Przejdź do zawartości

Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O tak, — rzekł urzędnik — ale jeżeli złodziej jest sprytny, rozetnie go na trzy, lub cztery części i to wystarczy, aby zrobić z niego bogacza.
— Dziękuję, — rzekł duchowny — objaśnienia pańskie zaciekawiły mnie w najwyższym stopniu.
Na to urzędnik oświadczył, że w zawodzie swym poznał wiele ciekawych rzeczy, poczem się pożegnał.
Mr. Rolles wrócił do swego pokoju. Wydał mu się mniejszy i bardziej pusty, niż zwykle. Materjały do jego wielkiego dzieła przestały go całkiem interesować, i z pogardą spozierał na swą bibljotekę. Wziął jeden po drugim kilka tomów pism ojców Kościoła, ale nie znalazł tam tego, czego szukał.
— Ci starzy gentlemani — pomyślał — są niewątpliwie pisarzami wartościowymi, ale najwidoczniej wcale nie znali życia. Oto ja, posiadając dość wiedzy, aby zostać biskupem, nie mam pojęcia, jak postąpić ze skradzionym djamentem. Zwyczajny policjant daje mi wskazówkę, a ja, ze wszystkiemi memi tomami, nie wiem, jak z niej korzystać. To przekonywa mnie, że wiedza uniwersytecka mało jest warta.
Kopnąwszy półkę z książkami, nałożył kapelusz i poszedł do klubu, którego był członkiem. W miejscu tem, gdzie zbierali się ludzie z wyższych sfer towarzyskich, spodziewał się znaleźć człowieka doświadczonego, któryby mógł mu udzielić dobrej rady. W czytelni zobaczył kilku pastorów z prowincji i archidjakona. Było tam trzech dziennikarzy i autor, piszący o metafizyce; grali oni w bilard; przy obiedzie zaś siedzieli tylko pośledniejsi bywalcy klubu o powierzchowności pospolitej i nieciekawej. Żaden z nich, — myślał mr. Rolles, nie będzie się znał więcej od niego na takich niebezpiecznych rzeczach,