Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 46 —

przyszedłbym był do pana kapitana. Po co tu pana komendanta, kiedy my to sami załatwić możemy?
— Ależ to niepodobna — odparł oficer. — Każdy więzień jest policzony i zapisany; gdybym nawet chciał dobić z tobą tego dziwnego targu, to nie widzę żadnego możliwego sposobu.
Szachin zaśmiał się z lekceważeniem, jakby chciał uwidocznić całą błahość tego zarzutu.
— Gdyby tyle tylko kłopotu! — zawołał — Wszakże pan rotmistrz wie, że król pozwolił szlachcie podolskiej i ukraińskiej reklamować tych hajdamaków, co jej z dóbr pochodzą. Mam przy sobie kilkanaście takich reklamacyi z podpisami różnych panów szlachty. Powpisujemy tylko nazwiska jeńców, i rzecz skończona.
Fogelwander chwilkę się zawahał. Szachin usidłał go jak istny szatan kusiciel. Przeszedł się kilka razy po pokoju, jakby walczył sam z sobą. Suma stu kilkudziesięciu dukatów miała dlań dzisiaj wielkie znaczenie, warta była więcej niż niegdyś tysiące....