Przejdź do zawartości

Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmrużyć oka. Miał przeczucie, że „coś“ niezwykłego się stanie. Żelazne łańcuchy, w jakie był zakuty, jako niebezpieczny przestępca, dokuczały mu bardziej, niż dotąd. Klawy Janek nie mógł się już doczekać chwili, kiedy będzie mógł nasycić wzrok widokiem Anieli, pomówić z nią, zapytać, czy go jeszcze kocha.
Strażnik więzienny nie spuszczał zeń oka. Przez całą noc nie odstępował od Jego drzwi, zaglądając przez „judasza“.
Świtało już, Janek miotał się na posłaniu, brzęcząc łańcuchami.
Strażnik w pewnym momencie zajrzał przez „judasza“ i zapytał obojętnym głosem:
— Dlaczego nie śpisz?
— Nie mogę.
— Nie możesz, czy nie chcesz?
— Obie rzeczy.
— Możesz zasnąć. I tak cię mam na oku. Nikt ci nie wyrządzi krzywdy. Nie masz się czego obawiać. Możesz spać spokojnie, jak na wolności. Już ja cię strzegę...
Janek wyczuł ironię w jego głosie i postanowił z nim się rozmówić. Aczkolwiek nie widział twarzy, orientował się doskonale do kogo należy szare oko w „judaszu“. Znał „mente“ jako takiego, który lubi nawiązywać rozmowy z więźniami, by przy okazji popisać się swymi zdolnościami, jako strażnik więzienny. W ciszy więziennej taka rozmowa jest czegoś warta. Potrzeba rozmowy z kimś, słuchania ludzkiego głosu sprawia, że nawet rozmowa z strażnikiem staje się przyjemnością.
— Która godzina? — zapytał Janek łagodniejszym tonem.
— A która byś chciał, żeby była? — odpowiedział strażnik życzliwszym głosem pytaniem na pytanie.
— Jak najpóźniej. Nie mogę w żaden sposób zasnąć.
— Skoro nie śpisz, powinieneś był słyszeć bicie zegara więziennego. — zapytał strażnik podejrzliwie.