Święty Szymon Słupnik (Żuławski, 1908)/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Żuławski
Tytuł Święty Szymon Słupnik
Pochodzenie Poezje
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Oto się zbliża godzina zachodu,
która pasterzom słodki pokój wieści
i stada krzepi na zielonych łąkach;
oto powiały już wiatry od morza
i sieją rosę na powiędłe sady,
na zapylone ziół przydrożnych liście
i na me wargi spiekłe i spragnione,
w ciszy wieczornej Panu rozmodlone...

Gdzieś nad łąkami kobza brzmi pasterska,
i razem z rosą szklane krople dźwięku
sypią się z cichym szelestem na niwy
i na to miasto, niegodne, zaiste!
byś mu wieczory słodkie dawał, Chryste!

Oto je widzę, jak co dnia, w ogromnej
łunie zachodu, która jako pożar
płonie na dachach, zrazu złoty, potem
krwawy, aż w siność przejdzie i zagaśnie

pod ciężką nocy duszącej oponą.
A ledwie zmierzchną blaski dnia ostatnie,
zaledwie mroki w sieć zaułków wioną,
miasto, czerwone od krwawych pochodni,
jak lew, pod wieczór wstający z komyszy,
z chrzęstem swe członki przeciąga i dyszy
żądzą, do grzechu budząc się i zbrodni
z dziennej martwoty, opętane szałem,
który śród cieniów wstrząsa jego ciałem.

I przez noc całą światła niezliczone
płoną po rogach ulic, w oknach domów,
kędy nieprawość mieszka i niepamięć,
że jest na niebie Bóg, co karze winy, —
i przez noc całą słychać głos zmieszany
pijanych śmiechów, rozpusty, szaleństwa,
mącący wrzawą senny pokój świata!
Bo chociaż cisza nocna ukolebie
wszystką przyrodę, chociaż wiatry nawet
posną, w skaliste załomy wtulone
i nie szeleszczą po zeschłych badylach,
by nie przeszkadzać woniejącym kwiatom,
które w gwiazd świetle mówią z Tobą, Panem:
to jedno miasto nie zna snu ni ciszy,
ani spoczynku w nieustannym grzechu!


Ha! już się zrywa wielki szum, jakoby
morze fajami o mój ostrów biło, —
po twardych brukach tętnią złote wozy
i echo gwarów zmieszanych zagłusza
pieśń, którą brzmiała gdzieś kobza pastusza!
Oto krzyk ziemi się ozwał — grzesznica
powstała na swe tany wyuzdane,
pierś cudzołożną obnaża i błyska
zalotnie oczu białkami i pianę
z ust malowanych toczy, — już się ciska,
w błocie szatańskich objęć już się szarga;
krew jej skażoną podła chuć przenika,
zwierzęcym krzykiem drży jej spiekła warga,
członki jej skręca jakaś rozkosz dzika:
rzęży, rży, parska, miota się i wyje
w okropnych, wściekłych, piekielnych podrzutach!

Oto się światła zażegły jaskrawiej,
jakoby pożar chodził po ogrodach
i marmurowe oplatał kolumny
włosami z ognia... Z otwartych podwoi
pałaców, bożnic, łaźni i zamtuzów
tłum się wylewa, — już ulice pełne,
a oni płyną wciąż i wciąż — bez końca!
nad głową, jak słońca,
niosąc pochodnie jaskrawe,

których blaskami złoci się broczy
ludu fala czarna. —
O Panie!
otchłań piekielna, roziskrzona, parna!
wszystko się mąci, przewala, — choć oczy
przymknę, to jeszcze przez zwarte powieki
świateł rozżarzone ćwieki
w mózg się wbijają, — o Panie! litości!
o, Ty na krzyżu umęczony, Chryste,
Ty biczowany w cierniowej koronie,
Ty we krwie własnej skąpany potoku,
Święty! o! zbaw mnie od tego widoku!

Niechajże noc ta już będzie ostatnia!
niechaj śmiertelna rozewrze się matnia,
niechaj się wstrząśnie ziemia i pochłonie
te opętane, bezbożne i głupie!

O grom Cię, Panie! błagam na mym słupie!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Żuławski.