Przejdź do zawartości

Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wcielenie przez miłość… Cudowne! Dramat czysto metafizyczny!
ALFRED (naiwnie): Jeśli chcesz… choć ja tak nie myślałem… Mnie szło o pewne senzacye… i o efekty pewne, przy których maszynista i dekorator… Zobaczycie! Co? (Do Bodeńczyka): Ty milczysz? Ah, tobie po głowie chodzą sztuki inne, takie patetyczne, z rycerzami w blachą zakutymi, takie prorocze!? (Śmieje się). Tkwisz jeszcze, nieboraku, po same uszy w starym romantyzmie, a my tymczasem — cała Europa, jużeśmy o setki lat dalej… Gwiżdżemy na takie dzieciństwa!
BODEŃCZYK: Gwizdać — bardzo łatwo.
SWARA: Nie wiem, czego chcesz, Stachu… Przecie w tej sztuce są głębie mistyczne!
ALFRED: Mniejsza zresztą o takie lub owakie filozofie… Ale artyzm, kunszt! Pomyśl: jaka rozmaitość nastrojów! Co za pole dla dekoratora, maszynisty! uważacie? A przytem ten kabaret na scenie! ta miłość we wszystkich odcieniach!
MIROSZ: Ej, przyznam ci się, że jeżeli o kobietę chodzi, to nie uznaje tych specyalnych breweryj, filozofii, upadków, odrodzeń… Dla mnie poprostu… ot! (Uchyla draperye. Tam na cokole stoi niepokalana Wenus medycyjska). Ta tysiące lat żyje, setki tysięcy ją całowało, a ona zawsze tasama! Pod tym względem zgadzam się