Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 352 —

czasu do czasu mruczał coś sam do siebie.
— Ot i widzisz go — mówił spluwając — jaki dziwny i głupi, dalibóg głupi!... Złota nie chce, szczerego złota nie chce, kamieni drogich, jasnych, jak gwiazdy na niebie, pereł srebrzystych, korali czerwonych... Ot nie chce, i koniec. Rób, co chcesz, kiedy nie chce... Głupi! Czy on hardy taki, czy on się boi, czy niewierny? Król by wziął, hetman by wziął... sam sułtan by wziął, choć cały w złocie siedzi, jak w plewie — a on nie!... Pek mu!...
I Trokim splunął z wielkiem zgorszeniem, a Bimbaszę, który mu wcisnął się między nogi, kopnął z taką furyą, że pies zaskowyczał z bólu...
— Ot, co mówić długo i głowę sobie łamać — mruczał dalej hajdamak — weźmie on, chybaby z rozumu zeszedł... Jak mówiłem, tak i będzie... Pójde do pieczary, i skarb podzielę, sprawiedliwie podzielę, na trzy kupy... To Bogu... to mnie, to jemu... Tak będę dzielił i dzielił, aż rzetelnie podzielę... Potem jedną kupę wezmę, i do Wereżanki zaniosę, na monaster. Potem drugą wezmę i za-