwa aniołki: Józio i Rózia. Dlaczego nie chcą ciastek i owoców? Dlaczego wolą dwa ziarnka gorczycy? Dlaczego kruk i sowa byli kiedyś ludźmi? Dlaczego ten stary tak wszystkim grozi? „Widzicie pański krzyż?“ U nas w domu krzyża nie ma, jest tylko w kuchni nad łóżkiem służącej — dlaczego oni się mają tego bać? „W tem są jakieś straszne rzeczy... To jest nad rozum człowieczy“. Zapadła się podłoga, wyszło z niej widmo, stoi nieruchome „i milczy i nie przepada“...
Ach, jak smutno i dziwnie nad tą tajemniczą książką!...
Co będzie dalej? A przedewszystkiem — gdzie te dziady? Znam ja dobrze kilku dziadów: Kolasiński z Sieradza (jeździło się tam do wujostwa karetą pocztową, kolei kaliskiej jeszcze nie było); Malinowski z Bedonia; Żyd z blaszaną trąbą, śpiewający na podwórkach łódzkich — ale ich tu niema.
Potem przychodzi do księdza warjat z gałęzią — i śpiewa. Kto to w pokoju śpiewa? Mówi się. Co to za taki „kantorek“? W kantorze siedzi mój dziadek — ma wielką drukarnię (kradłem z niej lak i czcionki) — ale „kantorek“? I jeszcze taki, co na pytania odpowiada? A dlaczego ksiądz ma dzieci? Kto to jest ten pustelnik? Nazywa się potem Gustaw, sztyletem się przebił — a żyje, świece gasną, kur pieje, zegar bije... Biedne, wystraszone dzieci księże także pewno nie wiedzą, co to wszystko znaczy. Warjat śpiewa z dziećmi: „Jaka dobra dziewczyna“... Kochał ją? Umarła? Teraz cierpi i płacze.
„Zaco-ś dla mnie tyle ulubiona? Zaco-m z twojem spotkał się wejrzeniem?“
Do końca książki daleko jeszcze, ale nie będę dalej czytał, póki tych dziwów na cmentarzu i u księdza nie zrozumiem. Napisane: „Dziady — część III“, więc to ten sam utwór, także te dziady, których właściwie wcale niema. Doczytam do końca wtedy dopiero, kiedy zrozumiem początek. I znowu otwieram czarny tomik i znowu, wytężając myśli ku skupieniu, czytam: „Prawa strona teatru. Dziewica w samotnym pokoju... Świeco niedobra... Waleryo!... anielski Gustawie!... My, niewinni młodzi czarodzieje... Na Elizu błonie! (kto to jest Eliz?)... Jest i musi być kędyś, choć na krańcach świata, ktoś kto do mnie myślami wzajemnymi lata“ — — — płyną, płyną te rymowane zdania bez związku, jakieś pewno mądre i filozoficzne rzeczy, które ostatecznie możnaby zgłębić, jeżeli się już potrafi wielocyfrowe liczby dzielić i czytało się taką „Anielkę“, gdyby nie ta dzika heca, że nagle... „na lewą stronę teatru wchodzi chór wieśniaków, niosących jedzenie i napoje“... Jakto? przecież to był pokój, w którym ta panienka czytała książkę! I nagle las? Guślarz? Młodzieńcy? Starzec? Dziecię? Może ta dziewczyna tak zaczarowała? Bo mówiła: my niewinni młodzi czarodzieje... — Ach, jak smutno! Jaką żałobą przejmującą wieje nade mną głuchy głos:

„Kto wspominasz dawne chwile,
Komu się o przyszłych marzy,
Idź ze świata ku mogile,
Idź od mędrców do guślarzy!“

— Lęk. A z lęku — gniew. Gniewnie przerzucam kartki. Nie chcę mogił, nie chcę upiora, nie chcę przykrej kaplicy cerkiewnej, zawodzeń, kruków, sów, puhaczy, żarłoków przeklętych! A kysz! a kysz! Nie chcę!
Matka gasi lampę, całuje mnie na dobranoc, a ja przez te straszydła usnąć nie mogę — „ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie? co to będzie?“ Więc nazajutrz nie ruszam już tych kartek. Zaczynam czytać od „Dzieci wstawajmy od stołu“ i postanawiam „rozumieć“ dopiero od tego miejsca. I znowu śpiewa mi Gustaw swoje obłąkane piosnki, z których najpiękniejszą powtarzam po kilka razy:

„Z pałaców sterczących dumnie
Znijdź piękna do mojej chatki,
Znajdziesz u mnie świeże kwiatki,
Czułe serce znajdziesz u mnie“...

To rozumiem. Kocha się w królewnie. Ja także. Moja nazywa się Lili, co wieczór przed zaśnięciem ratuję ją od śmierci, zatrzymując bohatersko rozpędzone konie jej pojazdu! Gdyby to ten Mickiewicz podobną historję opisał! Ale na tym czterowierszu cały sens się kończy. I znowu męka niewypowiedziana: takbym chciał wiedzieć, co to wszystko znaczy, a nic nie wiem, plącze się „treść“ tej książki i wybrnąć z tej gmatwaniny nie mogę. Ale jutro znów do niej wrócę.

I dziś, po dwudziestu latach, kiedy w słodkiej ułudzie „rozumienia“ łzami najczulsze miłości oblewam słowa Twoje, daleki dawny Gustawie, dziś, kiedy „młodości mojej niebo i tortury“ miotają mną pasją i wichrem uwielbienia dla Ciebie, kiedy, napadnięty i ograbiony przez „skrzydlatego złoczyńcę“, ciepłemi promieniami oczu wświetlam się w pieśni Twoje, ze wzruszeniem i biciem serca oglądając sekrety powstawania ich, — ach, dzisiaj inaczej mi smutno i dziwnie nad tą książką tajemniczą. Inaczej — z żalu, że już nie tak samo.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Julian Tuwim.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Dedykacja dla Ireny Tuwim, siostry autora