Przejdź do zawartości

Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zapominasz, — powiedziała, — że człowiek ten w końcu umrze.
— Słowo daję, Klaro, — rzekł Pendragon, — zdaje mi się, że w całej Anglji niema drugiej łotrzycy, tak pozbawionej serca, jak ty.
— Wy mężczyźni, — odparła, — jesteście tak zgruba ciosani, że nigdy nie umiecie uchwycić odcieni myśli. Jesteście sami drapieżni, gwałtowni, nieskromni, nie dbający o przyzwoitość. Ale niech tylko kobieta pomyśli o swej przyszłości — już to was razi. Nie mam cierpliwości do takich bredni. Chcesz, abyśmy były głupie, a za takąż głupotę gardziłbyś przeciętnym bankierem.
— Zdaje się, że masz rację, — przyznał brat, — byłaś zawsze zręczniejsza ode mnie. I bądź co bądź, znasz moją zasadę: rodzina ponad wszystko!
— Tak, Charlie, — odrzekła, biorąc jego dłoń, — znam twoją zasadę lepiej od ciebie. „I Klara ponad rodzinę!“ Czyż to nie druga część tej zasady? Zaiste, jesteś najlepszy z braci i kocham cię gorąco.
Mr. Pendragon wstał, zmieszany temi rodzinnemi czułościami.
— Lepiej, żeby mnie nie widziano, — zauważył, — rozumiem już moją rolę w dokonaniu cudu i będę miał na oku obłaskawionego kota.
— Dobrze zgodziła się, — to jest licha kreatura, może zepsuć wszystko.
Przesłała mu pocałunek od ust, i brat wyszedł przez buduar i tylne schody.
— Harry, — rzekła lady Vandeleur, zwracając się do sekretarza, gdy tylko zostali sami, — mam dla ciebie zlecenie na dziś rano. Ale musisz wziąć dorożkę, nie chcę, żeby mój sekretarz się zabłocił.
Mówiła te słowa z uczuciem i spojrzeniem prawie macierzyńskiej dumy, co sprawiło wielką przy-