Czarni, chytrzy, brodaci,
Z obłąkanemi oczyma,
W których jest wieczny lęk,
W których jest wieków spuścizna,
Ludzie,
Którzy nie wiedzą, co znaczy ojczyzna,
Bo żyją wszędy,
Tragiczni, nerwowi ludzie,
Przybłędy.
Szwargocą, wiecznie szwargocą,
Wymachując długiemi rękoma,
Opowiadają sobie jakieś trwożne rzeczy
I uśmiechają się chytrze,
Tajnie posiedli najskrytsze
Z miljarda czarnych, pokracznych literek
Ci chorzy obłąkańcy,
Wybrany Ród człowieczy!
Pomazańcy!
— Tego na bok odprowadzą, Tego wołają na stronę, Trzęsą się... oczy strwożone Rzucą szybko przed siebie, Czy kto nie słyszy...
Wieki wyryły im na twarzach
Bolesny grymas cierpienia,
Bo noszą w duszach wspomnienia
O murach Jerozolimy,
O jakimś czarnym pogrzebie,
O rykach na cmentarzach... ...Jakaś szatańska Msza, Jakieś ukryte zbrodnie (...pod oknami... w piątki... przechodnie... Goje... zajrzą do okien... Sza! Sza-a-a!) — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —