Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część pierwsza/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
MĘKI.

— Wielebni ojcowie — rzekł uprzejmie doktór Baleinier do trzech jezuitów — dziękuję panom za ich uprzejmość... bardzo prosta czeka tu panów przysługa, a przy pomocy Bożej, ta operacja ocali naszego wielebnego ojca Rodina.
Trzej zakonnicy wznieśli oczy ku niebu ze skruchą, poczem skłonili się razem wszyscy trzej jak jeden.
Najmniejszy znak obawy nie pokazał się na twarzy jezuity; fizjognomja jego była tak spokojna, tak zimna, jak u trupa; tylko małe jego oczki mocniej jeszcze zaiskrzyły się w swych głębokich jamach; przez krótką chwilę wodził wzrokiem po świadkach tej sceny; wziąwszy pióro w zęby, złożył znowu i zapieczętował inne pismo, położył je na nocnym stoliku i nareszcie kiwnął na doktora Baleinier, zdając się mówić do niego: Gotów jestem.
— Trzeba najprzód zdjąć koszulę i kaftan, mój ojcze.
Czy to ze wstydu, czy z jakiej innej przyczyny, Rodin przez chwilę wahał się... ale tylko przez chwilę... bo gdy doktór rzekł znowu:
— Koniecznie trzeba, wielebny ojcze...
Rodin, ciągle siedzący na łóżku, usłuchał przy pomocy doktora Baleinier, który dla uspokojenia wstydliwości pacjenta. rzekł:
— Potrzeba nam tylko piersi waszej wielebności, lewego i prawego ich boku.
I doktór Baleinier przystąpił do operacji. W rzeczy samej było to bardzo proste. Doktór dał każdemu ze swych czterech pomocników pewien rodzaj trójnogu stalowego, mającego około dwu cali średnicy, a do trzech cali wysokości. Okrągły jego środek napełniony był watą mocno ubitą: narzędzie to trzymało się lewą ręką za drewniany trzonek.
Każdy pomocnik w prawej ręce miał rurkę blaszaną, długą osiemnaście cali; na jednym końcu rurki były przylutowane wywinięte brzegi, żeby wygodnie przyłożyć było można usta, drugi zaś koniec był rozszerzony w kształcie trąbki, tak, żeby posłużyć mógł za nakrywkę.
Doktór Baleinier, — uzbroiwszy swych czterech pomocników — kazał im zbliżyć się do Rodina, którego łóżko wytoczone zostało na środek pokoju. Dwóch pomocników stanęło z jednej, a dwóch z drugiej strony Cztery knoty zapalonej bawełny, ale tak urządzone, iż paliły się zwolna małym płomieniem, przyłożone zostały z prawej i lewej strony na piersiach Rodina...
Nazywa to się pospolicie moksą. Kończy się operacja, gdy skóra w całej grubości powoli spali się... trwa to siedem do ośmiu minut. Mówią, że ból amputacji niczem jest w porównaniu z bólem moksy, a tem gorzej, kiedy się ich razem postawi kilka.
Rodin z nieustraszoną ciekawością przypatrywał się wszystkim przygotowaniom do operacji; lecz za pierwszem przyłożeniem tych czterech płomieni, wyciągnął się i potem zwinął jak wąż; nie wolno mu nawet było użalić się na ból, bo mu brakło głosu. A tymczasem widać już było na obu bokach piersi cztery szerokie zaskorupiałe, krwawe rany... tak to już mocno i głęboko było przypalone ciało... Zanim znowu położyć się miał na łożu boleści dla powtórzenia operacji, Rodin dał znak, wskazując kałamarz i pióro, dając do zrozumienia, że chce pisać.
Można było darować mu to dziwactwo.
Doktór podał mu tabliczkę, Rodin oparł na niej papier i napisał, co następuje, jakby mu nagle na myśl przyszło.
„Lepiej jest nie tracić czasu... Kazać natychmiast uprzedzić barona Tripeaud o rozkazie przytrzymania, wydanym przeciw jego totumfackiemu Leonardowi, aby go ostrzegł“.
Dziwny to i straszny był widok, zarazem smutny i prawie fantastyczny. Trzej księża w czarnych długich sukniach, nachyleni nad ciałem, podobniejszem do trupa, niż do żyjącego człowieka, mając usta przyłożone do rurek, jakby do smoków, wychodzących z piersi Rodina, jakby ssali krew, lub wykonywali na nim jakieś czary. Przenikliwa, odrażająca woń przypalonego ciała, rozchodziła się już po pokoju... każdy pomocnik słyszał pryskanie... był to odgłos pękającej od ognia skóry Rodina w czterech miejscach na piersiach...
Znosząc te straszne tortury, Rodin czerpał odwagę i siłę w nadziei... i rzecby raczej można, w pewności, że żyć będzie... Taki to był hart tego niezłomnego charakteru, taka potęga tego dzielnego umysłu, iż nawet pośród niepodobnych do opisania boleści, ulubiona jego myśl ani na chwilę go nie opuszczała... Podczas rzadkich przerw, Rodin jeszcze myślał o sprawie Rennepontów, obliczał możność jej wygrania, układał najszybsze środki działania, czując, że nie było ani minuty czasu do stracenia. Pomimo bólu, Rodin, leżąc na wznak, zaczął znowu pisać; będąc w takiem położeniu, wziął tabliczkę w lewą rękę, podniósł ją blisko i pisał prawą ręką. Na pierwszej kartce napisał kilka znaków alfabetycznych; były to cyfry, które sam dla siebie wymyślił i niemi wyrażał sekrety, o których nie chciał udzielić nikomu wiadomości. Na kilka chwil wprzód, wpośród męczarni, przyszła mu nagle jakaś bardzo ważna myśl; uważał ją za dobrą i notował, obawiając się zapomnieć jej podczas większych boleści, które zmusiły go przerwać ją dwa czy trzy razy, gdyż, choć skóra jego paliła się zwolna, jednakże paliła się, pisał więc dalej na drugiej kartce i napisawszy następujące słowa, podał znowu kartkę księdzu d‘Aigrigny:
„Posłać natychmiast B. do Faringei, od którego odbierze raport o wypadkach ostatnich dni, co do księcia Dżalmy; B. przybędzie tu niezwłocznie z tą wiadomością“.
Ksiądz d‘Aigrigny wyszedł śpiesznie dla dania tych nowych rozkazów. Kardynał zbliżył się trochę do teatru tej operacji. Na znak dany przez doktora, czterej pomocnicy przyłożyli usta do rurek i zaczęli szybko rozniecać ogień. To ponowienie tortur było tak okropne, iż pomimo niesłychanej władzy nad sobą, Rodin straszliwie zgrzytał zębami, tak, iż zdawało się, że je połamał, rzucił się konwulsyjnie i nadął piersi tak mocno, iż skutkiem gwałtownego spazmu, wydobył z nich nareszcie przeraźliwy krzyk boleści... ale ten krzyk już był wolny, dźwięczny.
— Już wolne piersi... — zawołał triumfująco doktór Baleinier — już ocalony... płuca już przyzwoicie działają... głos wraca... już wrócił... Dmuchajcie panowie, dmuchajcie... a ty, wielebny ojcze — rzekł uradowany do Rodina — jeżeli tylko możesz, krzycz... wyj... nie wstydź się... cieszyć się będę, słysząc cię, a to ci ulży... Odwagi tylko i cierpliwości, teraz już ręczę za ciebie.. Cudowne to jest uleczenie... ogłoszę je, otrąbić każę!...
Słysząc, że już jest ocalony, Rodin lubo cierpienia jego w tej chwili były może najdotkliwsze, jakich w ciągu całej operacji doznał, gdyż ogień dochodził do ostatniej warstwy skóry, Rodin, mówię, wypogodził swe oblicze, był piękny szatańską pięknością. W cierpiącej twarzy przebijała się duma dzikiego triumfu; — widać było, jak ten potwór czuł się znowu silnym, potężnym, że miał na myśli straszne nieszczęścia, jakie sprawić miało jego zmartwychpowstanie... I, wijąc się jeszcze jak żmija pod dopiekającemi płomieniami, wymówił następujące... pierwsze słowa, jakie się wydobyły z jego oswobodzonych piersi:
— Powiedziałem... tak... powiedziałem, że będę żył!
— I prawdę mówiłeś, mój ojcze — zawołał doktór: macając puls Rodina. — Otóż już masz puls, jak należy pewny, porządny, regularny, płuca wolne. Skutek operacji jest zupełny: już będziesz zdrów...
W tej chwili ostatnie włókna bawełny dopaliły się; odjęto trójnóżki i dały się widzieć na chudych piersiach Rodina cztery szerokie, zeskorupiałe rany. Pod zwęgloną, kurczącą się jeszcze skórą widać było czerwone żywe ciało...
Rodin spuścił oczy na te rany, przypatrywał się im przez chwilę w milczeniu, potem okropnie się uśmiechnął; wtedy, nie zmieniając położenia, rzuciwszy tylko z ukosa okiem na księdza d‘Aigrigny, rzekł mu, rachując powoli rany jednę po drugiej i palcem na nie wskazując:
— Księże d‘Aigrigny... jaka wróżba, proszę tylko patrzeć!... jeden Rennepont.. dwa Renneponty... trzy Renneponty... cztery Renneponty... — potem, umilkłszy — a gdzież jest piąty? Ach!.. to tu... ta rana liczy się za dwu... to bliźniak...
I potem uśmiechnął się.
— Tak, ja mówię, że ród bezbożnych na proch zostanie starty, podobnie jak kawałki mego ciała na popiół zostały spalone... Ja to mówię... to nastąpi... gdyż powiedziałem, że będę żył... i żyję.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.