Przejdź do zawartości

Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nagle — czyż to nie nauka dla mnie? Czy nie powinienem sam nauczyć się krajać djamenty?
Zdawało mu się, że wybrnął wreszcie z ambarasu. Przypomniał sobie, że zna jubilera w Edynburgu; niejakiego B. Macculloch, który z przyjemnością nauczyłby go krajać kamienie. Kilka miesięcy, może kilka lat brudnego rzemiosła, a nauczy, się jak ma podzielić i zużytkować Djament Radży. Potem powróci do swych studjów, jako bogaty uczony, żyjący zbytkownie, otoczony powszechnym szacunkiem i zazdrością. We śnie snuły się przed nim wizje złociste i obudził się rano orzeźwiony, z lekkiem sercem.
Dom Racburn’a miał być tego dnia zamknięty przez policję i było to dostatecznym pretekstem do odjazdu dla pastora. Wesoło spakował rzeczy, przeniósł je do King’s Cross, gdzie zostawił je w szatni, i wrócił do klubu, aby przeczekać popołudnie i zjeść obiad.
— Jeżeli dziś obiadujesz tu, Rolles, — powiedział do niego jeden ze znajomych, — możesz zobaczyć dwóch ludzi, najgodniejszych uwagi w całej Anglji: księcia Floryzela Czeskiego i starego Jack’a Vandeleur.
— Słyszałem o księciu, — odparł mr. Rolles — a jenerała Vandeleur spotykałem nawet w towarzystwie.
— Jenerał Vandeleur to osioł, — odparł tamten, — mowa tu o jego bracie Jack’u, największym awanturniku, najlepszym znawcy drogich kamieni i najchytrzejszym dyplomacie w całej Europie. Czy nie słyszałeś nigdy o jego pojedynku z księciem de Val d’Orge? O jego czynach bohaterskich i okrucieństwach, gdy był dyktatorem Paragwaju? O jego zręczności, z jaką odzyskał klejnoty sir Samuela Levi? Albo też o usługach, oddanych przez niego