Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Śnieżna pani
[53]
ŚNIEŻNA PANI
Widziałem ją w srebrzystej bieli,
Od chaty szła do chaty —
Przed nią się puch leciuchny ścieli,
A za nią rosną kwiaty...
I narosło ich milijony.
Zasiały całą ziemię —
A ja spoglądam na wsze strony
I od podziwu niemię...
Błyszczą ogniami dyamenty,
Kryształy i opale —
Błękitne ku nim firmamenty
Zniżyły się omdlałe...
I w upojeniu i w uścisku
Legły na puchy na łabędzie —
A taki wielki spokój wszędzie,
Jakby w zaklętem uroczysku.
Wśród tych obłocznych, jasnych wiszy,
Po białem z gwiazd posłaniu
Chodziła śnieżna pani w ciszy,
W anielskiem zadumaniu...
[54]
I dziś ją widzę... Wiatr ją pędzi
Od chaty wciąż do chaty —
Pozmiatał z przed niej puch łabędzi,
Pozrywał za nią kwiaty.
A gdy się biała jej zasłona
Stargała niby przędza —
Widzę, jak idzie załzawiona.
Skostniała, zimna Nędza...
|