Przejdź do zawartości

W dzień pożegnania 15 Kwietnia 1836

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł W dzień pożegnania
Podtytuł 15 Kwietnia 1836 r.
Pochodzenie Poezye J. I. Kraszewskiego
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk M. Chmielewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVI.
W DZIEŃ POŻEGNANIA.
15 Kwietnia 1836 r.



Ludzie i losy,
Są jak wiatr i liście,
Czasem widują wzleciawszy niebiosy
I zakazane im Edenu wnijście,
Czasem niemi wiatr powionie
I lecą daleko —
Spocząć w zimnéj, obcéj stronie
Skąd już nie prędko losy ich wywleką,
Mówią — człek idzie za rozumem, wolą,
Gdzie chce dąży — skąd chce — stroni!

O! czyż człek swoją kieruje dolą
I cugle wozu życia w swojéj trzyma dłoni??
Inna ręka je puszcza, kieruje lub wstrzyma,
Swemi, nie jego rządząc się oczyma.
A biedny człowiek na życia rydwanie,
Siedzi i patrzy — nieraz widzi gaje,
Łąki i drzewa — chce spocząć — nie stanie,
Choć łaje koniom i woźnicy łaje.
Wóz leci ciągle — gdzieś w przepaści chłodnéj
Kiedy się konie, wóz i oś wywrócą —
Gdzież w stronie zimnéj, bezludnéj i głodnéj
Wóz i rumaki dopiero go rzucą.
A gdy z niéj wynijść zechce utrapiony
Żeby mógł zdążyć do raju swojego,
Znowu go porwą i w dalekie strony —
Biegą z nim znowu i biegą.
Nieraz on patrzy i nieraz on wzdycha —
Tam w gaju.
Przy ruczaju,
Domek się biały uśmiecha —
Domek biały, nieduży,
A w koło drzew gałązki,
A z komina się kurzy
A gołąbki i gąski
Spokojnie chodzą w koło.
Kwiatki na oknach witają go wonią, —

Wszystko tak lubo, wszystko tak wesoło —
Chce stanąć. Rumaki gonią —
I gdy się jeszcze raz spojrzeć obróci
Las czarny tylko stanął koło niego —
A on zapłakał, on się biedny smuci.
A konie biegą i biegą.
Nieraz mu dusza zboleje podróżna!
Tam w dolinie,
Rzeka płynie —
I witają go oczami,
I żądają go sercami,
A stanąć nie można.
Choć dom ten znajomy,
Choć duch ten go skrywał
Przed burzą i gromy,
Choć pod nim przebywał,
Roskosznych chwil tyle!
Napróżne żądanie,
I próżne łzy jego —
Wóz jeszcze nie stanie —
Bo rumaki biegą.
Niepadną aż — w mogile. —
A czasem do koła —
Kraina żałobna,
Ni człeka, ni sioła,
Pustyni podobna —

Na któréj roślina —
Ni zwierzę nie wzrośnie,
Skalista dolina.
Co w zimie i wiośnie,
Jednako milcząca,
Bez ruchu i życia,
Wóz skały potrąca
I piasków zamiecia.
A dusza podróżna,
Chce prędzéj biedz daléj,
Wylecieć z pustyni —
Niestety — niemożna —
Bo cugle wstrzymali,
Gdzie głowę odwróci,
Gdzie oczyma rzuci.
Smutno, jednakowo.
Szare niebo nad głową
Szara pod nogami ziemia,
Szaro, w oddaleniu,
A na posępném niebios sklepieniu,
Księżyc czerwony chmurą się zaciemia!
Wóz już stanął na równinie
Wiatr świszcze,
Leją dészcze.
Jak w sądnéj godzinie,
Gromy biją ponad głową,

Wóz stanął — albo powoli —
Gdy mu się ręka losu poruszać pozwoli,
Z pustyni jedzie w pustynie —
Zwolna, zwolna, jednakowo —
Jedzie i nieda stanąć, aż w śmierci godzinie
W szczęśliwą pokoju chwilę,
U bram nowego życia — na mogile. —






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.