Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom III/Część druga/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.
PODEJRZENIE.

Słysząc skargę, wytoczoną przez Garbuskę przeciwko Rodinowi, panna de Cardoville patrzyła na dziewczę z nowem zdziwieniem.
Nim opowiemy tę scenę, nadmienimy tu pokrótce, że Garbuska, porzuciwszy swoją ubogą odzież ubrała się z woli Adrjanny czarno, w sposób równie prosty jak gustowny. Smutny ten kolor zdawał się oznajmiać, że Garbuska zrzekła się wszelkiej próżności ludzkiej, że serce jej przybrało wieczną żałobę, a jej obowiązki wymagały poświęcenia się dla wszelkiego rodzaju nieszczęśliwych.
Pomieszanie na twarzy Garbuski wyrażało wielką obawę.
Panna Cardoville; mocno zdziwiona, zawołała:
— Co mówisz?...
— Pan Rodin zdradza panią.
— O!... to niepodobna!...
— Nie wiem, pani, ale takie było pierwsze moje uczucie, a moja obawa tak była niezwyciężoną, iż pomimo względów, jakie pan Rodin okazał mej siostrze, zawsze się go lękałam.
— To rzecz dziwna; ale skądże dziś twe podejrzenia zamieniły się w przekonanie?
— Wczoraj poszłam do mej siostry, Cefizy, by zanieść jej wsparcie, które mi dał dla niej pan Rodin od jakiejś miłosiernej osoby... Nie zastawszy Cefizy u przyjaciółki, która ją była przyjęła do siebie, prosiłam odźwierną owego domu, żeby oświadczyła mej siostrze, iż przyjdę do niej dziś rano... Co też rzeczywiście uczyniłam. Lecz daruj mi, pani, że tu wyznać muszę niektóre potrzebne szczegóły.
— Mów, mów, moja przyjaciółko.
— Młoda kobieta, która przyjęła do siebie moją siostrę, — rzekła zakłopotana Garbuska, spuściwszy oczy i zarumieniwszy się — niebardzo... przyzwoite prowadzi życie. Pewien jegomość, z którym ona miała zażyłość, nazwiskiem pan Dumolin, powiedział jej prawdziwe nazwisko pana Rodina, który, mając w tym domu najętą stancję, kazał się tam nazywać panem Charlemangne.
— Właśnie też mówił o tem u doktora Baleinier.
— A więc tedy wczoraj pan Rodin przyjmował u siebie księdza d‘Aigrigny.
— Księdza d‘Aigrigny? — zawołała panna Cardovil!e.
— Otóż czego się dowiedziałam: ksiądz d’Aigrigny przyszedł rano odwiedzić pana Rodina; nie zastawszy go, zostawił u odźwiernej swoje nazwisko napisane na kawałku papieru, z temi słowami: „Powrócę za dwie godziny“. Młoda dziewczyna, o której pani mówiłam, widziała i czytała ten napis.
— Nie... nie.. — rzekła Adrjanna, truchlejąc — to niepodobna, to jakaś pomyłka.
— Chcąc się dowiedzieć o szczegółach, — mówiła Garbuska — pytałam odźwierną, czy pan Rodin i ksiądz d‘Aigrigny gniewali się; o ile mogła zauważyć, jeden na drugiego, gdy ich widziała wychodzących z domu; powiedziała mi, że nie, ksiądz d‘Aigrigny mówił tylko do pana Rodina, rozstając się z nim przy bramie domu: „Jutro... napiszę do pana.. zgoda, pamiętajże pan...“
— O mój Boże! czyliżby to był tylko sen! — rzekła Adrjanna, przyłożywszy ręce do czoła — nie mogę wątpić o tem, co mówisz, kochana przyjaciółko, a z tem wszystkiem, moja droga przyjaciółko, nie lękajmy się niepotrzebnie, nie bądźmy zbyt skwapliwe do uwierzenia złemu... Starajmy się obie przekonać rozumowaniem: powtórzymy jeszcze okoliczności. Pan Rodin otworzył mi drzwi domu doktora Baleinier, w obecności mojej wytoczył skargę na księdza d‘Aigrigny... Wszystko to jest oczywiste, nieprawdaż?
— Tak, bezwątpienia.
— Zastanówmy się teraz, czy może być jaka możliwość zdrady. Schodzić się z księdzem d’Aigrigny, ażeby mnie zdradzić? Lecz zdradzać mnie, gdzie? w czem?
— Ależ w takim razie, jak tłómaczyć sobie wypada schadzkę dwóch ludzi, którzy tyle mają powodów do urazy i nienawiści jeden ku drugiemu... A zresztą czy się w tem wszystkiem nie ukrywa jaki szkodliwy zamiar? A potem, racz mi pani wierzyć, że nie ja tylko podobnie sądzę...
— Jakto?
— Dziś rano, wróciwszy do domu, tak byłam zmartwiona, iż panna Floryna pytała mnie o przyczynę tego zmartwienia; wiem o tem, jak ona do pani jest przywiązana.
— Niepodobna być mi bardziej życzliwą; niedawno, kochana przyjaciółko, samaś mi powiedziała, jak ważną wyświadczyła ona przysługę podczas mego pobytu w domu doktora Baleinier.
— Tak więc proszę pani, wróciwszy dziś rano do domu, sądziłam, że trzeba przestrzec panią jak najprędzej i opowiedziałam wszystko pannie Florynie. Ona, równie jak ja, a może i bardziej jeszcze przerażona została wiadomością o schadzce i pogodzeniu się pana Rodina z księdzem d‘Aigrigny. Zastanowiwszy się nieco, rzekła mi:
„Sądzę, że niema potrzeby budzić pani; w ciągu paru godzin może się jeszcze o czem więcej i lepiej dowiem“. Potem kazała zawołać dorożkę i pojechała.
— Floryna jest zacną dziewczyną, — rzekła z uśmiechem panna de Cardoville — lecz w tym razie sądzę, że jej gorliwość i dobre serce zawiodły ją, równie jak ciebie, kochana przyjaciółko. Ksiądz d‘Aigrigny teraz mocno się lęka pana Rodina, on więc szukał go w jego ustroniu, chcąc go przeprosić.
— Może to być, pani, — rzekła Garbuska po krótkiem zastanowieniu. — Z tem wszystkiem jednak nie wierz im pani, zwodzą panią, tak, ja czuję, że cię zwodzą!.. ale wszystko zdaje się być przeciw temu, co mówię... Ale wierz mi, pani, że moje przeczucia zbyt są mocne, iżby miały być błędne... A wreszcie, czy pani nie odgadujesz najskrytszych skłonności mego serca, iżbym ja nawzajem nie miała odgadnąć grożących ci niebezpieczeństw?...
— Co mówisz, kochana przyjaciółko? Cóż to ja odgadłam? — odrzekła panna Cardoville, mimowolnie wzruszona i zdziwiona przekonywującym i strwożonym tonem Garbuski, która mówiła dalej:
— Co pani odgadłaś? Któż powiedział pani, kiedyś chciała mnie posadzić u swojego stołu, jako przyjaciółkę, mnie, ubogą wyrobnicę, w której chciałaś uwielbić pracę, cierpliwość i poczciwość! Że będę szczęśliwa, jeżeli znajdzie się dla mnie małe, skromne mieszkanie w tym wspaniałym pałacu, którego blask razi mnie? Któż mówił pani to, kiedy raczyłaś wybrać aż nadto piękne mieszkanie dla mnie? Któż jeszcze powiedział pani, że, nie zazdroszcząc wytworności ślicznym dziewicom, otaczającym cię, a które kocham dla tego samego już, że panią kochają, że, mówię, porównywując się mimowolnie, będę miała kłopot i wstydzić się będę sama siebie? Któż pani powiedział, żeś była tyle łaskawa oddalać je zawsze od siebie, ile, razy mnie wzywałaś? Któż nareszcie zawiadomił panią o przykrych i drażliwych okolicznościach mego wyjątkowego położenia? Kto pani powiedział to wszystko? Bóg pewno, On, który w nieograniczonej wielkości opatruje świat i wszelkie stworzenia, który pamięta o najdrobniejszym, w trawie czołgającym się robaczku. I nie chcesz pani, aby wdzięczne serce, które tak dobrze odgadujesz, wzniosło się do odgadnienia nawzajem tego, coby jej mogło szkodzić? Nie, nie! pani, jedni mają instynkt zachowania siebie samych, drudzy daleko szczęśliwsi, obdarzeni są instynktem zachowania tych, których kochają... Taki instynkt Bóg mi dał... Zdradzają panią, powtarzam... zdradzają panią!.
W chwili, kiedy miała odpowiedzieć Garbusce, zapukano do drzwi salonu, w którym odbywała się ta scena, i weszła Floryna. Widząc pomieszanie w twarzy swej pokojówki, panna Cardoville żywo rzekła do niej:
— Floryno!.. cóż mi powiesz nowego? Skądże wracasz?
— Z pałacu Saint-Dizier, proszę pani.
— Pocóżeś tam jeździła? — zapytała zdziwiona panna de Cardoville.
— Dziś rano, panna (tu Floryna wskazała Garbuskę) zwierzyła mi swoje podejrzenia, swoją obawę, które ja podzielałam z nią. Odwiedziny księdza d‘Aigrigny u pana Rodina uważałam za rzecz bardzo ważną. Pomyślałam sobie, że jeżeli w tych dniach pan Rodin pójdzie do pałacu Saint-Dizier, niewątpliwą będzie rzeczą, że zdradza.
— Słusznie! — rzekła Adrjanna, coraz niespokojniejsza — cóż tedy?
— Ponieważ pani mi kazała dojrzeć, gdy będą przeprowadzali z pawilonu rzeczy, których została się tam jeszcze znaczna ilość, dla otworzenia więc pokojów potrzeba mi było udać się do pani Grivois: miałam zatem powód, by wrócić się do pałacu.
— Potem... Floryno... potem?
— Starałam się naprowadzić panią Grivois na rozmowę o panu Rodinie; ale nadaremno.
— Nie ufają pannie — rzekła Garbuska. — Tego się można było spodziewać.
— Pytałam się jej, czy był w tych dniach w pałacu pan Rodin? — mówiła dalej Floryna — ona powiedziała mi, aby zbyć. Wtedy, nie mając nadziei dowiedzenia się czegoś, odeszłam od pani Grivois i, żeby bytność moją tam nie wzbudziła jakiego podejrzenia, poszłam do pawilonu; wtem, przechodząc z alei, co widzę? i kilka kroków odemnie idzie ku furtce ogrodowej... pan Rodin, który pewne sądził, że tamtędy wyjdzie niespostrzeżony.
— Słyszysz ją, pani! — zawołała Garbuska, składając ręce z miną błagającą — przekonaj się pani!...
— On!... u księżnej Saint-Dizier! — zawołała panna Cardoville, której wzrok, zwykle tak łagodny, zabłysnął nagle gwałtownem oburzeniem.
— Na widok pana Rodina zatrzymałam się, — rzekła Floryna — i, cofnąwszy się natychmiast, dostałam się do pawilonu, a nie będąc widziana, weszłam prędko do sionki od ulicy. Stamtąd okna wychodzą ku furtce ogrodowej, otwieram je, pozostawiając zamknięte okiennice i widzę fiakr, czekający na pana Rodina, który w kilka minut później siadł do niego, mówiąc do stangreta: „na ulicę Białą Nr. 39“.
— Do księcia!.. — zawołała panna Cardoville.
— Tak, pani — rzekła Floryna.
— W rzeczy samej pan Rodin dziś miał go odwiedzić — rzekła Adrjanna, pomyślawszy.
— Niema wątpliwości, jeżeli zdradza panią, zdradza także i księcia... który daleko łatwiej, niż pani stanie się jego ofiarą.
— Niegodziwość!... niegodziwość!... niegodziwość — zawołała nagle panna Cardoville. — Gdyby to taka miała być zdrada!... Ach!... wtedy już nie można byłoby ufać nikomu, nawet samej sobie.
— O! pani, to kropnę! nieprawdaż? — rzekła struchlała Garbuska.
— Ależ w takim razie, na co mnie ratować, uwalniać, mnie i moich krewnych, na co zanosić skargę na księdza d‘Aigrigny? — rzekła panna Cardoville. — Prawdziwie, w głowę zajść trzeba. To otchłań! Och!... ta wątpliwość jest okropna...
— Gdym wracała, — rzekła Floryna, rzucając czuły, wzrok na swoją panią — przyszedł mi na myśl sposób, którymby pani mogła przekonać się dobrze o wszystkiem... ale nie byłoby ani chwili do stracenia...
— Co chcesz powiedzieć? — rzekła Adrjanna, ciekawie patrząc na Florynę.
— Pan Rodin będzie wkrótce sam na sam z księciem — rzekła Floryna.
— Niema wątpliwości — odpowiedziała panna Cardoville.
— Książę zawsze przebywa w małym salonie, od którego idą oszklone drzwi do oranżerji. W tym salonie przyjmować on będzie pana Rodina.
— Cóż dalej? — rzekła Adrjanna.
— Z tej oranżerji, którą ja urządziłam według rozkazów pani, jedne tylko małe drzwiczki prowadzą na przyległą uliczkę. Grupy roślin tak są rozłożone, iż zdaje się, że wtedy nawet, kiedy sztory, okna od sali na oranżerję obrócone zasłaniające, nie byłyby spuszczone, jeszczeby można, nie będąc widzianą, tak się zbliżyć, iżby słychać było rozmowę, prowadzoną w salonie. W ostatnich dniach zawsze temi drzwiami od uliczki wchodziłam do oranżerji, aby dojrzeć jej urządzenia. Ogrodnik miał jeden klucz... a ja drugi...
— Szpiegostwo... -— rzekła panna de Cardoville z oburzeniem i pogardą, przerywając mowę Florynie — nie zastanawiasz się nad tem, co mówisz....
— Przepraszam panią — rzekła młoda dziewczyna, spuściwszy oczy zawstydzona i zmieszana. — Pani miała niejakie podejrzenia, byłby to, według mnie, jedyny sposób, za pomocą którego możnaby, albo potwierdzić je, lub też usunąć.
— Poniżyć się... aż do podsłuchiwania czyjejś rozmowy? nigdy — odrzekła Adrjanna.
Sama siebie przezwyciężywszy, rzekła Garbuska, usiłując powściągnąć łzy, które oczy jej zasłaniały.
— Z tem wszystkiem, ponieważ idzie tu może o ocalenie pani, gdyż, jeżeli to jest zdrada... okropna byłaby przyszłość... ja się udam... jeżeli pani pozwolisz... dla...
— Tak, — odpowiedziała Adrjanna wzruszonym głosem — jeżeli mają zamiar prowadzić ze mną wojnę... zaciętą, trzeba się do niej przygotować.. i wreszcie byłoby to słabością, niedołężnością, nie mieć się na ostrożności. Floryno: salopę, kapelusz i pojazd... pojedziesz ze mną...
W pół godziny po tej rozmowie powóz Adrjanny zatrzymał się, jak widzieliśmy już, pod drzwiami ogrodu przy ulicy Białej.
Floryna sama weszła do oranżerji i, niebawem powróciwszy, rzekła do swej pani:
— Sztora spuszczona; pan Rodin dopiero co wszedł do salonu, w którym książę...
A więc panna Cardoville obecna była, choć niewidziana, przy następującej scenie między Rodinem a księciem Dżalmą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.