Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie znoszę zegara więziennego. Gdy zaczyna dzwonić, zatykam sobie palcami uszy.
— Jeszcze dość wcześnie. Do pobudki masz dwie godziny. Możesz spać spokojnie.
— Nie mogę spać. Pozwól mi się ubrać.
— Nie wolno. Musisz spać!
— Kiedy nie mogę! Gnaty mnie bolą od leżenia. Łańcuchy dokuczają mi tej nocy więcej, niż kiedykolwiek przed tym.
— Stary kawał, Klawy Janku — roześmiał się strażnik zasłonił otwór „judasza“.
Jednym skokiem znalazł się Janek u drzwi.
— Niech pan nie odchodzi. Zaczekaj pan chwilkę. Chcę panu coś powiedzieć.
— Nie zawracaj głowy.
— Niech mi pan rozluźni nieco kajdany. Tamują mi obieg krwi. Nie mogę wytrzymać dłużej.
Janek tłukł pięściami w drzwi.
— Połóż się w tej chwili spać. Nie otworzę celi. Nie sądź, że masz przed sobą frajera. To stary kawał. Ja otworzę w nocy celę — a ty mnie schwycisz za gardło?! Nie ma głupich.
— Jest pan tchórzem. Wszak jestem zakuty w kajdany...
— No, no, zamilcz. Gdy się otworzy celę przekonamy się, czyś mówił prawdę. Mnie nic nie obchodzi. Mam nocna służbę i basta.
Janek już nie słyszał, co mu „menta“ mówił. Z całych sił tłukł łańcuchami w drzwi.
— Nie wal tak! Zbudzisz „dzieci“ — rzucił strażnik ironicznie.
Janek dobijał się jeszcze głośniej.
— Cicho, powiadam ci.
— Nie! Nie! Nie przestanę!
— Chcesz do karceru?
— Tak! Tak! Chcę!..