Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zatem?
— Zatem mówmy krótko. Pański Zacharewicz skończył swoją inspekcję i wiem, że podjudził kuzyna na mnie.
— Co znaczy podjudził?
— Znaczy, że namawiał kuzyna do zachwiania mojem przedsiębiorstwem, do wywołania skandalu i tak dalej… Zaraz, kuzynie, zaraz. Otóż nie jesteśmy dziećmi i wiemy co to jest walka o byt. Wiemy, że w tej walce każda broń jest dobra. Kuzyn masz swoją, ale i ja mam swoją. I dlatego tu przyszedłem, by powstrzymać was od fałszywego kroku.
— Co znaczy, od fałszywego kroku?
— Krok fałszywy, to każde posunięcie na własną niekorzyść. Niech kuzyn pozwoli mi mówić szczerze. Ja prokuratora się nie boję. Nie boję się dlatego, że — jak kuzyn zapewne wie — jestem przyjacielem wielu dygnitarzy, a z ministrem Sprawiedliwości mam wspólne interesy. Ale nie chcę skandalu, nie chcę sądu, nie chcę awantur. To zrozumiałe. Kuzynowi zaś o co chodzi? Czy o jakieś tam niedokładności podatkowe, czy o udziały Żegoty?… Naturalnie o te ostatnie. Na jaką cyfrę kuzyn je ocenia?
— Dwieście dwadzieścia tysięcy plus sto tysięcy pożyczki.
— Jakto? — żachnął się Bielawski. — Kuzyn żartuje?
— Dwieście dwadzieścia plus sto, razem trzysta dwadzieścia tysięcy.
— Zaraz, kuzynie. Oficjalnie cała pretensja może wynosić zaledwie siedemdziesiąt cztery tysiące. Ale, powiedzmy, coś niecoś dochodzi. Niech będzie sto dwadzieścia.
— Nie zwykłem się tarować, — odparł zimno Dowmunt — oświadczam, że z sumy tej nie ustąpię, jeżeli nasze poglądy różnią się, niech sąd sprawę rozstrzygnie.
Bielawski wbił weń nienawistne spojrzenie.
— Dobrze, — wycedził — zatem dla uniknięcia