Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 112 —

nie grafie, mówmy otwarcie. I pana to już znudziło, i mnie już nudzi. Wydasz mi pan graf Trokima?
Fogelwander nic nie odpowiedział.
— Nie będę szczędził złota — zawołał Szachin z niecierpliwością i sięgnął w zanadrze.
Wydobył rulon dukatów i rzucił je na stół:
— Sto dukatów! — rzekł sucho.
Fogelwander był mocno zakłopotany i chodził po pokoju, jakby sam z sobą staczał walkę. Szachin wodził za nim oczyma w których się malowały gniew i niecierpliwość.
— Podwoję! — zawołał nagle z fałszywym uśmiechem i zgrzytnął zębami.
I drugi rulon dukatów położył na stole.
Fogelwander się zatrzymał i spojrzał na Szachina.
— Nie mogę — rzekł po chwilce milczenia.
— To ostatnie słowo? — zawołał żyd, prawie siniejąc od gniewu.
— Ostatnie.
— Panie grafie, — zawołał żyd, rzucając na chwilę swą układną maskę —