Żywot doktora Karola Marcinkowskiego lekarza praktycznego, operatora i akuszera

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Antoni Józef Jagielski
Tytuł Żywot doktora Karola Marcinkowskiego lekarza praktycznego, operatora i akuszera
Wydawca Księgarnia J. K. Żupańskiego
Data wyd. 1846
Druk Czcionkami W. Stefańskiego
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
ŻYWOT
DOKTORA
KAROLA  MARCINKOWSKIEGO
lekarza praktycznego, operatora
i akuszera
skreślił
Dr.  Jagielski.
Dochód na korzyść Towarzystwa naukowéj pomocy.
POZNAŃ.
W KOMISIE KSIĘGARNI J. K. ŻUPAŃSKIEGO.
Czcionkami W. Stefańskiego.

1846.
Integer vitae scelerisque purus.
Przedsłowie.

Od czasów uniwersyteckich jako i późniéj przez ciąg zawodu lekarskiego w Poznaniu związany ze zmarłym stosunkami koleżeństwa i przyjaźni, miałem sposobność poznać dostatecznie szlachetny charakter Doktora Marcinkowskiego.
Żywot Marcinkowskiego bogaty w zdarzenia wielkie przedstawia obraz wszystkiego tego, co jest szczytném i znamienitém, wzywając nas, abyśmy go sobie obrali za wzór do naśladowania. Z tego stanowiska uważając rzecz rozumiem, że pożądaną będzie dla przyjaciół i wielbicieli Marcinkowskiego jako i dla tych, co o nim zasłyszeli tylko, poznać, choć urywek z tak płodnego życia, bo wszystkie szczegóły zebrać pierwszemu o nim piszącemu niepodobieństwem mi się być zdaje. —
Dla lekarzy skreśliłem nekrolog zmarłego i umieściłem go w gazecie lekarskiéj: Medicinische Vereins-Zeitung. Tu starałem się zebrać szczegóły życia Marcinkowskiego, o ile mi wiadome były, zostawując wyczerpnięcie tego przedmiotu, przyszłemu jego biografowi.
Poznań dnia 7. Grudnia 1846.

Dr. Jagielski.

Karól Marcinkowski urodzony w dniu 23. Czerwca 1800 r. w Poznaniu, na przedmieściu Śgo Wojciecha, był synem poczciwych lubo niezamożnych rodziców. W najrychlejszéj młodości postradawszy ojca, oddany został przez matkę swoję, znaną z przywiązania i troskliwości o wychowanie pięciorga dzieci, do szkoły tak nazwanéj reformackiéj w Poznaniu, skąd po trzech latach w roku 1814 przeszedł do Liceum miejscowego, zostającego pod ówczas pod sterem uczonego i niepośledniego poety xiędza Gorczyczewskiego exjezuity. W szkołach wzbudził Marcinkowski najpiękniejsze o sobie nadzieje; rzadkiemi od natury obdarzony zdolnościami odznaczał się na ławie szkólnéj pilnością i zadziwiającemi postępy, co mu w każdéj klasie zjednywało nagrody zasłużone. Współuczniowie jego w takim stopniu go kochali, przejęci jego umysłową wyższością, iż za największą poczytywali sobie chlubę, gdy Marcinkowskiego spotkał jaki w szkole zaszczyt, uważając za ujmę sobie wyrządzoną, gdy go takowy minąć miał. —
Zaopatrzonego w najlepsze świadectwa dojrzałości i zamierzającego poświęcić się zawodowi nauczycielskiemu, zwrócił dyrektor ówczesny Doktor Kaulfus sztuce lekarskiéj, i wyrobił mu stypendium, którego Marcinkowski nie przyjął. Obywatel bowiem z Poznańskiego Eustachy Grabski poznawszy wielkie zdolności Marcinkowskiego, i w nadziei, że przysposobi ojczyznie użytecznego obywatela, zostawił mu kodycillem z dnia 29. Listopada 1817. roku na kończenie nauk 4800 talarów, z których wypłacono 650 Talarów reszty zaś odmówiono. Przez to Marcinkowski przez dawanie lekcyi na uniwersytecie utrzymywać się był zniewolony. Pod rektoratem Proff. Dokt. Link, zapisany w poczet uczniów nowo założonego uniwersytetu Berlińskiego oddał się Marcinkowski z zapałem przełamującym wszelkie zapory, sztuce lekarskiéj, która później tyle mu nastręczyła sposobów do dopięcia swych wzniosłych dążności. I tu potrafił on sobie zjednać współtowarzyszy, a mianowicie współrodaków swoich miłość i szacunek, jakie tylko w nas wzniecić potrafią, obok znamienitych zdolności, serce dla wszystkich wylane, czyny nacechowane czystością i nieograniczoną miłością ojczyzny, dla któréj Marcinkowski wszystko poświęcał. W roku 1820. popadł Marcinkowski słabością kataru płucowego, który odtąd od czasu do czasu wracał, stając się uciążliwym w jego pracach. Sześciotygodniowe picie wód w Salzbrun, do których się udał z porady i nalegania sławnego Proff. i Doct. Behredensa, znającego z kliniki Marcinkowskiego, jako ucznia celującego, zniweczyło piersiowe cierpienia, przywracając go pokrzepionego na nowo nauce i pracy. —
W roku 1822, wkrótce przed ukończeniem nauk wtrącony został do więzienia w Berlinie za udział w związku Polonia, który utworzył i do którego wszyscy prawie rodacy, współkoledzy jego należeli siedział w niém przez ośm miesięcy śledztwa, a późniéj sześć miesięcy w twierdzy Weichsel-Münden. W ciągu więzienia wracał katar płucowy i odtąd początkuje się słabość płucowa 24 lat trwająca, bo wilgotne więzienia, wzburzenie umysłu i życie bezczynne szkodliwy wywarły wpływ na błony śluzowe piersiowych narzędzi, do czego przyłączyło się cierpienie reumatyzmowe. Długi czas leczono go w więzieniach na te słabości.
Wróciwszy Marcinkowski z twierdzy do Berlina złożył examin na doktora sztuki lekarskiéj i operatora; w dniu 2im kwietnia 1823. roku bronił publicznie rozprawy: De fontibus indicationum generalim.
W październiku 1823 osiadł Marcinkowski jako lekarz, operator i akuszer w mieście swém rodzinném, i poświęcał z zapałem niezrównanym siły i czas swój praktyce lekarskiej, niosąc skorą cierpiącym pomoc.
Z każdym dniem wziętość jego wzrastała i nie było podobno nikogo, któryby nie zapragnął w swych dolegliwościach pomocy Marcinkowskiego. Dochody nabyte przez poświęcenia rozmaitego rodzaju, nie na własny obracał użytek, lecz przeznaczał je chorym, biednym i kształcącéj się młodzi.
Z pozostałości po Grabskim przypadło na Marcinkowskiego 1150 Tal., które, gdy ich na dalsze kształcenie się nie potrzebował, odstąpił pod dniem 24. Marca 1824 szpitalowi sióstr miłosiernych w Poznaniu. Summa ta wyliczoną im też została z wszelkiemi zaległemi procentami.
Bezinteresownością i poświęceniem się dla ludzkości pozyskał Marcinkowski zaufanie ziomków; przez wytrwałość zaś, moc duszy i niczem niezachwianą sprawiedliwość pociągnął ku sobie mniéj nawet chętnych. Zaciekanie się głębokie we wszystkich gałęziach sztuki lekarskiéj, nieograniczona miłość ludzkości i najślachetniejsza dążność jednały mu sławę, szacunek i niezawisłość nietylko u swoich, ale i u narodów, z któremi go zbliżyło życie jego, tylu przygodami skołatane. Tym to sposobem stał się on duszą wszelkich szlachetnych usiłowań swych rodaków, ogniskiem łączącém objawy życia naukowego i towarzyskiego. W roku 1826 i 27 odsługiwał wojskowość, jako chirurg kompanii w 48tym pułku i z wszelką skrupulatnością wywiązywał się z obowiązków lekarza wojskowego i cywilnego. Obok swéj nader rozgałęzionéj praktyki oddawał się przez lat kilka z widocznym skutkiem, posłudze, jako lekarz i operator, w śpitalu sióstr miłosierdzia. Zastępował bowiem przez niejaki czas zaszczytnie znanego Doktora Szneidra, z którym łączyła go przyjaźń i z którym przez długi czas wykonywał wspólnie operacye w rzeczonym szpitalu.
Doktor Szneider razem z Marcinkowskim uczęszczał do uniwersytetu Berlińskiego i równocześnie jęli się obadwaj praktyki lekarskiéj w Poznaniu. Równy stopień wykształcenia, równe wiadomości lekarskie, a mianowicie czyny znamionujące czułość i udział ich dla ubogich, połączyły ich jeszcze ściśléj ze sobą.
Bolesném dla Marcinkowskiego serca było przekonanie, że Doktor Szneider uległ chorobie tyfus, panującéj w śpitalu sióstr miłosierdzia, jako téż wkrótce wśród pieczołowitości przyjaciela i lekarza umarł. Po śmierci Szneidra objął ostatecznie Marcinkowski pieczę lekarską w śpitalu sióstr miłosierdzia, zarzucając praktykę zamiejscową, nader rozgałęzioną i donośną. Przez starania, przez wpływ, jaki wywierał na zamożniejszą klasę mieszkańców W. Ks. Poznańskiego, jako i przez szczodre datki ze swych własnych dochodów zdołał szpitalowi temu, mającemu funduszu na 40 łóżek tylko, tyle przysporzyć zasobów, że w końcu roku 1830, było bezpłatnie przyjętych chorych obojga płci 212. Z całego Księstwa zbiegali się chorzy, każdy, o którym jaka taka była nadzieja wyzdrowienia, bywał przyjmowany; a jeżeli przełożonéj szpitalu, zacnéj siostrze Perzanowskiéj nie dostawało zasobów do utrzymania tak wielkiéj liczby chorych, Marcinkowski natychmiast, bez zwłoki zaradzał potrzebie, nawet chorych nie do uleczenia własnym opatrywał nakładem, wspierając ich i groszem gotowym.
W grudniu 1829. umarł w Poznaniu uczony, z uczciwości i patryotyzmu znany, i wielce wielbiony Arcy-Biskup Gnieźnieński i Poznański Teofil Wolicki. W lecie roku 1830. przedawano w cenach bardzo wysokich rzeczy do pozostałości jego należące, jako drogą pamiątkę narodową. Między rzeczami temi znajdował się pierścień wielkiéj wartości, który zmarły zwykły był nosić. Wielbiciele jego i Marcinkowskiego złożyli się na summę na zakup te o pierścienia potrzebną, i wręczyli go Marcinkowskiemu jako upominek narodowy, za poświęcenia się dla ludzkości podjęte. Marcinkowski w ciągu czynnego życia swego w Poznani od roku 1824. do końca 1830. nigdy nie był wolny od kaszlu. W roku 1829. zapadł mocno na febrę nerwową, z któréj wyzdrowiał w ciągu sześciu tygodni; słabość piersiowa pozostała tak jak i dawniéj.
Gdy do Poznania doszła wiadomość o wybuchu rewolucyi 29. Listopada 1830 r. w Warszawie, nietracąc Marcinkowski ani chwili czasu, rzuca się na koń i stawa w szeregach obrońców ojczyzny. Mając wszakże obowiązki cywilne i wojskowe, jako należący do obrony krajowéj, przed wyjazdem swym skreślił do władz tutejszych następujący list:
Pragnę być uwolniony od powinności, które mnie tu wiążą; bo nieznam nic świętszego nad powinność poświęcenia sił swoich ojczyznie, wzywającej obecnie swych synów do broni. Gdy oświadczenie to dojdzie do władz przeznaczonych, będę na polu sławy, z którego żadna siła ludzka wstrzymać mnie nie zdoła.
Wyrywając się potem z objęć ukochanéj, dogorywającéj prawie matki, pospieszył stanąć w poczet obrońców ojczyzny. W wielu bitwach walczył mężnie, a w chwilach wolnych użyczał swoim braciom jako i nieprzyjacielowi pomocy lekarskiéj.
Zasługi jego wojskowe, gorliwość służbowa, dojrzały i wytrawiony sąd i miłość bliźniego zjednały mu wkrótce stopień szefa generalnego sztabu Jenerała Chłapowskiego i krzyż złoty pro virtute militari. Przed bitwą Ostrołęcką udał się do Litwy z Jenerałem Chłapowskim i garstką ochotników, celem zorganizowania tamtejszego powstania. Gdy atoli prowincyi téj zdobyć się nie udało, nie mogąc wrócić do Warszawy, przeszedł do Prus. W ciągu całéj wyprawy wojennéj był, jak to sam nieraz oświadczał, najzdrowszym, pomimo nieprzyjaznego wpływu ostrego i wilgotnego powietrza, pomimo, że nie było dnia i nocy, w którychby nie był wystawiony na trudy cierpkie; kaszlał wprawdzie, ale słabo.
W okolicach Memla obozując, dowiedział się o spustoszeniach cholery w mieście, wyrobił sobie pozwolenie udania się do miasta, w którém wywiązał się z powołania lekarza z taką gorliwością, w jakiéj w każdém życia położeniu dowiódł. —
Owczesne pisma najlepiéj skreśliły jego czynność i niczem niezmordowane poświęcenie się.
Mieszkańcy Memla dotąd jeszcze zachowują miłą pamięć imienia Marcinkowskiego.
W pozostałych po nim papierach znaleziono dziękczynny adres przesłany mu przez magistrat i radę miejską w następujących słowach:
Przez gotowość, nieustającą gorliwość i przezorność, z jakąś Pan w ciągu cholery opatrywał chorych miasta Memla i okolic jego, przez coś oswobodził od śmierci niejednę matkę, ojca i dzieci, zasłużyłeś nietylko na wdzięczność wyleczony, lecz i na ogólną miłość i szacunek tutejszych mieszkańców. W rocznikach miasta imie Pana wspominane będzie w najodleglejszéj potomności ze czcią i uczuciem wdzięczności. Przyjmij Pan przez nas serdeczne podziękowanie mieszkańców tutejszych za trudy, jakieś podejmował z wielkiém narażeniem siebie samego w czasie ogólnéj niedoli i pozwól łaskawie, abyśmy mogli przez dołączony tu dar udowodnić tego. Oby Opatrzność przez długie wieki zachowała Pana dla dobra cierpiącéj ludzkości! oby koléj życia Jego, w którém zawsze szczerzy udział brać będzie miasto Memel, zdobiły prawdziwéj radości uczucia i oby się Panu długi jeszcze czas w naszém mieście przemieszkiwać podobało!
Memel d. 12. Paźdz. 1831.

Magistrat i Rada Reprezentantów.
Tosindorf, Sawin, Tuncl, Benjamin.

Do Wielm. Marcinkowskiego
Lekarza Dywizyjnego.

Po ukończeniu wyprawy wojennéj puścił się Marcinkowski z Memla morzem do Szkocyi, dokąd kupiec M. zawdzięczając mu trudy podjęte w czasie cholery około rodziny swojéj wystarał mu się o bezpłatne przewiezienie. Bez wiedzy Marcinkowskiego umieścił on na pokładzie okrętu konia, na którym Marcinkowski przebył granicę Polski i odbył całą kampanią, a którego niemogąc już więcéj potrzebować, darował temuż kupcowi.

Jak wielką była radość Marcinkowskiego, gdy wyszedłszy na pokład okrętu, ujrzał ulubionego towarzysza trudów swoich! W ciągu całéj téj przeprawy, trwającéj tygodni 12 z powodu wzburzonych bałwanów morskich i zapędzenia okrętu na brzegi Norwegii, cierpiał Marcinkowski na chorobę morską, która nietylko niemoc płucową obudziła na nowo, ale była oraz powodem, że narzędzia powietrzne w płucach bardziéj się rozwarły. W czasie burzliwéj nocy znikła stajenka z koniem przyrządzona na pokładzie okrętu. Osłabiony na siłach i nader cierpiący przybył Marcinkowski do Szkocyi. W Montrose u krewnych kupca M., do których był polecony, w kilka już tygodni odzyskał Marcinkowski zdrowie, nauczył się z łatwością języka angielskiego, zwiedził następnie Edinburg, Dublin, Londyn, zatrzymując się w każdym z nich po kilka miesięcy, aby poznać uniwersytety, szpitale wielkie, professorów i lekarzy i aby się wydoskonalić w nauce lekarskiéj, a mianowicie w operacyi. Z Anglii udał się do Paryża, w którym przez dwa lata zwiedzał zakłady medyczno-chirurgiczne. Poznał tu najpierwszych lekarzy i chirurgów Francyi, rozprzestrzenił znacznie zapas wiadomości swoich, używając ich ku ulżeniu niedoli swych ziomków, a przy skromném swém życiu obracał dochody swoje znaczne nabyte z bogatéj praktyki w Francyi i Anglii na otarcie łez potrzebujących rodaków.
W roku 1833. otrzymał od królewskiéj akademii nauk w Paryżu w nagrodę medal złoty wartości tysiąca franków za udzielanie rad i sposobów leczenia cholery lekarzom francuzkim wysłanym przez rząd w roku 1831. do Warszawy dla poznania w zarodzie téj choroby. Pismo w téj mierze do Marcinkowskiego wydane brzmi jak następuje:

INSTITUT DE FRANCE
Academie Royale de sciences.
Paris le 25. Novembre 1833.
Le sécrétaire perpétuel de l'academie á Monsieur le Docteur Marcinkowski.

J'ai l'honneur de Vous prevenir Monsieur, que dans la séance publique annuelle du lundi 18 de ce moi, l'academie Royale de sciences fait la distriboution de prix de cette année et que Vous aves reçu une medaille d'encouragement en or de la valeur de mille francs pour le faits et les rénseigne ments, que Vous avez fournis sur le cholera morbus de Varsovie aux medicins français, qui se rendirent dans cette ville.
J'ai saisi avec empressement Monsieur cette ocasion de Vous offrir mes félicitations personelles en Vous témoignant tout l'interet, que l'academie a pris à vos efforts.
La medaille Vous sera délivrée au sécretariat de l'institut en Vous y presentant en personne ou par un fondé de pouvoir autorisé ensigner la quittance.
Agrez Monsieur l'assurance de ma consideration distinguée

Florens.

Medal ten sprzedał Marcinkowski, a tysiąc franków rozdał między swych potrzebujących ziomków. Po kilkoletniéj nieobecności, niemógł Marcinkowski oprzeć się wewnętrznemu serca pociągowi i piśmiennemu wezwaniu kilkuset ziomków w Księstwie powołujących go do powrotu. Za pośrednictwem posła pruskiego w Paryżu otrzymał od ministerium w Berlinie pozwolenie do powrotu, z zastrzeżeniem wszakże, aby bezzwłocznie stawił się przed władzą policyjną tegoż miasta. Przybywszy tu wtrącony został do więzienia, w którém pięć miesięcy siedział; i dla tego powrót jego do Poznania spóźniony został.
Nieczynne życie w więzieniu, brak ruchu, skołatany umysł przygodami, działały bardzo szkodliwie na organy piersiowe. Przy przemijających kolkach i stanie gorączkowym pluł niekiedy krwią.
W roku 1834. wrócił Marcinkowski do Poznania, aby rozpoczął nanowo dzieło dobroczynności i odrodzenia się ojczyzny swojéj. Któż zdoła opisać radość mieszkańców Poznania i Księstwa na odgłos powrotu jego? „Marcinkowski wraca” oddalało wszelką myśl, napawając wszystkich serdeczną radością. Takto prawdziwa zasługa i cnota mieści w sobie urok porywający wszystkich serca! Przywrócony swemu miastu rodzinnemu poświęcił się Marcinkowski na nowo obowiązkom powołania. Niedługo to atoli trwało, bo wskazany został na sześciomiesięczną karę więzienia za przejście do Polski w roku 1830., jako téż udał się roku 1837. do Swidnicy przeznaczonéj mu na ten cel.
W kilka miesięcy potém wybuchła po raz drugi cholera w Poznaniu. Wszyscy mieszkańcy wzdychali za Marcinkowskim uchodzącym za najdokładniejszego znawcę téj choroby, do czego upoważniało go doświadczenie, jakiego nabył w obozach polskich, w szpitalach i przy mnóstwie cierpiących w Memlu i okolicach. Naczelny prezes Flottwell wyjednał Marcinkowskiemu pozwolenie powrotu ze Swidnicy. Przyjęcie jego przez mieszkańców Poznania równało się najokazalszemu tryumfowi.
Marcinkowski najgorętszy biorąc udział w tém wszystkiém, co jego ojczyznę obchodziło, zwrócił oddawna już baczność swoję na chorobę często się w Polsce wydarzającą — na kółton.
Napisał w téj mierze w roku 1836 rozprawę w Krakowie wyszłą pod tytułem: Uwagi o historyi i naturze kółtona ze względu na przyczyny i sposób leczenia tego fenomenu[1].
Coraz bardziéj przekonywał się Marcinkowski, iż siły jego, choćby największemi zasiłkami zbogacane, w odrębném, drobiazgowém działaniu swojém mały tylko dla ojczyzny mogą przynieść pożytek; połączone zaś wywołają w każdym względzie pożądany. Myślą tą przejęty wszystkie swe dążności ku jednemu temu zmierzał celowi i w istocie tylko mąż z takim geniuszem, z tak niezaprzeczoną zasługą, tak nieskalanego życia, tak niezłomnego charakteru, jak Marcinkowski, był zdolny połączenie to wskrzesić.
Jego niezachwianéj odwadze, nieuśpionéj troskliwości, dalekiéj od wszelkiego samolubstwa zawdzięcza zawiązanie swoje Towarzystwo Naukowéj Pomocy, które w szóstém roku istnienia rozpostarło się po całém Xięstwie Poznańskiém.
W mieście Poznaniu zasiaduje Dyrekcya, któréj Marcinkowski przewodniczył. Wszystkie powiaty departamentu Poznańskiego i Bydgoskiego podzielone są na komitety, których miasto Poznań liczy dwa, w ogóle więc dwadzieścia i dziewięć. Komitety te zbierają składki, polecając Dyrekcyi młodzież do nauk zdatną. Towarzystwo ma na celu przez wspieranie ubogiéj młodzieży przysposobić ją na użytecznych obywateli, podając jej sposób uczciwego zarobkowania.
Całkowity wpływ Towarzystwa przez lat pięć wynosił podług sprawozdań rocznych dyrekcyi 56,190 Tal. 40 śrgr. 6 fng., wypływ zaś 52,874 Tal. 20 śrgr. 5 fng. Wsparcie otrzymało 742 młodzieńców, z których znajdowało się i znajduje się w części po rożnych uniwersytetach 61. Sto dziewięćdziesięciu trzech poświęcało się i poświęca stanowi nauczycielskiemu szkół elementarnych; dwóch oddało się sztukom pięknym, dwudziestu wyższym rzemiosłom, trzydziestu pięciu było i jest u rzemieślników, a 482 uczęszczało i uczęszcza do różnych szkół.
Bez Marcinkowskiego, śmiało to twierdzić możem, nigdy chwalebne to dzieło nieprzyszłoby do skutku. Był on jego twórcą, jego duszą i gdyby w życiu swojém nic więcéj nie był uczynił, to jedno dzieło zdolneby już było zapewnić mu trwały w rocznikach narodu polskiego pomnik.
Drugie dzieło Marcinkowskiego jest wystawienie Bazaru w Poznaniu. Przez budynek ten piękny łączący stare miasto z nowém zamierzył on otworzyć przedsionek dla handlu i przemysłu i wystawić wzór hotelów, których wielki w Księstwie Poznańskiém czuć się dawał niedostatek. Zebrało się kilkuset członków i złożył na cel ten 144,506 Tal.
Prócz tego wspólnemi siłami wywołanego działania rozwinął Marcinkowski w roku 1845, przy zawiązaniu się towarzystwa miejskiego ku wsparciu ubogich i cierpiących niezmordowaną czynność, odsłaniając zarazem bystrość rozumu, znajomość ludzi i niezrównaną dobroć serca.[2]
Pomimo swych rozmaitych zatrudnień, nigdy Marcinkowski nieopuszczał posiedzeń Dyrekcyi, (która go obrała prezesem) odbywających się zimową porą dwa razy w tydzień. Za jego to poradą, wpływem i staraniem podzielono miasto Poznań i przedmieścia jego na dwadzieścia cyrkułów ubogich, z których każdemu przydano lekarza mającego obowiązek leczenia bezpłatnego chorych, sam przyjął część miasta najodleglejszą i najliczniéj przez ubóstwo zamieszkałą: Zagórze, Tum i Ostrówek. On także sprawił, że lekarze ubogich odebrali od magistratu blankety litografowane na recepty, aby chorzy nie byli zniewoleni wyszukiwać jak to dawniéj się działo, radcy nad ubogimi, któryby receptę podpisywał, przez co nieraz chory zostawał kilka godzin bez pomocy lekarskiéj.
Przełożonéj szpitala sióstr miłosierdzia przesyłał Marcinkowski rokrocznie kilka set talarów na zupy rumforckie dla ubogich miejskich.
Przez lat pięć był reprezentantem miasta, a rok jeden zastępcą przewodniczącego. Wszystkie posiedzenia odwiedzał pilnie, obstając nieraz energicznie i z zapałem za narodowością i interesem miasta.
Od powrotu swego do Poznania był tak zajęty, iż przy swéj niezmordowanéj czynności niemógł zdrowia swego pielęgnować i nieraz trzy i cztery noce nie wytchnął w łóżku.
Chcąc zyskać na czasie, często bardzo puszczał się konno bez odpoczynku, dniem i nocą do chorych, wzywających go, od dwunastu i ośmnastu mil. I ileż to razy mógłeś Marcinkowskiego widzieć podczas słoty, zimna dojmującego na złych drogach i po ciemnych nocach błądzącego po polach zaspą śniegu pokrytych, utykającego z koniem w rowy, z których podnosząc się w rączym biegu odbywał w 20—26 godzin przestrzeń ośmnasto milową tam i napowrót. Do jazdy téj nie mógł on zawsze swych miewać koni, często dosiadywał pocztowych i od pługa wziętych. Nie widać jednak było, aby wycieczki te niekorzystnie działały na słabość jego piersiową, i, jak to sam mówił, najwolniéj wówczas oddychał i mniéj kaszlał.
W wiośnie 1842. uległ na nowo cierpieniu piersiowemu, które połączone z rwaniem w biodrze wzmogło się w tym stopniu, iż zniewolony był udać się na wieś, aby wytchnąć i użyć skutecznéj przeciw słabości swojéj pomocy.
Kilkotygodniowy pobyt w Dąbrówce, picie mleka przy niektórych lekach podźwignęły jego zdrowie. Potém udał się do Reinerc, a ztamtąd po sześciu tygodniach skutecznéj kuracyi do Warnbrunn. Kąpiele w basenie i tusze przywróciły mu zdrowie, tak że Marcinkowski wolen od boleści i cierpień piersiowych do Poznania wrócił. Oddając się atoli na nowo swéj pracy, przyspieszył powrót słabości płucowéj i bólu w nodze. Na ból ten używał wizykatoryi obkładając się nią od biódry aż do stopy, i z jątrzącą się raną odbywał konno do chorych dalekie swe wycieczki. Żelazna wprawdzie wola przełamywała bóle, które sobie wizykatoryami zadawał, opadał atoli coraz bardziéj z ciała, bo nie użyczał mu potrzebnego odpoczynku. Nie było stałéj pory, w które jadał i pijał, bo nad wszystko kładł powinności swoje. Kilka chwil wolnych od zatrudnień poświęcał na naukę postępując z nią ciągle krok w krok. Słabość płucowa doszła ostateczności w skwarném lecie roku bieżącego. Siły jego z każdym dniem stawały się wątlejsze, z ciała coraz widoczniéj opadał i uczuł, iż dłużéj nie jest zdolnym zadosyć czynić powinnościom. Udał się do Dąbrówki do przyjaciół swoich, doświadczał tam przez dwanaście tygodni rozmaitych środków, lecz bez skutku. Dwóch jego kollegów odwiedzało go od czasu do czasu, naradzał się z nimi o swéj chorobie, którą dokładnie znał, rozprawiając często o bliskim swym zgodnie z największą spokojnością i żądając, aby po śmierci jego otworzono mu piersi. Wśród działań tak twórczych, w życiu tak obfitém w wielkie czyny, do spełnienia których, biorąc za normę rachubę ludzką, najmniéj stu latby potrzeba, zaskoczyła go śmierć, przyspieszona słabością piersiową dwadzieścia cztery lat trwającą.
Tak umarł przyjaciel ludzkości, obrońca ubogich i uciśnionych, prawdziwy syn ojczyzny, uzbrojony w żelazną wolę, zbyt wcześnie dla wszystkich.
W dniu 7. Listopada wieczorem o godzinie 9téj zakończył Marcinkowski życie doczesne w Dąbrówce w powiecie Obornickim, w objęciu najlepszych przyjaciół z całą spokojnością i przytomnością umysłu, pokładając w Bogu swą ufność.
Życie jego było ozdobą narodu, śmierć zrządziła szczerbę w towarzystwie, którą zapełnić napróżno sili się stęskniony wzrok po Marcinkowskim. Utracamy w nim znamienitego lekarza, miłego towarzysza, mentora lekarzy poczynających w życiu praktyczném, niezrównanego człowieka i wzór obywateli. Wieki składać się muszą, nim wydadzą drugiego Marcinkowskiego.
Dnia 11. Listopada nad wieczorem sprowadzono z Dąbrówki do Poznania zwłoki Marcinkowskiego, towarzyszone przez okoliczne duchowieństwo, szlachtę i inne stany. Od wsi do wsi, jako i z miasta Obornik, przez które postępował orszak, wychodzili mieszkańcy i duchowni odprowadzając ciało przy pochodniach i śpiewach, przy odgłosie dzwonów od granicy do granicy. Pół mili od Poznania zgromadziły się wszystkie cechy z chorągwiami kirem żałoby okrytemi i odebrały w towarzystwie mnóstwa mieszkańców miasta i okolicy, zwłoki, które niesione przez włościan stanęły o godzinie 4téj na przedmieściu Ś. Wojciecha. Tutaj oczekiwał od godziny 3ciéj X. Arcy-Biskup Gnieźnieński i Poznański z Prałatami kapituły, z duchowieństwem tutejszém i okoliczném. Wyżsi urzędnicy wszystkich dykasteryi, wyżsi wojskowi, magistrat, rada miejska, uczniowie wspierani przez Towarzystwo naukowéj pomocy, z wszystkimi nauczycielami, którym około 15,000 ludzi wszystkich stanów i wyznania towarzyszyło, przyjęli w środek skromną trumnę dębową, ozdobioną wieńcem z kwiatów, którą na przemian mieszkańcy i włościanie nieśli przy pochodniach i tysiącu świéc przez ulicę wroniecką, rynek, ulicę nową, wilhelmowską, przez Ś. Marcin na cmentarz Śto Marciński. W pochodzie przez miasto pozamykano kramy, głęboka cichość po ulicach przepełnionych, odgłos dzwonów i śpiewy licznego duchowieństwa dawały znać o akcie smutku i ogólnéj żałoby. Prosty grób okrywa drogie zwłoki Marcinkowskiego.
W dniu 19. Listopada 1846. w kościele Ś. Maryi Magdaleny, odprawił żałobne nabożeństwo za duszę ś. p. Karola Marcinkowskiego Xiądz Arcy-Biskup, przyczém odegrano Requirem Kozłowskiego. Dwie mowy żałobne przez dwóch professorów tutejszego seminarium duchownego miane oceniły godnie zasługi zmarłego.[3]
Członkowie i Dyrektoryum Towarzystwa ku ulżeniu biedzie i nędzy, któremu Marcinkowski przewodniczył, postanowili na pamiątkę zmarłego założyć Instytut nazwiska Marcinkowskiego, i w tym celu wydali w dniu 24. Listopada odezwę do publiczności, wzywając ją do składania licznych ofiar.






  1. Wedle wielolicznych doświadczeń swoich, nie uważa z wielu innymi Marcinkowski kołtuna (plica polonica) za właściwą chorobę (morbus sui generis) jak to lud i lekarze polscy i zagraniczni utrzymywali i utrzymują, ale twierdzi, że jest epidemiczne przesilenie rozmaitych chorób wydarzających się u nas, i że przesilenie to objawia się przez wypotnienie materyi, która wikła i zwija włosy.
  2. Przytaczam tu mowę mianą przez zmarłego przy zawiązaniu się tego Towarzystwa.
    „Przystępujemy coraz bliżéj do rozpoczęcia dzieła, któreśmy sobie zawiązaniem naszego towarzystwa dokonać zamierzyli. Dzieło to ma obejmować rozpoznanie całego obszaru nędzy i niedoli klass ubogich, upadających co dzień pod uciskiem niedostatku, ma daléj zgłębić przyczyny ich cierpień materyalnych, a następnie obmyślić środki usunięcia już dokuczającéj biedy i zaradzenia grożącéj. Kto się nad całą objętością tego, co dokonać mamy, chwilę tylko z uwagą zastanowi, przyzna, że to jest dzieło olbrzymie: opisane trudności, na które co chwila natrafiać będziemy, a do których przedewszystkiem należą: szczupłość funduszów, trudność wyszukiwania stósownego zatrudnienia z jednéj, a wymagalności, opuszczenie się, odwyknienie i niechęć do pracy z drugiéj strony. Ale moi panowie, tém silniéj od razu przedsięwziąść sobie powinniśmy dojść do celu naszych życzeń i tém bliżéj staniemy u szczytu przedsięwzięcia, im silniéj nas wspierać będą niewyczerpane środki nasze; gorliwa chęć usłużenia bliźniemu i wytrwała cierpliwość w ciągłém opiekowaniu się nędzą i ubóstwem, jakoby młodszém, nieletniém jeszcze rodzeństwem naszém.
    Ludzie potrzebujący wsparcia, mający prawo do współdziału dobroczynności swych bliźnich, których los pod względem zamożności lepiej zaopatrzył, dzielą się na dwa wielkie oddziały, z których pierwszy obejmuje tych wszystkich, co się bez istotnéj jałmużny używić nie zdołają, drugi zaś tych z pomiędzy wszystkich na pracę rąk swoich w urządzeniu socyalném wskazanych, co przez wpływ rozmaitych okoliczności pomimo chęci i zdolności nie są w stanie potrzebom swym zaradzić. Że do pierwszego oddziału tylko ci się liczyć powinni, których fizyczne kalectwo, wiek lub choroba obok sierot do pracy niezdolnych stawia, równie przyznamy jak to, że powinnością jest naszą nie uchylać im naszéj jałmużny. Ale daléj darowizna i dobroczynny datek rozciągać się nie powinny, jeżeli nie mają służyć za źródło moralnego opuszczenia się i zepsucia ludzi.
    Węgielnym kamieniem, na którym dobry byt ziemski wszędzie i zawsze się wspiera, jest praca. Skromność i rzędność w wydatkach, moralne prowadzenie się uczciwe pełnienie swych powinności w exystujących socyalnych stósunkach za nią dopiero następują, na niéj się jak na opoce wspierają, całkiém niczém są bez niéj. Gdyby ta klassa ubogich, którą drugi obejmuje oddział w skutek lepszego, jak dotąd odbiera, socyalnego wychowania, pokochała pracę i rządność gospodarczą, jako jedyny i najpewniejsze źródła swych skarbów, gdyby w niéj chęć do pracy zrosła z chęcią wygodnego życia na ziemi, która nam wszystkim mniéj lub więcéj wrodzona, — ale nie dosyć na tém, gdyby urządzenie stósunków socyalnych, kiedykolwiek w taki sposób załatwione być mogło, że każdemu i w każdéj chwili nietylko dostateczną ilość pracy dostarczy, ale zarazem tak ocenionéj, że wymiana zapłaty wystarczy na wygodne utrzymanie pracownika, natenczasby wszelka nędza znikła od razu z pośród ziemskiego świata. Nie byłoby nędzy na ziemi, a każdy człowiek poznawszy wartość niezawisłości od zewnętrznych stósunków, jakąby mu natenczas własna praca zapewniała, doszedłby najkrótszą drogą do uczucia własnéj godności, téj najwyższéj potęgi naszéj duszy, któréj dotychczas ani religia, ani mniemana oświata wywołać nie potrafiły.
    To co w poprzedzającym okresie, jako treść życzeń przyszłych urządzeń społecznych do uszczęśliwienia rodu ludzkiego jest wyrażone, to czego niedostatek w obecnéj, w któréj żyjemy chwili, jako najważniejsze źródło zubożenia klass pracujących uważane być powinno, to właściwie natchnęło nas wszystkich, którzy towarzystwo dobroczynności składamy, ażeby wiążąc się wspólnie czynnym udziałem urzeczywistnić błogą opiekę, pod któréj zasłoną lud pracujący dojść musi do przekonania, że dobry byt na téj ziemi, oparty na pracy i stósowném wynagrodzeniu onéjże tylko samemu sobie zawdzięczać powinien. Oto ogólna skazówka jednostajności naszego postępowania, oto cecha, którą się działania towarzystwa odznaczać powinny; w każdym szczególnym przypadku starać się zbadać przyczyny już istniejącéj lub zagrażającéj nędzy, a zbadawszy i usunąwszy takowe, starać się, aby praca i moralne prowadzenie się zasłaniało od nowego upadku. I pieniężne wsparcie, jeżeli bez użycia onego (czego w początkach działania naszego nie unikniemy) obejść się nie będzie można, tylko w ten sposób szafowaném być winno, aby grosz na nie obrócony w pracy się mnożył i dochody biednych z ich pracy powiększał. Im więcéj członków czynnych do towarzystwa przystąpi, tym praca ogółu więcéj ułatwioną zostanie; wiele to bowiem zabiegów i mozołu wymagać będzie, zająć się szczegółowo opieką w myśl, co dopiero krótkiemi wyrazami skreśloną. Ale praca ta tém dokładniéj wykonaną zostanie, tém większe dla ogółu przyniesie korzyści, im bardziéj pojedyńczy członkowie czynni przejąć się będą starali duchem, który to towarzystwo utworzył, a który bynajmniéj nie chciał zrobić nas jałmużnikami daru publicznego, ale prawdziwymi opiekunami klass pracujących, które pod wpływem nieprzyjaznych okoliczności same sobie rady dać nie są zdolne. Instrukcya mająca służyć za skazówkę postępowania przy wykonaniu myśli dobroczynności, która całe towarzystwo ożywia, przedewszystkiém do tego ma zmierzać, ażeby czynnościom naszym nadać pewną formę jednostajności, ułatwiającą i wykonanie pracy i przejrzenie jéj skutków. Jak w pojedyńczym danym przypadku postąpić, to naturalnie rozsądzeniu członków czynnych zostawione być musi. Chybić naszego powołania nie możemy, jeżeli nam ciągle przewodniczyć będzie pamięć na to, że czynne działanie nasze ma stanowić nieustającą opiekę ku polepszeniu losu klass pracujących, opartą na uznaniu prawdziwego szacunku ich pracy.
    Jak wszędzie tak i tutaj najtrudniejszym będzie początek tego dzieła. Doświadczenie z czasem nauczy nas, co stanowić będzie najważniejsze przedmioty, bez których uwzględnienia przedsięwzięcie nasze uskutecznić się nie da. Niektóre z nich tak przecież są ważne, że się zdają stanowić jądro naszych zabiegów i dla tego już dzisiaj uwagę naszę zajmować winny:
    1   Przedewszystkiém tu należy wzgląd na domowe i elementarne wychowanie dzieci tych klass, nad któremi opiekę braterską ustanowić sobie zamierzamy. Od niego bowiem zależeć będzie cała przyszłość ich nowéj generacyi. Co się ma zrobić z całéj massy tych dzieci, co obok fizycznego niedostatku zapatrują się co dzień na zły przykład rodziców, zaniedbane moralnie przywykają do żebrania i nabierają złych nałogów, które z ich wiekiem w przestępstwa i zbrodnie wzrastają? Tam pierwsze źródło wszelkiego nieszczęścia. Zapobiegną mu szkoły ochrony — elementarne, przytrzymywaniem dzieci do stósownych zatrudnień, a w swym czasie oddania na rzemiosło.
    2. Usiłowanie do odprowadzenia od niewstrzemięźliwosci w nadużyciu trunków.
    3. Pouczania gospodarności w wydatkach z ciągłém zwracaniem uwagi na korzyść odkładania oszczędnego grosza na przypadek przyszłego niedoboru, i oddawania go do kassy oszczędności.”
  3. Mowa polska Xiędza Janiszewskiego wyszła w druku i nosi napis: Mowa podczas żałobnego nabożeństwa za duszę ś. p. Doktora Karóla Marcinkowskiego, miana w kościele Ś. Maryi Magdaleny w Poznaniu dnia 19. Listopada 1846 przez Xiędza Jana Chryzostoma Janiszewskiego, licencyata i professora przy seminarium duchowném. — Dochód towarzystwa naukowéj pomocy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Józef Jagielski.