Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 257 —

prochownika? Myśl ta przejmowała go dziwną trwogą i przygotowaniom do podróży dodawała gorączkowego pośpiechu.
Bez dwóch co najmniej wiernych towarzyszy i pomocników nie można było rozpocząć podróży, która nie obiecywała odbyć się bez awanturniczych i niebezpiecznych przygód. Szachin niezawodnie miał się na ostrożności, ale jeśli nie wywiózł swej ofiary gdzieś w dalekie strony, to pewnie otoczył ją tajemniczą i czujną strażą. Handlarz dusz nie był człowiekiem, któremuby z łatwością można wydrzeć ofiarę, co raz dostała się w jego drapieżne szpony.
Złoczyńca ten łączył namiętność z chytrością, zuchwałą odwagę ze sprytem i rozwagą. Jak wąż śliski i jak wąż jadowity, pełzał cicho, czyhał w ukryciu, gołą ręką wziąć się nie dał, a ukąsić śmiertelnie nie bał się w stanowczej chwili... Trzeba go było zajść podstępem, lub w otwartej walce zgruchotać mu łeb stopą...
Fogelwander kazał przywołać do siebie Porwisza, na którego wierność i przywiązanie mógł liczyć w najtrudniej-