Przejdź do zawartości

Strona:Taras Szewczenko - Poezje (1936) (wybór).djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
A rozumne słowo wasze
95 

Łgarstwami podbito.
Wybaczajcie — dla słów takich
Uszu niema u mnie.
Nie zaproszę was do siebie, —

Wy bardzo rozumni,
100 

A ja dureń; wolę sobie
W kącie mojej chatki
Sam zaśpiewać i zapłakać,
Jak dziecię bez matki.

Oj, zaśpiewam — igra morze,
105 

Wichry powiewają,
Step czernieje i mogiły
Z wiatrem rozmawiają.
Oj, zaśpiewam — rozwarły się

Mogiły wysokie,
110 

Zaporoże aż po morze
Kryje step szeroki,
Atamani na bachmatach
Poprzed buńczukami

Przelatują, a porohy
115 

Między sitowiami
Ryczą, jęczą — gniewają się,
Nucą coś strasznego.
Przysłucham się, rozżalę się,

Zapytam którego:
120 

„Czemu, starzy, smutni tacy?”
— „Synu, zła godzina...
Dniepr się na nas gniewa czegoś,
Płacze Ukraina!”

I ja płaczę... A tymczasem
125 

Świetnemi pocztami
Występują atamani,
Setnicy z panami
I hetmani, — każdy w złocie,