Przejdź do zawartości

Kobiéta (Kraszewski, 1843)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kobiéta
Pochodzenie Poezye J. I. Kraszewskiego
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk M. Chmielewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVII.
KOBIETA,
FANTAZYA.



I.

Kobiéto, królowo, szatanie, aniele,
Motylu, głazie, kwiecie,
Duchu z niebios w ludzkiém ciele
Nie ze świata, a na świecie,
Niepoznana, niepojęta,
Odmienna i jednakowa,
I słaba i nieugięta,
Niewolnica i królowa;
Witam cię gwiazdo, w młodocianém niebie,
Wiłam cię słońcem starości wieczorném,

Księżycem smutku bladym i pokornym —
Nic i wszystko! — witam ciebie!



II.

Witam cię wielką, na tronie —
Semiramis, Zenobią, Egiptu królowę[1],
Z wieńca dziewicy owdowiały skronie,
Korona zdobi ci głowę —
U stóp poddanych tłum mnogi,
Nad niemi wzrok twój ulata,
Stąpasz — a pod twemi nogi
Położyło się pół świata!
Aleś ty biédna z tą wielkością twoją,
Nikt cię niekocha, bo się wszyscy boją.



III.

Witam cię jeszcze w łachmanach, ubogą,
I łzy twe ciche, bolesne, ukryte —
Płaczesz chwil, które powrócić nie mogą,
Bo ręką czasu zabite —
Śpią na dnie przeszłości morza,
Codzień wyglądasz za niemi,
Codzień nadziei rumienieje zorza
Lecz prócz nadziei — nic nie ma na ziemi!

Bo chwila kiedy raz zginie
W wielkim czasu oceanie,
Nigdy, nigdy nie wypłynie.
Na zawsze w głębiach zostanie.
Witam cię nędzną, ubogą, nieznaną,
Z dzieckiem u piersi, a w piersiach z rospaczą,
Tutaj po tobie i łzy niezostaną.
Lecz cierpień twoich anieli zapłaczą.
Bo tam wysoko, na niebie, zdaleka!
Przeszłość twoja, wszyscy twoi
Wszystko u wschodu stoi,
Wszystko na ciebie czeka.



IV.

Witam cię jeszcze tłumem otoczoną,
Wkoło kochanki, czciciele,
Z młodych twarzy wite grono,
Przyjaciółki, przyjaciele —
Serce twe w przestrzenie leci,
Na ustach uśmiech się klei,
A nad główką twoją świeci —
Gwiazda nadziei.
Twoja myśl, w tańcu w piosenkach,
W białéj sukience, w bukiecie,
Niesie ją młodość na rękach,
Po zaczarowanym świecie.

Biédna! szczęśliwa! — Witam cię aniele
Jeszcześ nieprzedała siebie,
A w sercu twojém tak wiele,
Tak wiele cnoty jak w niebie.
Jeszcze cię usta ziemskie nieskalały,
Uścisk cię węża nie przykuł do świata,
Jak wyszłaś z nieba aniołku mój mały,
Jaką cię jeszcze śnieżna słoni szata.
Wszystkie łzy twoje śpią dotąd głęboko,
I smutki przyszłe na dnie serca leżą,
Duszę masz w niebie, choć na ziemi oko,
Duszę jak kwiatek, skromną, wonną, świeżą; —
A złoto jeszcze nie jest złotem tobie,
Śmierci niewidzisz — ona tak daleko —
Jeszcześ nie była po nikim w żałobie,
Łzy nie czułaś pod powieką.
Witam ciebie i płaczę,
Za dwa lata, za dwie chwile,
Jakąż ja ciebie zobaczę??
Umarłą sercem światu — lub ciałem w mogile! —



V.

Witam cię znowu zimną i piękną jak bóstwo,
Na wdzięków chwiejącym tronie,
U nóg twoich ludu mnóstwo,
Wyciąga serca i dłonie.

Ty, wołasz złota i złota!!
Ty, uśmiech kończysz ziewaniem,
A w sercu siedzi tęsknota,
A w głowie z czarném dumaniem,
Snują się mary przeszłości,
Obrazy życia dawnego,
Dusza im twoja zazdrości.
Lecz już nie wrócisz do niego!
Bo niewinny twój rumieniec,
I białą szatę anioła
I dziewictwa twego wieniec,
Zdjęłaś z serca, zdjęłaś z czoła.
Chcesz miłości łez, ofiary,
Lecz zimna, nieporuszona,
Bez ducha myśli i wiary.
Ciśniesz jak ziemia do łona
Łzy, krew, trupy, bez westchnienia —
Byle w koło ludu mnóstwo,
Nuciło pochwalne pienia,
I czciło ciebie jak bóstwo.
Witam cię i przeklinam, tyś jak te oazy,
Co je szatan podróżnym rozstawia zdaleka
W źródła i palmy strojone obrazy
Wabią i wiodą człowieka —
Idzie i piaski spotyka pod nogą —
Nad głową słońce — ogniste czerwone —

Oazis niknie, sunie się, ucieka,
I palm nie widać nad drogą
Piaski tylko w każdą stronę —
Idzie podróżny — spragniony ją goni,
Aż pęknie pierś wysilona
I patrząc na nią i śmiejąc się do niéj —
Padnie w pustyni i skona. —



VI.

Witam cię — w tym zakątku spokojnym, ustronnym
Żono, córko i matko, co niewidząc świata,
Przy jednym przyjacielu, jednym i dozgonnym,
Przykute, niesłyszycie jak życie ulata. —
Błogo wam oddalone od tłumu i wrzasku,
Pod jedném drzewem wzrosnąć, kochać i umierać,
Jak fijołek zakryty od oczów i blasku,
Ze swego kątka okiem niebieskiém spozierać.
I dziwić się nad temi co w wrzawie, na świecie,
Szukają szczęścia jak pereł w śmiecisku —
Wam ciche modły, mąż, rodzina, dziécie
Są szczęściem, choć bez świadków, szumu i połysku.
Was wiosną kwiatki, cieszą, słońce ranne wita,
A twarze wasze choć lata poryją,
Serce nigdy nie przekwita,
Jego zmarszczki nie okryją.

Szczęśliwe jak w dzieciństwie i proste jak dziécie,
Wierzycie w miłość i cnotę,
Jak sen łagodny przemija wam życie,
Jak ciche marzenie złote.
Nikt was niewspomni, ale pamięć ludzi,
Jestże tak drogą i trwałą —
Zmarłego łza nie obudzi —
Dusza jéj nie zapragnie — nieuczuje ciało!



VII.

Witam cię jeszcze biedna grecka niewolnico!
Muzułman do haremu przedał ciebie młodą.
Kędy szable Eunuchów i oczy ich świécą.
Skąd na śmierć lub po śmierci chyba cię wywiodą.
Dni twoje łzawo płyną, bez swoich, bez celu,
Jednakowe jak bracia, jak wieczność bez końca,
W pośród krótkich roskoszy, a smutków tak wielu,
W murach z których niewidać ni świata ni słońca.
W ogrodzie waszym zawsze jedna woda płynie,
I jedne drzewa kwitną i tak całe życie,
Wzdychając za swym krajem, płacząc po rodzinie,
I kraju i rodziny nigdy nieujrzycie!
Cóż z tych jaśminów, co kwitną do koła,
Co wam z tych woni roskosznych i złota,

Gdy smuek blady nieschodzi wam z czoła,
Gdy z duszy waszéj niezejdzie tęsknota.
A po śmierci — spać trzeba na dnie modréj fali,
Gdzie zazdrość Muzułmana grób zimny naznaczy —
Albo wierną, kochaną — głazami przywali,
Zimnemi tak jak on był na jęki rospaczy.



VIII.

Witam cię czarnooka Hiszpanii dziewico,
I ten ogień niepojęty,
Którym oczy twoje świécą,
Ten miłości ogień święty —
Którym ty z gitarą w ręku,
  Witam u ranka,
Twego kochanka,
U was kochać jest to żyć
U was miłość jest potrzebą,
Bez niéj czarna życia nić —
Z nią jedną na ziemi niebo.
U was w górach Kastylii są serca z płomienia,
I wszystko tchnie miłością strój wasz, tańce, pienia.
I każda u was aniołem kobiéta —
Lecz sztylet za nią idzie krok za krokiem —
Śmieje się — w śmiechu siedzi śmierć ukryta,
Spojrzą i zabiją okiem.
Bo tuż z Argusa oczyma

Idzie mąż, kochanek, brat,
Idzie, w ręku sztylet trzyma —
Z drogi choć na tamten świat —
O biédne serca wasze — kiedy kochać trzeba,
Kiedy się dusza wyrywa —
Sztylet wam kładną na drodze do nieba,
I nie jedna nieszczęśliwa,
Przez śmierć w objęcia kochanka się rzuci —
Pójdzie — poleci — niewróci!



IX.

Witam cię jeszcze — siwą i zgrzybiałą,
Marszczki okryły twarz i blade skronie —
Z wdzięków ci tylko wspomnienie zostało —
I ostygłe serce w łonie.
I w duszy — smętarz wspomnień smutny i szeroki,
Na nim leżą twych braci, rodziny, młodości,
Pamiątki zakopane dawno, w grób głęboki,
Chwil i godzin szczęśliwych popioły i kości.
A w koło ciebie, świat pusty, wybladły,
A meteor nadziei zagasł już nad głową —
Rumieniec i uśmiechy z twoich lic opadły,
I najdroższe, jedyne i miłości słowo,
Dawno już na pobożnych wargach się niemieści.
Na których pieśni święte i pacierz zostały,

I westchnienie najdłuższe, westchnienie boleści —
Które z piersi nieschodzi przez ciąg życia cały. —
Witam cię, otoczoną wnucząt twoich gronem,
Wzdychającą za niebem i z czołem schyloném,
Dawno już w grobie duszą i myślami —
Witam cię, i umarłą pożegnam ze łzami,
Bo twoje serce zawsze, tak jak młode było,
U kolebki kochało, kocha nad mogiłą.



X.

Witam cię skromna kochanko Wertera,
Twoje serce poety, z wieśniaka prostotą —
I duszę co się dźwiękom piosenki otwiera
Jak kwiatek patrząc na twarz słońca złotą.
Witam cię cicha, namiętna, pobożna,
I twoja miłość co serce roskruszy,
A któréj z oczu wyczytać nie można.
Tak głęboko leży w duszy.
Witam cię — myślą w niebie — a ciałem u stoła,
Na którym dzieciom rozdajesz śniadanie —
Przebranego w kobiece sukienki anioła.
Skazanego za karę na ziemskie wygnanie.
Inszemu dałaś pierścień twój i wiarę,
Innemu serce, rozdarta na dwoje,
Z serca przysięgom zrobiłaś ofiarę —
I milcząc w grób poniesiesz cichą miłość twoję.



XI.

Witam was jeszcze motyle —
Dokąd lecicie tak żwawo!
— Ach czas krótki — lecą chwile,
I my lecim za zabawą!
— Ale dokądże tą drogą —
Dokąd razem i tak wielu!
— Czyż motyle wiedzieć mogą?
Lecim sobie, tak! bez celu!
Och! wesoło iść przed siebie,
Och! wesoło na tym świecie —
Dla nas słońce świeci w niebie,
Dla nas w łąkach błyszczą kwiecie,
I świat cały dla nas tylko
A tak lecąc, całe życie,
Krótką się nam wyda chwilką —
Jak różany blask o świcie,
Jak woń kwiatków, pieśń wesoła,
Tak przeleci całe życie —
Niepomarszczy smutek czoła,
Oczy od łez nie zagasną,
Lecim daléj, daléj, daléj,
Wszędzie nam wesoło, jasno —
Wszędzie jak w balowéj sali,
Śpiewy, tany i swawola —
I tak prędko płyną chwile!

O! szczęśliwa nasza dola!
O! szczęśliwi, my motyle!!



XII.

Po raz ostatni jeszcze wszystkie witam społem,
Wszystkich krajów, wieków, lat,
Witam i kolano zgiąłem —
Ja poeta — ja i świat!
Anioły czy szatany nikt was nie zrozumie.
Lukrecio, Cenci, Julje, Eponiny —
Czasem cnotą błyśniecie w zadziwionym tłumie —
Czasem zbrodnią szatańską i jadem gadziny.
A serce wasze — przepaść!! Jak anioła czyste —
Lub czarne jak dno piekieł, jak piekło ogniste!
A myśli wasze — razem nad ziemią i niebem —
Karmią się nadziejami, łzą, roskoszą, chlebem —
Raz jak dym czarny wlokąc się po ziemi,
To znów wędrując po niebios błękicie! —

Szczęśliwy kto anioła znalazł między niemi,
I z nim podzielił życie.








  1. Kleopatra.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.